23.04.2015

Rozdział 32 [ Nie chcę tam wracać ]

     Nastolatek otworzył w końcu oczy, wciąż lekko drżąc ze strachu, którego nie potrafił w żaden sposób okiełznać. Uniósł ponury wzrok i przekręcił głowę, przystawiając ucho do powierzchni drzwi. Od dobrych kilkunastu minut nie słyszał więcej żadnej wymiany zdań, dlatego postanowił, że musi w końcu wyjść. Musi opuścić ten dom.
      Wstał ostrożnie i przygryzł wargę, chwytając za klamkę. Z najwyższą ostrożnością przekręcił zamek, który wydał jedynie krótkie szczęknięcie, a następnie nacisnął klamkę, wychodząc powoli na korytarz. Nie zastanawiając się dłużej, poszedł na palcach w kierunku łazienki. Wszedł do pomieszczenia, czując jak oddycha coraz szybciej. Słyszał z dołu dźwięki dochodzące z włączonego telewizora, poza tym panowała cisza.
     Wciąż są pokłóceni.
     Mimo wszystko wciąż bał się, że ojciec tutaj przyjdzie. Stanął przed lustrem, spoglądając w swoje odbicie. Od dłuższego czasu dawno tego nie robił, nie chciał wiedzieć jak wygląda.
     Dotknął palcami sinych worków pod oczami, a następnie przejechał po bielszej niż zwykle skórze policzków. Zazwyczaj wystarczyło pół godziny w świetle promieni słonecznych, żeby jego skóra przybrała ciemniejszy odcień, tak więc aktualny wygląd nie był dla niego codziennością.
      Otworzył apteczkę i wyjął z niej potrzebne rzeczy. Najchętniej opuściłby to miejsce już dawno, ale nie mógł wyjść w tym stanie na ulice. Nalał trochę wody utlenionej na wacik i zaczął przejeżdżać nim po ranie na głowie, krzywiąc się przy tym. Po chwili przemył pod małym strumieniem wody zakrwawioną dłoń i zajął się odkażaniem jej. Wciąż poruszając się najciszej jak mógł, wymienił bandaż, owijając teraz również fragment dłoni.
     Nie, wciąż nie mogę tak wyjść...
     Poszukał kosmetyków matki, wyjmując z niego kilka opakowań z pudrem. Nie miał pojęcia jak tego użyć, dlatego poszukał czegoś, co odpowiadałoby jego minimalnie ciemniejszemu kolorowi skóry. W końcu znalazł końcówkę czegoś o nazwie podkład. W ten sposób już po chwili stał w nieco bardziej naturalnych odcieniach, a po zmęczeniu na jego twarzy nie było śladu. Podobnie z siniakiem. Skrzywił się do swojego odbicia, czując dość dziwnie.
      Nim wyszedł, zużył chyba jedną czwartą płynu do płukania ust. Po załatwieniu wszystkiego i posprzątaniu łazienki, wrócił do pokoju. Rozebrał się, w pośpiechu zmieniając bieliznę i zakładając dżinsowe męski rurki, czarną koszulkę z napisem Sorry I'm not sorry i pierwsze lepsze czarne trampki z szafy. Chwycił szkolną torbę i wysypał z niej zawartość. Następnie zaczął szybko pakować do niej potrzebne rzeczy: ładowarkę, słuchawki i jakieś ciuchy na przebranie. Omiótł pomieszczenie spojrzeniem. Poczuł głęboki smutek, nigdy nie wyobrażał sobie wyprowadzki, a teraz tak po prostu opuszczał to miejsce... ale miał powód.
      – Słuchaj. – Do uszu chłopaka dobiegł męski głos, dochodzący zza drzwi. – Jeżeli już skończyłeś fochy, wyłaź stamtąd.
     Brunet obrócił się przerażony w kierunku drzwi. Pokręcił szybko głową, cofając się.
     – Przestań zachowywać się jak bachor.
     Szybkim krokiem podszedł do drzwi balkonowych. Otworzył je, wychodząc na zewnątrz. Przełożył nogę przez barierkę i zatrzymał się nagle, patrząc w dół. Poczuł jak jego ręce stają się wilgotne, co powodowały wspomnienia. Nigdy wcześniej nie miał lęku wysokości, ale po tym co przeszedł, trudno było go nie mieć. Upadł raz z kilkunastu metrów, raz z kilku, tyle zdecydowanie mu starczyło. Przygryzając wargę z przyśpieszonym oddechem, przełożył drugą nogę i zaczął schodzić po pergoli, uważając na kolce róż. Po chwili szczęśliwie szedł już przyśpieszonym krokiem w kierunku tylnego płotu. Przerzucił przez niego torbę i sam oparł się o marmur, następnie przerzucając nogi. Zatrzymał się na moment, obracając w kierunku pokoju i posyłając mu tęskne spojrzenie.
       Był pewien, że za niedługo tutaj wróci. Nie wyobrażał sobie, jak siedemnastolatek miałby żyć bez domu. Specjalnie starał się zostawiać ślady ucieczki, tak aby dać do myślenia jego matce. Miał nadzieję, że kobieta przejrzy na oczy. Nie oczekiwał tego samego od ojca, ponieważ było to niemożliwe. Odtrącił od siebie znienawidzone spojrzenie, kierując w stronę domu Cullenów. Jego priorytetem było odzyskanie telefonu.
       Szedł właśnie ze spuszczoną głową po chodniku jednej z uliczek, która była najlepszym skrótem do domu jego przyjaciółki. Poza tym panował tutaj spokój, rzadko kiedy ktoś tędy chodził, podobnie z autami, raz na kilka minut przejeżdżało parę pojazdów. Przestał wpatrywać się pod nogi, unosząc wzrok. Kilka metrów dalej dostrzegł motocykl, którego właściciel opierał się nogą o krawężnik. Czerwono-czarny kolor jednośladowca niemal natychmiast skojarzył mu się z tym, który minął ich podczas jazdy samochodem. W końcu miał okazję przyjrzeć się kierowcy, jednak niewiele mu to dało. Ubrany był w skórzany, dopasowany kolorystycznie strój motocyklisty, a przyciemniona szybka jego kasku uniemożliwiała rozpoznanie go. Nastolatek niespecjalnie znał się na przepisach, ale miał wrażenie, że zatrzymywanie się w tym miejscu nie było normalne.
     Brunet utrzymywał z nim w pewien sposób kontakt, ponieważ raczej nie mógł tego nazwać wzrokowym. Nieświadomie zwalniał tempo, zastanawiając się, dlaczego motocyklista siedział nieruchomo, obrócony w jego kierunku. Teraz już lekko przestraszony, spróbował zignorować jego obecność.
     Motocyklista przechylił lekko głowę, tak, że nastolatek nie wiedział już, czy to mu się przypadkiem nie zdawało. Przechodząc obok spiął się, przestraszony nagłym ruchem nieznajomego, który uruchomił silnik, ruszając gwałtownie z głośnym warkotem, oraz piskiem opon, co zagłuszyło chłopaka. Wciąż oszołomiony odwrócił się, widząc jedynie jak ten znika za zakrętem. Nabrał kilka krótkich oddechów i zaczął iść dalej, ponownie odskakując, gdy ten sam jednoślad przejechał obok z ogromną prędkością, na tylnym kole. Lawson spróbował opanować oddech, dogłębnie przerażony. Przez moment miał wrażenie, jakby to w niego miał wjechać, dlatego poczuł gwałtowny skok adrenaliny.
     – Wariat – szepnął nerwowo, marszcząc brwi.
     Kilka minut później, stojąc już pod drzwiami domu Darcy, zawahał się, wpatrując w wycieraczkę. Przejechał po niej czubkiem buta, biorąc głęboki oddech.
     On nie jest wart zmartwień. Chciał, żebyś miał ten obraz w pamięci.
     Zapukał niepewnie, zastanawiając się w międzyczasie, co powie przyjaciółce. Po chwili do jego uszu dotarł dźwięk przekręcanego zamka, a następnie drzwi otworzyły się szerzej, ukazując w progu Kola, ojca dziewczyny.
     – Stiles, kurczę – powiedział, lekko się krzywiąc i drapiąc po karku. – Darcy akurat wyszła gdzieś pół godziny temu z jakimś kolegą. – Spojrzał na niego przepraszającym wzrokiem.
     – Nic się nie stało. – Pokręcił szybko głową, nie będąc pewnym, czy naprawdę tak uważał. – Chciałem tylko odzyskać telefon – powiedział cicho, wysilając się na uśmiech.
     – Racja, wspominała coś o tym. Zaczekaj tutaj – rzucił, znikając we wnętrzu domu.
     Brunet uśmiechnął się lekko, gdy poczuł jak o jego nogę ociera się puszysta kotka Chunky. Zwierzątko mruknęło tęsknie, unosząc do pionu ogon.
      – Hej, mała – szepnął, gładząc śnieżnobiałe futerko. Chunky zamruczała ponownie i oparła się łapkami o jego nogę, prosząc o kontynuację pieszczot. – Co, Darcy nadal za tobą nie przepada? Biedactwo małe, pewnie nikt się z tobą dawno nie bawił. – Dotyk kojącego zwierzątka poprawił mu lekko humor, pozwalając na moment zapomnieć o wszystkim. Uniósł głowę, słysząc nad sobą cichy chichot.
       – Owszem. Darcy ostatnio stale nie ma czasu, nie mówiąc już o biednej Chunky. Na szczęście druga pańcia się tobą opiekuje, co nie? – zwrócił się do kotki. – Trzymaj, twoja własność – powiedział, wysuwając w kierunku chłopaka telefon, którego ten posłusznie odebrał. – Pozdrów rodziców.
      Stiles zapatrzył się w chodnik, wstając szybko, aby otrząsnąć się. Jego uwadze nie umknęło smutne spojrzenie mężczyzny na jego dłonie. Zapewne pomyślał, że ma to związek z pobytem w szpitalu.
      – Tak, tak... Dziękuję, do widzenia.
      Odchodząc, poczuł kłębiące się w oczach łzy. Cullenowie byli chyba jednymi z niewielu tak pozytywnie nastawionych do niego ludzi. Zresztą nigdy nie zdarzało im się być niemiłymi w stosunku do kogoś, każdego traktowali przyjaźnie.
