31.07.2015

Rozdział 40 [ Czasami polegamy tylko na sobie ]

#ostrzeżenie: poniższy fragment może być dla niektórych zbyt drastyczny.

Otworzył powoli oczy, uderzony ostrym światłem, które po chwili przygasło. Był jednak wciąż na tyle przytłumiony, że średnio rozumiał co się dzieje. Gdy po chwili ponownie podjął próbę przypomnienia sobie, gdzie jest, ujrzał na suficie zwyczajną lampę, z której to dochodziło przyciemnione światło. Zauważył też, że leżał w łóżku, jednak nie kojarzył, jak znalazł się w swoim pokoju. Może był tak zmęczony, że pół przytomnie wrócił?
Po chwili namysłu podparł się na ramionach i zaczął się rozglądać. Z niepokojem dostrzegł, że to nie była jego sypialnia. Pomieszczenie nie było wielkie, przypominało zwyczajny pokój. Na środku, gdzie leżał, znajdowało się dwuosobowe łóżko z brązową kołdrą. Ogółem wszystko było w odcieniach brązu i kremowego. Brakowało typowo domowych ozdób, jedynie na komodzie leżała kartka, jakby jakaś broszura. Tak jakby był w jakimś... motelu? Hotelu?
Kolejną przyprawiającą go o zawał rzeczą był fakt, iż leżał w bokserkach. Nie miał na sobie nic oprócz tego. Jedynie jego brzuch owinięty był nowym bandażem, który był elegancko założony. Gdzie on do cholery był? Zaczął szukać wzrokiem ciuchów: na łóżku, na komodzie, nawet wychylił się i zajrzał czy nie leżą obok posłania. Skupił się na przypomnieniu sobie skąd się tu wziął. Wieczór, późny wieczór. Ławka. Zobaczenie Philipa... Chloroform. Tak, teraz już pamiętał co tu robił i wcale mu to nie pomogło. Gwałtownie podkulił nogi. Przyjazne osoby z reguły nie przykładają do ust gaz nasączonych środkiem usypiającym...
Postanowił milczeć, zaczynając wyszukiwać przedmiotów do obrony.
Co ja tu do cholery robię?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna, kompletnie nie zwracając na niego uwagi, tylko zajmując się odpisywaniem na telefonie.
— Dzień dobry. — Uniósł wzrok znad ekranu, aby posłać mu krótki uśmiech i wrócić do swoich zajęć. — Jak się spało?
Chłopak wciąż trzymał usta ściśnięte w wąską linię, uważnie obserwując ruchy mężczyzny. Znał go. Widział go już nie raz, będąc w kiepskim stanie, wymagającym opieki medycznej. Nie rozumiał, co tutaj robił lekarz ze szpitala. A jeżeli był lekarzem... to dlaczego go tu przywlókł? Przynajmniej nie był porywaczem, tacy ludzie nie są nikim ważnym. Prawda?
Przyjrzał mu się uważniej. Zastanawiało go, dlaczego mężczyzna ubrany był jedynie w dżinsowe spodnie. Kompletnie niczego więcej. Facet miał dość krótko ostrzyżone ciemne włosy, gdzieniegdzie z siwymi paskami. Ciemnoniebieskie oczy i dojrzały wyraz twarzy. Nie był gruby, ale nie należał również do posiadaczy atletycznej formy. Mimo że samemu leżał, to był przekonany, że zapatrzony w telefon osobnik jest zdecydowanie wyższy od niego.
Stiles zaczął powoli szukać wzrokiem jakiegokolwiek przedmiotu. Niestety, leżał na środku łóżka, a lampka nocna była z metr od niego. Chociaż gdyby tam nagle doskoczył...
Mężczyzna odłożył nagle telefon, widocznie zirytowany przeczytaną wiadomością, po czym zaczął podchodzić do przodu łóżka z lekkim uśmiechem, zaczynając rozpinać spodnie.
— Nie podchodź — warknął nastolatek, przysuwając do siebie nogi. — Co ja tu do cholery robię?
— Nie bój się, nic ci nie zrobię — odparł z wesołym wyrazem twarzy. — Chcę tylko porozmawiać.
— Aha... — mruknął przestraszony, gdy ten stanął kolanami na łóżku. — To mi nie wygląda jak chęć pogawędki... — Przyjrzał mu się ponownie. Wyglądał mu na około nawet i czterdziestu lat, a jego wyraz twarzy przestał być już taki życzliwy, a wyraźnie obleśny. — Niech pan się nawet nie zbliża!
— Spokojnie, przecież nic nie robię złego. — Usiadł nagle, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. — Możesz mi mówić na ty. — Wysunął do niego dłoń. — Jestem Jerry.
Nastolatek spojrzał nieufnie na jego rękę, następnie z powrotem uważnie obserwując każdy jego ruch. Ta sytuacja zdecydowanie mu się nie podobała. Przyciągnął do siebie mocniej kołdrę, jakby to miało go ochronić.
— Ty jesteś Stiles, prawda? — Opuścił rękę, gdy zrozumiał, że chłopak nie ma zamiaru się przywitać. — Co jest? W szpitalu się mnie nie bałeś.
— Co ja tu robię? — spytał sztywno.
— Zemdlałeś. Znalazłem cię na ławce, a że nie znałem adresu twojego zamieszkania, to zabrałem cię tutaj. Owszem, mogliśmy pojechać do szpitala, ale po tym, jakie ostatnio twój ojciec robił awantury... to już chyba lepiej, żebyś był tutaj — mówił przekonującym głosem, jakby pewny tego co mówi. Może i chłopak by mu uwierzył, gdyby nie fakt, że początek był totalnym kłamstwem.
— Nie przypominam sobie, żebym stracił przytomność.
— Cóż... — Z powrotem klęknął na łóżku. — Ja też jakoś nie. — Po tych słowach skoczył nagle w kierunku chłopaka, na co ten wrzasnął przerażony, odskakując i uderzając głową w drewniane oparcie łóżka, co lekko go stłumiło. — Cśś... ale nie krzycz, bo będę cię musiał nieprzyjemnie uspokajać. Naprawdę nieprzyjemnie — powiedział, odsuwając obojętnym ruchem kołdrę i kładąc jego ręce wzdłuż ciała, a następnie przyszpilając jego dłonie do łóżka za pomocą kolan. — Normalnie bym to olał i przekazał debilowi, że mnie to chrzani... ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek. Jesteś strasznie uroczy, wiesz? — szepnął czule, przejeżdżając palcami po klatce piersiowej chłopaka.
— Puszczaj mnie! — wrzasnął brunet, próbując wyrwać ręce spod jego kolan.
— Ooooch, uroczo — rzucił z uśmieszkiem. — Ależ oczywiście, że cię puszczę, ale troszkę później. A teraz proszę się uspokoić, bo przestanę być miły — mruknął, rękami z tyłu rozsuwając jego kolana, aby po chwili szybkim ruchem położyć się na nim i chwycić jego nadgarstki.
— Zostaw mnie! Słyszysz?! — Umilkł nagle, gdy ten przycisnął poduszkę do jego twarzy. Mimo iż miał wolne ręce, to zamiast uderzyć mężczyznę, odruchem zaczął próbować oderwać od siebie duszący go przedmiot. Wciąż wierzgał nogami, mając nadzieję, że to chociaż utrudni mu cokolwiek, co chciał zrobić.
— Nie lubię niemiłych ludzi. — Pokręcił głową, po chwili odsuwając poduszkę i nachylając się do ucha chłopaka, gdy ten panicznie łapał powietrze. — Prosiłem, żebyś był cicho. Teraz postaram się, specjalnie dla ciebie, żeby bolało — szepnął, chcąc zsunąć z niego bokserki, ale wtedy chłopak opamiętał się i uderzył go w twarz. Mężczyzna zamrugał, patrząc na niego z szokiem. Szybkim ruchem obronił się przed kolejnym atakiem, obracając nadgarstek chłopaka tak, że zaczął się krzywić i zaciskać zęby z bólu. — Mam ci wykręcić tę rękę? Zaufaj, będę wiedział jak uzyskać taki efekt. Dałem ci możliwość ruchów ręką, abyś nie czuł się kompletnie skrępowany, a ty co? Nie wolno. — Wymierzył mu nagle policzek, na co chłopak gwałtownie złapał się w zaczerwienione miejsce. Facet szybkim ruchem zsunął z niego bokserki, następnie przykładając dłoń do ust chłopaka, aby mieć pewność, że go uciszy.
Brunet zaczął panicznie się kręcić, próbując wydostać spod jego ciężaru. Było to naprawdę trudne, zważywszy na wiek i posturę napastnika. Poczuł łzy w oczach, gdy zrozumiał, że nie ma opcji ucieczki.
— No kurczę, poważnie, nie mogę się doczekać aż będziemy mogli się znać dłużej. — Uśmiechnął się szeroko. — Już w szpitalu myślałem nad opcją zrobienia tego, ale tam niestety były kamery. Jaka szkoda. Wybacz, że ciągle ci to powtarzam, ale po prostu tak się tobą zachwycam, że to jest aż niepojęte. — Zaśmiał się, na co chłopak z przerażeniem i obrzydzeniem spojrzał na niego. — Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci mój wiek. Prawdopodobnie mogę być nawet starszy od twojego ojca... ale mniejsza. Czego się boisz, przecież już zapewne nie raz uprawiałeś seks? Na pewno pieprzenie ciebie zapamiętam na długo. Mam nadzieję, że ty też. — Wyszczerzył się, wsuwając w niego palec, na co ten się wzdrygnął i zacisnął oczy. Po chwili chwycił jego członka, zaczynając gwałtownie i energicznie poruszać ręką, wargami muskając jego skórę.
Stiles uchylił usta, krzywiąc się z obrzydzenia. Nie chciał tego. Zdecydowanie. Próbował ściągnąć z ust jego dłoń, przygotowując się na najgorsze. Dlaczego to mu się przytrafiało? Czy nie wystarczająco życie go nienawidziło? Zaczął drżeć, zaciskając oczy.
Proszę, nie...
Jęknął nagle, odruchem obejmując go ramionami, gdy wszedł w niego niespodziewanie. Ten dźwięk jednak wydobył się z jego ust, ponieważ chwilę przed facet zdjął rękę z jego buzi. Zaczął z bólu zaciskać szczękę, gdy ten nie czekając na jego przyzwyczajenie się, po prostu zaczął się energicznie poruszać.
— Skoro kilka stosunków masz już za sobą... wyjątkowo nie powinno cię to aż tak boleć... ale, że obiecałem ci to za bycie nieprzyjemnym... — Zaczął poruszać biodrami jeszcze mocniej, starając się wejść w niego całym członkiem, tak gwałtownie, aby odczuł wyjątkowa bolesność. Podobały mu się jęknięcia chłopaka, które nie wskazywały na podniecenie, tylko wyraźnie nieprzyjemne uczucie. — No nie mów, nie podnieca cię fakt, że pieprzy cię prawie pięćdziesięciolatek? — Uchylił usta, oddychając szybko pod wpływem wykonywanych ruchów. Gdy nastolatek na moment spojrzał na niego, ten przejechał językiem po górnej wardze, następnie chichocząc.
