edit: Rozdział jest już sprawdzony.
Dodana została nowa ankieta. Już tłumaczę, dlaczego ważna jest odpowiedź w niej. Zauważyłam, że aktywność na blogu znacznie spadła. Po komentarzach widać, że czytają z trzy osoby, po wyświetleniach również nie jest zadowalająco. Opowiadanie będę kontynuowała, bo na Wattpadzie są czytelnicy. A tutaj nie mam pojęcia. Proszę, abyście chociaż zaznaczyli „tak”, jeżeli czytacie.
Obudzony natarczywym dzwonkiem dochodzącym z parteru, ociężale uniósł powieki, mrucząc przekleństwo pod nosem. Spojrzał przed siebie zaspanym wzrokiem, po czym popatrzył w kierunku budzika, aby dowiedzieć się, która była godzina. Nie miał pojęcia, kto mógłby tak uparcie chcieć dostać się do domu około godziny dwunastej.
Skrzywił się nagle, czując nieprzyjemny, metaliczny zapach. Spojrzał na swoje dłonie i przestraszył się nagle, widząc na jednej z nich zaschniętą krew. Pokręcił szybko głową, a jego oddech stał się nagle dwukrotnie przyśpieszony. W ułamku sekundy przypomniał sobie scenę, którą pamiętał niczym przez sen. Mógłby wręcz przysiądź, że to był sen... ale krew na dłoni utwierdzała go w świadomości, że naprawdę to zrobił.
Słysząc kolejny już dzwonek, wstał w końcu, nadal czując pieczenie w mięśniach przez nagły wysiłek w dodatku z niewygodną pozycją snu. Z obrzydzeniem spojrzał na krew i klamkę, po czym jednak wolał jej nie brudzić. Otworzył drzwi lewą dłonią, wychodząc na korytarz i truchtem biegnąc do łazienki. Nie może się tak pokazać.
Gdy dostrzegł siebie w lustrze, ponownie zachciało mu się wymiotować, przez to, że najwyraźniej opierając się o dłoń, wtarł krew na skórę twarzy. Odkręcił kurek, zaczynając przepłukiwać ręce oraz twarz. Kolejny dzwonek do drzwi.
Do cholery, czego chce ta osoba?!
Wytarł się pośpiesznie ręcznikiem i zaczął zbiegać po schodach, zapominając o sytuacji, która wydarzyła się na przedpokoju. Spojrzał przez okno i dostrzegając widocznie poddenerwowaną brunetkę, natychmiast otworzył drzwi, zaskoczony jej pojawieniem się. Chciał się przywitać w jakikolwiek sposób, spodziewał się z jej strony chociaż zobojętniałego „cześć”, ale zamiast tego dziewczyna wpadła do domu z krzykiem.
— Coś ty zrobił?!
Zaskoczony jej zachowaniem, zamknął drzwi, patrząc na nią z niezrozumieniem jak zbity pies. Zaczął się zastanawiać, co mogło być powodem jej wściekłości, którą mimo wszystko uraziła go i zdecydowanie podrażniła jego bębenki uszne.
— Jak mogłeś... — wyszeptała histerycznie przez zęby. — Jak?! — krzyknęła ponownie, czym coraz bardziej przerażała nastolatka. — To twoja wina! Twoja, pieprzona, wina! — kontynuowała podnoszenie głosu, oskarżycielsko wysuwając palec wskazujący w jego stronę.
— Ale... Darcy... o czym ty mówisz?
Dziewczyna ubrana w krótkie spodenki i koszulkę z ulubionego zespołu wyglądała dość nietypowo poprzez swój wyraz twarzy. Wiele razy widział ją agresywną, ale nigdy w życiu nie okazywała tego w stosunku do niego. Widocznie była czymś głęboko przejęta.
— O czym ja mówię?! Ty już dobrze wiesz!
Spokojnie mógł przyjąć każde oskarżenie, już nic nie zaskakiwało go. Obrywał nawet będąc niewinnym, więc nie dziwiły go oskarżenia, ale mimo to postawa przyjaciółki dogłębnie go zdziwiła. Nawet jeśli miałby przyznać, że to jego wina... to właściwie nie miał pojęcia, co było jego winą.
— Nie mam pojęcia, do cholery. Zanim sądząc po twojej posturze mi przywalisz, łaskawie dowiem się chociaż za co? — spytał obojętnie, co tylko widocznie poddenerwowało ją.
— To przez ciebie Felix leży w szpitalu!
Umilkł natychmiast, patrząc na nią jak na wariatkę. Najwyraźniej dzień miał zacząć się dla niego wypełnionym niespodziankami. Nie rozumiał, dlaczego miałaby być to jego wina. Pomijając fakt, że może i w kilku procentach ucieszyła go ta informacja, to i tak było mu odrobinę żal. To jednak szpital. Bardziej zastanawiały go jej oskarżenia, jakby patrzyła na mordercę. Czy sam już nie pamiętał, co robił? Było tak źle?
