30.11.2014

Rozdział 13 [ W końcu ktoś się dowie ]

     Uchylił bramę i wchodząc na teren posiadłości, zasunął ją za sobą. Zatrzymał się na moment, przyglądając domu, który spokojnie zaliczał się do mini willi.
     Ściany obłożone piaskowym tynkiem mozaikowym w połączeniu z czarnym, spadzistym dachem nadawały budynkowi nowoczesnego oraz eleganckiego stylu. Po prawej stronie piętra i prawdopodobnie również z tyłu ciągnął się szeroki daszek. Przyjrzał się uważniej, chcąc wypatrzeć części, gdzie znajdował się basen. Po lewej stronie dostrzegł prostokątny budynek z płaskim dachem, częściowo połączony z domem.
     Spojrzał na ekran telefonu wyświetlający godzinę siedemnastą. Miał przyjść później, ale umierał z nudów i ciekawości. Wsunął ręce do kieszeni szarej bluzy i udał się w kierunku budynku. Zatrzymał się przed drzwiami o ciemnej barwie, dopasowanej do dachu i przygryzając wargę ze zdenerwowania, zapukał. Odczekał chwilę, po czym zdezorientowany zmarszczył brwi i ponownie postukał kostkami palców o powierzchnię. Tym razem drzwi otworzyły się, a w progu stanął mężczyzna ubrany jedynie w dresowe spodnie. Stanął jak wryty i zaczął przyglądać się nastolatkowi, który nieśmiało wyszczerzył się w uśmiechu.
     – Um... niespodzianka? – Zilustrował go wzrokiem od dołu do góry. – W ten sposób witasz niespodziewanych gości?

     – Darmowy striptiz, a co, nie podoba ci się? – Poruszył sugestywnie brwiami, z lekkim uśmiechem.
     