       Nie wiedząc co ze sobą począć, skierował się w stronę parku nieopodal lasu. Postanowił, że woli na chwilę pobyć wśród zwierząt, mając nadzieję, że nie spotka tam nikogo znajomego. Słońce grzało wyjątkowo, sprawiając, że zapowiadało się na pogodny dzień. On jednak nie zwracał na to uwagi, nawet taka pogoda nie poprawiała mu nastroju. Wciąż szedł przed siebie, katując się wspomnieniami, które doprowadzały go do łez. Tak wiele razy próbował zrozumieć zachowanie jego rodziców, tyle razy im wybaczał. Tego jednak nie potrafił wytłumaczyć.
      Zaczął dostrzegać jak beznadziejna była jego sytuacja. Tyle lat trzymał się dzień w dzień z jedną osobą, nie znał nikogo więcej. W ciągu miesiąca wszystko się zmieniło. Świadomie stracił ją, dla jej dobra.
      Zaczął przyglądać się umaszczeniom dwóch goniących się psów, gdy na powitanie oberwał dyskiem w głowę. Gdyby tego było mało, dostał prosto w zranione już miejsce, co poskutkowało upadkiem na kolana i zawrotem głowy. Pulsujący ból stał się wręcz nie do zniesienia, a na dodatek po chwili przybiegł pies, obszczekując go. Do podwórkowej kraksy dołączył się rozszczekany szczeniak, skacząc dookoła chłopaka, co jakiś czas zaczepiając również drugiego psa.
      – Przepraszam najmocniej! – rzuciła na wstępie dziewczyna, która dobiegła po chwili. – Nic ci nie jest? – spytała, wyciągając rękę w jego kierunku.
      – Jest okej – mruknął, wciąż czując lekki ból. Uśmiechnął się jednak, aby nie zamartwiać właścicielki psa.
      Nieznajoma jeszcze parę razy powtórzyła nerwowo przepraszam, a gdy upewniła się, że wszystko jest okej, zabrała labradora, odchodząc.
     Chłopak usiadł na trawie, patrząc na szaro-białe zwierzątko, które powarkiwało i doczepiło się małymi kiełkami do jego nogawki.
     – Czyj jesteś, mała poczwarko? – szepnął, przechylając lekko głowę. – Właśnie dlatego wolę koty, przy Chunky nic mi się nie stało. – Westchnął, gdy husky spojrzał na niego małymi błękitnymi ślepkami. – Zwierzęta podobno poprawiają humor i takie tam. Szkoda, że nie naprawiacie też problemów.
     – Żeby mój własny pies wolał ciebie ode mnie. Blurr, ty mały zdrajco!
     Do uszu nastolatka dotarły wesołe oskarżenia skierowane do szczeniaka. Uśmiechnął się pod nosem, rozpoznając przyjazny głos.
     – Cześć Ronny – powiedział, starając się, aby ton jego głosu nie brzmiał tak smętnie.
     – No cześć. Widzę, że w końcu cię wypuścili. – Zaśmiał się i zmarszczył brwi, kucając obok. – Chłopie, co ci się stało z rękami? – szepnął zmartwiony.
     – Potem ci powiem, okej? Trochę głupia historia. – Pokręcił głową, udając rozbawienie. Miał nadzieję, że niebiesko włosy uwierzy mu w pogodną wersję.
     – Spoko, fajnie cię widzieć zdrowego. Będziesz w poniedziałek w szkole? – spytał beztrosko, przewracając dłonią szczeniątko, aby zaczepić go do zabawy.
     – Chyba nie – odparł niepewnie.
     – Chcesz dotrzymać towarzystwa mi i temu małemu, niewychowanemu czemuś?
     – No w sumie... i tak nie mam co robić – powiedział, wzruszając ramionami.
     – Nie pytałem ciebie, tylko Blurra. – Zaśmiał się, szczerząc do nastolatka.
     Stiles zwęził oczy i pokręcił głową, następnie przekręcając oczami.
     – Nie jestem mały, jesteś prawie że mojego wzrostu.
     – Nie, nie mój drogi. – Uniósł palec wskazujący. – Te kilka centymetrów upoważnia mnie, do nazywania ciebie mniejszym ode mnie.
     Brunet westchnął ze smutnym uśmiechem, wstając z ziemi.
     – A tak ogółem, to jak się czujesz? – spytał Blake, gdy obaj razem z ich czworonożnym towarzyszem znajdowali się już kawałek od centrum parku i zbliżali się do pobliskiego lasku.
     – Średnio – odparł, podążając wzrokiem za szczeniakiem.
     – Jak rodzice, rozmawiali z tobą na ten temat?
     – Trochę tak – skłamał – ale prosiłem ich, żeby nie drążyli tematu. Nie chciałem, żeby przypominali mi to wszystko.
     – Miałeś mi wytłumaczyć co z twoimi rękami – zauważył, uśmiechając się charakterystycznym dla niego przyjaznym uśmiechem.
     – No, dziwna sprawa, ale... – Zastanowił się, czy nie powinien jednak powiedzieć prawdy. Odrzucił od siebie tę myśl, nie wyobrażał sobie mówienia o tym komukolwiek. – Nie wiedziałem, że mamie wczoraj spadł kubek, no więc dzisiaj wziąłem go, żeby zalać herbatę. Los mnie nie kocha, bo jak chwyciłem już zalaną szklankę, to pękła i oblałem wrzątkiem ręce...
     – Ciamajda – skomentował chłopak, chichocząc. – Po co ci torba?
     – Ja... – zawahał się – idę do Darcy na noc. – Uśmiechnął się, następnie próbując zmienić temat. – Ubierasz się głównie na niebiesko, masz niebieskie włosy, niebieskie oczy, niebieski telefon. Kolor oczu twojego psa ma z tym jakiś związek? – Spojrzał na niego z uniesioną brwią, szczerze zainteresowany.
     Nastolatek zaśmiał się, chwytając z ziemi patyk, który następnie rzucił przed nich, zachęcając tym Blurra do zabawy.
      – Poniekąd tak. No wiem, mam świra na punkcie tego koloru. – Przekręcił rozbawiony oczami.
      – Mało kto kocha kolory do tego stopnia, dlaczego tak masz? I w ogóle, jaki jest twój naturalny kolor włosów?
      – Wiesz... – zaczął niepewnie – farbuję włosy od około... sześciu lat? W sensie zacząłem, gdy miałem około jedenastu. Pewne... pewne wydarzenie sprawiło, że zacząłem jakby się buntować, nie zgadzać z tym. Co chwilę chodziłem z kolorowymi włosami. Od czerwonych, po zielony, a nawet róż. W końcu zostałem przy niebieskim, który mi o kimś przypomina. – Wzruszył ramionami. – Mój naturalny kolor? Nie, nie, wolisz nie wiedzieć... – Pokręcił głową.
     – No powiedz – nalegał z uśmiechem, będąc coraz bardziej zainteresowany przeszłością niebieskookiego.
     – Ale się nie śmiej... Moje włosy są podatne na farbowanie, bo jestem naturalnym blondynem. – Zwęził usta w cienką linię. – Zdecydowanie gardzę sobą w takich włosach.
     Stiles zareagował jedynie krótkim chichotem, przyglądając się mu i próbując sobie wyobrazić jak wyglądałby w tym właśnie kolorze. Sposępniał nagle, zirytowany faktem, że nawet taka drobnostka potrafiła zepsuć mu humor, przypominając o Charlesie.
      – Mogę wiedzieć, co było tym wydarzeniem? – powiedział, mrugając szybko oczami, aby pozbyć się łez.
      – Nie lubię o tym mówić. Właściwie... co było, to było, nie ma sensu tego ukrywać. Moi rodzice wzięli rozwód. Po tym, jak zmarł mój brat, nic nie było takie same. Nie chciałem się z tym pogodzić, że najpierw straciłem go, a potem rodzice wymyślają sobie, że nie chcą już być razem. – Zagwizdał, przywołując szczeniątko, które odbiegło spory kawałek od nich. – Teraz już nie mam im tego za złe. Czasami tak jest, wszystko się kończy. Teraz są naprawdę szczęśliwi, próbując miłości z kimś innym.      Lawson przysłuchiwał się mu w milczeniu, z lekkim smutkiem w głosie zadając kolejne pytanie.
     – Co stało się twojemu bratu? Przepraszam, że pytam – dodał szybko.
     – Nic nie szkodzi. Przedawkował Xanax – szepnął i spojrzał na drogę, następnie na przyjaciela, który umilkł, odwracając wzrok.
     Stiles speszony unikał kontaktu wzrokowego, nie chcąc ukazać zaszklonych oczu. Nie wiedział co powiedzieć. Poczuł się źle, mając wrażenie, że przypomniał mu o czymś takim.
     – Przepraszam – powiedział tylko. – Przepraszam – powtórzył po chwili, krzywiąc się od powstrzymywania przed nieuniknionym płaczem. Sam nie wiedział, czy mówił to do niebieskookiego, czy raczej do wszystkich tych, których kiedyś zranił swoim zachowaniem.
     – Ej, Stiles – odparł szybko – nic się nie stało, naprawdę. – Pokręcił zaskoczony głową i zatrzymał się, obejmując nagle chłopaka.
     Brunet powstrzymał się od płaczu, zdziwiony zachowaniem przyjaciela. Uniósł lekko brwi, gdy ten wciąż stał w tej pozycji. Poczuł się szczególnie niezręcznie, nie wiedząc jak zareagować. Nie wiedział, czy powinien był go przytulić, czy nie. Stali tak w ciszy, którą przerwał nadbiegający mały husky, zaczynając następnie obszczekiwać ich.
     – Blurr, czego chcesz futrzaku? – Zaśmiał się nastolatek, puszczając w końcu bruneta, jak gdyby nigdy nic i schylając się, aby podrapać psa za uchem. – Nie wiem, czy to poprawi ci humor, ale wiesz... zawsze można to uznać za odpłatę afery z zeszytem.
     – Ee... Tia, twoje nieszczęście, bo znów mi o tym przypomniałeś.
     – Kurczę, Ronny, siedź czasem cicho – powiedział do siebie, kręcąc głową. – Skoczysz ze mną do sklepu? Nie chce mi się iść samemu.
     – Nie ma sprawy – odparł, kiwając głową.