— Jak to przeze mnie? — spytał cicho. — Darcy... ja nic o tym nie wiem.
— Jak możesz być takim oszustem! — warknęła ponownie, na co chłopak był pewny, że oberwie od niej w twarz, gdy ta nagle zalała się łzami, kręcąc głową. — Nie potrafisz się nawet przyznać! A co niby robiłeś wczoraj wieczorem?!
Teraz on sam odczuł chęć na płacz. Momentalnie zapiekły go oczy, sam zmarniał. Dziewczyna wspomnieniem o wieczorze, momentalnie przypomniała mu o bólu i upokorzeniu, przez które przeszedł. Niechciany seks, bycie wykorzystanym przez nieznanego, obleśnego człowieka. To nie były rzeczy, o których chciał pamiętać, ale ból psychiczny zapowiadał, że długo tego nie zapomni.
— No właśnie! Nie potrafisz się wytłumaczyć. Jak zwykle... — Dziewczyna widocznie uznała jego milczenie i nagły przygnębiony wyraz twarzy za ewidentne przyznanie się winy. — Coś ty mu do cholery nagadał? Co on ci niby zrobił?!
— Chwila, o kim ty mówisz? — Zignorował jej oskarżenia, zainteresowany wspomnianą przez nią osobą. Nie przypominał sobie, aby kazał komuś coś zrobić.
— O Marco i do cholery nie udawaj, że o niczym nie wiesz, bo mnie tym jeszcze bardziej wkurwiasz — warknęła, a łzy spływały po jej policzkach. — Okej, może i Felix był dla ciebie nieprzyjemny, ale czy to powód, aby doprowadzić go do tego stanu?! Twój kochaś nie ma się do cholery na kim wyżywać?! Nawet sobie nie zdajesz sprawy, w jakim stanie trafił do szpitala. Poczuł głęboki smutek i żal do stojącej przed nim dziewczyny. Nie potrafił uwierzyć w to, jak bardzo szatyn zamącił jej w głowie. Wydawała się całkowicie wierzyć we wszystko co tamten jej mówił. Nie potrafił tego znieść.
— Co z nim? Nim? — Łzy błysnęły w jego oczach. — Ostatnio interesujesz się tylko nim. A wiesz kim jest? Jesteś zbyt zaślepiona jego romantyzmem i afiszowaniem się seksualnością, aby to dostrzec. — Skoro właśnie tak miała wyglądać ich rozmowa, postanowił nie ukrywać przed nią pewnych faktów. — Nie wiesz nawet o tym, że chciał rozwiesić twoje plakaty informujące, że jesteś dziwką. Żeby do tego nie dopuścić, poszedłem tam. Twój ukochany na biodrze dosłownie wypalił mi skórę, tworząc na niej napis. Czy taka osoba potrafi być człowiekiem? Rozniósł po znajomych super nowinę, że jestem gejem. W dniu twoich zasranych jedenastych urodzin zamknął mnie w twojej piwnicy, w skrzyni i NIE, to nie było przypadkiem tak, jak ci wtedy mówiłem. Prawie pozbawił mnie życia i to niejednokrotnie. Kazał się zabić, abyś ty mogła mieć rzekomy spokój — mówił, coraz bardziej drżąc na całym ciele na wspomnienie tych wszystkich rzeczy. — To on to zrobił, to on zniszczył mi psychikę, nie rozumiesz?! — wrzasnął, kompletnie roztrzęsiony. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo ja przez niego ciepię. Ile razy leżałem w szpitalu. Ile razy chciałem się zabić. Nie mam cholernego pojęcia o tym co się stało, a mimo to mnie oskarżasz. I wiesz co? Wręcz cieszę się, że leży w tym szpitalu. Chociaż raz może się poczuć choć trochę jak ja.
Zapanowała między nimi cisza, a wtedy brunetka powoli z płaczem pokręciła głową. Nie chciała słuchać tego o czym mówił, nie wierzyła, że to mówił. Co więcej, nie wierzyła jak mógł osądzać Gatersona o takie rzeczy. Pamiętała dokładnie swoją niejednokrotną rozmowę z szatynem na ten temat i znała każdą z tych historii z jego perspektywy. Był niemiły, ale nie tak, jak mówił o nim brunet.
— Och, Boże, jaki ty jesteś nieznośny! — mruknęła, wprawiając nastolatka w nagły szok. Nie rozumiał, jak mogła powiedzieć coś takiego po wszystkim co jej wyznał. Gdy pierwszy raz odważył się komuś o tym powiedzieć... właśnie taka miał być reakcja? — Znów gadasz tylko o sobie. Jesteś niemożliwie egoistyczny! Nie dość, że kłamiesz, to jeszcze przypisujesz mu rolę mordercy, robiąc z siebie zbitego psa. Jesteś po prostu żałosny — mówiła z widoczną wściekłością i pogardą.
