31.07.2014

Rozdział 3 [ Witam panie Lawson, prawda? ]

     – Mhm. – Marco pomieszał łyżką jajko smażące się na patelni. – Mhm. – Potrząsł kilka razy patelnią i poprawił telefon, który przyciskał barkiem do ucha. – U mnie? – Zawahał się – U mnie wszystko w porządku, skarbie. – Wyłączył palnik. – Jak zwykle trenuję i siedzę w domu. Trochę tu pusto, ale daję radę. – Przerzucił jajecznicę na przygotowany talerz. – Naprawdę widziałaś? To cudownie. Racja trochę ciężki przeciwnik, ale wiesz. – Spojrzał na zegarek.
      Zostało kilka godzin.... Co, jeśli nie przyjdzie?
     Trudno, przecież nie musi przychodzić, ale nie miałby nic przeciwko, gdyby chłopak jednak się zjawił. Wrócił myślami do poprzedniego dnia, gdy ku jego zdziwieniu był tam. Mimo wszystko nastolatek przyszedł na walkę. Uśmiechnął się na wspomnienie własnego entuzjazmu, gdy go zobaczył. Siedemnaście... Naprawdę jest tak młody? Owszem, wygląda młodo, ale żeby aż tak? Spodziewał się dwudziestki lub coś takiego.
     – Eee... Tak, tak, słucham cię. – Pytający głos w telefonie wyrwał go z zamyśleń. – Mhm. To wspaniale. – Tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, o czym ona mówi. – Muszę kończyć. – Zawahał się, gdy usłyszał te dwa słowa wypowiedziane przez rozmówczynię. Spuścił wzrok i oparł się ręką o blat, a drugą przytrzymał komórkę. – Tak, ja ciebie też. Pa.
     Odłożył smartphone'a na blat i chwytając talerz, przeszedł kilka kroków, następnie przekroczył próg jadalni. Wciąż nie rozumiał, po co im tyle miejsc przy stole, skoro mieszkali tutaj sami. Jego zdaniem cały dom wyglądał jak jakiś sterylny szpital. Oczywiście zdaniem Jessiki było tu przepięknie. Jej gust dzielił się na kilka grup: beżowe, białe, srebrne, złote – tak; kafelki, farby, szklane przedmioty – tak; skóra, jedwab, aksamit – tak; kwieciste obrusy, przytulne wystroje – nie ma mowy.
     Po śniadaniu pozmywał naczynia i z nudów wyszedł na świeże powietrze, aby pobiegać. Mimo wszystko wciąż wolał unikać tłumów, dlatego na trasę wybrał sobie pobliski las znajdujący się kilka kroków od tylnego ogrodu posiadłości. 
     W słuchawkach pobrzmiewała mu piosenka Wiggle. Jego myśli wciąż krążyły wokół obawy czy on jeszcze wróci. Może go speszył?
     Co jakiś czas spoglądał na zegarek, aby się nie spóźnić. Po ostatniej kłótni z Jessicą poszedł pobiegać o szesnastej i był tak wściekły, że wrócił dopiero koło północy. Na następny dzień zakwasy nieźle dały mu popalić, ale było warto, bo miał czas na przemyślenia.
     Przebiegając przez kolejne rozgałęzienie spojrzał na zegarek, nie zauważając znaku „Teren Prywatny Szkoły”. Było około trzynastej. Biegł jeszcze przez kilka minut i zatrzymał się, opierając o pień drzewa. Wziął głęboki wdech i wyjął słuchawki z uszu. Schował iPod'a do kieszeni spodenek.
      – Mówię ci, to nie jest dobry pomysł.
     Do jego uszu dobiegł z niedaleka dziewczęcy głos. Wychylił się i ujrzał kilka metrów dalej dziewczynę rozmawiającą z kimś. Jej brązowe włosy były spięte w kucyk. Ubrana była w bordową bokserkę i krótkie spodenki. Siedzący obok towarzysz, jakiś chłopak ubrany był głównie w ciemnych kolorach. Nie potrafił go rozpoznać, bo częściowo zasłaniały go krzaki.