      – Um... co to będzie? – mruknął, opierając podbródek o rozłożoną dłoń, pochylając się nad biurkiem i bezustannie wpatrując w płótno.
      – Możesz przestać? – odparł chłopak, nawet na niego nie patrząc. Zamoczył palce w farbie, następnie przenosząc dłoń nad pracę. – Przez ciebie nie mam się jak skupić.
      – Nudzi mi się – ziewnął jakby na potwierdzenie tego. – No weź, Lantan, nie mogę być twoim nagim modelem? – Poruszył sugestywnie brwiami.
      – Nie – warknął. – Jeżeli ci się nudzi, to idź stąd.
      – Jesteś niemiły, mógłbyś zaproponować mi jakąś rozrywkę. – Zaśmiał się ironicznie, wolną ręką zaczesując do tyłu grzywkę malarza.
      Nastolatek nie wytrzymał i chwycił jedną z leżących wokół niego puszek, wylewając jej jaskrawozieloną zawartość na ubranie młodego mężczyzny.
      – Teraz masz co robić – burknął, milknąc, gdy zszokowany poszkodowany uniósł dłonie, patrząc z wściekłością na wyrządzone szkody, po chwili kierując pełen nienawiści wzrok na sprawcę. – Ee... p–przepraszam? – pisnął cicho, odsuwając się powoli od coraz bardziej wściekłego mężczyzny – S–santiago, j–ja nie chciałem, ten...

══◊══

+Rozdział z opóźnieniem. Trzydziesty trzeci przewiduję dodać w poniedziałek. :)
+Niby nie dzieje się żadna akcja, ale jest to chwilowo coś spokojniejszego. Poza tym dowiadujemy się troszkę więcej o Ronnym, ponownie pojawia się motocyklista, zachowując dość dziwnie i kolejny fragment z przez pewną osobę kochanym Lantanem. Oraz wyjątkowo pojawił się tajemniczy Santiago. Wybaczcie, jeżeli w takich fragmentach będą powtórzenia, ale celowo unikam opisywania wyglądu tej osoby.
+Poza tym pracuję nad dialogami. Czy tak jest czytelniej? Patrzyłam na przykładowe teksty i czytałam o tym trochę, jednak wciąż nie wiem jak pisać. Mam nadzieję, że tak jest okej. Cierpliwości, w końcu dzięki waszym radom jakoś się wyuczę. ^^ W przyszłej notce popracuję nad html, a dokładniej – akapity. Myślę też nad zmianą czcionki, na taką. Oraz zastąpieniu półpauzy (–) na pauzę (—), bo w tej czcionce nie bardzo widać tej półpauzy, bo wygląda jak zwyczajny dywiz. :/
+Pojawiła się nowa ankieta, a oto podsumowanie tamtych:


Chlip, chlip. Ktoś nie będzie czytał. :c
Zależy od zakończenia pierwszej? Hm, ciekawe czy te dwie osoby przekona zakończenie. :p




Zdecydowana większość za Marco. Parę osób za Ronnym (pozdrawiam te osoby, bo pewnie ten rozdział wam się spodobał :p). A nawet i nie brakło fanów Stiles x Felix (o.o), czy Philip lub Darcy.
+Pozdrawiam! ♥

16.04.2015

Rozdział 31 [ Zapamiętasz to na zawsze ]

     – Nie obchodzi mnie to. – Powiedział nieco głośniej blond włosy mężczyzna. Ubrany był w granatowy sweter, spod którego wystawał kołnierz koszuli, dżinsowe spodnie i eleganckie czarne buty. Ewidentnie był poddenerwowany całą sytuacją.
     Stiles wlepił wzrok w podłogę, co zresztą robił nieprzerwanie od kilkunastu minut, czasami tylko na moment unosząc wzrok, jakby mając nadzieję, że to mu się tylko wydaje. Westchnął cicho, gdy usłyszał jak psycholog próbuje po raz kolejny przemówić do Charlesa.
     – Proszę się uspokoić i to przemyśleć. Chłopakowi nic nie będzie, to tylko kilka dni.
     – Żadne kilka dni. – Odparł nerwowo. – To nie jest jakiś psychol, żeby go tam zamykać.
     – Tłumaczyłem już to panu. Gdyby coś poważnego było na rzeczy, nie pytałbym pana o zgodę. Chcę z nim po prostu porozmawiać i na jakiś czas odizolować od kontaktów z innymi. – Widocznie mężczyzna powoli również miał dość ciągnięcia tematu w nieskończoność.
     – Jak zamknę go w pokoju, to też będzie miał odpoczynek od innych. – Uśmiechnął się bezczelnie.
     – Chyba się nie rozumiemy. – Mruknął. – Powtarzam, Stiles niedawno próbował dokonać czegoś niemądrego, konieczne jest dla jego bezpieczeństwa sprawdzenie jak się z tym wszystkim czuje.
     Nastolatek odwrócił głowę, gdy poczuł na sobie wzrok ojca.
     – Jak dla mnie to wygląda zwyczajnie.
     Znów się zacznie.
   