Nastolatek ze łzami wychylił głowę do tyłu, czując tak pulsujący ból, że nie był w stanie myśleć racjonalnie. To nie było to samo. To nie miało w sobie nic przyjemnego. Czuł się kompletnie przerażony, a z jego oczu poleciały łzy, po części ze strachu i bólu. Uprawianie seksu z Marshallem było czymś kompletnie innym i zdecydowanie przyjemniejszym. Teraz czuł się jak dosłowna dziwka. Obrzydzało go wszystko, co mówił lub wykonywał ten mężczyzna. Do jego myśli powrócił sen, o którym zdążył zapomnieć. Koszmar, w którym również był gwałcony, ale przez Marco. Tamto było straszne i bolesne, ale było tylko iluzją. W prawdziwym życiu nie potrafiłby opisać odczuwanego bólu i upokorzenia. Łkając, błagał w myślach, aby to się skończyło. Jak ze snem, to przecież minie. Nie będzie trwało wiecznie. W końcu mężczyzna się zmęczy i da mu spokój.
— Widzisz, nie jest tak źle. Ale cóż, no tak, byłeś niemiły. — Po tych słowach zwolnił nieco i chwycił go pod kolanami, opierając łydki na swoich ramionach, w ten sposób wchodząc w niego mocnym ruchem. Tym razem chłopak już krzyknął, zaciskając palce na pościeli. Nie, tego już zdecydowanie nie dało się wytrzymać.
— Przestań! — krzyknął, zaciskając oczy. — Proszę... — wyszeptał błagalnym głosem, szlochając.
— A ty przestań się drzeć. — Rozejrzał się niepewnie po ścianach, jakby oceniając czy ktoś ich nie usłyszy. — Ale ja nie proszę, tylko karzę — warknął, dla dodania powagi swoim słowom. Musiał go zranić psychicznie, fizycznie nie było to konieczne. No właśnie, konieczne, czyli teoretycznie... mógł to zrobić. — Myślisz, że teraz to był ból? To wytrzymaj teraz, gdy wejdę w ciebie cały. — Zaśmiał się, następnie wsuwając w niego do końca i zastygając w miejscu, tylko próbując mocniej przycisnąć go biodrami, ignorując świadomość bólu, który mu zadawał.
Brunet wygiął lekko kręgosłup, odchylając głowę. Zacisnął z całej siły zęby, przymrużając oczy, jednak przez gęste łzy nie dostrzegał nic prócz rozmazanych kolorów. Jakikolwiek przedmiot, cokolwiek czym mógłby się obronić... chociaż wątpił, że to by mu coś dało. Sparaliżowany ze strachu w połączeniu z niemożliwym bólem, przypuszczał, że nie byłby w stanie nawet chwycić przedmiotu, a co dopiero wykonać cios na tyle mocny, aby ogłuszyć osobnika.
— Gdybyś był męską dziwką, to już mogę zapewnić, że miałbyś stałego klienta — zażartował, dysząc przez wykonywanie mocnych ruchów. — Mój ty uroczy słodziaku. — Zaśmiał się, spoglądając na jego usta.
— Jesteś jakimś chorym zboczeńcem — warknął chłopak, mimo to w jego głosie nie było tyle agresji, co desperacji. Obrzydzało go każde słowo, które wypowiadał starszy mężczyzna. Wszystko, co wypowiadał tamten, brzmiało mocnym kontekstem erotycznym, co przyprawiało go o dreszcze.
Słysząc zarzut wypowiedziany przez nastolatka, jedynie zaśmiał się, szczerze rozbawiony. Wciąż poruszał się w mocnym tempie ani przez moment nie zastanawiając się nad tym, czy krzywdzi go. Może jedynie zastanawiał się, czy jest to wystarczająco bolesne. Wszedł w niego nagle mocnym ruchem i jęknął gardłowo, spuszczając się w nim. Stiles wydał z siebie jedynie krótki, drżący oddech, następnie wciąż zaciskając oczy, czekając aż ten da mu w końcu spokój, jednak najwyraźniej to nie miało nastąpić, ponieważ już po chwili czuł, jak ten powoli nadal się w nim poruszał.
— Wiesz, teraz tak nietypowo się w tobie porusza — rzucił z kpiącym uśmiechem, a sperma zaczęła częściowo spływać po pośladkach chłopaka, następnie brudząc pościel.
— Zadowolony? — spytał cicho drżącym głosem, unikając jego spojrzenia. — Daj mi spokój...
— Ej, jeszcze się odzywasz? No proszę, odważny jesteś — mruknął z rozbawieniem. Przejechał szorstką dłonią po jego policzku, na co chłopak natychmiast odwrócił głowę. — Owszem, jestem zadowolony. Ale jeszcze nie tak jakbym chciał. — Zaczął dłońmi przejeżdżać po jego bokach, wciąż trzymając członka we wnętrzu chłopaka. Mężczyzna z uśmieszkiem przyglądał się mu rozpalonym wzrokiem, następnie pochylając się i szepcząc do ucha chłopaka. — Z przyjemnością chciałbym zobaczyć, jak wyglądałbyś oblany moją spermą. — Wysunął się z niego, dostrzegając, że nastolatek zaczął szybciej oddychać, wpatrując się w każdy jego ruch z przerażeniem. Chwycił swojego członka, przejeżdżając językiem po górnym rzędzie zębów, dłonią onanizując się.
— Jesteś ohydny — rzucił cicho, łkając.
— Przesadzasz — mruknął czule. — Ale skoro już jestem ohydny, to i mogę być skurwielem i zadać ci trochę bólu w inny sposób. — Wzruszył ramionami, puszczając penisa, który z powrotem był pobudzony. Na czworakach stanął nad chłopakiem, łapiąc go za włosy i odchylając jego głowę. Gdy brunet jęknął z bólu, uchylając usta, ten nagle wsunął do jego buzi swojego członka, puszczając głowę nastolatka. Chłopak momentalnie zakrztusił się, otwierając szerzej oczy. Kompletnie nie spodziewał się tego ruchu, dlatego też zareagował podwojoną paniką. Gdy poczuł jak wsuwa się w niego głębiej, na prawie całą długość, momentalnie odczuł odruch wymiotny. Zaczął łapczywie starać się złapać powietrze, krztusząc i uderzając dłońmi o łóżko. — No co ty, nikt cię jeszcze nie pieprzył oralnie, czy po prostu znów narzekasz, jaki to ja ohydny? — spytał z nutą irytacji w głosie, opierając się łokciami powyżej jego głowy, po czym zaczął poruszać biodrami w podobnym tempie, w jakim wchodził w niego podczas seksu. Z uśmiechem opuścił głowę, przyglądając się jak jego dość masywny członek raz po raz znika w ustach chłopaka. Dostrzegł, że ten zrobił się czerwony na twarzy, zaciskając oczy. — Co, boli? To dobrze. Bardzo dobrze — mówił z szerokim uśmiechem, poprawiając swoją pozycję, bardziej prostując nogi oparte na kolanach, aby wchodzić w niego jeszcze głębiej. Nie obchodziło go, jak głęboko potrafił być penetrowany i czy nie miał odruchu wymiotnego. Odezwał się w końcu ponownie, mając satysfakcję z łez spływających po policzkach bruneta, oraz jego desperackich prób unormowania oddechu. — Wiesz, mały, zawsze musi być ten pierwszy raz — rzucił z kpiną w głosie, dłonią dotykając jego policzka, na tyle, na ile mógł przez przybraną pozycję. — Wybacz, że jestem trochę za szybki, ale twoje ronienie łez z bezradności i bólu tylko mnie podnieca. Wyglądasz wtedy na takiego bezbronnego i łatwego do dominacji. — Zaczął oddychać coraz głębiej, czując nadchodzące poczucie przyjemności. — Tak w ogóle słyszałem kim jesteś. Mały, ciebie podobno nawet życie pierdoli.
Stiles z trudem uchylił powieki, w pół przytomnie wpatrując się w odwróconą do góry nogami z jego perspektywy twarz mężczyzny. Pierwszy raz odważył się spojrzeć mu w oczy. Czuł się wycieńczony i osłabiony, a obrzydzająca świadomość obecności spermy faceta w odbycie jedynie zapędzała go do chęci wymiotowania.
— Chętnie skończyłbym w twoich usteczkach, ale coś ci obiecałem, nie?
Lawson zamknął z powrotem oczy, po chwili łapiąc głęboki wdech, czując jak mężczyzna wyjął penisa z jego ust. Zaczął dyszeć, nie poruszając się w żaden sposób z nadal paraliżującego go strachu, gdy nagle poczuł jak jego ciało ochlapują większe krople śluzu. Z obrzydzeniem domyślił się, czym była substancja. Poczuł jak pieką go policzki, co sugerowało, że najwyraźniej ostro się zarumienił. Wszystko przez wstyd, jaki odczuł, zdając sobie sprawę, że nasienie mężczyzny wytrysnęło nawet minimalnie na jego twarz. W żadnym wypadku nie było to niczym fajnym, szczególnie w tym momencie. Poczuł się jedynie upokorzony jak typowa dziwka. Po chwili odczuł ruch materaca, jakby ktoś zszedł z łóżka. Do jego uszu dotarły kroki po podłodze.
— Droga wolna, dziwko — rzucił facet z rozbawieniem. Był pewien, że swoje zadanie spełnił dobrze, tak więc nic więcej go nie obchodziło. Miał po prostu szarpnąć psychiką chłopaka, co w stu procentach się stało. Mimo że najchętniej pieprzyłby go o wiele dłużej, to obowiązki wzywały. — Idź do domu czy coś. Na pewno trafisz. Radzę się ruszyć, za nim zmienię zdanie — powiedział obojętnie, przekraczając próg łazienki.
Brunet wciąż leżał w bezruchu, czując jak maź powoli spływa z jego policzka. Jego warga zadrżała, a on sam pociągnął nosem, następnie ostrożnie ścierając wierzchem dłoni słonawą substancję z fragmentu powieki i policzka. To samo zrobił z ustami. Podniósł się drżąco, a jego ciało przeszedł dreszcz bólu, szczególnie w okolicach pośladków i gardła. W obydwu miejscach czuł piekący ból. Uchylił powoli oczy, pozwalając, aby kilka kolejnych łez spłynęło po jego policzkach.
Dlaczego?
Czuł się okropnie. Został zgwałcony, po prostu. Bez żadnego powodu, nawet niezabity czy poszkodowany. Tak jakby był tanią dziwką, która zrobiła swoje i teraz ma spieprzać do domu.
Dostrzegł ubrania, które leżały teraz w stos na szafce. Widocznie tamten musiał je tutaj przed chwilą położyć. Usłyszał dźwięk odkręcanej wody. Spojrzał w dół i dostrzegł, że oprócz substancji łóżko zabarwione było również krwią. Wolał o tym nawet nie myśleć.
Wstał, niemal natychmiast upadając z powrotem na łóżko. Zacisnął zęby, ponownie podejmując próbę wstania. Pokonał kilka kroków, następnie potykając się i w ostatnim momencie łapiąc komody. Na powierzchni skóry wciąż odczuwał kleistą ciecz i skażony dotyk tego kogoś, czegoś. To zdecydowanie nie był dla niego człowiek. Nie chciał być tutaj ani chwili dłużej, dlatego też postanowił zdobyć się i w ostatnich resztkach siły założyć na siebie ubranie i wyjść stąd jak najszybciej. Tyle razy próbował popełnić samobójstwo, ale zawsze się to nie udawało. Czyli jak niektórzy twierdzili, coś nie chciało, aby odchodził. Więc jaki był w tym sens? Miał żyć, aby co? Aby być pośmiewiskiem? Psycholem? Kurwą?