      – Posłuchaj, ja tylko ćwiczę, nie martw się to naprawdę nic więcej.
     Marco natychmiast rozpoznał głos rozmówcy. Stiles. Otworzył usta ze zdziwienia i oparł się z powrotem o pień. 
     – Na pewno? – Zapytała z naciskiem. – Stiles ciężko mi uwierzyć w to, co mówisz.
     – Darcy, zaufaj mi. – Nie widział jego twarzy, ale mógłby przysiąc, że się uśmiechnął. – Nie zrobię nic głupiego. Po prostu uczę się obrony u kogoś, kto się na tym dobrze zna. To wszystko.
      – Czyli nic między wami nie zaszło?
     Mężczyzna wciągnął powietrze do płuc.
      – Cullen! Oczywiście, że nie. – Stiles zaśmiał się. Marco odetchnął z ulgą, słysząc odpowiedź chłopaka. – Następnym razem, gdy spotkam Felix'a, przynajmniej dam sobie radę z obroną. Chociaż ograniczę moje obrażenia do zwykłego pobytu w szpitalu, a nie na oiomie.
     Bokser nieświadomie zacisnął pięści. Miał ochotę zabić tego człowieka, o którym Stiles mówił.
     Dziewczyna pokręciła głową, spoglądając na niego z troską.
     – Hej, nie myśl o nim. Nie chcę się wtrącać w te tematy, przecież wiesz, co o tym myślę... – Wypowiedź brunetki przerwał gwizdek.
     – Państwo Lawson i Cullen proszeni o ruszenie tyłków na zbiórkę! – Głos dorosłego mężczyzny zwrócił uwagę Stilesa i jego koleżanki. – Jestem wuefistą, a to jest lekcja wuefu, a nie kafejka. Wyglądam wam na szczupła laskę w kelnerskim wdzianku?! No właśnie! – Ponownie gwizdnął. – Ruszać się bo zaraz dzwonek.
     Nastolatkowie wstali, wyraźnie zniechęceni, podnosząc plecaki i ruszyli za trenerem. 
     Marshall po chwili osłupienia zadecydował, że starczy mu biegania na dziś. Musiał jak najszybciej wrócić do domu.
     Czyli przyjdzie...
     Marco rozpromienił się na myśl o tym, ale po chwili uśmiech mu zrzedł, gdy wspomniał sobie strach w głosie chłopaka na imię "Felix".
     Gdy wrócił, od razu wszedł pod prysznic i przebrał się w świeże ubrania.
     Telefon zabrzęczał i rozległ się remix Skrillex'a, Rock That Body. W międzyczasie pomyślał, że musi zmienić dzwonek. Pobiegł do kuchni i złapał telefon z blatu, pośpiesznie przejeżdżając palcem po ekranie. W telefonie rozległ się kobiecy głos:
      – Marco? Co się dzieje? Dlaczego nie odbierałeś?
      – Jess, spokojnie, byłem w lesie pobiegać. Co u ciebie? – Kobieta natychmiast zapomniała o złości i zaczęła mu relacjonować wypad na zakupy i wpadkę z niewłaściwym kolorem butów. Bo przecież jak to możliwe, że do czarno białej sukienki z pośpiechu chwyciła białe buty zamiast czarnych. No przecież to niedorzeczne! – Naprawdę kupiłaś drugą parę? To cudownie, będziesz miała nowe buty do kolekcji. – Mruknął, przekręcają oczami. – Co robię? Ja właśnie...
     Jego skupienie natychmiast rozwiał dzwonek do drzwi. 
      – Kto? A nie, nie to pewnie poczta lub mój menadżer. Pewnie chce o czymś pogadać. Kończę, pogadamy jutro!
     W słuchawce rozległ się protest kobiety, ale on zignorował go i rozłączył się. O mało nie poślizgnął się, biegnąc do drzwi.