– Tego nie powiedziałem. – Odparł beztrosko. – Chociaż, zależy jak dobrze ci pójdzie dalsza część tego darmowego striptizu. 
     Marshall zaśmiał się, uśmiechając zadziornie, zaprosił go gestem dłoni do środka. Gdy chłopak przekroczył próg, mężczyzna zamknął drzwi i szybkim krokiem podszedł do nastolatka, owijając go rękoma wokół klatki piersiowej. Złożył delikatny pocałunek na jego szyi.
     – Skoro chcesz się przekonać. – Wyszeptał przy jego uchu, flegmatycznie przejeżdżając językiem po płatku ucha. – Na razie ciesz się, bo pozwalam ci się ruszać.
     – A od kiedy ja potrzebuję twojego pozwolenia? – Zaśmiał się delikatnie wychylając głowę na bok, żeby móc mu się przyjrzeć.
     – Od kiedy przekroczyłeś próg mojego mieszkania, do momentu gdy z powrotem go przekroczysz.
     – To twój pomysł na wieczór? – Uśmiechnął się delikatnie. 
– A jeżeli nie będę się słuchał? 
     – Domyśl się.
     Ścieśniając uścisk, pociągnął go za sobą w kierunku salonu. Chłopak zaczął się śmiać i próbował zatrzymać, szurając piętami po kafelkach.
     – Marshall, nie pozwalaj sobie. – Wypowiedział przez śmiech, gdy byli już w salonie.
     – Ooo, teraz to przegiąłeś.
     Popchnął chłopaka tyłem na kanapę i w szybkim tempie usadowił się nad nim, podpierając się na łokciach. Pochylił się, łącząc ich usta w długim i namiętnym pocałunku. Przeniósł pocałunki na szyję nastolatka, który spojrzał na niego zaskoczony i zamrugał powiekami. Całując go po szyi, przesunął kroczem po jego rozporku, a w efekcie odczuł gwałtownie szarpnięcie w oddechu chłopaka. Wsunął rękę pod jego spodnie i masując go, przez cienki materiał bokserek, spojrzał głęboko w oczy chłopaka.
     – Pamiętasz jak opowiadałeś mi o łańcuchach, krępowaniu i tak dalej. – Chłopak energicznie pokiwał głową między urwanymi oddechami. – Wpadłem na pomysł, że pomogę ci pokonać ten strach, a przy okazji mogę cię przeee.. konać do dobrych stron tej czynności. Nie będziesz miał nic przeciwko, prawda? – Wyszczerzył się, wciąż nie przerywając ruchów ręki.
     – Bardzo sprytne, dobrze wiesz, że ci teraz nie odmówię. – Jęknął, gdy Marshall wykonał gwałtowniejszy ruch. – Okej, okej. – Pokiwał pośpiesznie głową.
     – Idź na górę, dobrze wiesz gdzie, a ja zaraz wrócę. – Wyszeptał mu do ucha i wstał, kierując się w stronę innego pomieszczenia.
     Stiles uregulował oddech, chwilę jeszcze leżąc na kanapie,
 po czym wstał i powoli podszedł do barierki schodów z zainteresowaniem, próbując wyszukać wzrokiem Marshalla. Będąc na górze przekroczył próg sypialni i rozejrzał się po znanym mu już pokoju. Nagle poczuł, jak ktoś przykłada mu dłoń do ust, a drugą ręką obejmuje wokół talii. Spróbował krzyknąć, ale na marne. Osoba odwróciła go gwałtownie i w równie szybkim tempie poczuł ciepły dotyk ust na swoich wargach. Z miejsca rozpoznał pocałunek i mimowolnie uśmiechnął się. Po chwili ten cudowny moment musiał prysnąć, ponieważ odzywała się potrzeba biologiczna. Mianowicie potrzeba tlenu.
     – Ej, nie masz się cieszyć tylko bać.
     – Bo co? – Uśmiechnął się łobuzersko.
     Marco zmrużył powieki z delikatnym uśmieszkiem.
     – Zdejmuj bluzę. – Widząc zdezorientowany wyraz twarzy towarzysza, powtórzył swój rozkaz.
     Nastolatek, nie rozumiejąc o co chodzi, wykonał jego polecenie. Mężczyzna złapał jego nadgarstki i zakuł na nich dwie metalowe obręcze, połączone około pół metrowym łańcuchem.
     – Chyba żartujesz. Co to jest?! – Spojrzał na nadgarstki, robiąc minę jak przestraszony chomik.
     – Ciesz się, że nie są różowe. – Zaśmiał się i przełożył sobie łańcuch przez głowę, a chłopaka złapał pod udami i usadowił na swoich biodrach. – Ja tam nie narzekam. – Poruszył brwiami, w rytmie bioder. – Chyba podoba mi się fakt, że masz ograniczoną możliwość ruchu. – Lawson skarcił go wzrokiem, na co on jedynie zaśmiał się. – Spokojnie też to polubisz.
     Podszedł parę kroków do łóżka. Położył go na łóżku, tym samym kładąc się nad nim, pomiędzy jego kolanami. Zręcznym ruchem rozpiął rozporek chłopaka i zsunął jego spodnie od połowy ud. Zaczął obniżać się, stopniowo całując jego klatkę piersiową, a następnie brzuch. Gdy znajdował się ustami przy linii bokserek, chłopak zaczął drżeć pod wpływem ciepłego, a zarazem chłodnego uczucia. Przejechał językiem po materiale i zaczął masować go dłonią, składając pocałunki między jego udami.
     – Cholera, przestań się ze mną bawić. – Wyjęczał z zamkniętymi powiekami.
     – Potraktuj to jako zemstę, za tamten poranek. – Mruknął, sunąc paznokciem po podbrzuszu Lawsona.
     – Dobra, okej, rozumiem. – Szeptał pośpiesznie, łapiąc płytkie oddechy.
      Marco zaśmiał się, łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
     – Hm, pomyślę czy się nad tobą zlituję. Wszystko zależy od tego, czy grzecznie poczekasz. Muszę zejść na dół, bo zapomniałem czegoś ważnego. – Wstał, wzdychając. – Minuta. – Opuścił pomieszczenie, pozostawiając uchylone drzwi.
     Lawson wciąż oddychał niespokojnie, czując wyraźną erekcję w kroczu. Wstał z łóżka i przywrócił swoje spodnie od porządku. Nagle gwałtownie podskoczył w miejscu, przerażony patrząc w kierunku drzwi, gdy do jego uszu dotarł krzyk Marshalla jakby z końca korytarza.