Szedł powoli opustoszałym chodnikiem, wpatrując się w kostkę brukową. Na dworze było chłodno, dlatego objął się szczelniej rękoma, pocierając powoli ramiona. Wokół zaczynało się szarzeć, co sugerowało zbliżający się poranek. Czuł się wyczerpany, brudny, a na dodatek upokorzony. Czuł, jak jego powieki kleją się, zachęcając do snu, chociażby na środku chodnika. Każdy krok był dla niego bolesnym odczuciem, każdy jego mięsień palił przez ostry wysiłek fizyczny połączony z niedługimi i nieregularnymi drzemkami, czyli niewyspaniem. O głodzie tym bardziej nie myślał. Sam już nie pamiętał konkretnie, w jakich godzinach w ogóle jadał. Kiedy był jakiś ostatni posiłek. Zdawał sobie sprawę, że w ostatnich tygodniach stres i problemy uniemożliwiały mu jedzenie, dlatego czuł jak staje się coraz chudszy.
Pokręcił głową i upadł nagle na kolana, uderzając nimi o beton. Zignorował, że klęczał właściwie na środku chodnika między sklepowymi uliczkami. I tak wszystko było pozamykane w tych godzinach. Przycisnął dłonie do twarzy i zaczął gorzko szlochać. Był słaby nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
— Dlaczego? — spytał cicho, między kolejnymi wdechami, aby nie zadławić się płaczem. — Dlaczego?! — powiedział nieco głośniej z wyrzutem w głosie, unosząc wzrok do nieba. Jeśli tak jak wierzono, ktoś tam istniał... to dlaczego na to pozwalał? — Nie pozwoliłeś mi umrzeć — rzucił z wyrzutem. — Nie pozwalasz mi żyć normalnie. Nie pozwalasz mi po prostu być szykanowanym. — Cały czas łkał, wpatrując się w minimalnie jaśniejsze niebo nocy. — Nie pozwalasz mi mieć szczęśliwej miłości. Odbierasz mi przyjaciół. Ja rozumiem, błędy, z którymi boryka się ileś tam procent cholernej młodzieży. Ale kurwa to? Mało, co? Żeby być do cholery zgwałconym? — spytał piskliwie, ponownie opuszczając wzrok, pozwalając łzom spływać z policzków i kapać na chodnik. — I co się mazgaisz? Płacz nie pomaga. Pokazuje tylko, że jesteś słaby... — szeptał sam do siebie. — Wiesz co? — rzucił nagle pytanie, zwracając się do sił wyższych. Czegokolwiek, co sterowało tym światem. — Pierdol się! — wrzasnął nagle, oskarżycielsko wysuwając palec w kierunku nieba. — Po prostu się, kurwa, pierdol!
Nie obchodziło go, czy ktoś go widział, czy nie. Pewnie pomyślałby, że jest psychiczny... ale czy taki właśnie nie był? Chodził na terapie, miał zostać zamknięty w ośrodku, pieniądze rodziców w nieczysty sposób odsuwały to, co miało w końcu nadejść.
Nie tylko ja jestem nienormalny. Cały ten świat jest pojebany.
Wstał z klęczek, zaczynając iść przed siebie. Bez wahania zaczął kierować się do domu. Jako dzieciak pokładał nadzieje w jego przyjaciółce, że to ona go uratuje. Jako młody chłopak gdzieś tam wierzył, że psychiatra pomoże mu z lękami. Tak jak każdy człowiek „jak trwoga to do Boga” podświadomie miał nadzieję, że los uśmiechnie się do niego. Że to wszystko się skończy. Teraz zrozumiał, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Nie mógł polegać na nikim.
Nie mógł nikomu ufać.
Nie mógł wierzyć, że ktoś mu pomoże.
Sam musiał zrobić coś ze swoim życiem. Od teraz to było jego światem. Jeżeli jest psychiczny... nie będzie się przed tym bronił. Tak go stworzono, tak wykreowała się jego psychika na przestrzeni lat. Koniec z ucieczką.
Przekroczył bramę, idąc po żwirze. Chwycił za klamkę, z zaskoczeniem dostrzegając, że drzwi były otwarte. Uchylił je, rozglądając się po wnętrzu. Przypuszczał, że rodzice mogli jeszcze spać, dlatego po cichu zdjął buty. Czuł się ohydnie. Skóra na jego ciele częściowo lepiła się od spermy, jak i w przypadku okolic pośladków również krwi.
Podszedł do lustra, spoglądając w swoje odbicie. Dość opalona karnacja, jednakże coś było nie tak. Zmęczone spojrzenie, przekrwione od płaczu oczy, worki pod oczami wskazujące na głębokie zmęczenie. Ciemne, zmierzwione włosy w dosłownym nieładzie. Jedynie jego ubiór wydawał się całkiem zwyczajny.
Patrzył w swoje odbicie, następnie przesuwając wzrok na ścianę z trzema zdjęciami oprawionymi w ramkę, powieszonymi na podkreślenie sztucznej „rodzinnej atmosfery”. Na jednym z nich był on wraz z rodzicami. Nie rozumiał gdzie podział się tamten chłopak. Ten z ładną opaloną karnacją, zawsze miękkimi rozczochranymi włosami, ponurym jednak żywym spojrzeniem i brakiem oznak większego zmęczenia. Wtedy cierpiał jedynie psychicznie, jego zewnętrzna powłoka nie przechodziła tego tak poważnie.
W rogu lusterka dostrzegł jakiś ruch, dlatego natychmiast tam spojrzał. W tafli odbijała się sylwetka mężczyzny opartego o barierkę, patrzącego wprost na Stilesa. Ubrany był w paskowane dresy z piżamy, a na jego twarzy pojawił się lekki zarost. Bose stopy stały na chłodnych panelach, podtrzymując resztę dość nieprzeciętnego ciała.
— Jestem mile zaskoczony twoją obecnością. Naprawdę. Już prawie zapomniałem jak wyglądasz — odezwał się Charles, następnie odpychając od barierki i kierując do salonu. — No chodź, opowiesz, gdzie byłeś.
Młodszy Lawson uparcie wpatrywał się ramę lustra. Nie chciał tam iść. Każdy mięsień na jego ciele reagował, jakby groziło niebezpieczeństwo. Nie dziwiło go to, po człowieku, którego kiedyś nazywał ojcem, mógł spodziewać się wszystkiego. Powoli jednak zdecydował się tam pójść. Jeżeli ucieknie, w końcu będzie musiał tu wrócić. Jakkolwiek by nie było, to był jego dom. Wszystko to pamiętał jak przez mgłę, gdy małymi stópkami obiegał wszystkie pomieszczenia, goniąc się z przyjaciółką, której warkoczyki dodawały jej uroku. Wspomnienia z opowieści matki, gdy na schodach w wieku dwóch latek sturlał się, doznając dość mocnych obrażeń. Jak to się działo, że najcieplejsze miejsce, najbezpieczniejsze... stało się odrazą. Miejscem strachu.
W końcu ruszył do salonu, ignorując gest mężczyzny, który zachęcał go do zajęcia miejsca po przeciwnej stronie na fotelu. Owszem, wszedł dalej, ale umyślnie stanął bliżej mebli. Poczuł nagle swąd papierosów, szczerze zaskoczony. Jego ojciec rzadko palił, a szczególnie nie w domu.
— Gdzie byłeś? — spytał, wypuszczając dym z ust.
Pieprzył mnie doktorek ze szpitala.
Chętnie odpowiedziałby mu w ten sposób, ale kim niby on był, aby miało go to zainteresować. Przejąć. Zamiast tego odwrócił wzrok, który utkwił w beżowym dywaniku.
— Nie, żebym coś, ale chyba miałeś być w szkole, co nie? — Kolejny raz zaciągnął się dymem. — I wiesz co ci powiem? Siedzę sobie w domu, nagle telefon ze szkoły. Myślę, ciekawe o co chodzi. Odbieram, roztrzęsiony dyrektor każe mi przyjechać. Spoko, jadę. Udaję zainteresowanie, bo szczerze mnie jebie co z tobą, ale wtedy dowiedziałem się dwóch ciekawych rzeczy. Pierwsza. — Mach papierosem, z widocznie sztucznym uśmieszkiem. — Pana syn wybiegł ze szkoły. Aha. Druga. Afera ze zdjęciem. Szczerze? Gówno mnie to obchodzi, kto cię jebał, i czy to prawda, czy zemsta dzieciaków. Zdjęcia oznaczają plotkę, że jesteś pedałem. Oficjalnie więc uznaję, że jest pieprzonym ruchanym w dupsko pedałem. Spróbujesz temu zaprzeczyć?
Wciąż cisza ze strony chłopaka.
— Nie. Bo jak inni stali w kolejce po męstwo, to ty chyba kurwa stragan ze szpilkami okupowałeś. — Wstał nagle, co zaniepokoiło chłopaka. — Nie zaprzeczysz, bo jesteś ciotą. Nie dziwię się, że cię wyzywają. — Odchrząknął, biorąc kolejnego macha. Zachęcił gestem palca wskazującego, aby podszedł do niego. — Chodź no tu.
— Gdzie jest mama? — spytał nastolatek, starając się zdobyć na spokojny ton.
— Nawet gdyby była, nie pomogłaby ci. Jest u znajomej na parę dni, a wraca dopiero jutro. Wyjątkowo zgodziłem się bez przeszkód, bo chciałem jej zaoszczędzić widoków. — Znalazł się nagle obok bruneta, przyciskając prawie wypalony papieros do jego okolic szyi. Chłopak krzyknął, odpychając od siebie jego rękę i łapiąc za piekące miejsce. Skrzywił się, czując pieczenie w okolicach obojczyka, a następnie palcami wyczuł delikatny ślad. Odskoczył od niego, a wtedy zrozumiał, że jego miejsce było błędem. Za plecami miał teraz ścianę, z jednej strony osaczony przez meble, a z drugiej fotel. — Chyba jasno ci wyjaśniłem, co się stanie, jak nie pójdziesz do szkoły? — Złapał sparaliżowanego ze strachu chłopaka za kark, wpatrując się w niego wściekłym wzrokiem. Stiles skulił się lekko pod jego spojrzeniem, przymrużając oczy. — Żarty sobie kurwa robisz?! — krzyknął wrogo, na co w brunecie natychmiast obudziło się przerażenie, jak zawsze, gdy ojciec podnosił na niego głos. — Zobaczysz, zapamiętasz to gnojku na zawsze. Będziesz cierpiał tak bardzo, że nawet nie pomyślisz o opuszczeniu pokoju w celach innych niż edukacja. W końcu zrobię z tobą rygor. — Wsunął dłoń do jego włosów, odchylając jego głowę do tyłu i pochylając się, aby szepnąć do jego ucha następujące słowa: — To co, powtórka z kuchni?
Młodszy Lawson odwrócił wzrok, czując jego oddech przy uchu, a jego klatka piersiowa przyciskała go do ściany. Gdy poczuł, jak ręka mężczyzny powoli zmierza po biodrze do jego spodni, zareagował niemal natychmiast, urywając oddech. Dotyk. Ten specyficzny sposób, w jaki zamierzał go dotknąć. Koniec. To nie może się stać. On nie może tego zrobić. Tak bardzo przypominało mu to wydarzenie sprzed zaledwie godziny, że aż krew w jego żyłach gwałtownie przyśpieszyła na myśl o kolejnym bólu, upokorzeniu i poniżeniu.
Nigdy więcej mnie nie dotkniesz.
Zacisnął nagle zęby, przenosząc wściekły wzrok na mężczyznę. Ścisnął dłoń boleśnie w pięść, która po chwili wylądowała nagle z boku głowy blondyna, który pod wpływem uderzenia odsunął się. Charles z szokiem złapał się za policzek, patrząc na niego z głębokim zaskoczeniem, nic nie robiąc. Jakby czas stanął w miejscu. Gdy doszło do niego, na co odważył się chłopak, zmarszczył nagle brwi, patrząc na niego spod wilka. To było dla niego nie do pomyślenia. Chwycił szyję chłopaka, zaczynając go przyduszać do ściany, powoli unosząc, gdy nagle ten kopnął go w krok. Facet wydał z siebie zduszony jęk, puszczając nastolatka, a samemu łapiąc się za intymne okolice.
— Ty jebany gnojku... — warknął, wciąż zginając się w pół.
Stiles w milczeniu odskoczył od niego z zamiarem ucieczki, gdy nagle upadł jak długi na podłogę, gdy ten złapał go za nogę. Zaczął panicznie czołgać się w kierunku przedpokoju, raz po raz wierzgając się i drąc palcami po panelach.
Mężczyzna teraz kucając, sięgnął drugą dłonią, łapiąc tył spodni Stilesa, w efekcie kładąc dłoń częściowo na jego pośladkach.
— Masz.... prze... jebane! — mówił z wysiłkiem, próbując utrzymać chłopaka.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął z przyśpieszonym oddechem, zaczynając wzrokiem wyszukiwać czegokolwiek do obrony, gdy przypomniał sobie, że w szafce obok trzymane są albumy. Ku jego szczęściu sięgnął dłonią, w szarpaninie chwytając jeden z zeszytów z twardą okładką.
— Och, już ja cię dotknę, ty mała cholero! — Umilkł nagle, obrywając w twarz oprawianym albumem. Automatycznie puścił chłopaka, chwytając przedmiot i również nim rzucając, czego brunet uniknął poprzez przeturlanie się. — Taki, kurwa, odważny?!
Stiles zerwał się z podłogi, w momencie gdy mężczyzna podbiegł do przejścia, taranując je swoim ciałem. Rozłożył ręce, kładąc je na framudze, wściekle spoglądając na chłopaka.
— Nie masz dokąd uciec, pojebie. Uwierz mi, będziesz b ł a g a ł o śmierć — mruknął poważnym głosem.
Nastolatek stał z dwa metry od niego, drżąc z przerażenia. Nie miał dokąd uciec, ponieważ nawet jeśli wybrałby drzwi tarasowe, nim je odblokuje i otworzy, ojciec zdąży do niego dobiec. Podobnie z oknami. Spojrzał nad jego ramieniem. Jedyna droga ucieczki. Jak na ironię, w jego umyśle rozbrzmiała piosenka Battle Cry, którą kiedyś nucił Felix.
Nobody can save you now / Nikt nie może cię teraz uratować.
It's do or die. / Działaj lub giń.
Już nigdy nie będzie pośmiewiskiem. Nie będzie kimś słabym. Nie będzie dotykany. Złapał ze stołu figurkę pamiątkowego smoka, przywiezioną kiedyś przez ojca, gdy w sprawach biznesowych odwiedzał Chiny. Zerwał się do biegu w kierunku mężczyzny, na co ten rozkojarzony zmarszczył brwi. Chłopak niczym na meczu rugby uderzył w niego bokiem, a obydwoje upadli na podłogę korytarza, przy czym nastolatek upadł na ciało Charlesa.
— Pojebało cię, niedorozwoju?!
— Nigdy więcej mnie nie dotkniesz! — krzyknął przeraźliwie, siadając na jego brzuchu, po czym bez zastanowienia porcelanowa figurka uderzyła w głowę blondyna, któremu natychmiast zakręciło się w głowie. — Nigdy! — Kolejne uderzenie. — Słyszysz?! NIGDY! — wrzasnął, uderzając nią po raz kolejny w twarz faceta, a pierwsze krople krwi spłynęły na panele. — Nigdy, nigdy, nigdy! — krzyczał, przy każdym słowie uderzając w jego klatkę piersiową, po czym odrzucił przedmiot, który z hukiem upadł. Brunet wciąż przekonany, że mężczyzna nadal się broni, wycelował pięścią w jego twarz, pamiętając wszystko, czego uczył go Marco. Dysząc, spojrzał na swoją dłoń, po której spływała krew.
Odskoczył nagle od faceta, z drżeniem wpatrując się w jego twarz. Wstał, przekonany, że ten zaraz zrobi to samo i kolejny raz go skrzywdzi. Oczami wyobraźni niemal widział, jak ten odpłaca się na nim, za każdy cios. Zakręciło mu się w głowie i ignorując wszystko, zaczął uciekać na górę, czując przypływ adrenaliny. Znajdzie go. Znajdzie i skrzywdzi. Ale on do tego nie odpuści.
Wpadł do swojego pokoju, zamykając drzwi. Oparł się o nie, osuwając na ziemię. Ułożył dłonie na zgiętych kolanach, kładąc na nie twarz. Nawet nie zwrócił uwagi na krew, którą przecierał twarz.
Mayday, mayday, the ship is slowly sinking.(/Mayday, mayday, ten statek powoli tonie.) — Zaczął nucić piosenkę My Demons ochrypłym, ale mimo to przyjemnym dla uszu głosem. — They think I'm crazy, but they don't know the feeling...(/Myślą, że jestem szalony, ale nie znają tego uczucia.)
Przybrał wygodniejszą pozycję, czując jak adrenalina opada z jego ciała. Przymknął oczy, czując zmęczenie, które objawiało się w nim od dłuższego czasu. Zaczął kontynuować nucenie piosenki, bardzo, bardzo cicho, powoli zasypiając.