 Przysłuchiwał się wszystkiemu ze smutkiem, sam już nie wiedział, kto ma większą rację. Od momentu, gdy pielęgniarka zobaczyła jego rany, nie odezwał się ani słowem. Nie chciał z nikim rozmawiać.
      Uniósł wzrok, aby spojrzeć na nieznaną mu pielęgniarkę, która trzymając jego dłoń poprawiała bandaż owijający ranę z nadgarstka. Uśmiechnęła się do niego smutno, starając się dodać mu otuchy. Zignorował ją. Chciał stąd wyjść, miał dość tego miejsca, jednakże nie chciał go opuszczać z ojcem. Bał się tego jak Charles zareaguje na wszystko, co zrobił w ostatnim czasie.
      Obrócił lekko głowę, ponownie mając wrażenie, że ktoś mu się przygląda. Osoba widocznie zdążyła odwrócić wzrok, ponieważ wszyscy skupieni byli na kłótni. Wszyscy, czyli dwóch mężczyzn stojących za psychiatrą. Jeden z nich, lekarz, wyglądał na około trzydzieści parę lat, może czterdzieści? Nie był pewny. W każdym razie nie wyglądał jak okaz młodości. Obok stał ktoś, kogo Stiles pierwszy raz widział na oczy. Domyślał się, że to może być jeden z psychiatrów, ponieważ ubrany był w podobny kitel co tleniony, krótko ostrzyżony blondyn, kłócący się z jego ojcem.
     – Proszę pomyśleć o jego bezpieczeństwie...
     – Myślę, ale o jego przyszłości. Gdzie on niby znajdzie pracę, mając w papierach wzmianki o jakichś zmyślonych przez pana chorobach psychicznych?!
     – Niech się pan nie denerwuje. Przecież nie będzie miał tego w papierach. Poza tym to jeszcze dziecko, do zawodu mu daleko.
      Odwrócił uwagę od centrum kłótni, przyglądając się stojącym obok osobom. Syknął cicho, czując ból w okolicach nadgarstka, przez za mocno ściśnięty opatrunek.
     – Przepraszam kochanie. – Szepnęła czule, poprawiając błąd.
     Z powrotem przyglądając się, kątem oka dostrzegł niewielki ruch dłoni, jednego z dotychczas stojących jak posągi obserwatorach. Nieznajomy pokazał coś, a następnie kiwnął minimalnie głową w kierunku Charlesa. Lekarz jakby w odpowiedzi, po chwilowym zastanowieniu pokręcił głową.
     O co mogło chodzić?
     – Chociaż dzień?
     – Powiedziałem nie. Chce pan rozmawiać z moim...
     – Och, niech pan przestanie grozić sądem...
     Chłopak zauważył jak wolnym krokiem w jego kierunku zmierzał nieznajomy. Kucnął przed nim, dając znak kobiecie, żeby na moment zostawiła ich samych. Pielęgniarka wykonała posłusznie prośbę, w końcu skończyła już opatrywać ranę.
      – Cześć, Stiles. – Mówił cicho, starając się, aby żaden z kłócących nie zwrócił na niego uwagi.
      Nastolatek tylko spojrzał na niego na moment, po czym znów opuścił wzrok.
      – Nie bój się mnie. – Uśmiechnął się przyjaźnie. Brunet uznał, że do niego szczególnie nie pasowało udawanie uprzejmości, przez dość wredny wyraz twarzy. – Powiedz szczerze, wolisz wracać do domu, czy przez jakiś czas w spokoju pobyć w innym miejscu?
      – Dom. – Powiedział tylko, bez chwili namysłu.
      Mężczyzny widocznie nie zadowoliła ta odpowiedź, ponieważ lekko się skrzywił.
      – Nie chcemy cię skrzywdzić.
      – A ja nie chcę mieć z wami nic do czynienia.
      – Stiles, sam możesz decydować, czego chcesz, nie twój ojciec. – Szeptał, kładąc dłoń na kolanie chłopaka. – Pan Lawson jest zbyt negatywnie do tego nastawiony, wprowadza cię w błąd.
      – Nie chcę rozmawiać na ten temat i proszę się ode mnie odsunąć. – Powiedział równie cicho, bawiąc się rąbkiem koszulki.
      – Jak się czujesz? – Spytał, ignorując jego prośbę.
      Chłopak zaczynał czuć się naprawdę niezręcznie, nie przepadał za tego typu gestami.
      – Źle, chcę stąd wyjść. – Spojrzał na niego, przygnębionym wzrokiem.
      – No nic, jakby co to pamiętaj, że zawsze możesz przyjść sam. Jakoś to załatwimy bez niepotrzebnych kłótni z twoim ojcem. – Uśmiechając się, puścił do niego oczko na znak, że się rozumieją.
        Z niesmakiem wrócił spojrzeniem na dresowe spodnie, które były jego szpitalnym ubiorem. Odetchnął z ulgą, gdy tamten w końcu wstał, odchodząc kawałek. Stiles zaczynał właśnie przyglądanie się opatrunkowi, gdy podskoczył nagle w miejscu, słysząc wrzask ojca.
      – Wstawaj! Zbieraj się i jedziemy, nie mam zamiaru z nimi dłużej rozmawiać!
      – Wie pan, nerwica również jest jedną z chorób. – Rzucił z przekąsem, widocznie kłótnia nabrała ostrzejszego tonu.
      – Ja chyba oszaleję, teraz się będzie mnie czepiał. Wychodzimy, ale już! – Krzyknął, łapiąc nastolatka za rąbek koszulki, zmuszając tym samym do wstania.
      – Może problemu należy szukać w atmosferze, jaka panuje w domu? – Psychiatra nie dawał za wygraną, wciąż komentując jego zachowanie.
      Tym razem Charles zignorował go, szybkim krokiem opuszczając pomieszczenie. Stiles w milczeniu podążał za nim, starając się dotrzymać mu tempa. Zdecydowanie wolał teraz nie denerwować ojca.
       Już po chwili, zaraz po tym, jak mężczyzna zdążył wypisać chłopaka, zajmowali miejsca w samochodzie. Stiles rzucił plecak z rzeczami na tyły samochodu, następnie biorąc się za zapinanie pasa.
       – Nie będzie mi dupek rozkazywał. Jeszcze, kurwa, czego. – Warknął, chwytając kierownicę.
       Brunet uznał, że milczenie w tym momencie będzie najrozsądniejsze. Samochód opuścił parking, następnie włączając się do ruchu.
       Jadąc w ciszy, nastolatek spojrzał kątem oka na mężczyznę, który ściskał w dłoniach kierownicę, ponuro patrząc na jezdnię. Westchnął cicho i oparł czoło o boczną szybę, podążając wzrokiem za mijanymi budynkami. Po chwili po prostu patrzył w przestrzeń. W myślach wręcz błagał, aby droga do ich domu ciągnęła się w nieskończoność. Bał się powrotu do domu, tym bardziej gdy Charles był na skraju wściekłości. Z takim stanem mężczyzny miał styczność tylko raz, gdy był młodszy. Wciąż przechodziły go ciarki na wspomnienie bólu, gdy oberwał do tego stopnia, że konieczna była hospitalizacja. Oczywiście nikt się o niczym nie dowiedział, rodzice zatuszowali sprawę mówiąc, że wyjątkowo niefortunnie sturlał się ze schodów, przy końcu uderzając głową o kant szafki. Wtedy po raz pierwszy ojciec go zbił, a raczej wręcz skatował. Sytuacja więcej się nie powtórzyła, jedynie lekkie uderzenia dłonią lub przedmiotem. Zdecydowanie częściej krzyczał i to tak, że zdążył wyryć w psychice nastolatka porządny ślad.
      Przeczuwał, że istnieje możliwość powtórzenia tamtego zdarzenia, szczególnie po tym, co narobił. Przygryzł wargę, przygotowując się psychicznie do tego, że sytuacja jest całkiem prawdopodobna.
      Gdy samochód zaparkował na podjeździe, chłopak pośpiesznie odpiął pasy i otworzył drzwi pojazdu. Podążył za ojcem w ciszy, którą przerwał dźwięk blokowanego Audi. Od przekroczenia progu domu z cichą nadzieją skierował się w kierunku schodów prowadzących na górę. Stanął właśnie na pierwszy szczeblu, gdy z kuchni dobiegł go głos mężczyzny.
      – Nie uważasz, że musimy sobie o czymś porozmawiać?
      Przymknął na moment powieki, po czym odwrócił się, kierując się do pomieszczenia. Stanął w progu, lekko opierając się o framugę.
      – Chętnie posłucham twoich wyjaśnień. – Charles uśmiechnął się bezczelnie, przechylając głowę.
      Chłopak ostrożnie uniósł na niego smutny wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Nie wiedział jak sensownie wytłumaczyć swoje zachowanie, zresztą było to niemożliwe.
      – W ogóle jak tam na kółkach z dziennikarstwa, dużo się nauczyłeś? Wiesz, dobrze, że one nie przeszkadzają ci w zdobywaniu dobrych ocen. – Kontynuował. – O co chodzi, nie mam racji? – Ze zdenerwowania zaczął stukać paznokciami o blat stołu. – Będziesz milczał? Och, a może kupić ci żyletki? A może też pamiętniczek, w którym będziesz się żalił?
      Przełknął cicho ślinę, starając się zignorować co do niego mówił. Owszem, wiedział, że zachował się głupio, ale nie miał też nad tym kontroli. Nie chciał tego, w tamtych chwilach nie myślał logicznie. Bezczelność ojca mimo wszystko go zraniła, potrzebował spokoju lub zrozumienia, nie potrzebne były mu kolejne kąśliwe uwagi, czy bolesne tematy.
       W tym samym momencie pojawiła się w jego myślach kolejna sprawa, dlaczego to on go odebrał, a nie matka. Wiedział, że kobieta zareagowałaby o wiele łagodniej niż Charles. Oprócz tego domyślał się, że ojciec z jego powodu musiał szybciej wyjść z pracy. Kątem oka spojrzał na wiszący na ścianie zegar.
     Mamo, proszę, przyjdź już...
     –
Co to, kurwa, miało znaczyć?! Wrzasnął nagle, tracąc kontrolę nad nerwami.
     Najchętniej milczałby przez cały monolog ojca, a jeszcze chętniej wybiegł z domu, ale za bardzo się bał. Sam nie wiedział czemu, ale nie wyobrażał sobie takiego zachowania przy nim.
     – Ja... kolega mnie do tego namówił... i.... – Zaczął niepewnie, drżącym głosem.
     – Kolega cię do tego namówił?! – Odepchnął się od stołu, idąc w kierunku nastolatka. – Kiedy w końcu w tym twoim pustym łbie ogarnie się, kogo masz słuchać, do cholery?!
     – P–przepraszam... – Zająknął się, odwracając wzrok. Przygryzł lekko wnętrze wargi, aby odreagować narastający strach.
     – Słuchaj! – Krzyknął, ściskając w pięściach materiał koszulki chłopaka i przyciągając go do siebie. – Myślisz, że mam ochotę latać za tobą po szpitalach i kłócić się z jakimiś debilami?! Czy ty wiesz ile nerwów kosztuje mnie wychowanie cię na kogoś normalnego?!
     – Już nie będę, przepraszam. – Powtórzył z naciskiem, uciekając wzrokiem.
     – Masz na mnie patrzeć, jak do ciebie mówię! Masz ostatnie pięć sekund, żeby się sensownie wytłumaczyć. – Syknął nerwowo, wciąż zaciskając dłonie na materiale jego koszulki.
     – N–nie chcę o tym mówić...
     – Och, to świetnie. – Uśmiechnął się bezczelnie. – Podsumowując, po prostu ci odwala. – Odparł nerwowo, przyciszonym głosem. Szarpnął go nagle, ciągnąc za sobą do wnętrza pomieszczenia. – Jeszcze raz to się powtórzy, a dam ci prawdziwy powód do bycia w psychiatryku. – Rzucił wrednie, popychając Stilesa plecami na stół, czym spowodował, że chłopak odruchem zrzucił z niego talerz z kubkiem, które z trzaskiem pękły po zderzeniu z kafelkami. Nim chłopak oswoił się z sytuacją, Charles złapał jego kolana, przysuwając go do krawędzi blatu, samemu stając jak najbliżej między jego nogami. – Co?! Nadal chcesz wymyślać bajeczki?! – Ścisnął jego ramiona, przygwożdżając tym samym do drewnianej powierzchni. Chłopak jęknął przerażony, próbując wyszarpać się z jego uścisku. – Są dzieciaki, które mają się o wiele gorzej, może ci to przedstawię?!
     Stiles pokręcił szybko głową, zaciskając powieki.
     –  A może jednak? – Na jego twarz wpłynął pełen bezczelności uśmiech. Szybkim ruchem zdjął koszulkę z oszołomionego chłopaka.
     – Nie! – Krzyknął nastolatek, opamiętując się. – Zostaw mnie! – Powiedział nieco głośniej, czując jak rumieni się z upokorzenia. Leżenie w samych dresach, przed kimś kogo nazywał ojcem, a w dodatku odczucie jak przyciska go kroczem w tym miejscu, sprawiły, że nie potrafił wyrwać się z paniki i lęku. Nie potrafił psychicznie zmusić się do obrony przed nim. Nie był nawet w stanie przyjąć do świadomości, że mężczyzna byłby skłonny do zrobienia czegoś takiego.