— Jak ty... czy ty wiesz w ogóle co mówisz? — spytał płaczliwym głosem. Nie chciał płakać, naprawdę nie chciał, ale to było silniejsze od niego. Ból w sercu był tak głęboki, że brakowało mu na to słów. Nie wierzył, że stoi przed nim ta sama osoba, która jeszcze pół roku temu była przy nim w najważniejszych momentach, powtarzała, że go kocha i że już zawsze będą się przyjaźnić. Nigdy nie powiedzą na siebie złego słowa. Czy właśnie tak kończyły się obietnice? Przyjaźnie? — Co on ci zrobił...? — szepnął z niedowierzaniem. — Czy ty widzisz w ogóle, co zrobiła z tobą ślepa miłość?
— Nie jestem głupia, Stiles — odparła cichym, niewzruszonym tonem. — Może jeszcze mi powiesz, że to co dzieje się między nami jest moją winą? A co dzieje się od kilku miesięcy? Byłeś i jesteś całkowicie zaślepiony swoim Marshallem, jakby to było normalne. Ja przynajmniej mam normalną orientację i nie wierzę w złudne kłamstwa, że ktoś porzuci dla mnie małżeństwo — mówiła poważnym głosem, co bolało nastolatka jeszcze bardziej niż jej krzyk. Wolałby, aby naprawdę wyładowała na nim fizycznie wściekłość i po prostu odeszła. Bez słowa.
Pokręcił głową, z cieknącymi po policzkach łzami. Brakowało mu słów, po prostu czuł jakby nie znał stojącej przed nim osoby. Zaczął się zastanawiać, czy w ogóle to była ta sama Darcy. Spojrzał na nią, jakby pierwszy raz w życiu ją zobaczył. Milczał, nie mając kompletnie pojęcia co odpowiedzieć. Już sam nie wiedział, czy całe życie żył obok fałszywej przyjaciółki, czy to wszystko zrobił z nią Gaterson.
— A jeśli o rzekome zdolności mordercze chodzi, to ty lepiej popatrz na Marshalla. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego fizycznie zdolny jest. On za pieniądze bije ludzi, to chore. Jeśli będziesz chciał poznać o nim prawdę, co potrafi zrobić człowiekowi, to zapraszam do szpitala, sala dwieście trzydzieści jeden.
— Oszalałaś? — szepnął. — Boks nie jest szkodliwy, to tylko hobby, sposób na wyładowanie siły...
— Tylko szkoda, że mój chłopak został bez powodu żywym workiem treningom... — urwała nagle, ponieważ w pół zdania przerwał jej nastolatek.
— Wyjdź — rzucił nagle, również mocnym głosem.
— Co? — spytała z niedowierzaniem.
— Powiedziałem wyjdź. Wyjdź i po prostu nigdy więcej się do mnie nie odzywaj.
— Och, czyli teraz jestem też tą złą? Będziesz manipulował innych ludzi, że jestem taka jak Felix, co?
— Nie. Po prostu stoi przede mną ktoś, kogo kiedyś kochałem jak jedną z najważniejszych osób w życiu. Najlepsza przyjaciółka, prawie siostra, która obiecywała, że już zawsze będziemy razem. Nie przewidziała jednak tego, jaka się stanie. Że po prostu stanie się suką bez uczuć. — Starał się brzmieć poważnie, ale po jego policzkach wciąż spływały łzy. Nie potrafi już tego znieść dłużej. Zrozumiał, że jeżeli choć przez chwilę będzie słuchał tych słów, na jej oczach wbije sobie tasak w szyję, nawet nie myśląc czy to dobre rozwiązanie. W zasadzie wydawało się najlepszym. — Nie znam cię. Nie znam tego, kim teraz jesteś. Nie będę rozmawiał z nieznajomymi. Wyjdź.
Nastolatka w nerwowym odruchu poprawiła warkocz, zaczynając rozglądać się po pomieszczeniu. Poczuła nagle nieprzyjemny ból, jakby wzięły ją wyrzuty sumienia. Zaczęła powoli żałować wypowiedzianych słów, ale nie miała pojęcia już komu wierzyć. Nagle dostrzegła coś niepokojącego. Zamrugała oczami, wpatrując się w czerwony ślad na panelach. Przed wejściem do salonu znajdowała się zaschnięta plama, która dobitnie przypominała jej krew, a obok leżała widocznie zakrwawiona figurka. To dosłownie odebrało jej dech w piersiach. Zauważyła, że chłopak podążył za jej wzrokiem.
— Coś ty zrobił... — wyszeptała łamanym głosem, minimalnie wysuwając nogę w tył, odsuwając się od chłopaka.
— Wyjdź — powtórzył z naciskiem, nie mając zamiaru tłumaczyć się ze swojego czynu. — Po prostu w końcu stąd spieprzaj. Proszę.