=═◊══

+Tak w ogóle, za niedługo koniec pierwszej części TMYSS... Jeszcze z około dwa/trzy rozdział i epilogi. Wciąż się zastanawiam, czy zrobię przerwę między częściami, czy nie...
+Co do rozdziału... przyznam, przy początku czasami musiałam przerywać pisanie... Końcówka poszła mi zdecydowanie najszybciej. W ogóle im bliżej końca, tym bardziej ciekawi mnie co o tym myślicie, tak więc dziękuję za wszystkie komentarze! :p
+Staram się częściowo jakoś tam ulepszać swój styl, dodawać opisy, mam nadzieję, że idzie mi to w dobrym kierunku, a nie coraz gorzej! ;)
+W najbliższym czasie będę zmieniała opis opowiadania, ponieważ teraz już siłą rzeczy mam pełen zarys fabuły i chcę, aby z opisu bardziej wynikało, czego można się spodziewać.
+Pozdrawiam! :)

17.07.2015

Rozdział 39 [ Za błędy trzeba płacić ]

WITAJCIE!
Tak, ja jeszcze żyję. :) Jak wiecie (lub nie) dokładnie 13.07.2015r. minął rok odkąd zaczęłam pisać opowiadanie „Tell me your story, Stiles."

Kilka słów jak to się stało:
  • Pomysł był spontaniczny, początkowo wszystko miało się potoczyć troszkę inaczej, ale z upływem czasu dodawałam kolejne wątki i nowych bohaterów. Pierwszy raz rozdział opublikowałam na Tumblrze (niestety już nie publikuję). Chciałam tam zacząć z twórczością, ponieważ nie szło mi na Bloggerze. W końcu z dwa tygodnie później jednak przeniosłam się też na Blogger. Na końcu zawitałam na Wattpadzie.
  • W ciągu roku TMYSS wyświetlono 48 tys razy. Skomentowano około 490 razy.

Więcej na temat TMYSS'a dowiecie się w notce bonusowej do Epilogu, który pojawi się za niedługo (spokojnie, jeszcze trochę rozdziałów przed nami). Tam opiszę, co chciałam przedstawić w opowiadaniu i tym podobne.


Powyżej dodany został filmik. Zrobiłam go samodzielnie właśnie po to, żeby uczcić ten rok twórczości. Wiem, że nie jest idealny, ale mi się podoba ^^ Byłoby naprawdę miło, gdybyście docenili mój czas spędzony nad nim i obejrzeli go, a może nawet powiedzieli co o nim sądzicie.

Dobra, nie zatrzymuję Was dłużej. Miłego czytania!


Poruszył się na kanapie, poprawiając pozycję i oparł jedną stopę o nogi stolika, powoli czując dyskomfort z powodu od dobrej godziny braku jakiegokolwiek większego ruchu, niż poruszanie palcami na zresztą tych samych przyciskach pada. Nie miał nic szczególnego do roboty. Trening zaplanowany był na siedemnastą, James dopiero wtedy był wolny, w telewizji można oszaleć od tych samych głupot, a czytanie jakoś średnio go kusiło. Teraz zrozumiał, jak nudne potrafiło być życie, gdy nie trzeba nic robić, wszystko tylko można, ale jest się na tyle leniwym... że i tak siedzi się w miejscu. Od patrzenia w ścianę wolał wybrać patrzenie w ekran telewizora z odpaloną grą, w którą grać miał już z dobry miesiąc temu.
Nie miał pojęcia, jak wygląda jego bohater, z racji, iż była to gra pierwszoosobowa. Znał jego imię, nazwisko, trochę historii i tyle. Zero wyglądu, głosu, charakteru... Zaczął zastanawiać się, czy taką osobę dałoby się skrytykować. Przecież prawie nic o niej nie wiadomo. Uśmiechnął się pod nosem, kiwając lekko głową.
Mogą cię nie znać, nie widzieć, ale i tak znajdą sposób, aby cię skrytykować. Tacy już są ludzie.
Westchnął, gdy ekran ponownie przybrał czerwony odcień, oznaczający śmierć bohatera. Może na sam początek powinien był wybrać łatwiejszy stopień trudności? W sumie się tym nie przejmował, teoretycznie jego bohater jest nieśmiertelny. Czy chce, czy nie chce i tak ożyje w miejscu zapisu. Zaciekawiło go, czy kiedyś ludzie też będą tak potrafili. Skoczysz z mostu, umrzesz i pojawisz się z powrotem na moście. To byłoby... dziwne.
Skupił się na wypatrywaniu wrogów, gdy nagle drgnął wyrwany z fikcyjnego świata, za pośrednictwem dotyku jego ramienia przez delikatną dłoń. Zatrzymał grę, unosząc wzrok na twarz stojącej za nim kobiety, która z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy wyciągnęła do niego dłoń z trzymanym telefonem. Ekran migał, informując o połączeniu. Na pół ekranu wypisana była nazwa kontaktu "Stiles".
— Kto to? — spytała z podejrzanie przyjaznym uśmiechem.
— Eee... kolega z pracy — rzucił pierwsze lepsze wymyślone przez siebie kłamstwo, odbierając od niej urządzenie.
— Naprawdę? Nigdy o nim nie mówiłeś. Zaproś go kiedyś na kolację, ostatnio rzadko kiedy wpada do nas jakiś twój znajomy — odparła z niezmienionym wyrazem twarzy, zajmując miejsce obok niego na kanapie. Ubrana w ciemne legginsy i jasną, luźną bluzkę, a włosy spięte miała w luźny kok. Mimo wesołego zachowania ciemniejsze kręgi pod oczami wskazywały na zmęczenie, jakby nie wysypiała się z jakiegoś powodu.
Marshall w odpowiedzi pokiwał szybko głową, mając nadzieję, że kobieta o tym zapomni, a następnie odebrał w końcu połączenie.
— Halo?
— Sprawa jest prosta — odezwał się ktoś po drugiej stronie. Mężczyzna nie przypominał sobie, aby gdzieś słyszał ten głos, jednak brzmiał dość... młodzieżowo. — Masz dziesięć minut. Za dziesięć minut widzę cię na mostku w parku, piętnaście metrów od altany, na...ee... północ — zawahał się — od wejścia do drewnianego domku. Jeżeli nie, to ostatni raz rozmawiałeś ze Stilesem, bo już się więcej nie odezwie. Poważnie, nawet słowa do ciebie nie wypowie i ja tego dopilnuję. Pa. — Następnie zabrzmiał już tylko sygnał zakończonego połączenia.
Marco odsunął smartphone od ucha i zmarszczył brwi, wpatrując się w ekran jak w idiotę. Patrzył, jakby to miało w jakiś sposób przekazać osobie dzwoniącej do niego, że jest chory umysłowo. Szczerze żałował, że telefony jeszcze nie posiadają takiej funkcji.
— Coś nie tak? — spytała, patrząc na niego z uniesioną brwią.
— Nie, nie... — zaprzeczył szybko, kręcąc przy tym głową. — Ktoś pewnie wziął mu telefon i robią sobie głupie żarty. Wiesz jak to kretyni, jak im się nudzi. — Wymusił krótki śmiech. — W każdym razie, ten... będę potem.
— Och, okej — odparła nieco zdziwiona, następnie kąciki jej ust uniosły się lekko. — Pamiętaj, aby zaprosić kiedyś tego... Stilesa, tak? — Nagle uniosła brwi. — Hej, ma tak samo nietypowe imię, jak ten syn Lawsonów, co kiedyś nas odwiedzał.
— No wiem — odparł szybko, przeżywając krótki zawał, zastanawiając się, czy kobieta przypadkiem nie domyślała się czegoś. — Właśnie, miałem cię o coś spytać. Wszystko w porządku? Źle wyglądasz...
— Nic wielkiego. — Wydawała się jakby zaskoczona jakimkolwiek zainteresowaniem okazanym przez niego. Uniosła nogi na kanapę, siadając po turecku. — Wiesz, że byłam na tej imprezie biznesowej. Widocznie alkohol źle na mnie zadziałał i czuję się, jakby łapała mnie choroba. — Podążyła wzrokiem za oddalającym się mężczyzną. — Baw się dobrze! — krzyknęła za nim, spoglądając na stół. Chwyciła leżące na nim pudełko z gry, przyglądając się dość mrocznej okładce. Nie bardzo rozumiała fenomenu grania. — Jak z dzieckiem... — stwierdziła, odkładając grę i przez chwilę patrząc na ekran zatrzymanej rozgrywki. — Właściwie... i tak nie mam nic do roboty. — Sięgnęła po pada, przyjmując wygodną pozycję.