      – Jasna cholera, Jess! Wystraszyłaś mnie!
     Poczuł jakby jego serce przestało pracować. Usłyszane imię zadziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Wciąż bez wdechu rozejrzał się z paniką po pomieszczeniu.
     Kurwa.
     – Nie, nie, poczekaj, tam nie.
     – Ale dlaczego? – Usłyszał melodyjny chichot kobiety. – Marco, chce się rozpakować.
     – Stój, stój! Wiesz... ja chciałem ci powiedzieć coś bardzo ważnego... – Mimo odległości wyczuł zdenerwowanie w jego głosie.
     – Powiesz mi to, jak już odłożę walizkę. Właściwie dlaczego drzwi były otwarte?
     Myśl Stiles, myśl.
     Szafa? Zbyt oczywiste. Łóżko? Zbyt głupie.
     W międzyczasie kopnął bluzę leżącą na podłodze wprost pod mebel. Rozglądając się w panice, dostrzegł uchylone okno. Podbiegł do niego najciszej jak potrafił, zdając sobie sprawę z tego, że para jest już niedaleko drzwi. Otworzył je i skrzywił się, słysząc cichy szelest metalu. Spojrzał w dół na swoje ręce i pokręcił głową z załamaniem. Wychylił się i z ulgą dostrzegł wysunięty dach. Przeszedł na drugą stronę i pod wpływem adrenaliny zapominając o lęku wysokości, zaczął poruszać się przy ścianie budynku. Usłyszał niewyraźne głosy mężczyzny i kobiety.
     – Ja ci to wszystko wy..nagrodzę. Tak, wynagrodzę ci to, że musiałaś tak ciężko pracować.
     – Głuptas. – Ponownie usłyszał jej śmiech.
     Stiles przekroczył kąt, będąc teraz po prawej stronie budynku. W ostatnim momencie usłyszał, jak ktoś rozmawia w oknie. Wychylił się najostrożniej jak potrafił i dostrzegł blondynkę, która z zainteresowaniem wpatrywała się w ogród na tyłach domu. Odetchnęła świeżym powietrzem i wróciła do pokoju.
     Nie patrz w dół, nie patrz w dół.
     
Kucnął, opierając się plecami o tynk i schował twarz w dłoniach, krzywiąc się. Pokręcił głową i obrócił się, po czym zaczął na kolanach schodzić w dół pochyłości. Wziął głęboki oddech i trzymając w dłoni łańcuch przybliżył się do końca dachu. Powoli wysunął jedną z nóg i spojrzał na odległość dzielącą go od trawnika.
     Spokojnie...
    Niespodziewanie objechała mu noga, którą częściowo opierał się na dachu. W ciągu paru sekund stracił równowagę i ześlizgując się upadł plecami na trawnik. Zacisnął powieki, krzywiąc się z bólu i czym prędzej przesunął się na czworakach pod daszek, wiedząc, że kobieta za moment pojawi się w oknie, przestraszona hałasem trzeszczącego łańcuchu. Nie mylił się, ponieważ w ciągu sekundy usłyszał kłótnię dochodzącą z góry. Zacisnął wargi i wstał, delikatnie kulejąc, a gdy rozmowy ucichły sygnalizując, że poszli do innego pokoju lub zaraz wyjdą na zewnątrz, skorzystał z okazji i czym prędzej pobiegł do tylnej bramki. Oddalając się o kilkanaście metrów usiadł, opierając się o pień i rozmasował plecy, które zaczęły reagować na upadek.
     – Kiedyś cię zabiję, zobaczysz. – Wyszeptał, przecierając powieki. – Genialnie, a teraz co? Wejdę do domu i powiem mamie, że nie mam pojęcia, dlaczego zgubiłem bluzę i mam kajdanki na rękach?! Świetnie, przecież zostawiłem tam buty. 
– Przyciągnął do siebie kolana i oparł na nich głowę.