Brunetka spojrzała po raz ostatni w oczy byłego przyjaciela. Sądząc po wyrazie jego twarzy, zrozumiała, że to koniec. Koniec tego co łączyło ich przez ponad dziesięć lat. Bez słowa odwróciła się i nacisnęła klamkę, wychodząc na zewnątrz. Nie chciała nawet wiedzieć, do kogo należała krew. Z każdym krokiem czuła się coraz słabsza, po czym nagle wybuchnęła gorzkim płaczem, wyjmując z kieszeni chusteczkę. Czy naprawdę tego chciała?
Chłopak zamknął za nią drzwi, spoglądając na plamę krwi. Dotarło do niego, że może mieć ogromne problemy. Nie miał pojęcia gdzie jest ojciec, ale przynajmniej żył. Nie miał jednak siły się tym przejąć w jakikolwiek sposób. Jeżeli ma go zabić, to niech to zrobi.
Chwiejnym krokiem podszedł do kuchni, chcąc wziąć coś do picia, ponieważ zaczął odczuwać suchość w ustach. Zatrzymał się w progu, dostrzegając ruch. Zamarł, wpatrując się w postać mężczyzny. Blondyn stał odwrócony do niego tyłem, oparty jedną ręką o blat, drugą trzymając w okolicach twarzy. Kran, nad którym stał ubrudzony, był krwią, podobnie jak podłoga, chusteczki i blat. Naokoło leżały również pokryte szronem mięsa z zamrażalnika, które najwyraźniej Charles przykładał do twarzy, aby złagodzić opuchliznę.
Nastolatek stał, nie potrafiąc się ruszyć. Nie wiedział jak zareagować na tę sytuację. Zdał sobie sprawę, że mężczyzna słyszał cały przebieg jego rozmowy z byłą przyjaciółką. Spuścił wzrok, wpatrując się w kafelki. Czy zrobił dobrze? O mało go nie zabił. A przecież po prostu chciał się bronić... Bał się go. Nawet teraz, przed oczami wciąż miał scenariusze jak odwraca się i atakuje go nagle.
— Zadowolony? — ochrypniętym głosem odezwał się nagle mężczyzna, który mimo iż ani na moment się nie odwrócił, zdawał sobie sprawę z obecności nastolatka. — Nie odpowiadaj. Pewnie, że tak. W końcu mogłeś mi dołożyć.
Chłopak wciąż milczał, jak skazaniec tępo wpatrując się w jeden punkt.
— To zaszło za daleko.
Nastolatek zmarszczył brwi, dogłębnie zaskoczony. Zapowiadało się, jakby ojciec zamierzał przeprosić go za wszystko, ale wtedy usłyszał tylko kolejne najgorsze nowiny.
— Jutro przyjeżdża Suzan i jedziemy do ośrodka. Dzisiaj masz czas żeby się spakować i pożegnać z pokojem, bo mam wrażenie, że już z nikim innym nie musisz się żegnać. Nie chcę cię nawet znać. Mam nadzieję, że po dokładnych badaniach psychiatrycznych zamkną cię tam na zawsze. Albo chociaż kilka lat, bo wątpię, że cię wyleczą. Matka to w pełni zrozumie — powiedział, sięgając po kolejną chusteczkę, aby przyłożyć ją do nosa. — Lepiej idź, za nim pomożesz mi trafić do więzienia za zabójstwo.
Nastolatek wycofał się z kuchni z takimi samymi emocjami jak przed wejściem. Przestał płakać, a stał się całkowicie obojętny na czynniki zewnętrzne. Jedynie w jego głowie powtarzały się słowa, że trafi do psychiatryka. Trafi tam, gdzie miał być od samego początku. Mimo to... nie chciał tego. Coś sprawiało, że nie chciał siedzieć w gołym pomieszczeniu, całe dnie leżąc na twardym łóżku w pomieszczeniu zamkniętym metalowymi drzwiami i kratami w oknach. Nawet gorzej niż w więzieniu, ponieważ będzie codziennie mijał chorych psychicznie ludzi, będzie uczestniczył w badaniach i rozmowach. Bał się tego.
Drżącym krokiem przemierzył korytarz, dotykając barierki schodów. Zacisnął na niej dłoń, zamykając powieki. Odetchnął głęboko i zaczął wspinać się po kolejnych stopniach. Kolejne kilka kroków i znajdował się z powrotem w swoim pokoju. Jak źle by nie było, zawsze tutaj wracał. Czy to oznaczało, że jest tutaj po raz ostatni? Że już tu nie wróci.
Chwycił smartphone, sprawdzając powiadomienia. Zauważył kilkanaście nieodebranych połączeń od dwóch kontaktów, Marco i Ronny, oraz już nieważny SMS od Darcy z pytaniem, czy chłopak jest w domu. Nagle poczuł, jak urządzenie zaczyna drżeć, a na ekranie pojawiła się informacja o próbie połączenia przez Ronny'ego. Stiles podszedł powoli do okna, otwierając je i siadając na parapecie. Przejechał palcem po ekranie, odbierając.