      – Ostatnim razem też obiecałeś, że to się nie powtórzy. Ile pieprzonych razy będziesz to powtarzał?! Tym razem dostaniesz taką nauczkę, że nawet ci do głowy nie przyjdzie zrobienie tego ponownie! – Warknął, szarpiąc dłonią włosy chłopaka i przyciągając jego głowę do swojej, następnie złączając ich usta.
       Brunet wydał z siebie przerażony dźwięk, drżąc ze strachu. Próbował odsunąć głowę, jednak dłoń silnie spoczywająca u tyłu jego karku, skutecznie mu to uniemożliwiała. Obrzydzony świadomością, czyich ust dotyka, przestał panować nad łzami, które zaczęły powoli spływać po jego policzkach. Ścisnął usta jak tylko mógł, nie pozwalając mężczyźnie na pogłębienie pocałunku.
     Charles odsunął się, wpatrując w niego z nienawiścią, następnie silnym ruchem przewracając go na brzuch.
     – To, kurwa, zapamiętasz na zawsze. – Wyszeptał nerwowo, opierając kroczem o jego pośladki, w tym samym momencie splatając jego ręce na kręgosłupie.
     – Nie rób tego... – Błagał, cicho łkając. Wiedział, że istniałaby szansa na ucieczkę, ale do jego głowy wciąż wracały wspomnienia każdego wrzasku, uderzenia czy oberwania przedmiotem. To skutecznie utrudniało mu racjonalne myślenie.
     – Uwierz, nie robię tego z przyjemności. To przynajmniej utrwali się w tym twoim tępym łbie. Tę lekcję, zapamiętasz sobie na długo, zanim kolejny raz będę musiał wyciągać cię ze szpitala czy czegokolwiek innego. – Szeptał tuż przy jego uchu, jedną dłonią trzymając jego skrzyżowane ręce, a drugą zjechał do jego krocza.
     – Przestań, to nie jest normalne!
     – Wybacz, ale jeżeli bicie sprawia ci jakąś chorą satysfakcję, bo mimo to wciąż robisz to samo, to nie mam innego wyboru.
      Stiles pokręcił szybko głową, widząc wszystko dookoła dość niewyraźnie, przez zbierające się w oczach łzy. Szarpnął w końcu rękami, wydostając się, nim ten zdążył zdjąć dolną część garderoby. Zdenerwowany blondyn popchnął go bardziej na bok, zrzucając tym samym ze stołu.
      Nastolatek wydał z siebie pełen bólu jęk, a następnie zaczął syczeć przez zęby, wpatrując się w zakrwawioną dłoń. W dłoni znajdował się wbity fragment stłuczonego kubka, na którego kawałki upadł.
      – Wiesz, damy ci nauczkę w inny sposób. – Obszedł stół, stając przed nim i spoglądając z wyższością na siedzącego na podłodze chłopaka. – Wiesz, jeżeli nie weźmiesz się za siebie, to właśnie na tym będzie polegała twoja praca. Chyba dobrze wiesz, co masz zrobić. – Spojrzał z obojętnością na jego ranę. – Daj spokój, nic ci nie jest. – Prychnął. – Podcinasz sobie wielce żyły, a fragment porcelany ci przeszkadza?
     Chłopak wpatrywał się jeszcze przez chwilę w dłoń, po czym chwycił odłamek i wyjął go szybko, sprawiając, że po jego dłoni na świeżo założone bandaże owijające nadgarstek, ściekła krew. Zaczął syczeć przez zęby, przygryzając z bólu wargę.  Uniósł niepewnie wzrok.
      – Nie. – Odparł krótko, starając się, aby jego głos nie drżał.
      – Och, będziesz mi się sprzeciwiał? – Chwycił rączkę przedmiotu, który znajdował się najbliżej niego na blacie szafki kuchennej. Uniósł przedmiot, następnie z rozmachem uderzając powierzchnią patelni w bok głowy chłopaka.
      Nastolatek, odrzucony przez siłę uderzenia, spróbował podźwignąć się na ramionach. Mroczki zamigały przed jego oczami, a on sam zamrugał kilka razy, próbując się ich pozbyć. Poczuł jak po jego policzku, a następnie szyi spływa krew. Chwiejąc się uniósł dłoń do skroni, dotykając wilgotnego miejsca.
     – Bolało? – Zakpił mężczyzna. – Może to ci poukłada w głowie.
     Brunet przygryzł wewnętrzną część wargi, ściskając w dłoni kawałek porcelany, który przed chwilą upuścił. W końcu ignorując pulsujący ból, odwrócił spojrzenie na Charlesa, nie wiedząc już czy był bardziej przerażony, czy przekonany do nienawiści w stosunku do mężczyzny.
     Jeden ruch, a będzie po wszystkim...
     Patelnia upadła z brzdękiem z powrotem na blat.
     – Skończenie szkoły ci się nie podoba? Wolisz słuchać tekstów „klękaj dziwko”?
     Brunet w milczeniu zacisnął usta i spróbował ostrożnie wstać.
     – Dokąd to? – Warknął, kładąc nogę na jego podbrzuszu. – Chyba coś ci powiedziałem, nie?
     – Nie zrobię tego. – Wycedził przez zęby, unikając jego wzroku.
     – Pewny, gnojku? – Spytał lekceważąco, wsuwając dłoń do jego włosów, a następnie ciągnąc, zmuszając tym samym do klęknięcia. – Powiedziałem coś! – Wrzasnął tak głośno, że chłopak zamknął natychmiast oczy, wypuszczając przedmiot z ręki. – Zapamiętaj to sobie, bo tak będzie za każdym razem, gdy choć raz mnie nie posłuchasz! – Wypowiadał każde słowo z wściekłością, rozpinając w tym czasie rozporek.
     Nastolatek poczuł, jak jego policzki stają się czerwone, będąc oznaką zawstydzenia. Zaczął cicho łkać, czując się do granic upokorzonym koniecznością klęczenia przed nim.
     Dlaczego?
     Znów poczuł jak ten szarpnął go za włosy, tym razem jednak postanowił to zignorować. Nie miał zamiaru otwierać oczu, ponieważ wiedział, że widok który prawdopodobnie wtedy zobaczy, już nigdy nie zniknie z jego pamięci.
     – Co, masz ochotę na pierwszą lekcję? – Zakpił, chwytając z całej siły szczękę chłopaka w miejscu, gdzie przeszywający ból zmusił go do otworzenia ust i utrudniał zamknięcie ich.
     Nastolatek zacisnął powieki, próbując wyszukać dłonią upuszczony odłamek. Zaczerwienił się bardziej, czując jak zbiera go na wymioty, gdy poczuł go w swoich ustach. Jęknął, próbując zaprotestować. Charles tylko oparł dłonie na jego głowie, zmuszając go siłą do wykonywania ruchów w przód i tył. Brunet koniuszkami palców zaczął ostrożnie przysuwać element stłuczonego kubka, starając się nie myśleć o poruszającym się w jego ustach członku. Skupił się całkowicie na chwyceniu ostro zakończonej powierzchni. Próbując łapać krótkie oddechy, ścisnął w drżącej dłoni porcelanę, kierując ostrą krawędzią w stronę łydki mężczyzny.
     Nim wykonał ruch, który pewnie znacznie pogorszyłby jego sytuację, usłyszał głos kobiety dochodzący z przedpokoju. Odsunął się szybko, korzystając z chwilowej nieuwagi blondyna i wstał ze wciąż przymkniętymi powiekami, powtarzając w myślach „nie myśl o tym”, następnie szybkim krokiem, wręcz wybiegając z pomieszczenia. Wiedział, że mężczyzna za nim nie pobiegnie. Nie, gdy wróciła matka.
     Momentalnie zaczął pokonywać schody, po dwa trzy stopnie na raz, w ciągu paru sekund będąc już w pokoju. Zignorował niepewne nawoływania kobiety, zamykając drzwi na klucz. Odwrócił się, opierając plecami o drewnianą powierzchnię, a następnie zsunął się do pozycji siedzącej. Przyciągnął kolana do klatki piersiowej, pozwalając łzom spływać po policzkach.
      Wiedział, że matka nie będzie wiedziała o co chodziło i zacznie dopytywać blondyna, wiedział również, że prawdopodobnie brunetka nigdy nie dowie się prawdy. Nie miał odwagi jej tego powiedzieć, w ogóle nie był w stanie powiedzieć tego komukolwiek. Jak mógł przyznać się, do tego co mu zrobił? Gdzieś w głębi przypuszczał, że matka postawiłaby się małżonkowi, ale nastolatek nie chciał tego. Tak długo, jak kobieta była posłuszna, mogła być szczęśliwa. Mąż ją kochał, ale  nie tolerował jej sprzeciwów.
     Do jego uszu dotarły odgłosy kłótni gdzieś niedaleko jego drzwi. Wpatrując się tępo w przestrzeń zauważył, że przestał płakać.
     – Coś ty mu zrobił?! Dlaczego zamknął się w pokoju? – Kobieta mówiła stanowczym głosem, domagając się odpowiedzi.
     – Wyobrażasz sobie, co ten gnojek zrobił?!
     – Charles...
     Pociągnął nosem, siedząc w bezruchu. Zrozumiał, że płacz nie ma sensu, przestał odczuwać potrzebę tego. Niektórzy ludzie płaczą, aby odreagować, inni, aby zwrócić na siebie uwagę, że potrzebują bliskości, uwagi. A on? Żadna z tych rzeczy nie miała dla niego sensu, jak można odreagować coś takiego?
      Rozejrzał się ostrożnie po pokoju zachowanym w granatowych barwach z ciemnym drewnem. Zaczął nienawidzić tego domu całym sercem. Ponownie przykuł uwagę do hałaśliwej wymiany zdań
      – Wiesz co robisz? Jeżeli nie przestaniesz, ktoś naprawdę się zainteresuje!
      – Siniaki to nic złego, zawsze można powiedzieć, że przyjebał w szafkę.
      Stiles jakby odruchem o wspomnianym urazie przyłożył dłoń do boku głowy, lekko dotykając miejsca z zaschniętą krwią.
     – To nie jego wina, że się tak zachował! Może miał jakiś powód...
     – Powód?! Nie zawsze, kurwa, musi być powód! Czy każde nasze dziecko musi być popierdolone?!
     – Charles! Jak możesz?! – Głos kobiety był pełen wyrzutów.
     – Masz rację, tamto nie jest nawet kurwa moje! To może z tobą jest coś nie tak?!
     – Wiesz, że nie chcę o tym rozmawiać...
     – Och, masz rację, to było coś, nie człowiek. I jeszcze nie moje coś!
     – Przestań! – Krzyknęła nieco głośniej. – Nie możesz tak mówić, to nie wina dziecka, że urodziło się...
     – Zamknij mordę, nie mów o tym w tym domu! Nie wiem nawet czy to żyje i szczerze mnie to jebie.
     – Chore dziecko to nie powód do...
     – Upośledzone coś. – Poprawił ją.
     Chłopak przysłuchiwał się rozmowie z uchylonymi ustami. Czekał na reakcję matki, jakieś inne informacje, ale zamiast tego zapadła cisza i usłyszał jedynie jak ktoś przebiega obok drzwi, zapewne biegnąc na koniec do sypialni. Słysząc po drodze ciche łkanie, sam poczuł zbierające się w oczach łzy. Wciąż nie potrafił uwierzyć w prawdopodobieństwo, że nie jest jedynakiem. Dlaczego nic o tym nie wiedział?
      Ożywił się lekko, na moment zapominając o bólu psychicznym. Naprawdę mógł mieć rodzeństwo? W jego głowie natychmiast pojawiły się kolejne pytania, jednak wizję ich spotkania przerwało wspomnienie tego, jak Charles wyrażał się o dziecku. Tego, że było na coś chore i nie byli pewni czy przeżyło.
       Zmarszczył brwi, intensywnie myśląc nad tym, jak mógłby dowiedzieć się czegoś więcej. To jednak sprawiło, że przez jego ciało znów przeszły dreszcze na wspomnienie ohydnej nauczki. Nie chodziło już o obrażenia fizyczne, nie przejmowały go kolejne rany. Najbardziej dolegliwa była psychiczna świadomość upokorzenia, tego jak potraktował go człowiek, który był jego rodzicem. Po tym jak zachował się dzisiaj i jak wyrażał się w stosunku do jego matki, chłopak zrozumiał, że ten mężczyzna był potworem. Kimś, kogo nie dało się zmienić. Kimś, kogo nie chciał już znać.
       Spojrzał na dłoń, której rana powoli zaczęła zasychać razem z krwią, a następnie położył podbródek na kolanach, smutno spoglądając w kierunku drzwi balkonowych, przez które wpadały promienie słoneczne. Tym razem da radę, nie zrobi nic głupiego w tym kierunku.
       – Dam sobie radę. – Szepnął, jednak w jego głosie nie było nawet nuty przekonania.
       Zamknął oczy, chcąc odpocząć od wszystkiego i przeczekać aż rodzice minimalnie ochłoną.