     
– No, kurwa, koleś jesteś nieśmiertelny. –  Szatyn zaśmiał się i włożył ręce do kieszeni. – Chociaż, w sumie wylądowałeś w szpitalu na kilka miesięcy. To jakiś postęp. – Pokiwał głową z aprobatą. – No naprawdę, co cię skłoniło żeby podjąć próbę samobójczą. – Spojrzał na niego z pytającym wyrazem twarzy.
     
– W końcu ktoś się dowie. – Brunet wyszeptał przez zęby, unikając jego wzroku.

     – Co proszę? Niby o czym? – Zmarszczył brwi. – Psychiatra chyba wyznaczył ci złą diagnozę, że niby ci się polepszyło... a może twoi rodzice mieli z tym coś wspólnego? – Skierował wzrok na moment na jego usta. – Zagrajmy w grę pod tytułem kto pierwszy cię znajdzie.
     
– Jesteś debilem! – Wykrzyczał, będąc na skraju płaczu.
     
– Chryste. – Przekręcił oczami i wyjął z kieszeni taśmę, urywając fragment i przykleił ją do ust chłopaka. – Zamknij się w końcu. – Skierował swoje granatowe oczy na stojącego obok kolegę. – Steve, sprawdź jeszcze raz tę linę. Nie lubię dawać forów. Gra to gra. – Zaczął chodzić w tę i z powrotem nucąc po cichu piosenkę. – Fear, is ever-changing and evolving. 
– Posłał delikatny uśmiech w kierunku związanego chłopaka. 

     Pokręcił gwałtownie głową, wypychając z głowy niechciane wspomnienia. Drżącymi rękami wyjął z kieszeni telefon i wystukał numer do swojej przyjaciółki. Odetchnął, aby zabrzmieć jak najnormalniej.
     
– Darcy? – Zapytał ochrypłym głosem, po czym odchrząknął.
     
– Co jest? – Krótkie i zwięzłe pytanie zabrzmiało w ustach nastolatki jak wojskowa ocena sytuacji.
     
– Nic. – Zaśmiał się. – Las koło domu, piętnaście minut, wizyta obowiązkowa. – Udał poważny, oficjalny ton.
     Uśmiechnął się lekko, słysząc chichot dziewczyny. Jednak wciąż przybijała go sytuacja, której przed chwilą doświadczył.
     
– Tak jest! Ale dlaczego w lesie? 
     – Zobaczysz...

══◊══


+No tak oto jest już rozdział 13 [podobno pechowy numerek... jak widać szczególnie pechowy dla Stilesa]
+No cóż, w końcu każdy doczekał się tych dwóch momentów. Uprzedzam, że niektóre fakty będą wyjaśnione dopiero w ostatnich rozdziałach.
+Jakby co, to te słowa, które nucił Felix, pochodzą z piosenki, która pojawiła się już w poprzednich rozdziałach. [Battle Cry] Strach się stale zmienia i ewoluuje. 

+Dziękuję za taką aktywność! ♥

22.11.2014

Rozdział 12 [ Dlaczego musisz być taki bezczelny? ]

     Po skończonych lekcjach zmuszony był wracać jedynie we własnym towarzystwie. Darcy, z którą na ogół wracał, musiała zostać na dodatkowym angielskim z powodu prezentacji.
     Zbliżając się do śmietnika, chwycił zeszyt, który ktoś podrzucił mu na lekcji w ramach żartu. Rozzłoszczony rozerwał go na pół i wrzucił do kubła, wychodząc poza teren szkoły. Z każdym dniem coraz bardziej nienawidził wszystkiego, co tylko związane było z tym budynkiem.
     Dostrzegł ruch gdzieś po swojej prawej stronie i po chwili obok niego zmaterializował się jeden z kolegów z jego klasy. Kojarzył go po charakterystycznym wyglądzie.