— Stiles? — głos chłopaka po drugiej stronie wydawał się zaskoczony. — Cholera, w końcu odebrałeś. — Jego głos przybrał spokojniejszą barwę. — Co się stało? Dlaczego nie odbierałeś?
Blake zadawał kolejne pytania, a to tylko sprawiało, że w oczach bruneta kłębiły się łzy. Nie spodziewał się takiej troski w jego głosie, co brzmiało wręcz niemożliwie. Wydawało się to tak miłe, jakby za chwilę wszytko miało prysnąć, a nastolatek zacznie go wyzywać. Jednak... nic takiego się nie stało.
— Tak, to ja — szepnął, zdając sobie sprawę z płaczliwego i zmęczonego głosu. Zacisnął powieki. — Nie jest dobrze, Ronny. Naprawdę nie jest — mówił cicho, a łzy spłynęły po jego policzkach. — Nie jest dobrze...
— Hej, Stiles, co się dzieje? Przyjść do ciebie? — Głos Ronny'ego stał się bardziej napięty i zmartwiony. — Co się stało?
— Nie, nie przychodź... Udawanie już nie ma sensu. To wszystko nie ma sensu. Darcy przyszła i oznajmiła mi, że jestem najgorszą osobą w jej życiu, oraz perfidnym kłamcą. Chyba częściowo muszę się z nią zgodzić. Jestem kłamcą, okłamywałem każdego kogo znam. I wiesz dlaczego? — spytał z ironicznym uśmieszkiem. — Bo łudziłem się, że w ten sposób zwrócę na siebie pierdoloną uwagę. Właściwie robiłem to kompletnie nieświadomie, ale teraz to rozumiem. Zawsze wierzyłem, że ktoś mi końcu pomoże. Zamiast tego jest coraz to gorzej. Mam, tego, dość — warknął załamanym głosem, nabierając drżący wdech.
— Posłuchaj, to nie twoja wina. Samobójstwo i okaleczenie nie jest rzeczą zwyczajną, to oczywiste, że każdy powinien zauważyć, że potrzebujesz pomocy. Nie obwiniaj się o to, naprawdę. Teraz to już nie ważne. — Rozmówca westchnął. — Słyszałeś o tym, co zrobił Marco?
— Darcy przyszła i stwierdziła, że to ja kazałem zrobić to Marshallowi i że to moja wina. Za co w końcu jestem winny? Co on, przeze mnie — dodał ironicznie — zrobił?
— Pobił Feliksa. Podobno dał mu nieźle popalić. Tak naprawdę Gaterson nie przyznał kto to, ale z całym szacunkiem, nie chcę go osądzać, chyba obydwoje wiemy kto. Powiedzieli jedynie, że na pogotowie zadzwoniło dwóch mężczyzn. Chyba więcej nie muszę mówić.
Brunet milczał przez jakiś czas, opierając komórkę o ramię, puszczając ją dłonią. Odwrócił głowę, wpatrując się w las nieopodal. Nie wiedział co zrobić. Po części cieszył go los nastolatka, ale z drugiej strony... to jednak tylko dzieciak. Durny, zakochany dzieciak. Głos w słuchawce przebudził go z zamyśleń.
— Widzę, że u ciebie naprawdę nie jest dobrze. Obiecaj mi, że porozmawiasz o tym z rodzicami. Ktoś musi ci pomóc. — Lawson ścisnął powieki, wzruszając brwiami. Po chwili ciszy dodał kolejne wskazówki. — Jeżeli będzie bardzo źle, zgłoś to na komisariacie. Możesz powiedzieć bez obaw o wszystkim, co zrobił Felix i naprawdę będzie dobrze. Możesz mi to obiecać?
— Nie wiem — szepnął po chwili. — Pogadamy później — rzucił, następnie rozłączając się, gdy usłyszał ciche „cześć” Ronny'ego. Przygryzł wargę, kręcąc głową. — Dobrze wiesz, że to było nie miłe. Starał się tylko pomóc...
Uderzony wyrzutami sumienia, odblokował telefon, zaczynając pisać „Dziękuję. Naprawdę dziękuję, za wszystko co dla mnie robisz :) ”, po czym wysłał to od poprzedniego rozmówcy i zeskoczył z parapetu. Może przyjaciel miał rację? Może to już naprawdę było przesadą?
Zbiegł na dół, odrobinę przerażony, jakby spodziewał się stojącego tam ojca. Założył granatowe trampki, następnie wychodząc na zewnątrz i wybierając numer do Marco. Chciał odetchnąć rozmową z nim, przed tym, co zamierza zrobić. Miał nadzieję, że tym razem spontaniczność się opłaci.