══◊══

+Happy Birthday to me... a nie, to było czternastego.
+Rozdział troooochę długi, ale siłą rzeczy nie dało się go bardziej skrócić. Myślę, że teraz częściej będą długie rozdziały...
+Pewna osoba w komentarzach przypuszczała, że chłopak trafi do psychiatryka. Owszem, początkowo tak miało się stać, ale w ostatnim momencie zmieniłam pewien wątek. (stąd też opóźnienia) Chyba nikt nie spodziewał się, że stanie się coś takiego... Jeśli chodzi o sposób w jaki Charles wyraża się o dziecku – przykre, ale niestety niektórzy ludzie naprawdę tak się zachowują.
+Teraz mam strasznie mało czasu, tak więc na razie wciąż nie rozstrzygam ankiet, ani nie dodaję nowych. Ale to tylko chwilowe!
+Och, i miałam wyjustować tekst, ale coś się podziało z dialogami i tym podobne, a że chcę już iść spać, to nie mam czasu tego zrobić. Jutro powinien być wyjustowany i powiecie mi, czy to ułatwia, czy utrudnia czytanie. ;)
+Dziękuję za te wszystkie komentarze i opinie! <3

8.04.2015

Rozdział 30 [ Jesteś dla mnie ważny, Stiles ]


(Kochanie, nie wiem
Dlaczego właśnie tak Cię kocham
Może to jest ta droga
Którą Bóg stworzył dla mnie na ten dzień)



     – Stiles? – Do jej uszu dobiegł głos mężczyzny, dochodzący ze słuchawki telefonu. Przełknęła ciężko ślinę, nie miała pojęcia jak mu to wytłumaczyć. Samo zatelefonowanie było spontaniczną decyzją.
      – Um.... Nie bardzo. – Szepnęła, po czym kontynuowała nieco głośniej. – Tutaj Darcy, przyjaciółka Stilesa. – Poczuła jak brakuje jej tchu. Naprawdę zaczynała bać się jego reakcji i konsekwencji swoich czynów.
      – Co się stało? – Spytał zarówno poddenerwowanym, jak i przestraszonym głosem.
      – Nic, naprawdę! Znaczy... W sumie to tak jakby... – Zawahała się, nie potrafiła powiedzieć mu prawdy. Ogółem czuła się dziwnie rozmawiając z tym mężczyzną. Na szczęście nie musiała stawać z nim twarzą w twarz. – Czy mógłbyś tutaj przyjechać? To troszkę ważne...
       – Darcy, co się stało? – Ponowił pytanie z naciskiem. Uwadze nastolatki nie umknęło napięcie w jego głosie.
        Naprawdę się martwi...?
       – Dobra, ukrywanie tego nie ma sensu. – Zastanowiła się przez moment, nie wiedziała jak się do niego zwrócić. W końcu postanowiła ominąć oficjalne i niezręczne zwroty. – Marco... – Westchnęła. – Stiles od miesiąca leży w szpitalu.
       Powiedziałam to. Boże, powiedziałam to...
      Zaniepokoiło ją głuche milczenie w słuchawce. Przygryzła wargę, marszcząc brwi. Oparła się plecami o ścianę, rozglądając po swoim pokoju.
     – Jak to kurwa leży w szpitalu?
     Wzdrygnęła się, wystraszył ją ten nagły pełen wrogości głos.
     – No... Jakby ci to powiedzieć....
     – Kłamiesz. – Zaśmiał się nerwowo. Po części żałowała, że nie może widzieć mimiki jego twarzy, ciężko było jej mówić coś poważnego w ten sposób. – Przecież z nim pisałem, nie rób ze mnie idioty. – Warknął.
         Darcy nabrała głębokiego wdechu i wydechu, zamykając powieki.
     – Tak naprawdę pisałeś ze mną... Zanim zaczniesz krzyczeć! – Powiedziała szybko, chcąc mieć chociaż chwilę na wytłumaczenie. – Martwiłam się o niego, musiałam to zrobić...
     – Musiałaś?! – Wrzasnął, na co dziewczyna odruchowo odsunęła na moment telefon od ucha, krzywiąc się. – Gdzie ty tu widzisz jakąkolwiek konieczność?! Oszukiwałaś mnie, go w zasadzie też... Czyś ty oszalała?! Moment, te wszystkie rozmowy od kiedy się nie widzimy, były prowadzone z tobą? – Spytał na skraju ponownego wybuchu.
      – Przecież nikomu nie powiem, po prostu o tym zapomnę.
      – Zapomnisz?! Pisałem tam rzeczy, które były moimi prywatnymi sprawami, o których wie tylko Stiles. Te rozmowy... jak mogłaś nawet w tych tematach pisać jako Stiles?!
       Poczuła jak w jej oczach zaszkliły się łzy, nie lubiła, gdy ktoś po niej krzyczał. Pociągnęła nosem, ponownie zamykając oczy. Powoli dochodziło do niej, co zrobiła. Bolał ją również fakt, że mężczyzna miał rację. To były prywatne rzeczy. Podszywała się pod własnego przyjaciela.
     – Powiedz mi do cholery, w jakim celu to zrobiłaś? Sprawiało ci to jakąś satysfakcję, czy co?!
     – Przepraszam... – Szepnęła cicho, ścierając rękawem łzy spływające po policzkach.
     – Wiesz co...? – Powiedział z rezygnacją i pogardą w głosie. – Nawet mnie nie wkurwiaj. – Burknął. – Po prostu powiedz mi, dlaczego Stiles leży tak długo w szpitalu.
     – On leżał w śpiączce, stąd miałam jego telefon. Obudził się kilka dni temu. – Mówiła drżącym głosem, postanowiła więcej nie oszukiwać mężczyzny. Po części należały mu się wyjaśnienia. Nie chciała bardziej mu podpaść. – Na początku czuł się dobrze, wczoraj znów nie chciał z nikim rozmawiać. Zaczęłam myśleć, że to może z tęsknoty...
      – Kurwa, dam radę być dopiero jutro. – Rzucił z irytacją. Mogła przysiąc, że pewnie właśnie zdenerwowany kręci głową. – Dlaczego leżał w śpiączce? Tylko wiesz, nie wciskaj mi jakiegoś kitu, że złamał nogę. Nie żebym uważał, że możesz być ze mną nieszczera i wymyślić coś głupiego.
      Wygięła usta w lekkim grymasie, w pełni rozumiała, że będzie teraz na nią wściekły.
     – On... próbował popełnić samobójstwo. – Jej głos zadrżał, gdy wypowiadała ostatnie słowo.
     – Co?! – Znów zapadła grobowa cisza. – Dobra, będę dzisiaj o dziewiętnastej.
     – Jest szesnasta, przecież mówiłeś, że... – Spojrzała na elektroniczny zamek stojący na szafce nocnej.
     – Mam wszystko gdzieś, zaraz wsiadam do auta i przyjadę najszybciej jak się da. – Mówił każde słowo z wyraźną powaga.
     – Marco? – Spytała niepewnie.
     – Co?
     – Wiem, że teraz jesteś wściekły, ale proszę, uważaj jak będziesz z nim rozmawiał. Ma straszne wahania charakteru i często jest naprawdę przygnębiony. – Zacisnęła wolną dłoń w piąstkę, próbując dodać sobie otuchy. – Jeszcze jedno... Nie da się kochać dwóch osób, zastanów się.
      – Teraz będziesz mnie pouczać? – Prychnął z wyraźną kpiną. – Może jeszcze raz przeczytaj jego prywatne rzeczy, bo chyba nie doczytałaś, że ona nic dla mnie nie znaczy. Och, wybacz, nie napisałem w SMS-ach dlaczego jeszcze z nią nie zerwałem.
      – Ja po prostu martwię się o swojego przyjaciela. – Odparła, starając się zignorować jego bezczelne podteksty.
      – Koleżanko, to moje sprawy. Zajmij się lepiej tym, jak mu to wyjaśnisz, oszustko.
      – A ty lepiej popracuj nad tym, żebyś chociaż w następnym związku nie zdradzał. – Po wypowiedzeniu tych słów ugryzła się w język. Nie chciała tego mówić, ale nie dała rady. Zachowanie dorosłego kompletnie ją zirytowało.
      – Nara. – Rzucił oschle i rozłączył się, nie czekając na jej reakcję.
      Darcy przygryzła wargę i przycisnęła telefon do klatki piersiowej. Nie chciała, aby ich pierwsza rozmowa wyglądała w ten sposób, chciała go polubić dla Lawsona, jednak jego zachowanie ją zirytowało. Wiedziała, że miał rację, ale mimo wszystko uraziło ją to. Miała ogromną ochotę wyrzucić urządzenie przez okno.