     – Słuchaj, nie wiem czy mnie znasz, ale – Towarzysz zrównał kroki z jego tempem. – Ty jesteś Stiles, no nie?
     Nastolatek pokiwał twierdząco głową. Wtrącił się, zanim chłopak kontynuował wypowiedź:
     – A ty Ronny.
     Ciężko było go nie zapamiętać. Miał błękitne, zawsze rozczochrane lub ułożone w irokeza włosy, i jak na ironię błękitne oczy. Właśnie teraz wpatrywał się w niego zdziwionym spojrzeniem.
     – Tak, właśnie. – Nastolatek podbiegł przed niego i odwrócił się w jego stronę, truchtając tyłem.
     Ciekawe, o co najpierw się potknie, śmietnik czy ławka?
   
 – Moment. – Lawson spiorunował go zniesmaczonym wzrokiem. – Jesteś kumplem Felixa.
     – Powiedzmy. – Chłopak skrzywił się. – Ja bym to raczej ujął „to skomplikowane”. Tak w ogóle możesz mi mówić Ron. Słuchaj... – Zawahał się. Wyglądał komicznie, wciąż biegnąc tyłem. – Chciałem cię przeprosić. Naprawdę.
     Stiles zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na niego jak na wariata.
     – Mnie? – Wskazał na siebie palcem. – Za co?
     – Ja naprawdę nie wiedziałem. Felix nie powiedział mi, dla kogo miał być ten zeszyt. Gdybym wiedział, nie namalowałbym tego. – Wypowiadał pośpiesznie słowo za słowem, widząc narastający gniew chłopaka.
     Przyglądał mu się przez chwilę z niedowierzaniem, po czym jak najszybszym krokiem wyminął niebieskowłosego. Zirytował się, gdy poczuł jego rękę na ramieniu.
     – Stiles, poczekaj! Pozwól mi to wyjaśnić.
     – Odwal się. – Energicznym ruchem zepchnął jego rękę i wepchnął dłonie do kieszeni. – Zapomniałem, że mamy genialnego artystę w klasie. Jak mogłem być tak tępy i o nim nie pomyśleć. – Wymamrotał pod nosem.
     – Przepraszam, słyszysz! Stiles!

     Szedł przed siebie, nie zatrzymując się i jedynie odkrzyknął:
     – To też część pieprzonego żartu?!
     Ronny zatrzymał się ze zniesmaczonym wyrazem twarzy.
     – Dlaczego musisz być taki bezczelny?
     Słysząc nieuprzejmy komentarz, odwrócił się z niedowierzaniem.
     – Ja bezczelny?! To ty malujesz mi jakąś orgię na kartkach i podrzucasz na ławkę.
     – Ta, masz rację... Cześć. – Wymamrotał i odwrócił się, idąc ociężałym krokiem.
     – No nie wierzę, normalnie jak baba. – Wyszeptał i przekręcił oczami. – No dobra, poczekaj. – Westchnął. – Co chciałeś mi wyjaśnić?
     – Chciałem cię przeprosić, bo naprawdę mi przykro. – Spojrzał na niego jak skarcony szczeniak.
     Lawson przyglądał mu się dłuższą chwilę, próbując odnaleźć jakiś znak informujący, że kłamie. Wyglądało na to, że było to autentyczne poczucie winy.
     – Jeśli to nie jest kolejny kawał, to... – Podszedł bliżej niego i wysunął rękę. – Stiles Lawson.
     Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i uścisnął jego dłoń.
     – Ronny Blake. W zasadzie to idę w tę samą stronę... mogę z tobą wracać? – Podrapał się po karku.
     – Jasne. Można powiedzieć, że Darcy zostawiła mnie na pastwę losu. – Poczekał aż chłopak dorówna mu kroku i kontynuował rozmowę. – Nie myśl sobie, że tak łatwo pójdzie ta cała sytuacja w zapomnienie. 
– Wymamrotał, po czym kontynuował, zanim tamten zdążył się odezwać. – Dlaczego nie zadajesz się z Felixem?
     – Zaczynam dostrzegać, że jest debilem. – Odparł, wzruszając ramionami.
     – Mhm. Czyli ja nie jestem debilem?
     – Pewnie jesteś. Każdy jest. – Wypowiedział słowa, jakby by to było coś oczywistego. – Chociaż myślę, że ciebie akurat zniosę.
     Obydwoje zaśmiali się z jego stwierdzenia. Mimo że wydawał się przyjazny, dla Stilesa miał nadszarpniętą opinię. Nigdy nie zaufa nikomu kto zadaje się z Gatersonem.  