Po kilkudziesięciu minutach, będąc już na miejscu, rozłączył się z uśmiechem. Z początku rozmowa kompletnie się nie kleiła, ewidentnie było coś nie tak. Dopiero później rozmawiał z nim bardziej szczerze, po czym mężczyzna starał się poprawić mu humor. Tylko przez kilka minut rozmowy, zahaczył o wydarzenie związane z Feliksem, tak jak się tego spodziewał, Marco nie czuł się temu winny. Może ewentualnie współczuł mu upadku ze schodów. Poprawił mu również humor słowami, że ma dla niego pewną niespodziankę, którą otrzyma w przeciągu kilku dni.
Stiles uniósł powoli wzrok, spoglądając na budynek, będący komisariatem policji. Jakkolwiek ciężkie to nie jest... musi to zrobić. Albo chociaż dowiedzieć się kilku spraw, jak postępować w takich okolicznościach. Sam właściwie nie wiedział, jak im to wytłumaczy. Co powiedzieć? Było kilka spraw, a na opisanie żadnej z nich nie był na tyle odważny. I teoretycznie nie miał dowodów. Odruchem spojrzał na brzuch, gdzie pod koszulką znajdował się bandaż owijający ranę. Przecież to było jakimś dowodem, prawda?
Pchnął drzwi, wchodząc do środka z jeszcze większym przerażeniem. Zawsze obawiał się policji, sam nie wiedział czemu. Byli tacy... poważni i nosili przy sobie bronie. Był pewien, że ten moment zapamięta niezbyt przyjemnie, jakikolwiek nie byłby efekt. Rozejrzał się jak przestraszone dziecko, dostrzegając ladę, za którą stała ciemnoskóra kobieta, przeglądając coś w komputerze.
Podszedł powoli, czując jak zasycha mu ślina w ustach. Zestresowany całą sytuacją, krążył wzrokiem po wszystkim.
— Dzień dobry — zaczął niepewnie.
— Dzień dobry — odparła kobieta, unosząc głowę znad urządzenia, gdzie najwyraźniej wykonywała coś związanego z pracą. Chłopak zauważył, że zmarszczyła lekko brwi, jakby zastanawiając się nad czymś. — Proszę, poczekaj moment. — Po tych słowach wyszła zza mebla, kierując się w głąb budynku. Lawson przygryzł wargę, marszcząc brwi.
Po chwili pojawił się mężczyzna w stroju policyjnym, od wejścia uśmiechając do Stilesa. Odwrócił się, szepcząc coś do kobiety i skinął głową.
— Chodź za mną, nie będziemy przeszkadzać Karli — odezwał się starszy policjant, idąc w kierunku korytarza i zachęcając do tego samego nastolatka. Brunet odetchnął cicho i poszedł za nim. Nie miał pojęcia, czy tak było na policji, w końcu był tutaj pierwszy raz w życiu. Wszedł za nim do pokoju, zajmując wskazane przez faceta miejsce po drugiej stronie biurka. — Dobrze. Nazywasz się...?
— Stiles.
— Nazwisko? — zadał kolejne pytanie, przeglądając jakieś papiery na stole, a następnie je odkładając i siadając na krześle.
— Lawson.
— No, czyli się zgadza. Mieszkasz nadal w tym samym miejscu?
Brunet umilkł, bez mrugnięcia wpatrując się w funkcjonariusza. Przełknął ślinę, zaczynając się rozglądać. Wydawało mu się to... dziwnym pytaniem. Zaczął się nagle zastanawiać, czy przypadkiem nie był tutaj już kiedyś.
Nie. Nie możliwe.
— Tak? — odparł podejrzliwe, spoglądając na mężczyznę.
— Dobra. — Wyprostował się, kładąc rękę na biurku. — W jakiej sprawie przyszedłeś?
Nastolatek przygryzł język, tracąc chęć na mówienie czegokolwiek, wciąż speszony poprzednim pytaniem. Zaczął wpatrywać się w mocne, dębowe biurko, lekko trzęsąc nogą z nerwów, czego tamten nie mógł dostrzec. Splótł pod biurkiem palce, uchylając lekko usta, jednak kompletnie zapominając po co w ogóle tutaj przyszedł.
— Zmieniłeś zdanie? — spytał z lekkim uśmiechem. — Przepraszam, za mało oficjalny wstęp i cię przestraszyłem. — Umilkł, gdy obok drzwi rozległy się kroki. Patrzył w tamtym kierunku, a dopiero gdy nastała cisza, odezwał się z powrotem. — Przejdźmy do rzeczy, nie mam zbytnio czasu. Jeżeli jednak nie chcesz mówić, to dziękuję za odwiedziny. Jeżeli tak, to możesz tam opowiedzieć co zrobił Jerry i w ogóle, dam ci jakąś kartkę, tak, szukamy go i możesz iść. Załatwiamy to na szybko, czy nie?