Ronny siedząc na moście obok czarnowłosego , kolejny już raz przejechał dłonią po jego włosach, wtulając go do siebie. Szczerze martwił się o chłopaka, zachowanie Feliksa było już przegięciem. Kompletnie nie rozumiał, jak można było być kimś takim. Dobrze wiedział, że szatyn był kimś bez uczuć, pozbawionym szacunku do niektórych, często wrednym i z reguły nietolerancyjnym, ale mimo to... jego zachowanie wobec Stilesa wstrząsnęło nim. Już nie chodziło o sam fakt znęcania się, ale i o stan psychiczny jego nowego przyjaciela.
Lawsona znał go stosunkowo niedługo, ale miał pewne podejrzenia, że musiał cierpieć na jakąś chorobę psychiczną. Chociażby jej początkowe stadium. Nawet by tego nie przypuszczał, gdyby nie fakt, że pamiętał jeszcze, jak zachowywał się jego nieżyjący już brat. Wszystko tak bardzo mu go przypominało... Blake dobrze wiedział, że był zbyt młody, aby mu pomóc. Zbyt głupi, aby zrozumieć, co mu dolegało. Teraz żałował tego tak bardzo, że obiecał sobie, iż nigdy nie zlekceważy takich osób.
Między nimi panowała cisza, która była jak najbardziej korzystna, ale niebieskowłosy powoli miał jej dość. Czuł się skrępowany i obawiał się tego, o czym myśleć mógł jego towarzysz. Czasami myśli mogą podsuwać naprawdę złe pomysły. Postanowił, że spróbuje porozmawiać z nim na tematy dotyczące nieznanego mu mężczyzny. Miał nadzieję, że myśl o nim w jakiś sposób poprawi mu humor.
— Jak długo jesteście ze sobą? — spytał, wpatrując się w rzeczkę płynącą pod ich stopami.
Stiles zastygł na moment, nie reagując w żaden sposób, a po chwili spuszczając wzrok. Uchylił usta, ale nie miał najmniejszego pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie. Przecież oni nawet nie byli razem. Standardowo, aby mieć spokój, zawsze kłamał. Najchętniej zrobiłby to również w tym momencie. Odpowiedzieć, że od niedawna, utwierdzić w przekonaniu, iż wszystko jest w porządku i przybrać potwierdzający to uśmiech. Może dodać coś o szczęśliwym zakochaniu się, aby upewnić o radości panującej poza nieszczęściami ze strony szatyna. Ale... czy miało to jeszcze jakiś sens? Tym razem nawet nie potrafił się zdobyć na uśmiech. Poza tym miał wrażenie, że może mu zaufać.
Zaufać. Nie, to słowo nie było dobre. Przekonał się o tym poprzedniej nocy i nie chciał powtarzać tego błędu. W jego życiu najwyraźniej zaufanie nie miało miejsca. To tylko głupia więź, która można złamać bez oporu. Nigdy, ale to nigdy, nie ma się pewności, że ktoś tego nie złamie. W każdym razie coraz mniej zaczynało go obchodzić jego życie. Skoro było tak źle, czy warto nadal udawać radość?
— My... nie jesteśmy razem. — Wzruszył ramionami. — Znam go od niedawna, około... czterech miesięcy — odparł obojętnym tonem. Nie wiedział jednak, czy dobrze zrobił, wliczając miesiąc śpiączki, który dla niego zleciał jak długa, ponura noc. Dostrzegł, jak Blake spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. Niebieskie włosy, oczy i ten wesoły wyraz twarzy, zawsze utrudniał zachowanie powagi, ale tym razem, nawet to nie działało.
— Ej, to i tak dużo. Kochasz go? — padło kolejne pytanie, na które czarnowłosemu ugrzęzł oddech. Znów pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Zaczynał wielbić ciszę, w której zadawał sam sobie pytania i nie musiał na nie odpowiadać.
Czy kochał Marshalla? Sam już gubił się we własnych uczuciach. Kiedyś czytał, że nawet choroba psychiczna może wpływać na uczucia. W takim razie czuł coś do niego, to bezpieczeństwo, zaufanie, zauroczenie — czy to było miłością, czy kolejną żałosną iluzją jego rozumu? Może miał tę schizofrenię, tę prawdziwą. Może już odchodził od zmysłów, siedział właśnie sam na moście, wymyślając sobie przyjaciela, samodzielnie zadzwonił do Marco, jakby szukając przy nim psychicznego zaspokojenia? Czy mogło z nim być aż tak źle? Z przerażeniem zauważył, że sam nawet nie wiedział jaka jest różnica między jawą a snem. A jeżeli tak wyglądał świat schizofrenika?
— Stiles? — spytał Ronny spokojnym głosem, dostrzegając jego przerażone spojrzenie w nurt rzeki.
— Wszystko w porządku?
— Nie wiem — odparł w końcu nastolatek. Jeżeli to wszystko było jego wymysłem, to bardzo irytującym, bo nawet sam sobie przerywał myślenie. Boże, czy ja oszalałem? — Nie potrafię odróżnić miłości od zauroczenia, zwykłego zaufania, bliskości. — Wzruszył ramionami.
Blake pokiwał powoli głową z całkowitym zrozumieniem. Nigdy nie czuł się zakochany, dlatego sam nie mógł wymagać takiej wiedzy od niego. Odwrócił wzrok i dostrzegł zmierzającą w ich kierunku osobę. Pogładził dłonią ramię wtulonego chłopaka i odsunął się lekko, posyłając mu dodający otuchy uśmiech.
— To on? — spytał, gestem głowy wskazując na postać.
— Tak — szepnął nastolatek. Z lekkim połączeniem smutku i radości spoglądał w kierunku mężczyzny, po czym westchnął i zaczął się podnosić.
— Iść, czy poczekać na ciebie?
— Jeśli chcesz, możesz tutaj zostać. — Uśmiechnął się do niego słabo, a gdy niebieskooki pokiwał głową, ruszył przed siebie. Im bliżej mężczyzny znajdował się, tym bardziej miał ochotę wybuchnąć gorzkim płaczem. Marco z daleka posyłał mu uśmiech, będąc widocznie w dobrej formie. Dlaczego musiał mu zakłócać życie? Pech dosłownie deptał mu po piętach, wszystko wokół się waliło, sam już nie wiedział, czy widzi świat, czy iluzję... a może wciąż leży nadal w śpiączce... a mimo to, Marco wciąż chciał się z nim spotykać. A może robił to z przymusu i żalu, tak jak prawdopodobnie robiła to Darcy?
Marco wciąż nie rozumiejąc powodu połączenia, podszedł do niego z uśmiechem, ale gdy tylko dostrzegł jego ponury wyraz twarzy, momentalnie zaniepokoił się, co skutkowało mniejszą radością. Bez słowa objął go, po chwili czując, jak ten kurczowo przytulał się do jego klatki piersiowej.
— Stili, co się stało? — spytał cicho, gładząc jego plecy. Zmarszczył brwi, dostrzegając siedzącego kilka metrów dalej chłopaka z nietypowym kolorem włosów, który przez chwilę patrzył w ich kierunku z uśmiechem, po czym zajął się swoim telefonem. — To on zadzwonił?
— Tak, to Ronny — powiedział cicho, wciąż go obejmując, jakby miał czuć jego ciepło po raz ostatni. Teoretycznie tak mogło się stać. Nie wiedział przecież, jak mężczyzna zareaguje na wieść o tym, co się stało. Nie wiedział również, czy tego dożyje. Nie ufał już nawet sobie. Zdarzały się momenty, kiedy tracił panowanie nawet nad tym, co robił, skąd więc mógł wiedzieć, że panika nie ogarnie go do tego stopnia, aby powtórzyć nieudane próby?
— Misiek, spójrz na mnie — powiedział, chwytając podbródek chłopaka i delikatnie unosząc do góry, aby spojrzeć w jego ciemne oczy. Słyszał, że oczy były zwierciadłem duszy. W przypadku chłopaka nie chciałby, aby było to prawdą. Z każdym dniem miał wrażenie, że jego spojrzenie było coraz bardziej załamane. Ledwo pamiętał to zawstydzenie i radość, gdy poznawał go po raz pierwszy. Co mogło zniszczyć go tak bardzo, w tak krótkim czasie? — Co się stało? Tylko nie kłam, bo wystarczy na ciebie spojrzeć i już widać, że coś jest na rzeczy.
— Nie—nie potrafię ci powiedzieć — zająknął się, kręcąc głową i zaciskając oczy. Tylko się dzidziusiu nie rozpłacz. Miał nadzieję, że w końcu przynajmniej metoda krytykowania siebie uchroni go przed uronieniem łzy. Ponownie uniósł wzrok, a wtedy poczuł dotyk jego warg na swoich, co kolejny raz przyprawiło go o chęć płaczu.
— Możesz mi ufać, przecież o tym wiesz — zapewnił go, dotykając jego policzka.
— To moja wina. To ty zaufałeś mi, że nikt nigdy... że... — Pokręcił głową, spoglądając na ziemię i mrugając szybko powiekami, aby pozbyć się tych irytujących łez.
— Chcę ci pomóc, naprawdę. Nie mam jak, jeżeli nie powiesz mi o co chodzi.
— Nie musisz nic robić... po prostu bądź przy mnie w tym momencie — szepnął słabo, pociągając nosem.
— Tego nie musisz wymagać, i tak bym to zrobił. — Uśmiechnął się lekko, dotykając ustami jego czoła. Podczas tego ruchu, spojrzał w kierunku Ronny'ego, który wciąż zajmował się tym samym. — On wie o nas?
Warga nastolatka zadrżała, a następnie odsunął się i z dziwnym, nagłym poczuciem złości spojrzał na niego. Znikąd pojawiła się u niego głęboka nienawiść na myśl o Feliksie.
— Teraz już wszyscy wiedzą — powiedział przez zęby, patrząc na niego z załamaniem i wściekłością w oczach, która widoczna była nawet po jego spiętych mięśniach. — Przez niego. Przez tego dupka. Jeżeli to się rozejdzie... złamałem twoje zaufanie, rozumiesz? — pisnął. — Nawet ja nie potrafię tego dotrzymać. Nikt nie miał o tym wiedzieć, a teraz co? Wie Darcy, Ronny, Felix, szkoła, za chwilę pewnie i nauczyciele. To wszystko jego wina! — powiedział głośniej, oddychając głęboko.
— Pamiętasz jak wspominałem ci o Feliksie? Ja... ja mam tego dość. Nie potrafię już go znosić! — warknął, czym zwrócił uwagę siedzącego niedaleko kumpla. — To jest niepojęte, żeby nienawidzić kogoś do tego stopnia. Przecież ja mu nic nie zrobiłem! — Odetchnął głęboko, spoglądając w rozkojarzone oczy mężczyzny. Zabolało i to bardzo, przecież on nie był temu winny, dlaczego miałby wyładować na nim agresję. Ochłonął, kontynuując. — Felix dla zabawy porozsyłał znajomym ze szkoły durne zdjęcie, gdy całowaliśmy się wtedy w parku. Niby po jakimś czasie każdy to oleje, ale kim ja będę do końca szkoły w ich oczach? Co, jeśli ktoś się tym zainteresuje, przecież Jess może się o tym dowiedzieć... — mówił panicznie, kręcąc głową. — Gdyby tego było mało, Darcy widzi w nim pieprzonego wybawcę... Jakiegoś zasranego złego chłopca z jej wyobraźni... Mroczny książę z bajki się, kurwa, znalazł.
Marshall skrzywił się lekko, spoglądając w bok. Nie miał pojęcia jak zareagować na wieść o zdjęciu. Kiedyś pewnie by go to przeraziło, ale teraz... jaki był sens ukrywania jego uczuć do chłopaka? Przecież prędzej czy później kobieta dowie się o tym, to było nieuniknione. Musi jej w końcu powiedzieć i zrobi to w najbliższych dniach. W tej kwestii dobrze znał Jessicę. Nawet jeżeli się o tym dowie, nie przyzna mu się. Będzie czekała, aż sam jej o tym powie. Za to na temat Feliksa wolał nawet nie myśleć, ponieważ znajdował się zbyt blisko szkoły, gdzie mógłby go znaleźć... a to nie skończyłoby się dobrze.
— Ale niczego więcej ci nie zrobił? — spytał, zaciskając szczękę.
— Właściwie... mam już dość kłamstw. — Spojrzał w jego oczy, następnie unosząc koszulkę, ukazując biały materiał owinięty wokół jego bioder. Zaczął powoli odwijać bandaż, obawiając się tego, co zobaczy na skórze. Odwrócił wzrok, gdy zakończył czynność.
Marshall otworzył szerzej oczy, wpatrując się w czarną ranę na jego biodrze. Dobrze wiedział, że to na pewno nie zostało wykonane bezbolesnym sposobem. Kucnął, ostrożnie dotykając skóry jego brzucha, unikając bezpośredniego kontaktu z raną. Z bliska przypominało mu to ślad po oparzeniu i to sporym.
— Stiles... co to jest? — zadał pytanie, starając się opanować.
— Robił ci ktoś kiedyś tatuaż w temperaturze kilku setek stopni? — odparł z ponurością, a łzy zakłębiły się w jego oczach.
Mężczyzna przyjrzał się ponownie ranie, dostrzegając napis wyraźnie dotyczący ich. To podsunęło mu do głowy myśl, że ktoś mógł się mścić również za to, kim jest. Za jego odmienną orientację. Naprawdę zaczynał nienawidzić współczesnej młodzieży, przecież to już było przesadą.
— Japierdole... bardzo boli?
— Teraz już nie. Przy robieniu tego, raczej nie znajdę słów na określenie tego bólu.
— Ja po prostu... nie, nie, to jest niepojęte. — Wstał, dotknął dłońmi policzków chłopaka i musnął delikatnie jego czoło. — Będzie dobrze, zobaczysz. — Odsunął się, wciąż obejmując chłopaka ręką.— Ronny? — powiedział głośniej, aby niebieskowłosy mógł go usłyszeć. Tamten z niezrozumieniem spojrzał w ich kierunku. — Chodź tu na chwilę.
Nastolatek przez moment nie reagował, po chwili podnosząc się powoli. Zaczął zastanawiać się, dlaczego ten go wołał. Gdy dochodził do wniosku, że nie ma żadnego sensownego pomysłu, stanął akurat obok nich.
— Tak?
— Jest pewna sprawa. Bądź dobrym kumplem dla Stilesa. Na pewno wiesz, dlatego powiedz mi gdzie mieszka ten cały Felix? — mówił z determinacją, co sprawiło, iż Stiles spojrzał na niego nagle.
— Marco, nie! — uprzedził go Lawson. — Nawet nie próbuj. Nie pogarszaj sytuacji, proszę...
— Myślę, że Stiles ma rację. Nie wiem, czy to dobry pomysł...
— Dajcie spokój, dzieciak się przestraszy, to się nawet nie zbliży do Stilesa. Ktoś musi mu wybić tę arogancką pewność siebie z główki. — Postukał się palcem w czoło. — Znasz tego debila? Po co on to wszystko robi?
— Nie wiem czy... no... — Westchnął. — Kiedyś powiedzmy, że się przyjaźniliśmy i mówił mi o większości rzeczy... W każdym razie możliwe, że o to chodziło, ale nie mam stuprocentowej pewności...
— Ronny — przerwał mu. — Jeśli wiesz cokolwiek na ten temat, mów.
— Marco — skarcił go czarnowłosy za zbyt rozkazujący ton głosu. — To jest dla mnie naprawdę ważne. Ja zaraz zeświruję. Chłopak uprzykrza mi życie od małego... a ja nawet nie wiem dlaczego. Co ja mu zrobiłem? Chodzi o Maggie?
— Słuchajcie, ja nie chcę... — Odwrócił wzrok, przygryzając wargę. — Obiecałem mu, że nikomu nie powiem. Naprawdę nie lubię łamać obietnic, nawet jeżeli chodzi o kogoś takiego — mówił zakłopotanym tonem, krążąc spojrzeniem to po ich twarzach, to po podłodze.
— Może to cię przekona. Mówił ci kiedyś, że chce zostać ekstremalnym tatuażystą? — spytał kpiąco nastolatek, unosząc koszulkę i ukazując ranę w okolicach biodra.
— O Boże... — Niebieskooki podrapał się po karku, patrząc na wypalony napis. — Teoretycznie nic mu nie zrobiłeś. Mimo to on się mści i... no wiesz...
— Ronny, warto go bronić? Zastanów się.
— Nie — odparł po chwili. — Kiedyś był na zabój przekonany, że ciebie i Darcy coś łączy. Już jako dziecko zauroczyła go sobą. Wiesz, zawsze spędzałeś z nią czas. Całe dnie i noce, cały czas razem, w szkole, na dworze, no po prostu wszędzie. Chodziliście za rękę, dawaliście sobie buziaki w policzek. Według niego to musiało o czymś świadczyć. Był tak chorobliwie zakochany, że chciał zrobić wszystko, abyście się pokłócili... Poza tym ubzdurał sobie, że przecież jak będziesz gejem, zerwiecie, a Darcy będzie tylko jego. Nie mógł ranić Dc, dlatego znęcał się nad tobą. Im bardziej ty się temu poddawałeś, tym większą on odczuwał satysfakcję, że to się uda. W końcu stracił nad tym panowanie, dlatego miałem go już powoli dość.
— Ty chyba żartujesz... — Z dwójki osłupionych słuchaczy, pierwszy odezwał się Stiles. — Czy on jest pojebany? Przecież nas nic nigdy nie łączyło. To była po prostu bliska przyjaźń. A gejem po prostu byłem od dawna, nie z jego chorych pomysłów. On prędzej mnie do tego zniechęcał. — Pokręcił głową z niedowierzaniem. — Przecież to jest chore. To jest powód, dla którego robił te wszystkie rzeczy?! Zrzucenie z mostu, wypalenie napisu, rozesłanie zdjęć, to przez jego chorą miłość?!
— Nie wiem, nie mam pojęcia. Z początku tak było, teraz jakby... znienawidził cię. Nie wiem za co, może kiedyś sam ci się do tego przyzna?
Stiles przygryzł wargę, patrząc przed siebie z obojętnością. Gdyby to było prawdą, to... czy to nie wliczało się pod bycie psychiczny? Poznał początki jego nienawiści i teraz czuł się jeszcze gorzej niż przed poznaniem prawdy. Oparł głowę o tors Marshalla, wpatrując się sztywno w ziemię. Poczuł, jak Marco gładzi skórę jego ramienia.