       Odetchnął głęboko, odchylając głowę i opierając ją o chłodne kafelki szpitalnego korytarza. Nie podobało mu się to miejsce, nie przepadał za szpitalami jak większość ludzi. Od kilku minut siedział na krzesłach obok sali, gdzie powinien już dawno być. Bał się, naprawdę bał się tam wejść. Tęsknił za nim i to cholernie, ale nie wiedział jak zareagować. Nie wiedział nawet, w jakim stanie znajdował się chłopak.
       James był na niego wściekły, dokładnie godzinę temu powinien być na ringu, a zamiast tego złapał kluczyki i poinformował go krótkim monologiem, po czym wybiegł na parking. Miał nadzieję, że i tym razem przyjaciel wybaczy mu kolejną już głupotę i zwalanie na niego dodatkowych obowiązków. Kiedyś będzie musiał mu się za to odwdzięczyć.
       Podczas jazdy miał całkowicie ponury nastrój, wciąż był zdenerwowany zaistniałą sytuacją z SMS-ami, czuł się koszmarnie zawstydzony, jak i wściekł na samego siebie, że nawet gdy rozmowy wydawały mu się w minimalnym stopniu podejrzane, nic z tym nie robił. Dręczyły go również minimalne wyrzuty sumienia, nie chciał być tak bezczelny dla nastolatki, ale po prostu nie wytrzymał.
       Wstał w końcu, odpychając od siebie kolejne smętne tematy pojawiające się w jego głowie. Musi być odważny. Wstając nagle, o mało nie przewrócił przechodzącej obok zgarbionej staruszki. Pacjentka jakby w ogóle go nie zauważyła i nawet na moment się nie zatrzymała. Jeśli o sam szpital chodziło, zaskoczyło go, że pozwolili mu wejść tak po prostu. Chcieli jedynie znać jego dane i kim był dla chorego. Podszedł powoli do drzwi i nacisnął ostrożnie klamkę.
        Chłopak uniósł głowę jakby przerażony, zakrywając się nagle kołdrą. Mężczyzna nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu, nawet mizerny wygląd chłopaka nie przeszkadzał mu. Sam nie spodziewał się, że tak strasznie tęsknił za jego nieśmiałym, ale zawsze wesołym zachowaniem, za tym, jak ich spotkanie odbywało się w jego domu, który był o wiele przytulniejszy od pustych ścian budynku, w którym aktualnie się znajdował...
       Szybkim krokiem podszedł do łóżka, starając się opanować, aby nie udusić chłopaka w uścisku.
       – Stiles. – Szepnął, ignorując postanowienie i obejmując chłopaka z całych sił. W międzyczasie usiadł na materacu.
      Nastolatek wciąż milczał, jednak po chwili ostrożnie wtulił się do Marshalla, zaciskając powieki.
      – Tęskniłem. – Dodał, przerywając ciszę panującą między nimi.
      Chłopak ze łzami w oczach spojrzała na podłogę, intensywnie nad czymś myśląc, ale nadal trzymając się jego klatki piersiowej. Pociągnął nosem, czując coraz większe zakłopotanie obecnością mężczyzny. Myślał, że bokser nie przyjdzie, a dzięki temu nie będzie miał wyrzutów sumienia i po prostu to zrobi.
      – Przepraszam, że jestem dopiero teraz. Wiesz, że Darcy miała twój telefon?
      – Tak. – Powiedział cicho, co ponownie wzruszyło bruneta. Tęsknił nawet za jego głosem. – Podobno nie dzwoniłeś... Jeżeli p–przeszkadzam, nie musiałeś przyjeżdżać.
       – Jak to przeszkadzasz? Stiles, ty nigdy mi nie przeszkadzałeś. – Ugryzł się w język, nim o mało nie powiedział prawdy o powodzie, dlaczego o niczym nie wiedział. Nie chciał niszczyć przyjaźni tej dwójki. – Było jej strasznie ciężko przyznać się, coś było nie tak z kartą, a ona nie pomyślała o tym, aby zresetować telefon. Myślała, że po prostu nikt nie pisał, nie zauważyła błędu z zasięgiem. To nie jej wina, Stili. – Skłamał, minimalnie rozluźniając uścisk, aż w końcu puszczając go, aby móc spojrzeć prosto w jego ciepłe brązowe tęczówki. – Rzuciłem wszystko, żeby móc cię zobaczyć. – Jego uwadze nie umknęło również, że chłopak ponownie w szybkim tempie włożył ręce pod kołdrę. Zmarszczył smutno brwi, przyglądając się nastolatkowi. Zmienił się, w ciągu jednego miesiąca zdążył wyglądać jak po przejściu ciężkiej choroby. Wątpił, aby była to jedynie wina tej próby. Kiedyś przelotnie przeczytał, że organizm wyniszczają również problemy psychiczne. – Dlaczego płaczesz?
      – Ja... – Zawahał się. – Mam tego dość. – Mówił strasznie cicho, patrząc tępo w przestrzeń. – Nie wiem już co robić... Mam wrażenie, że wszystkich tylko męczę swoimi problemami, że najchętniej daliby sobie spokój i mnie zostawili. – Wzruszył obojętnie ramionami. – W sumie im się nie dziwię, sam mam siebie dość.
      – To dlatego tutaj jesteś?
      – Tak. – Pokiwał flegmatycznie głową. – Boję się samego siebie. Wciąż kogoś ranię, spójrz, co zrobiłem z twoim życiem. – Wciąż mówił drżącym głosem, jednak teraz już cicho łkając. – Nie powinniśmy byli się wtedy spotkać. Gdybym nie zachował się jak napalony dzieciak, nic by się nie stało.
      – Hej, nie mów tak. – Powiedział szybko, patrząc na niego smutnym wzrokiem. – To nie twoja wina. Widocznie tak miało być, nie żałuję tego. Zanim się poznaliśmy, już nic mnie z nią nie łączyło, jedynie wspólne mieszkanie. – Chwycił delikatnie jego podbródek, zmuszając do spojrzenia na siebie. – Jesteś jeszcze młody, wszystko odczuwasz mocniej. To ja zaprosiłem cię do domu, to ja wciąż rzucałem podtekstami, nie ty. Kto zaczął to wszystko? To mój problem, sam muszę sobie z tym poradzić. – Spróbował chwycić jego dłoń pod kołdrą, aby tym czułym gestem pokazać mu, że jest dla niego ważny. Zmarszczył zdezorientowany brwi, gdy chłopak odsunął rękę jak oparzony. Reakcja wydała mu się nadzwyczaj dziwna, przypominało to, jakby bał się odkrycia czegoś, a nie niechęci do dotyku. – O co chodzi? – Zapytał niepewnie i złapał nagle jego dłonie, ciągnąc do siebie.
       – Nie, Marco, puść! – Spróbował się wyszarpać.
       Mężczyzna odczuł na jego skórze dziwną chropowatą powierzchnię, co tylko utwierdziło go, że musi natychmiast dowiedzieć się, o co mu chodziło. Z powagą jednym ruchem wysunął jego ręce, przyglądając się im z uchylonymi ustami. Wpatrywał się z głębokim smutkiem i bólem w świeże blizny. Przedramiona naznaczone były wieloma kreskami, od grubszych do cieniutkich. Nagle zrozumiał, co przerwał nastolatkowi, wchodząc tutaj. Uświadomiła mu to jakby niedokończona grubsza kreska urwana tuż przed żyłą. Z powodu krótkiej szarpaniny odsunął również kołdrę, pod którą zobaczył niewielką plamę krwi na prześcieradle. Kilka minut dłużej spędziłby przed salą i już nigdy by go nie zobaczył tak jak teraz. Ta świadomość sprawiła, że coś w nim pękło.
      Wciąż trzymając jego nadgarstki, westchnął w duchu. Nie był osobą skorą do wyznań, ale w tym wypadku musiał to zrobić.
       – Stiles. – Szepnął, na co chłopak powoli uniósł na niego przestraszony, jak i zawstydzony wzrok. – Nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej, ponieważ opierała się tylko na jednej rzeczy. W szybkim czasie zacząłem zauważać też inne rzeczy, ale nie byłem pewnie co do swoich uczuć. – Chwycił ostrożnie jego dłoń, splatając ich palce razem. – Stiles, jesteś najlepszą osobą, jaką w życiu spotkałem, nie zniechęca mnie to gdy jesteś smutny, zły czy denerwujący. Każdy człowiek ma czasami doła, to nie twoja wina. Stili, w zasadzie powinienem był ciebie podziwiać. Jesteś silny, inni nie daliby rady tak żyć. Mimo że robiłem te wszystkie głupoty, ty wciąż byłeś przy mnie, nie mówiłeś mi, że masz mnie dość. Przepraszam, że musiało się stać coś takiego, żebym nareszcie zrozumiał, że nie mogę cię obarczać moimi problemami. – Uśmiechnął się smutno. – Jesteś uroczy, szczególnie gdy tak słodko się rumienisz lub przedrzeźniasz, seksowny, przeważnie gdy czegoś chcesz. – Zaśmiał się krótko, gdy zobaczył lekki uśmiech na twarzy bruneta mimo łez spływających po policzkach. – Strasznie nieśmiały, co również prowadzi do twojego uroku, ale i irytujący, gdy się czegoś uprzesz. Masz wielki talent, z którym głuptasie nic nie robisz. Jesteś wyjątkowy, to inni tego nie akceptują i szczerze ich nie rozumiem. W takim wypadku też chcę być tym nienormalnym, byleby razem z tobą. Wiesz, tylko nie przeginajmy, zabijać dla ciebie jeszcze nie będę.
       – Jeszcze. – Szepnął cicho rozbawiony nastolatek.
       – Zrobisz słodkie oczka, wtulisz się i już stoję kurczę z nożem w ręku, tak więc... Jeżeli się zgodzisz, kiedyś tam w przyszłości chciałbym móc ciebie widywać codziennie, nie zależnie od tego, w jakim humorze będziesz. Tutaj pojawia się prośba dla ciebie. Zrób tak, żebym miał chociaż szansę cię kiedyś widywać, nawet jeżeli nie będziemy razem. Po prostu żebym miał świadomość, że ty gdzieś tam jesteś i żyjesz. – Spojrzał na ułamek sekundy znacząco na jego nadgarstki. – Odejście z tego świata nie jest rozwiązaniem. Jeżeli ty to zrobisz, będziesz miał na sumieniu również mnie. Właściwie to nie mówmy tu tylko o mnie, mowa tu również o Darcy. Nie wyobrażasz sobie nawet jak się o ciebie martwi i jakie głupoty robi z tego powodu. Jeżeli jeszcze raz będziesz chciał zrobić coś głupiego, skup się na tym, jak ona cię przytula, jak spędzacie razem czas, jak jest przy tobie mimo wszystko. Może ja też działam na ciebie tak jak ty na mnie. Wtedy myśl o każdej chwili, gdy spędzamy w ciszy czas, gdy przytulamy się lub całujemy. – Zignorował łzy, które również błysnęły w jego oczach. – Nie, to nie jest jakaś tam śpiewka. Jeżeli tak brzmi... Wybacz, nie umiem mówić o tych rzeczach, nie spodziewaj się szybko powtórki. – Uśmiechnął się szeroko. – Jesteś dla mnie ważny, Stiles. – Szepnął czule, nachylając się i muskając wargami jego usta.
      Chłopak powoli uniósł dłoń do jego policzka, w pełni skupiając się na przyjemnym uczuciu, za którym tak strasznie tęsknił. Po chwili odsunęli się od siebie, utrzymując kontakt wzrokowy.
     – Ty też mi coś obiecaj, to będzie w zamian za to, że ja więcej nie spróbuję odejść. Coś za coś. – Przygryzł lekko wargę. – Podejmiesz decyzję, ja albo ona. I nie odwracaj wzroku, tylko poważnie to przemyśl.
     Marshall westchnął ciężko i odezwał się po chwili.
     – Ale ja już wybrałem. Daj mi trzy miesiące, a załatwię wszystko.
     – Miesiąc. – Powiedział sztywno, wpatrując się w niego.
     Bokser pokręcił lekko głową, krzywiąc się.
     – Miesiąc. – Szepnął zrezygnowany, obejmując chłopaka i ponownie go do siebie wtulając. Uniósł dłoń, delikatnie gładząc jego włosy oraz wpatrując się w przestrzeń za nim.
     – Ewentualnie jeżeli coś pójdzie nie tak, to mogę poczekać dwa miesiące... – Powiedział cicho, unosząc głowę. – Ale po tym czasie wybierasz. Jeżeli wybierzesz ją... raczej się nie zobaczymy. Jeżeli mnie, a ona wciąż nie będzie o tym wiedziała, sam jej to powiem.
     Marco tylko uśmiechnął się lekko, pochylając głowę, aby na niego spojrzeć.
     – Jesteś – Musnął ustami jego policzek. – moim – Dotknął ustami jego drugiego policzka. – małym – Złożył lekki pocałunek na czubku jego nosa. – Stilesem. – Dokończył, całując czule jego usta.
     – Nie jestem mały. – Zaśmiał się, udając następnie obrażonego.
     – Dla mnie jesteś. – Mruknął rozbawiony.
     Brunet otaksował Marshalla lekceważącym spojrzeniem.
     – Dla ciebie to chyba każdy jest mały. – Pokręcił głową, po czym znów minimalnie sposępniał. – Chcę już stąd wyjść, mam dość tych czterech ścian. Czuję się tu niezręcznie, nocami jest tu potwornie cicho, w dodatku lekarz wydaje się być jakiś dziwny... Chcę stąd wyjść. – Powtórzył z uporem, ponownie kręcąc głową.
     – Przykro mi, ale musisz wyzdrowieć w pełni. Będę cię odwiedzał, kiedy tylko będziesz chciał, okej?
      – Okej. – Mruknął i uśmiechnął się szeroko. – Chcę, żebyś odwiedził mnie dzisiaj w nocy.
      – Dobrze wiesz, że nie mam jak. Nie wiem, do której obowiązuje pora odwiedzin, ale wątpię żeby obejmowała całą noc.
      Lawson przysunął dłonie do twarzy, udając, że cicho łka.