Stiles odruchowo cofnął się, wciskając w fotel, słysząc znienawidzone imię. Otworzył szerzej oczy, patrząc w funkcjonariusza. Zaczął się zastanawiać, czy się nie przesłyszał.
— Skąd pan wie o... — zaczął cicho, ledwo słyszalnie, odwracając lekko głowę.
— Nie ważne. W każdym razie nie fatyguj się z odwiedzaniem innych komisariatów. Będzie bardzo podobnie. Wszędzie. Przepraszam, nie mogę ci pomóc — powiedział, jakby przez moment złapało go poczucie współczucia, ale po chwili przybrał standardową dla siebie obojętność.
Chłopak spojrzał na niego jak na idiotę, kręcąc głową. Pierwszy raz poczuł, jakby zaczynało mu brakować wdechu. Faktycznie urwał tę czynność, czując jakby miała zaraz omdleć, a jego skóra stała się wilgotna. To przeraziło go kompletnie, jakby był w jakimś głupim filmie. Jakby ktoś sobie żartował i zaraz wyskoczy z tekstem, że to tylko żart i jest w jakimś śmieszny programie. Zamurowała go ta informacja. Dlaczego w ogóle... po prostu tego nie rozumiał. Nie chciał nawet o tym myśleć.
— Nie ja o tym decyduję — odparł ponuro. — Możesz już iść. — Wstał z krzesła, podchodząc do drzwi i otwierając je. Wyglądało na to, że mężczyzna chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ugryzł się w język.
Stiles wpatrywał się wciąż w biurko, następnie wstając jak zombie i flegmatycznie podchodząc do wyjścia. Wyszedł na korytarz, łapiąc z trudem wdech. Uśmiechnął się, a następnie zaśmiał. Żart. To na pewno był żart. Tak się nie działo w normalnym życiu. Ale dlaczego... policja? Co do tego niby miała policja?!
Z utrzymującym się na ustach uśmiechem wyszedł z budynku, kręcąc głową i idąc przed siebie. Głupota. Oszalał i nie wie co robi, zdecydowanie. Skoro oczami wyobraźni widział komisariat, to ciekawe gdzie naprawdę był. A może wciąż spał? Może to było snem? Może wciąż leżał w śpiączce?
Minął starszą kobietę, której posłał ten sztuczny uśmiech. Ta znów patrzyła na niego przez moment, niepewnie się uśmiechając. To nie mogło być prawdą. Pewnie śni. Na pewno. Jest schizofrenikiem, kto powiedział, że nie wykreował sobie własnego świata? Wyjął z kieszeni telefon, wciąż idąc. Po wystukaniu na klawiaturze słów „Przynajmniej wie co to karma, pozdrów go, że z chęcią bym go dobił :D” wybrał numer byłej przyjaciółki, wysyłając wiadomość. W milczeniu szedł do domu, rozglądając się po wszystkim, jakby doszukując rzeczy nierzeczywistych.
Na miejscu zdjął niedbale buty, podchodząc do progu kuchni, gdzie wszędzie walały się zakrwawione chusteczki i odmrożone rzeczy. Odsunął się, podchodząc do salonu, gdzie zauważył, że również nikogo nie było. Na podłodze leżał otworzony album, do którego powoli podszedł i podniósł go. Spojrzał na zdjęcie, gdzie jako dwulatek stał w granatowej piżamce, mając w ustach smoczek i trzymając w dłoni przytulankę w postaci króliczka. Co prawda wyglądał, jakby miał się przewrócić, dopiero co ucząc chodzić, ale wpatrując się w górę do obiektywu, chłopczyk wyglądał przeuroczo.
Lawson uśmiechnął się lekko i wyjął zdjęcie, następnie odrzucając niedbale album i kierując się na górę. Wsunął zdjęcie do tylnej kieszeni spodni, wchodząc do swojego pokoju. Otworzył szafkę, wyrzucając z niej rzeczy i chwytając zeszyt z twardą okładką, niegdyś będący jego czymś w rodzaju pamiętnika. Po drodze chwycił długopis, z powrotem usiadł na parapecie, otwierając zeszyt i wpatrując się w puste kartki. Zacisnął dłoń na długopisie, zaczynając pisać.
„Nigdy nie może być na tyle dobrze, na ile byśmy chcieli. Każda zła drobnostka potrafi zniszczyć resztę. Nie każda dobra rzecz, potrafi naprawić resztę. Jeżeli nawet kiedyś stąd odejdę, a może ucieknę, albo gdzieś zgubię ten zeszyt...
To co przeczytałeś/aś było przeszłością. Jedynym tylko złym okresem, w którym ból powodowany zwykłym dokuczaniem sprawiał, że chciałem się zabić. Teraz już nawet na to nie mam siły. Może ja już nie żyję?