══◊══

+Wybaczcie mi, że musieliście tyle czekać...
+Pojawił się nowy bohater. Co o nim myślicie? ;)

+Od przyszłego rozdziału trochę pokomplikujemy...
+Wow, nie spodziewałam się tylu osób biorących udział w ankiecie! 
+Rozdział niewiele wnosi do fabuły... w zasadzie ten fragment miał być w poprzednim, ale wtedy 11 byłby moim zdaniem za długi.

2.11.2014

Rozdział 11 [Zrób coś, żebym miał do ciebie szacunek]

     – Lawson, lepiej nie zaczynaj! – Mężczyzna w średnim wieku wycedził słowa przez zęby, będąc na granicy wytrzymania. – Mógłbyś gnojku okazać więcej szacunku. – Wstał gwałtownie, powodując, że krzesło odsunęło się z donośnym szurnięciem po kafelkach.
     – Jasna cholera, ja mam imię! – Wykrzyczał, po czym biorąc płytki wdech, odwrócił wzrok w innym kierunku, byle na niego nie patrzeć, jak przestraszone dziecko.
     Na moment nastała cmentarna cisza. Charles wpatrywał się w niego ciężkim, niedowierzającym wzrokiem. Podparł się zaciśniętymi w pięści dłońmi o blat, górując nad chłopakiem.
     – Coś ty powiedział? – Spytał niedowierzającym głosem, ewidentnie na skraju w miarę spokojnego tonu. Prychnął, z szerokim uśmiechem. – Pytam po raz ostatni, coś ty powiedział?
     – Ja... – Głos nastolatka zadrżał, a on sam umiejętnie unikał wzroku ojca. – Powiedziałem, że mam imię. – Ściszył głos do minimum. – Nie chcę, żebyś zwracał się do mnie nazwiskiem lub przezwiskiem.
     Brązowooki mężczyzna zaśmiał się ironicznie, kręcąc głową.
      – To ma być żart? – Uniósł brwi z rozbawienia. – No doprawdy, to ci się udało. – Ponownie pokręcił głową, wciąż intensywnie wpatrując się w chłopaka. Ironiczny uśmieszek, zdobiący jego twarz powoli zrzedł. – Wiesz, co ci powiem? Oczywiście, że nie wiesz, bo jesteś debilem. – Okrążył stół w paru szybkich krokach i łapiąc część koszulki Stilesa, pociągnął go do góry, stawiając na równe nogi. – To jebane nazwisko, to jedyne co ma w tobie sens. Wiesz dlaczego? Bo masz je po mnie. – Spauzował wypowiedź i złapał nastolatka za włosy, zmuszając do spojrzenia na niego. – Patrz się na mnie, jak do ciebie mówię!
     Stiles zmuszony wykonał jego polecenie, czując jak do oczu napływają mu łzy.
     – R–rozumiem. – Wyjąkał i lekko trzęsąc się, zacisnął szczękę z całej siły.
     – Rozumiesz?! Nic kurwa nie rozumiesz! Zdaje mi się, że czasami zapominasz sobie, kto rządzi w tym domu! – Szarpnął go mocniej za włosy, na co chłopak syknął, krzywiąc się.
     – Dobra, przepraszam! – Wykrzyczał łamanym głosem na skraju płaczu.
     – Mam w dupie twoje przeprosiny. Staram się jak mogę, żebyś wyrósł na normalną osobę, ale nie! Tato, te zajęcia nie mają sensu. Tato, ten zawód jest do niczego. – Nabrał głęboki, drżący oddech i kontynuował. – Chcesz, żeby odnosić się do ciebie z szacunkiem? To zrób coś, żebym miał do ciebie szacunek. – Wypowiadał każde słowo wolniejszym tempem. – To ty masz odnosić się do mnie z szacunkiem. Czy to, kurwa, jasne?! – Wykrzyczał potrząsając nim, i spiorunował go rozwścieczonym wzrokiem. Szarpnął chłopakiem za trzymany fragment koszulki i energicznym ruchem pchnął go na podłogę.