      – Dzień dobry, Stiles. – Rzuciła obojętnie kobieta, wchodząc do pomieszczenia. – Zaraz będzie doktor w celu przeprowadzenia badań, tak więc wstawaj.
      Chłopak mruknął coś przez sen, szczelniej zakrywając się kołdrą.
       – Nie bądź dziecinny. – Zaśmiała się, chwytając nagle materiał, czym odkryła do połowy nastolatka. – O mój Boże! – Wrzasnęła roztrzęsiona, przykładając wierzch dłoni do ust i powoli cofając się. – O mój Boże... – Szepnęła, nie wierząc w to, co widzi. Zahipnotyzowana wpatrywała się w ręce nastolatka i plamę krwi.
       Nastolatek obudzony nagłą paniką pielęgniarki, pośpiesznie zakrył się z powrotem kołdrą, przerażony wpatrując się w wybiegająca kobietę. Co prawda przed snem starał się zmyć plamę, ale nie bardzo mu to wyszło. W zasadzie sam nie wiedział, jak to odkręci, ale rano miał nadzieję improwizować. Nie spodziewał się, że ktoś przyjdzie o wcześniejszej porze niż zwykle.

══◊══

+Wyjątkowo dodałam na początku tekst piosenki, razem z linkiem. Nie umiałam się powstrzymać, ta piosenka wręcz krążyła mi po głowie. Oprócz tego podałam również Try, przy którym moim zdaniem ciekawie się czyta. :)
+Wydaje mi się, że nie specjalizuję się w romantycznych sprawach... W zasadzie to wy oceńcie, czy to było urocze jak miało być, czy raczej mi to nie wyszło. Marco w końcu się ogarnął i wziął na odwagę po raz pierwszy powiedzieć coś o swoich uczuciach. Brawa mu.
+Ogółem rozdział pisany przy herbacie, z lekkim smutkiem i rozczulaniem, słuchanie przygnębiających piosenek zrobiło swoje, i takie smutne spojrzenie na to, że ten nasz Sarco też potrzebuje troszku czułości.
+Mój telefon chyba się obraził. Pisząc, miałam włączone losowe piosenki. W momencie, gdy pisałam wypowiedź Marco, w słuchawkach rozległo się nagle „Lajk e laaaaajer” (=Like a liar=Jak kłamca[nie jestem pewna, ale coś w tym stylu]) Wredota jedna. :p
+Pozdrawiam! :)

Obserwatorzy