22.07.2014

Rozdział 2 [ Ile masz lat? ]

     Następnego ranka Marco nie potrafił się na niczym skupić. Rozlał mleko, poparzył się kawą, a potem uderzył głową w szafkę, więc odpuścił sobie śniadanie. Podobnie wyglądała reszta jego dnia. 
     Dochodziło do około siedemnastej, a on wciąż kręcił się w tą i z powrotem. 
     – Naprawdę, Marco? Myślałeś, że przyjdzie? Daj sobie spokój, speszyłeś go jak nic, a do tego zrobiłeś z siebie idiotę. Gratulacje. – Siedział na kanapie, opierając łokcie o blat stołu i prowadził monolog sam z sobą. 
     Rozległ się dzwonek do drzwi, który przerwał dotychczasowe zajęcie mężczyzny. Marco wstał i podbiegł do drzwi, zatrzymując się tuż przed klamką. Jego entuzjazm rozwiał się, gdy zdał sobie sprawę, że może to być po prostu listonosz. Z obawą spojrzał przez judasza i uśmiechnął się. Jednak przyszedł.
      Otworzył drzwi, w międzyczasie uspokajając się. Jak widać chłopak, stojący przed wejściem, zaczął zastanawiać się, czy to zaproszenie nie było żartem, bo gdy zobaczył stojącego w przejściu mężczyznę, zaskoczony uśmiechnął się.
     Marco widząc jego nieśmiały, przez co uroczy wyraz twarzy, poczuł, że najchętniej owinąłby go ramionami i nigdy nie wypuścił.
     Nie – skarcił się w myślach –  Masz przecież żonę
     – Hej, jednak przyszedłeś. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, pomyślał. – Wejdź i rozgość się. Chcesz coś do picia? 
     – Nie, dziękuję. – Brunet kucnął i zaczął nerwowo rozwiązywać sznurowadła. Rozejrzał się w międzyczasie po pomieszczeniu. – Jest Je...ssica? – Spytał niepewnie, nie wiedząc, czy dobrze zapamiętał imię, które wyczytał w gazecie.
     – Tak, Jess. Nie będzie jej przez około dwa tygodnie. Praca i te sprawy.
     Chwila czy on właśnie się uśmiechnął? Stiles na ułamek sekundy naprawdę się uśmiechnął? Nie, nie ma mowy. Musiało mi się przewidzieć.
     Po chwili stali w sali treningowej. Chłopak wciąż nie mógł się nacieszyć widokiem tak ogromnego domu, wręcz willi, jak to określił. Marco przyjrzał mu się uważnie. Dopiero teraz dostrzegł, że chłopak jest naprawdę niski. Ile mógł mieć? Z 1,75m? Jedno było pewne, dosięgał mu jedynie do klatki piersiowej. 
     Jest tak niski, że spokojnie mógłbym go podnieść i rzucić na… Cholera, Marco!
     Gość rozglądał się po sali, zadziwiając maszynami i sprzętem do ćwiczeń, podczas gdy Marco mógł spokojnie przyglądać się jemu. Miał idealną budowę, ale dość delikatne rysy twarzy. Przez myśl przebiegło mu pytanie, ile on właściwie ma lat, ale zignorował je, gdy towarzysz skończył oględziny.
     Przez kolejne kilka godzin, wliczając czas na przerwę, Marco przyglądał się, jak młody nieudolnie stara się rozhuśtać worek treningowy. 
     Bokser nie potrafił przestać się śmiać po wyczynie, którego był świadkiem. Stiles na początku wymierzał ciosy, ale worek poruszał się na tyle, że go to nie satysfakcjonowało. Potem zdenerwował się i zaczął uderzać w niego z całej siły, co nadal nie przynosiło większego efektu. Raz nawet kopnął przyrząd. W końcu z wściekłości rozbiegł się i rzucił na worek, co skończyło się niewiele większym wychyleniem, ale za to porządnym hukiem, gdy chłopak upadł na ziemię. 
     Marco otarł łzę z kącika oka i podszedł do chłopaka (wciąż obrażonego na przedmiot), który leżał na podłodze, na plecach, z rękami skrzyżowanymi na brzuchu i rozkapryszoną miną. 
     – Chodź, pomogę ci. – Odparł, kierując dłoń w stronę obrażalskiego.
     Chłopak wstał z jego pomocą i stanął tyłem do towarzysza. Marco przylgnął brzuchem do jego pleców i złapał go za nadgarstki, ustawiając w odpowiedniej pozycji.
     Przez kolejne pół godziny tłumaczył mu jak wykonywać cios, pod jakim kątem i tak dalej. Tłumacząc mu kolejny ruch, dostrzegł wypuklenie w swoich spodenkach. Jak widać chłopak zauważył lub może raczej poczuł to już dużo wcześniej, bo teraz porządnie się rumienił, a poza tym od dłuższego czasu nie potrafił się skupić.
     No fakt, z kutasem, który ociera się o twój tyłek, nawet ja bym się nie skupił – pomyślał zawstydzony zaistniałą sytuacją.
     Odsunął się od niego o krok i zaproponował przerwę, czując się w niekomfortowej sytuacji. W jego głowie pojawiło się kolejne pytanie – Jak długo utrzymywała się już erekcja?