Skoro to czytasz, to pewnie z jakiegoś powodu mnie już nie ma przy tej książce. Poprzednim jej właścicielem był Stiles Lawson. Bezsensownie zakochany, podobno nienormalny. Niech będzie. Jestem chory. Czy tam byłem chory. Ludzie wokół mnie dziwnie się zachowują, policjant twierdzi, że mnie zna, lekarz wykorzystuje seksualnie, kolega z klasy niszczy dla przypodobania się dziewczynie, a "ukochany" prowadzi podwójny romans. Nieźle, co nie? Polecam poczytać, brzmi, jak bajka, materiał na film. Ale to wcale nie jest niczym z tych rzeczy.”
Przerwał na moment stawianie kolejnych literek, aby odetchnąć i powstrzymać piekące i kuszące do pogrążenia się w rozpaczy łzy. Gdy ponownie wrócił do pisania, zajął się zapisaniem minionych dwóch dni. Jednych z najgorszych, które powinien dogłębnie zapamiętać i zawsze sobie przypominać. Dowód, że pomocy już nie ma.
══◊══
+Dlaczego dopiero teraz rozdział? Napisałam do wydawnictwa, wysłałam tylko próbkę, jednak na początku spytałam co z wersją internetową. Okazało się, że musiałabym to wszystko skasować. Nie ma takiej opcji. Prowadzę bloga od roku, jestem tutaj dzięki wam, wymyślam skomplikowane momenty, aby z satysfakcją czytać wasze reakcje... a teraz miałabym to usunąć? Jeszcze w takim momencie? Nie ma mowy, ja piszę dla was, nie dla pieniędzy. Bez znania waszej opinii nie nauczyłabym się pisać tak, jak robię to teraz. Myśl o skasowaniu kompletnie urwała mi wenę na te parę dni i chodziłam ciągle w kiepskim humorze.
+Co myślicie rozdziale? Zaskoczeni, czy nie bardzo? :)
+Pozdrawiam! ♥
Miaaau.
OdpowiedzUsuńStiles... kuźwa, ja nie wiem, kogo bardziej nie lubię - jego czy Marco. Hm... chyba Marco, bo Stiles jest tylko głupim dzieciakiem i ma problemy...
Ale tego, jak potraktował Darcy... no, kurwa, tego nie wybaczę. Nie dziwię się, że jego ojciec chce go posłać do psychiatryka. Darcy... jej współczuję. Jak w poprzednich rozdziałach była uberirytująca, tak teraz naprawdę trzymam jej stronę. Nawet gdyby była hipokrytką, to Stiles nie powinien zniżać się do jej poziomu i od niej odchodzić. Zdecydowanie unlike dla Stilesa i Marco :P
Ronny... jego postać wciąż mnie zadziwia. WTF Ronny wyskakuje jak Filip z Konopi. CHRYSIPPOS?! :o
Co do wydawania książek - cóż, moją opinię znasz, ale pamiętaj też, aby się nie poddawać. Mam nadzieję, że o usunięciu rozdziałów z bloga powiedziała Ci pani z wydawnictwa, a nie podjęłaś tej decyzji tylko w oparciu o moje słowa. Pamiętaj, jestem tylko Sarcio, trzeba zawsze brać info z pierwszej, wydawniczej ręki, a nie tylko z łap wydawniczego fanatyka! :D
Ale pamiętaj - jak wydasz, to dostaję każdą książkę z autografem i całusem. Też bym dała...
ale gdyby ktoś jakimś cudem wydał moją książkę, to wydawnictwo by zbankrutowało.
3... 2... 1... Auto-diss.
POZDRAWIAM MOJE KOCHANIE
// no ale wyślesz fotki topless na plaży? :P
Jestem w szoku mam nadzieję,że Stils nie trafi do szpita dobrze tak Darcy brawo dla Stilsa czemu Stils nie złożył zeznań zastanawiam się czemu nie zadzwonił do Marco a Darcy jest naprawdę ślepa skąd ten policjant znał Stilsa co do kśiążki to ci kibicuję
OdpowiedzUsuńDarcy to już dla mnie istnieje :O Rozumiem miłość i te sprawy, ale mimo wszystko przesadziła...
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze powiedziane Stiles! Jejku jak się cieszę, że się do niej rzucił :D
Kurde, co się dzieje? :O Mam nadzieję, że niedługo się wszystko wyjaśni :P
Czekam na nowe rozdziały :)
Och, ja też bym chętnie coś swojego wydał, żeby to się chociaż nadawało do wydania. Niemniej jednak trzymam kciuki za Cb <3
truelifebydamien.blogspot.com
Mam pomysł na kolejną Twoją ankietę:
OdpowiedzUsuńCzy uważasz że jestem zje*bana?
Tak.
100% poprawnych odpowiedzi będziesz miała.
Przeglądając internety trafiłam na to i od razu pomyślałam o tym blogu :>
OdpowiedzUsuńhttps://www.flickr.com/photos/pablopoulain/7536058784/
Faktycznie kojarzy się z TMYSS :3
Usuń