     Chłopak w ostatnim momencie zdążył upaść przedramiona, zanim uderzył głową. Wyraźnie odczuł chłód bijący od kuchennych kafelek. Obrócił się gwałtownie na plecy i trzęsąc ze strachu zaczął odsuwać się. Poczuł jak po policzku spływa mu kilka łez, gdy przypomniał sobie podobne wydarzenie, które miało już miejsce. Na skraju wybuchnięcia płaczem, patrzył przez przymrużone powieki, jak w jego kierunku udaje się Charles. Nagle mężczyzna zatrzymał się, słysząc uwagę kobiety.
     – Charles, znoszę wszystko, ale rozmawialiśmy już o podnoszeniu ręki na kogokolwiek w tym domu. – Czarnowłosa kobieta spojrzała z pogardą na męża. Pokręciła głową i odwiązała sznurek od fartuszka. – Jeśli nie przestaniecie się kłócić, obydwoje zaliczycie spóźnienie. Jeden do pracy, a drugi do szkoły. – Odparła spokojnym głosem.
     Oh, dzięki mamo za tak hojną i jakże szybką pomoc...
     Susan podeszła do syna, przy okazji posyłając mężowi karcące spojrzenie.
     – Wstawaj z tej podłogi i idź się szykuj. – Wypowiedziała zdanie, krzywiąc się. Wyminęła leżącego na podłodze nastolatka i skierowała się w stronę łazienki.
      Stiles z wahaniem złapał kontakt wzrokowy z ojcem.
     – Susan ma rację, rusz się. – Odparł normalnym już głosem, ale wciąż z nutką dezaprobaty. – Żeby mi to było ostatni raz. Uwierz, jeżeli jeszcze raz mi odpyskujesz, to nawet ona ci nie pomoże. – Wyszedł z pomieszczenia i zwrócił się łagodnym tonem do żony. – Skarbie, pamiętaj, że muszę kupić wino na niedzielę.
     Stiles zamknął oczy, przecierając je dłońmi. Podparł się z powrotem na łokcie i powoli podniósł się z podłogi. Panująca atmosfera w żadnym wypadku nie dodawała mu otuchy. Pociągając nosem, otrzepał koszulkę. Wciąż roztrzęsiony po wybuchu ojca powłóczył nogami na korytarz.
     Kolejna kolacja z sąsiadami w stylu „Nienawidzę cię, ale dziś jesteś moim ulubionym synkiem.”
    Westchnął na myśl o perspektywie kolejnej zmarnowanej niedzieli. Czując wibracje w kieszeni, wyjął telefon i odczytał przysłanego SMS-a. Po odczytaniu treści na jego twarzy momentalnie wymalował się szeroki uśmiech, jednak mimo wszystko lekko przygaszony wstrząsającym wydarzeniem.
    Oh, szacunek? Jasne, tato, już się robi.


     Stiles wyciągnął potrzebne przybory, kładąc je na blacie i odłożył plecak na podłogę obok jednoosobowej ławki. Nienawidził tego, że na języku angielskim musieli siedzieć w osobnych ławkach.
     – No dobra, dzieciaki. – Nauczyciel odchrząknął. – Dziś nie ma waszej pani, ale mam wasze sprawdziany. Pooglądacie czy wszystko się zgadza, potem poczekacie moment, aż je odniosę i będziemy kontynuować zajęcia. – Klasa westchnęła z dezaprobatą, tracąc nadzieję, że będą mieli wolną lekcję.
     Pan Tanger przeszedł między ławkami, rozdając kartki. Nastolatek spojrzał z niechęcią na sprawdzian. W rogu kartki widniała pokaźna pieczątka z literką *F. Skrzywił się i usłyszał, jak ktoś po cichu woła go po imieniu. Spojrzał w bok i dostrzegł machającą do niego Darcy, która miała rozłożoną dłoń.
     Oh, ocena?
     