     Poszli na taras, trzymając w ręku chłodne napoje i usiedli na bujanej huśtawce. Marco dotykał jedną nogą drewnianej podłogi i w ten sposób delikatnie poruszał huśtawką. Stiles usiadł obok niego po turecku, wciąż zachwycając się ogrodem.
     Cisza trwała dość długo, ale mu to nie przeszkadzało. Wystarczyło, że mógł patrzeć na niego. Dość. Ona sobie pojechała, zostawiła go samego, nie ma pewności czy go nie zdradza, a on co? Seksbomba (nie żeby był narcyzem) plus zawodowy bokser będzie cierpliwie czekał? Co to, to nie. Zresztą zrobi to żeby zobaczyć jego słodkie rumieńce i wstydliwy uśmieszek... O ile to mogło być argumentem...
     Mężczyzna przysunął się bliżej i objął go ramieniem, podczas gdy młody starał się zachować obojętność.
     – Emm… Co do twojego przyjaciela… On chyba naprawdę lubi boks. – Stiles zaśmiał się.
     Marshall przez chwilę zastanawiał się, o jakiego przyjaciela chodzi, po czym uśmiechnął się pod nosem, gdy ponownie przeanalizował sens zdania.
     Czyli tak się bawimy...
  – Powiedzmy. Widzisz te jacuzzi? – Wskazał palcem na bulgoczące „wannę” z lampkami, wyglądającą na bardzo drogą. Chłopak pokiwał głową. Marco przybliżył się i szepnął mu do ucha. – Mój kolega po prostu myślał o tym, jak mocno by cię zerżnął właśnie tam.
     Na twarzy bruneta momentalnie zapłonął rumieniec. Patrzył wciąż we wskazane miejsce, nie wiedząc jak zareagować. Uśmiechnął się wstydliwie.
     Mężczyzna zdecydowanie uwielbiał zawstydzanie go. Nawet zdrada była tego warta. 
     – Najlepiej, gdy byłoby już ciemno. – Przyglądał się reakcji chłopaka z uśmiechem i kontynuował – Uwierz mi, potrafiłbym przelecieć cię tak ostro, że wykrzykując moje imię, nawet sąsiedzi by się zjechali.
     Po tych słowach młody zachłysnął się lemoniadą. 
     – Wystarczyłaby jedna noc ze mną. – Kontynuował, przygryzając płatek jego ucha. Spojrzał przelotnie na krocze towarzysza. Jak widać nie jest jako jedyny napalony.
     Odłożył szklanki na stolik i jednym, silnym ruchem posadził go sobie na kolanach. Wpił się w jego szyję i zaczął dłonią wyszukiwać rozporka w jego spodniach. Objął go mocniej wolną ręką, nie przestając całować po szyi. Wsunął mu rękę do spodni tak gwałtownie, że Stiles wzdrygnął się i ścisnął palcami ławkę huśtawki. Marco zaczął bawić się palcami na czubku jego członka, a potem delikatnie zjechał dłonią, masując jego nabrzmiałego penisa. Robił coraz wolniejsze i mocniejsze ruchy. W jego wykonaniu były one naprawdę mocne. Chłopak odchylił głowę do tyłu pojękując i jeszcze mocniej ściskając ławkę. Flegmatycznie pokręcił głową, przymrużając oczy. Marco widząc jego wyraz twarzy, przez moment stracił nad sobą panowanie. Zaczął poruszać ręką tak szybko, że nastolatek prawie krzyczał. Przycisnął go mocniej do siebie i swojego krocza. Za jakie cholerne grzechy ta przyjemność musiała powoli dobiegać końca. Ścisnął go tak mocno, że chłopak zagryzł wargę w obawie, że sąsiedzi naprawdę zaczną się interesować tymi dźwiękami, mimo wysokiego żywopłotu oddzielającego posiadłość. Stiles zastygł w bezruchu wciąż z odchyloną głową. Mężczyzna poczuł na dłoni lepką substancję. Wyjął rękę z jego spodni i na oczach chłopaka oblizał dłoń. Ten natomiast spojrzał na niego zdumiony, ale wciąż dochodził do siebie, więc nie zrobił nic więcej.
     – Jutro mam walkę więc muszę się wyspać, ale za to nie mam nic przeciwko, gdybyś pojutrze wpadł do mnie – Przybliżył usta do ucha chłopaka i szepnął. – Na noc.
     Młody zesztywniał, słysząc propozycję, ale ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Zapiął rozporek i z niepewnością spojrzał na mężczyznę.
     Wrócili do salonu i już po chwili Stiles był gotowy do wyjścia. Wciąż miał zaróżowione poliki, ale tym razem ze zmęczenia.
     W momencie, gdy chłopak miał już wychodzić, mężczyzna zadał mu pytanie, które dręczyło go przez większą część dnia, ale nie wiedział jak o to zapytać. W końcu postanowił spytać wprost. 
     – Wybacz, że pytam, ale ile masz lat? 
     – Siedemnaście. – Wymamrotał i poszedł wąską ścieżką prowadzącą do bramy. 
     Siede-co? Jasna cholera…