— W tamtym momencie myślałem, że padnę. Nienawidzę gier, gdzie coś ci wyskakuje wprost na ryj. — Mężczyzna przekręcił oczami, wsuwając ręce do kieszeni. — Poważnie, gra zajebista, ale czasami da się paść na zawał.
— Coś tam dzisiaj grałem i nieźle się zapowiada. — Przytaknął, przechodząc przez pasy.
Wokół było już ciemno, z racji, iż była późna godzina. Około dwudziestej pierwszej zakończyli trening, ale postanowili jeszcze skoczyć na moment do znajomego Jamesa. Spędzając tam dwie godziny, zdecydowali się w końcu wracać do domu. Po dzisiejszym dniu wrażeń trening był idealnym sposobem na wyładowanie złości, która nawet mimo to wciąż krążyła w jego żyłach.
— W ogóle to co dzisiaj wspominałeś o tym chłopaku... i tak masz niezłą cierpliwość.
— Nie chciałem tym krzywdzić Stilesa. — Wzruszył ramionami, na moment patrząc na idącego obok kumpla. — Dopiero co to się stało, przecież nie mogłem wparować do szkoły. W każdym innym wypadku to rozsądna decyzja... ale od pewnego czasu boję się robić pewnych rzeczy, gdy w pobliżu jest Stiles. Tak jakbym martwił się, że to źle wpłynie na jego psychikę, a to odnoszę wrażenie, dopiero jest cholernie niestabilne...
— Dacie jakoś radę. Po prostu... stary, ty może weź w końcu zakończ to z Jessicą? Nie chcę ci dodawać kolejnych kiepskich przemyśleń, ale... skąd wiesz, że ta sytuacja z nią również źle na niego nie wpływa? Jest młody, z tego co mówisz nieźle pogubiony, a w dodatku ma stać między dwójką osób? Dla ciebie to już nie jest małżeństwo, ale dla niego może być rzeczą utwierdzającą go w przekonaniu, że ci nadal na niej zależy i on wam przeszkadza. — Telefon w kieszeni Jamesa zaczął wibrować, dlatego ten z ponurym wyrazem twarzy wyjął smartphone i spojrzał na ekran. — Czekaj, muszę odebrać. — Po tych słowach oddalił się kawałek, przykładając urządzenie do ucha.
Marshall nawet i cieszył się, że telefon przyjaciela zaczął domagać się odebrania. Szczerze nie chciał kontynuować tej rozmowy, bo co mógłby odpowiedzieć? Wydawało mu się, że sprawa z Jess jest jakby... już nieważna. Dlaczego więc wciąż bał się stanąć twarzą w twarz i powiedzieć jej, że to koniec? Że te cztery lata były tylko udawanym szczęściem? Że tak naprawdę nigdy nie pokochał jej jak należy? Jak kogoś, do kogo zawsze chce się wrócić, codziennie widywać, poznawać na nowo i z każdym dniem kochać coraz mocniej.
Wyrzuty sumienia zaczęły naprawdę na nim ciążyć. Czy on również ranił Stilesa? Dlaczego wszystko musiało być tak skomplikowane? Zrozumiał, że chciał poczuć iż ją traci, aby przez ten czas dobrze przemyśleć decyzję. Bał się, że po kilku dniach od rozwodu wrócą wspomnienia, nagłe uczucia i wszystko to przytłoczy go. Dni mijały, a on jedynie zapominał o kobiecie. Czy to było dobrą wróżbą?
Zrobi to. Musi to zrobić dla nastolatka. Uczuć do chłopaka również nie był pewien, ale na pewno nie chciał ranić go dłużej. Problemy z rówieśnikami były dla niego wystarczająco przytłaczające, aby musiał jeszcze nosić ciężar jego nieudanego małżeństwa. Powie jej to w przeciągu kilku dni. Wciąż był zbyt wielkim tchórzem i dobrze o tym wiedział. Nie da rady wyznać tego dzisiaj, czy jutro. Ostatnie parę dni i wszystko będzie dobrze. Z ręką na sercu mógł mu obiecać, że nadchodzące dni po jego rozwodzie będą dla chłopaka naprawdę szczęśliwe. Obiecuje sobie, że pomoże mu we wszystkim. Może nawet pomyśli o sprawieniu, aby ich związek był normalny. Określenie kim dla siebie są. Zapraszanie na randki. Wyznanie uczuć.
Marco odwrócił się, spoglądając na kumpla wciąż pogrążonego w rozmowie. W dobitniej ciszy wieczoru spojrzał przed siebie, a wtedy dostrzegł zarys postaci. Normalnie nie zwróciłby na tę osobę większej uwagi, ale im bliżej podchodził, tym bardziej mu kogoś przypominał. Jeżeli się nie mylił, to radziłby tej osobie wiać gdzie pieprz rośnie. Z racji, że chłopcy nie chcieli mu powiedzieć niczego o oprawcy, znając jego imię i nazwisko, oraz fakt, że chodził ze Stilesem do szkoły bez problemu odnalazł go na portalu społecznościowym. Wyglądał dla niego jak typowy ważniak lecący na laski, więc nie trudno było go zapamiętać.
Gdy ten był wystarczająco blisko po drugiej stronie ulicy, teraz się upewnił, że faktycznie miał takie szczęście. Ten gnojek zdecydowanie zasłużył sobie na nauczkę. Zawsze nietykalny, tyle lat uprzykrzał komuś życie i ani trochę się tym nie przejmował. Teraz on nie przejmie się, że jest od niego starszy, uprawia zawodowo boks i przypadkiem jest nieźle wściekły. Poczekał aż przejedzie samochód, po czym na skos zaczął iść przez ulicę, piorunując chłopaka wzrokiem.
Szatyn spojrzał na niego przelotnie, jakby wcale nie dostrzegł ewidentnie wyzywającej postawy. To jednak tylko rozwścieczyło Marshalla jeszcze bardziej. Nie rozumiał, jak można nawet w takiej sytuacji zachowywać się z taką pewnością siebie i odwagą. Jakby kpił z tego, że mężczyzna może mu coś zrobić. Niedoczekanie.
— E, ty jesteś Felix, co nie? — spytał głośniej, będąc z trzy metry od niego i jedynie minimalnie zwalniając tempo.
— Zależy kto pyta — zakpił chłopak, nie zmieniając tempa. Zachłysnął się nagle, gdy silna dłoń owinęła się wokół jego szyi, a pod stopami zabrakło mu kilku milimetrów do gruntu.
— Ktoś, kogo bardzo dobrze znasz — warknął, wpatrując się w niego wściekle.
— Puszczaj mnie! — wrzasnął nagle chłopak, zaczynając wierzgać nogami i próbując oderwać od siebie jego dłoń. — Pomocy! — zaczął histeryzować, ale tak naprawdę wcale się nie bał. Wręcz emanował rozbawieniem, ewidentnie chcąc jedynie rozdrażnić napastnika.
— Bardzo zabawne, wiesz — rzucił z całkowitą powagą. — Ty zasrany fałszywcu! Jesteś istnym synonimem dwulicowości!
— Powiedział facet mający żonę i kochanka. — Na jego twarz wpłynął paskudnie wredny uśmiech, co sprawiło, że Marco z wściekłością uderzył nim plecami w pobliskie drzewo, następnie puszczając. Chłopak jęknął, łapiąc nagle głębokie oddechy i przez moment zaciskając powieki pod wpływem bólu w okolicach kręgosłupa. — Pojebało cię?!
Chwycił go ponownie, tym razem obiema rękami za kurtkę i potrząsł nim, jakby był szmacianą lalką. Marshall kątem oka dostrzegł, jak w ich kierunku biegł zszokowany James.
— Tyle przyjemności sprawia ci dręczenie innych?! Nie masz lepszych zajęć?! — Przysunął go bliżej siebie, wpatrując głęboko w jego oczy. Nienawidził tej wesołości w jego spojrzeniu. Jakby nic nie mogło zepsuć jego planów. — Masz się odpierdolić od Stilesa. Zrozumiałeś czy ci to wytłumaczyć?
— A co, boisz się też, że przez te zdjęcia żonka się dowie?
Marshall nabrał parę głębokich wdechów, nagle wymierzając cios prosto w jego szczękę z taką siłą, że chłopak prawie że upadł na ziemię/
— Szczerze mnie to jebie. Nie chodzi tu o mnie. Chodzi o Stilesa i dobrze o tym wiesz.
Za łokieć chwycił go nagle kumpel, od razu karcąc wzrokiem.
— Dobra, uspokój się. Tyle mu starczy — mruknął ponuro, patrząc na chłopaka, który splunął krwią z niedowierzaniem wpatrując się w Marco.
— Odpieprz się. — Wyrwał się z jego uścisku, z powrotem zwracając się do szatyna. — Zajebiście się bawisz ogniem, wiesz? Tatuaż pierwsza klasa.
Gaterson zaśmiał się gorzko, odwracając do niego z naruszonym spokojem. Teraz widocznie był bardziej poddenerwowany, doświadczając siły uderzenia. Mimo to nie miał zamiaru tchórzyć.
— A co, nie umie się sam bronić? Będziesz bronił dzidziusia? — przekomarzał się z nim przesłodzonym głosem. — To takie uloce! — Zamrugał powiekami, złączając razem ręce. — Och, racja, sam się nie broni, bo jest pizdą. Niech sobie popłacze dalej, a mu przejdzie.
— Wiesz co? Ja też dam ci lekcję. — Zignorował Jamesa, który kolejny raz próbował przemówić mu do rozsądku, że to co zamierza zrobić nie jest dobrym pomysłem. Nie potrafił już nawet patrzeć na tę wymyślną perfekcję nastolatka. — Uwierz mi, że za chwilę sam przy mnie będziesz pizdą — mruknął i stanął przed nim, jakby przygotowywał się do walki. Chłopak spojrzał na niego niepewnie, cofając się o krok.
— Nawet mnie kurwa nie dotykaj — uprzedził szatyn z lekką nutą strachu w głosie. Tyle wystarczyło, aby Marco zrozumiał, że jest na dobrej drodze. Tupnął, jakby przygotowując się do uderzenia, na co ten odskoczył w tył. — Tknij mnie, a pogadamy w sądzie!
— Och tak?
— Tak — odparł twardo.
— Mam nadzieję, że sędzia nie będzie przynudzał — powiedział i zanim James zdążył zareagować, kolejny raz jego pięść spotkała się ze szczęką chłopaka. — To za most. — Gdy tylko nastolatek uniósł wzrok, wymierzył kolejny cios z taką samą siłą. — To za prześladowanie. — Odepchnął od siebie próbującego go powstrzymać kumpla. Nie obchodziły go konsekwencje. Gówniarzowi trzeba było przypomnieć, co znaczy szacunek. Złapał przerażonego już chłopaka za włosy i uderzył nim twarzą w ten sam pień, co sprawiło, że wydał z siebie głośny jęk i złapał się ze łzami w oczach za krwawiący nos. Właściwie Marshall już sam nie wiedział, czy krwawił z ust, czy z nosa. — To za tatuaż.