Uśmiechnął się i wystawił cztery palce. Nie miał najmniejszej ochoty słuchać ochrzanu od Darcy, że ostatnio nie przykłada się do nauki. Nauczyciel po chwili opuścił salę, a uczniowie wrócili do zajęć z przerwy, czyli gadania i wygłupiania się. Do jego uszu ponownie dobiegło jego imię, jednak z innej strony. Z niechęcią odwrócił się i spojrzał na kolegę siedzącego za nim.
     – Co?
     – Chciałem cię o coś zapytać... Czekaj muszę sobie przypomnieć. – Podrapał się w tył karku i nagle pstryknął palcami. – Dobra już wiem. Idziesz na ognisko? – Uśmiechnął się, jakby powstrzymując przed śmiechem.
     Co go tak bawi?
     
– Tak, idę.
     Towarzysz odrzekł krótkie „yhm”, które miało oznaczać koniec rozmowy. Słysząc za sobą odchrząknięcie, zrozumiał dlaczego chłopak skończył rozmowę. Obrócił się powoli i uśmiechnął niewinnie.
     – Dziękuję, że raczył pan odwrócić się w moją stronę. Przypomnę, że tablica jest z przodu klasy.
     Słysząc z niektórych miejsc ciche chichoty, nic nie rozumiejąc spojrzał na Darcy. Dziewczyna trzymała swój zeszyt i uporczywie wskazywała na niego palcem, ze spanikowaną miną. Obrócił się i złapał kontakt wzrokowy z nauczycielem, trzymającym w ręku zeszyt... który w żadnym wypadku nie należał do niego, ale najwidoczniej leżał na jego ławce, czyli teoretycznie był jego. Ktoś z tyłu klasy zaśmiał się głośniej i udał, że rozbawił go kolega z ławki obok. Nauczyciel przekartkował zeszyt z uniesioną brwią.
     – Cóż, Lawson, tak? Zastanawia mnie, czy powinienem pójść z tym do dyrektora, czy po prostu wygłosić ci krótką uwagę na temat nieciekawych myśli zaprzątających twoją głowę na języku angielskim.
     – Ale to nie mój zeszyt. – Nastolatek zmarszczył brwi, przypatrując się okładce.
     – Raaacja, jak coś się stanie to nie ma winnych. Zapomniałem. – Mężczyzna syknął i zwrócił się w kierunku klasy. – Jeżeli jeszcze ktoś, zamiast pisać, rysuje ubarwione w erotyzm, zbereźne rysunki to proszę, pochowajcie te zeszyty.
     Klasa wybuchnęła śmiechem, a Lawson poczuł jak na jego twarzy pojawia się rumieniec. Otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale nauczyciel zdążył mu przerwać.
     – Kolego, żeby mi to było ostatni raz. – Rzucił zeszyt z powrotem na jego ławkę i odszedł w kierunku biurka, po drodze próbując uciszyć klasę.
     Nastolatek z niechęcią otworzył zeszyt, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Każda kartka zapełniona była nieprzyjemnymi rysunkami. Domyślał się, że stoi za tym Felix, ale on nie potrafił tak dokładnie rysować. Przez całą lekcję zastanawiał się, kto mógł wykręcić mu numer z zeszytem.

══◊══

*Dla tych, co nie interesują się Ameryką. W Ameryce litera F to nasze 1.
+ Coś mniej komentarzy, ale ważne, że skomentowali stali czytelnicy (aww♥) [czyt. Paulina, Greaseblow, Cassty i Rinne :3].
+Jak widzicie wyjątek, dodałam szybciej rozdział. :D
+Pozdrawiam! ;*

Obserwatorzy