14.07.2014

Rozdział 1 [ Jak to wszystko się zaczęło? ]

     Reflektory rozbłysły, okrzyki fanów wezbrały na sile, a sędzia przygotował się do przedstawienia zawodników.
     – W lewym narożniku Peter Samar; 25 lat; 1,85m wzrostu i 80kg mięśni! – Przerwał, czekając na okrzyki fanów. Gdy tłum lekko ucichł, poprosił o ciszę i kontynuował. – W prawym narożniku Marco Marshall; również 25 lat; 1,87m wzrostu i 90kg mięśni! – Tłum dosłownie oszalał.
     Brunet odetchnął głęboko, uderzył rękawicami o siebie, następnie przybierając postawę, spojrzał w kierunku swojego przeciwnika, czekając na znak, że może wkroczyć do akcji.

     Marco siedział teraz w przebieralni. Ledwo pamiętał walkę, która z góry była dla niego wygraną. Reflektory, okrzyki, pierwszy gong, knockout. Większość starć na ringu tak wyglądała. Ostatnio nie zwracał uwagi na walki, bardziej dręczyło go poczucie samotności. Jessica, jego żona od czterech lat, wciąż wyjeżdżała w delegację. Nieustannie, odkąd podjęła się nowej pracy. W dodatku nie mógł nawet spokojnie wyjść z domu, bez otoczenia przez reporterów.
     W pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania. Mężczyzna westchnął. Raczył pojawić się jego menadżer, kolejna fanka z orzeszkiem w głowie czy może dla odmiany stworzenie, z którym da się porozmawiać? Mimo to odkrzyknął „Otwarte!”.
     W wejściu pojawił się niewysoki ciemny brunet z brązowymi oczami. Chłopak zamknął za sobą drzwi i podszedł kilka kroków.
     Może to i kolejny fan, ale jednak w tym coś go zaintrygowało. Te jego charakterystyczne oczy, niemalże nienaturalnie ciemne.
     – Emm… Wiesz, jestem twoim fanem… i chciałbym... No chciałbym poprosić o autograf. – Zawahał się i powiedział szeptem jakby sam do siebie. – Boże, jak to debilnie zabrzmiało. – Wykrzywił usta, marszcząc przy tym nos. Wyglądał jak mały, zniesmaczony dzieciak.
     Marco nie potrafił powstrzymać się przed szerokim uśmiechem.
     – Jasne, siadaj. – Poklepał ręką miejsce obok siebie. Podążał wzrokiem za chłopakiem, który niepewnie szedł w jego stronę i usiadł na ławce. – To… dla kogo podpisać? – Rozbawiony nieśmiałością chłopaka, miał ochotę wykombinować coś, żeby został choć chwilę dłużej. Swoją drogą uwielbiał wprowadzać ludzi w niezręczne sytuacje, robili wtedy takie zabawne miny. Młody wyglądał na tak wystraszonego, że mężczyzna nie zdziwiłby się, gdyby wybiegł stąd lub wyskoczył przez okno. – To gdzie podpisać? 
     Chłopak podał mu białą koszulkę z jakimś nadrukiem. 
     – Dla Stilesa.
     Marshall zabrał się za podpisywanie koszulki. Po chwili dodał, przyglądając się swojemu dziełu:
     – Wiesz, zawsze mógłbym podpisać się gdzie indziej. – Na ułamek (może więcej?) sekundy spojrzał na jego krocze, z uniesioną brwią. 
     Brunet zarumienił się, co tylko dodało mu uroku, podkreślając przy tym kolor oczu. Wyglądał tak bosko, że Marco ledwo powstrzymał się, żeby nie wpić się w jego usta. Miał żonę, ale od czasu do czasu… Skarcił się w myślach. Mimo wszystko nie chciał, żeby chłopak już szedł. Poza tym i tak nie miał nic do roboty, a wywoływanie u niego tego uroczego rumieńca powoli stawało się jednym z jego ulubionych zajęć. Przez moment, spoglądając w jego oczy, w ten ciemny odcień, dostrzegł błysk niebezpieczeństwa.
     Ciekawe, jaki byłby w… Marco, ogarnij się! 