— Odsuń się ode mnie! — wrzasnął szatyn, zaczynając się cofać, a po jego dłoni zaczęła spływać krew. — Jesteś pojebany! Zapłacisz za to! Zobaczysz kurwa!
— Ej, kozaku, ale ja z tobą nie skończyłem! Dawaj, już się poddajesz? — Z kpiącym uśmieszkiem zaczął iść w jego stronę.
— Kurwa, Marco, przestań! — upomniał go głośniej James, jednak mężczyzna nadal go ignorował. To była teraz sprawa między nim a Feliksem.
Szatyn postąpił kolejne kilka kroków w tył.
— No czemu się nie bronisz? — spytał mężczyzna z udawanym zaskoczeniem.
— Zastanów się do cholery! — Pewność siebie zaczęła znikać z każdym kolejnym powolnym krokiem boksera w jego kierunku. — To ma być fair?! Jesteś do cholery bokserem!
— Teraz ci się to przypomniało? Brawo. Naprawdę. Normalnie masz rację, to w stosunku siły nie jest fair. No właśnie, tutaj jest różnica siły i ty nie potrafisz się obronić, po części, nie udawaj że nie, ze strachu. A ty i Stiles? Siłą byliście podobni, ale nie psychiką. To ty miałeś silniejszą psychikę i każdy dobrze o tym wiedział. To nie było trudne do zauważenia. — Zauważył, że mężczyzna stojący obok również wsłuchał się w jego słowa, najwyraźniej kłócąc się ze sobą, czy powinien to przerwać, czy udać, że nic się nie działo. — I wiesz co? — syknął, stawiając kilka ostrożnych kroków w jego kierunku. — Ja też nie mam zamiaru mieć litości, tak jak ty dla niego.
Złapał chłopaka za włosy, popychając go gwałtownie na ziemię. Upadek jednak nie był bolesny, przez fakt, że teraz zeszli już na trawnik. Uspokoił się na moment, odwracając, gdy zobaczył przejeżdżający samochód. Czarne Audi A6 minęło ich i już po chwili znikło za zakrętem. Ze złością z powrotem spojrzał na chłopaka, nagle składając kopniak prosto w jego brzuch, na co ten z jęknięciem przewrócił się na plecy, łapiąc za brzuch. Wtedy mężczyzna dostrzegł jego zakrwawioną część twarzy. Bordowa ciecz częściowo spływała z jego nosa, jak i kącików ust. Jednak szczerze go nie obchodziło, jak wiele krzywd mu wyrządził. Teraz już kompletnie miał gdzieś to, co miało się stać z nastolatkiem. Nie przejęły go również łzy, które paroma kroplami spłynęły po jego policzkach. To było niczym, w porównaniu do tego ile przez niego musiał się napłakać brunet.
— Nie... nie—nie! — pisnął chłopak, gdy ten złapał go za kurtkę, zaczynając ciągnąć po ziemi, kompletnie brudząc przy tym spodnie. — Zostaw mnie! Powiedz mu coś! — wrzasnął do Jamesa, który przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym wzruszył ramionami.
— Pewnie wiedziałeś, że kawałek stąd jest strumyk? — mówił, wciąż sunąc nim, tym razem po błocie, ale nie przejął się tym. — Przepraszam, za te wszystkie rany. Pomogę ci przemyć twarz. — Rzucił nim nagle na brzuch i chwytając za włosy, zamoczył jego głowę w niewielkiej rzeczce. Chłopak zaczął tupać nogami, a rękami próbował go od siebie odtrącić. Marshall wstał, w miejsce ręki kładąc stopę, aby w ten sposób podtrzymywać go pod wodą.
— Chyba tyle mu starczy, co? — spytał niepewnie kumpel. — Nie bardzo chcę wracać do tego, co było kiedyś. Te wszystkie bójki i w ogóle.
— Posłuchaj, jeśli nie chcesz być w to zamieszany, to lepiej idź do domu. Nie chcę ci narobić kłopotów.— Spojrzał z nienawiścią, na topiącego się w żałosny sposób nastolatka. — Mam nadzieję, że się nauczy, iż kiedyś za błędy trzeba zapłacić — mruknął, zdejmując stopę z jego karku i podnosząc go w końcu do góry. Szatyn zaczął kaszleć, wypluwając wodę, przez moment wyglądając jakby miał się udusić. Będąc przez moment z okrutną świadomością bycia bliskim śmierci, teraz już naprawdę z lękiem patrzył na boksera. Krople wody spływały po twarzy chłopaka z jego przemoczonych włosów, przylegających do czoła. — Chodź, pogadamy. — Owinął ramię wokół jego karku, minimalnie go przyduszając. Zaczął ciągnąć go dalej, przechodząc w dość płytkiej rzece, ignorując wilgoć w butach. — Pewnie o wielu rzeczach jeszcze nie wiem, dlatego za to było pobicie. Podtopienie za wydarzenie z mostu. Co nam teraz zostało? Przykładowo upokorzyć... hm. Chyba musiałbym cię rozebrać, pozostawiając w koszulce, przywiązać do drzewa i podpalić tę część ubrania. Wtedy bylibyśmy kwita. To jak? — mówił, cały czas powoli idąc i trzymając go, jakby byli na spacerze.
— Dobra! Dam mu spokój! — mruknął żałośnie, drżąc. Z jego nosa spłynęło kilka kropli krwi, przez co ubrudził nią również ramię Marshalla, jednak ten nie przejmował się tym.
— Albo mam lepszy pomysł — odezwał się, ignorując to co powiedział i wskazał głową na górkę ziemi. — Zawsze byłem ciekawy co się wtedy stanie. Może wsadzimy ci głowę do mrowiska? — zaproponował, na co ten otworzył szerzej oczy, następnie zaczynając się szarpać. — To tylko trochę zaboooli. — Kiwnął niezauważalnie głową, przywołując Jamesa i mrugnął porozumiewawczo do niego z kpiącym uśmieszkiem. Facet pokręcił głową z lekko wygiętymi ustami, a następnie podszedł do nich, jak gdyby nigdy nic. — Tak, to będzie ciekawe.
— Co... Nie! — wrzasnął piskliwie, gdy mężczyźni w tym samym momencie oparli dłonie na jego ramionach, popychając go nagle twarzą w kierunku mrowiska, ale w ostatnim momencie zatrzymali się dosłownie parę centymetrów nad. Szatyn zacisnął oczy, drżąc.
— Masz tyle szczęścia, że nie jesteśmy tacy jak ty. A szkoda. — Pierwszy odezwał się Marshall, po czym z powrotem postawili go do pionu. — Spokoju jednak ci nie dam. — Chwycił jego głowę i z zamachem uderzył nią w swoje kolano, następnie puszczając chłopaka, który teraz już z płaczem trzymał nos, upadając na bok. Spojrzał na swoją rękę, która cała zmoczona była z krwi, co tylko sprawiło, że rozpłakał się bardziej. — Uuu... — skrzywił się lekko. — Tak, teraz jestem pewien, że złamałem ci nos. — Po tych słowach podszedł do leżącego na plecach chłopaka i okrakiem usiadł na jego brzuchu. — Nazywałeś go pedałem i tak dalej... czyli obrażałeś go za to, że był homo. To jak, za to też cię ukarać? — szepnął cicho, z uśmiechem dając rękę do tyłu i przejeżdżając powoli po jego udzie.
— Daj mi w końcu spokój! Jesteś pojebany! — mówił cichszym głosem, przez dłoń przyłożoną do okolic nosa i znużenie spowodowane bólem w okolicach twarzy i brzucha.
— Feliksie, gdzie się podziało twoje wieczne żartobliwe usposobienie? Normalnie jestem zaskoczony — zakpił, kręcąc głową. W końcu powoli wstał z niego. — James, chodź mi pomożesz go przytrzymać.
Ku zaskoczeniu mężczyzn, szatyn zerwał się nagle na nogi, zaczynając biec. Ci spojrzeli na siebie, przez moment chcąc odejść w innym kierunku, ale po proszącej minie Marco, aby jeszcze trochę postraszyć nastolatka, kumpel westchnął i również zaczął za nim biec.
Szatyn biegł ile sił w nogach, wbiegając na chodnik. Zignorował ból, myśląc jedynie o ucieczce i tym, że na pewno nie puści mu tego płazem. Usłyszał ponownie jego głos, dlatego odruchem spojrzał jak daleko od niego są. W tym momencie stracił grunt pod nogami. Uderzył o coś ostrego nogą, następnie plecami i głową, przy końcu z hukiem uderzając w ścianę. Krzyknął, łapiąc się za nogę z której poczuł pulsujący ból i zaczął płakać, teraz już nie wytrzymując palącego uczucia w kości.
Marshall biegł przed siebie, gdy dostrzegł schody prowadzące do metra. Sprytny pomysł na ucieczkę, ale wtedy stało się coś, czego raczej nikt nie przewidział. Chłopak zamiast się zatrzymać, biegł dalej, przez co stracił grunt i przywalił nogą w betonowe schody, następnie najwyraźniej zaczynając się z nich turlać. Gdy podbiegli na miejsce, zobaczyli go leżącego i zwijającego się z bólu przy ścianie, na której wisiał regulamin i znaki wskazujące na rozgałęzienie, zależnie od miejsca, na którą stację chcą się udać.
— Ej, żyjesz tam? — spytał cieplejszym głosem, dosłownie przerażony, czy nastolatkowi nic nie jest. Zaczął schodzić po schodach. — Felix?
— Przepraszam! Przepraszam, okej?! — wrzasnął nastolatek, a jego krzyk rozniósł się echem po stacji. — Przepraszam... — szepnął przez łzy, wciąż leżąc na ziemi i nie będąc w stanie się podnieść.
Marco spojrzał na swojego kumpla ze zmartwieniem. Najchętniej odeszliby, zostawiając chłopaka w tym stanie... ale to byłoby bestialskie. Teraz już Gaterson w stu procentach wymagał opieki medycznej, zwłaszcza że najwyraźniej coś było nie tak z jego nogą w okolicach lewej łydki. Kto wie, czy upadkiem nie złamał sobie nogi lub czegoś więcej. Tyle bólu zdecydowanie mu wystarczało...
James bez słowa skinął głową i odsunął się od nich, wyjmując telefon. Po chwili już słyszał, jak mężczyzna tłumaczył pogotowiu o wypadku chłopaka, który niby przypadkiem widzieli. Dobrze wiedział, że mogą mieć pewne podejrzenia co do obrażeń jego twarzy, a może i nawet chłopak zacznie im mówić o tym jak oberwał. W każdym razie Marshalla to nie interesowało, martwił się jedynie, aby James nie miał z tego kłopotu. Widząc Feliksa w tym stanie, naprawdę musiał powstrzymywać się przed uśmiechem. To powinno zdecydowanie szarpnąć jego psychiką.