     – Mmoże lepiej na koszulce. – Młody zająknął się. 
     Sięgnął, żeby odebrać koszulkę, ale Marco nagle wyprostował rękę w górę tak, aby chłopak nie dosięgnął zawartości. Towarzysz nie ukrywał zaskoczenia, wpatrując się to na niego, to na koszulkę. 
– Nie–nie–nie. Zróbmy tak, oddam ci koszulkę pod warunkiem. – Podniósł palec wskazujący wolnej ręki, a po chwili skierował na niego. – Zostaniesz tu ze mną, aż wróci mój menadżer. Naprawdę umieram z nudów. – Nie kłamał. Miał ochotę na towarzystwo, a w szczególności jego. 
     Stiles zastanowił się przez chwilę, gdy wyszedł już z osłupienia. 
     – Jeśli to nie problem, m–mogę zostać. – Zamilkł na chwilę. Naciągnął rękawy bluzy za nadgarstki i gwałtownie zakrył policzki owiniętymi dłońmi. – Boże, rumienię się jak ciota, prawda? – Zamknął oczy, mamrocząc pod nosem.
     – Nie, wcale nie. – Mężczyzna uśmiechnął się do niego i ściągnął z twarzy jego dłonie. – Wyglądasz słodko.
     Marco uznał, że po tym, co powiedział, chłopak nie może się już bardziej zarumienić. Mimo wszystko miał ochotę sprawdzić, czy potrafi bardziej się zawstydzić… Tak z czystej ciekawości. 
     – To jesteś bokserem, tak? – Stiles niespodziewanie zmienił temat. – Pewnie dużo – Zamilkł i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że bokser siedzi w samych spodenkach. Przełknął ślinę i kontynuował. – Pewnie dużo ćwiczysz. Zresztą widać. – Nieświadomie przejechał palcami po jego umięśnionej ręce i okrążył palcem wytatuowaną rękawicę bokserską na ramieniu, co przyjemnie połaskotało mężczyznę.
     – Zgadza się. Jak to mówią, trening czyni mistrza. – Gdy chłopak speszony odsunął dłoń. Marco puścił do niego oczko, na znak, że nie przeszkadza mu to. Właściwie nie przeszkodziło mu by, gdyby sprawdził też, co ma w bokserkach.
     Kurwa, znowu myślę o głupotach.
     – Lubisz się bić, czy przychodzisz dla zabawy? – Bo jak dla zabawy to z chęcią pokażę ci te ciekawsze sfery satysfakcji; pomyślał i natychmiast ugryzł się w język, żeby tego nie wypowiedzieć.
     – Nie, nie u mnie z samoobroną ciężko. – Jak zahipnotyzowany jeździł koniuszkami palców po jego umięśnionym torsie, po każdym mięśniu na klacie. – Boks to niezła frajda, ale kompletnie nie dla mnie. Pewnie, gdybym rozmachnął się do uderzenia, to jako pierwszego znokautowałbym samego siebie.
     Marco mimo woli roześmiał się. Idealna okazja, żeby go zaprosić i… Nie, on po prostu może go nauczyć kilku ciosów.
     – Wiesz, jak chcesz, to mógłbyś wpaść do mnie na kilka godzin. Nauczyłbym cię paru ruchów. – Za wszelką cenę starał się, aby zabrzmiało to jak luźne spotkanie. 
     Stiles jakby opamiętał się i odsunął od niego rękę, spoglądając z jeszcze większym zdziwieniem niż poprzednio. 
     Marco nabazgrał na karteczce adres swojego domu i wcisnął mu papierek do dłoni.
     – Trzymaj. 
     Wyglądało na to, że chłopak zaprotestuje, ale w tym momencie bez pukania wparował gość z telefonem w ręku.
     – Słuchaj Marco, pojutrze masz kolejną walkę z… – urwał, gdy dostrzegł siedzącego obok gościa. – Nie przeszkadzam? – Przyjrzał się im zakłopotany. 
     – Nie, nie. Właściwie to ja już wychodzę… 
     – Fajnie się rozmawiało, trzymaj to twój autograf. – Marco podał mu koszulkę, którą Stiles posłusznie odebrał. Następnie odprowadził go wzrokiem, aż drzwi zatrzasnęły się.

13.07.2014

Prolog [ Służbowy wyjazd ]

     – Marco, skarbie? Chodź tu na chwilę. – Jessica zaświergotała z korytarza. 
     – Idę.
     Mężczyzna uderzył w worek treningowy, który rozhuśtał się niemalże do sufitu. On natomiast uskoczył z toru lotu i zrzucił rękawice na ziemię. Spokojnym tempem przeszedł z sali treningowej przez pokaźny salon i dotarł do drzwi wyjściowych, gdzie czekała na niego żona z zapakowanymi walizkami. 
      – Misiu, ja już wyjeżdżam. Wracam za tydzień – zawahała się – może dwa. Nie mam pojęcia ile zajmą mi analizy. Bądź grzeczny i wiesz, połamania nóg na ringu! – Ucałowała go na pożegnanie w policzek i chwytając walizki wyszła, kręcąc swoim perfekcyjnym tyłkiem w prostej, biurowej spódnicy do kolan.
     On jedynie uśmiechnął się do niej na pożegnanie i zamknął drzwi.

     Odetchnął i wrócił do sali treningowej. Gdy jej nie było w domu, zdawała się panować upiorna cisza. Tak wielki dom, a musiał dzielić go sam, przez ponad tydzień.
     Zaczął energicznie uderzać w worek, skupiając się jakby to była twarz któregoś z przeciwników. Przygotowywał się do jutrzejszej walki.

Obserwatorzy