Stiles z nerwów zaczął łamać trzymaną w dłoniach gałązkę. Siedział na ławce od kilkunastu minut, wymyślając coraz gorsze scenariusze. Zawiał chłodny wiatr, jednak dzięki bluzie nie odczuł tego. Na ciemnym niebie nie było żadnych gwiazd, dlatego chłopak odnosił wrażenie, że było wyjątkowo ciemno. Kiedyś uwielbiał spędzać czas po nocach na dworze. Razem z Darcy bawili się w chowanego, podchody i inne różne robienie baz, lub nawet udawanie wampirów. Teraz jednak powód jego obecności na zewnątrz o dwudziestej trzeciej nie miał żadnego związku z przyjemnością. Był tutaj, ponieważ umierał ze strachu.
Po spotkaniu z Marco spędzili razem w trójkę jeszcze trochę czasu. Czuł się dziwnie, ale i cieszyło go, że Ronny zaakceptował Marshalla. Traktował go jak kogoś w ich wieku. Nie krytykował ich związku mimo poznania prawdy, nie reagował z uprzedzeniem do dorosłego wyglądu Marco, nie czuł się niezręcznie mimo świadomości, że coś łączy tę dwójkę. Rozmawiali trochę, siedząc w lesie, potem przeszli się kupić desery lodowe. Stiles zdawał sobie sprawę, że starają się poprawić mu humor i w zasadzie nie utrudniał im tego. Naprawdę czuł się coraz lepiej w ich towarzystwie.
W końcu jednak pożegnali się, a Lawson zrozumiał, że tak naprawdę teraz zacznie się prawdziwy koszmar. Uciekł ze szkoły, nauczyciele zapewne już zatelefonowali do jego rodziców, a nastolatek wciąż miał w głowie słowa ojca. Wciąż prześladowała go myśl tego co zamierza mu zrobić, jeżeli wróci do domu. A kiedyś będzie musiał. Siedział już tyle godzin, samemu spacerując po lesie i okolicach, z dala od ludzi, chociaż czasami zdarzało mu się kogoś zauważać. Wiedział, że im bardziej przedłużał, tym bardziej mu się oberwie. Nie poszedł do szkoły. Nie wrócił do domu. Robiło się ciemno, praktycznie była już noc, a go wciąż nie było. Musi w końcu stawić temu czoła, może... może nie będzie tak źle?
Przecież dobrze znasz Charlesa. Nie będzie dobrze.
Najbardziej bawiło go, że siedział dosłownie kilkanaście metrów od domu, na ławce i bał się podejść. Bał się wejść do własnego domu. To nie było normalne.
Uniósł wzrok znad patyka, który już praktycznie był połamany na kawałki. Dostrzegł jakąś postać, która poruszała się przy płocie domu naprzeciwko. Philip odwrócił się w jego stronę, przez moment nic nie robiąc, a następnie posłał mu lekki, smutny uśmiech i otworzył furtkę. Przeszedł przez plac i zaczął wbiegać po schodkach, zabierając się za otwieranie drzwi.
Lawson wpatrywał się w niego w milczeniu. Sam już nie wiedział, czy go nienawidzi, czy po prostu nie cierpi. To on zrobił zdjęcie, wysłał je do Feliksa, tym samym przyczyniając się do tego wszystkiego... ale i w pewnym sensie mu pomógł. Jakby te kilka procent uprzejmości targnęło jego współczuciem.
Gwałtownie przerwał rozmyślanie, czując jak ktoś przyłożył mu dłoń do ust, stojąc za nim. Momentalnie chwycił rękę kogoś dorosłego, chcąc ją od siebie oderwać, a wtedy zaczął czuć się przytłumiony i senny. Zamrugał oczami, dopiero teraz czując, że ktoś przyciskał mu do ust namoczoną gazę. Naoglądał się tylu filmów, że nawet nie musiał zgadywać co to było. Zaczął się szamotać, patrząc przed siebie i błagając w myślach, aby Philip po prostu ponownie spojrzał w jego kierunku. Czuł się żałośnie, nie potrafił wydać żadnego dźwięku, a z kilka metrów dalej stała jakaś osoba. Ten jednak po prostu wszedł do domu, niczego nie zauważając.
Stiles zaczął kręcić się, dostrzegając stojący nieopodal czarny samochód, na którego wcześniej nie zwracał uwagi, myśląc, że to pojazd sąsiadów. Nie miał pamięci do samochodów, a Audi wyglądało zwyczajnie. Przymknął oczy, czując się wyjątkowo sennie. Nie. Nie, nie może... nie... Ponownie powieki stały się ociężałe, a ktoś zaczął zmniejszać nacisk na jego usta.
Nie zasypiaj! Nie! Nie...

══◊══

+Witam w 39. rozdziale!
+Mam nadzieję, że po długiej przerwie nie wyszłam z wprawy i rozdział się podobał, oraz (ponownie) mam nadzieję, że podobał Wam się wstęp. :)
+Felix w końcu oberwał, jedni pewnie teraz się cieszą, a inni może nawet smucą :p Przyznam rozdział pisałam dość długo, ponieważ miałam pewne problemy z wyobrażeniem sobie sceny pobicia.
+Na końcu miałam dylemat, czy zamieścić w tym rozdziale końcówkę dotyczącą Stilesa... no cóż, stało się. Dodałam.
+Pozdrawiam! :)

11.07.2015

Informacja

Przepraszam za nieobecność i pustkę z nowymi rozdziałami. Brak weny dał czadu i nieźle mu poszło zgranie się z lenistwem. Postaram się w końcu zabrać porządnie za pisanie, bez olewania i szukania wymówek.


Tak na marginesie, przez to nawet nie zauważyłam, że „Tell me your story, Stiles” za trzy dni ma swoją rocznicę... Hm. Może trzeba by coś dodać z tej okazji...

Obserwatorzy