Usiądźcie wygodnie, bo czytanie trochę zajmie. Dlaczego dopiero teraz i dlaczego taki długi? To pytania, na które odpowiem w notce. Miłego czytania ostatniego rozdziału TMYSS. (oczywiście później pojawią się epilogi).
Odłożył leniwie w pół pełny kubek na stół, czując się rozgrzanym gorącem herbaty. Potarł policzek, przez odczuwalny zarost dochodząc do wniosku, że musi się ogolić. Nie miał w planach zapuszczania brody przez najbliższy czas. Zdecydowanie mu się to nie podobało, w odróżnieniu od lekkiego zarostu. Spojrzał z powrotem na smartphone'a trzymanego w ręku, kontynuując odgadywanie firm w aplikacji Logo Quiz. Mógł przysiąc, że gdzieś widział znaczek pomarańczowej chmurki, tylko wypadło mu to z głowy. Zdawał sobie sprawę z bezsensu tej sytuacji. Dwadzieścia pięć lat, a on gra w gierki.
A w sumie, może nie jestem jedynym takim przypadkiem?
Właściwie nie miał lepszego zajęcia. Starał się już robić cokolwiek, byleby nie myśleć o tym, co go otacza. Wolał jak dziecko pochłaniać się w kolorowym wyświetlaczu, odgadując do niczego nieprowadzące rzeczy, zamiast zająć się bagnem wokół siebie. Żona wciąż czekająca na wyjaśnienia, ewidentnie wyglądająca na osłabioną. Chłopak, mieszający jego uczucia, który wciąż znika i z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Bo po co wstać z kanapy i pójść zainteresować się. Wyznać mu uczucie, porzucając kobietę dawnego życia. No tak, był tchórzem. Bolesna myśl drążyła w jego umyśle nieprzerwanie. Był tchórzem, rzucającym przed każdym krokiem pytanie „a co jeśli..?” i tradycyjne stwierdzenie „to może poczekać...”. Tak, tylko jak długo będzie czekało?
Siedząc w całkowitej ciszy, bez problemu usłyszał niegłośne dźwięki schodzenia po schodach, ale nie bardzo się tym przejął. Przecież nie mieszkał sam. Teraz już zdawał sobie sprawę z istnienia drugiej osoby tylko z powodu tych podstawowych dźwięków, jak odgłos chodzenia, otwierania czegoś, czy raz na jakiś czas krótka konwersacja. Nie było w tym nic czułego, jakby nie znali się od bardzo dawna i byli tylko współlokatorami. Tym razem jednak czuł, że coś będzie nie tak. Zrozumiał to, gdy kobieta zmierzała w jego kierunku krokiem niczym ledwo żywy człowiek. Jakby opadły z niej resztki życia, była okropnie zmęczona. Uniósł wzrok, dostrzegając jej ponury wyraz twarzy, ale i po części nieodgadniony. Jasnowłosa unikała starannie jego wzroku, w milczeniu podchodząc metr od niego. Nagle rzuciła w jego kierunku niewielki przedmiot.
Marco z zaskoczeniem złapał go, nic nie rozumiejąc. Spojrzał na biały, podłużny i plastikowy przedmiot z podejrzliwością. Odwrócił go, dostrzegając dwie czerwone kreski. Momentalnie zamarł, na tę chwilę urywając oddech. Dwie kreski, które zwiastowały jedną z najcięższych decyzji w jego życiu.
Dwie kreski, które miały przekreślić wszystko, co do tej pory planował.
Od mniej więcej godziny nie spał, utrzymując szeroko otwarte oczy, wpatrując się w punkt przed siebie. Oddychał powoli, równomiernym oddechem, nie poruszając żadnym nie potrzebnym mięśniem. Jedynie co jakiś czas mrugał lub zaciskał dłonie w pięści. Bał się. Bał się tego, co miało nadejść. Dzisiaj był dzień, w którym po raz ostatni widzi swój pokój. Cztery ściany w dość nowoczesnym i ładnym jego zdaniem umeblowaniu. Kilka starych plakatów na ścianach, pęknięta ramka zdjęcia po pierwszym wybuchu agresji, ulubione ciuchy, pochowane drobnostki, które często kryły w sobie wspomnienia minionych lat. Wszystko to musi opuścić.
Im bardziej się bał, tym bardziej był wściekły i pusty zarazem. Nienawiść do nieistniejącego punktu, którego sam nie potrafi określi, rozpierała go od środka. To znów kompletnie odcinało go od reszty. Od otoczenia. Ludzi. Uczuć. Aż w końcu siebie. Nienawidził wszystkiego po kolei. Dlaczego on? Dlaczego dzisiaj? Dlaczego w ten sposób? Każda sprawa budziła w nim nowe pytania, nie dawała żadnych odpowiedzi. Czy dało się wyłączyć uczucia? Zapomnieć o świecie? Być kimś innym? Wydawało mu się, że teoretycznie tak.
Wstał w końcu nagłym ruchem jakby poderwany przez nadnaturalną siłę. Zeskoczył z łóżka, odrzucając od siebie kołdrę. Podszedł mechanicznym krokiem do okna, otwierając je na oścież. Złapał głęboki oddech, którego zdecydowanie brakowało mu przez chwilowe wstrzymanie powietrza. Zacisnął dłonie na parapecie, po chwili wbijając paznokcie. Późnym rankiem pogoda była zdecydowanie znośna, jednak odczuwalny był dość chłodny wiatr.
Poczuł, że ktoś wpatruje się w niego, dlatego momentalnie tam spojrzał ze strachem. Co chwilę miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale nigdy nikogo nie widział. Tym razem dostrzegł młodego chłopczyka, syna sąsiadów, który wpatrywał się w niego z przewieszonym przez ramię plecakiem. Obydwoje milczeli, co dla nastolatka było ostatnio codziennością, a malec ewidentnie wyczuł, że to nie pora na żarty. W jego oczach zagościł strach przed chłopakiem z sąsiedztwa, który niczym upiór wpatrywał się w niego zimnym spojrzeniem.
— Stiles? — spytał chłopczyk niepewnie. — Ja... — Rozejrzał się nerwowo. — Tym razem nie przerzuciłem piłki. Naprawdę. Nie musisz tak na mnie patrzeć... ja tylko... ch-chciałem... w-wiesz... — Czarnowłosy dostrzegł panikę dzieciaka, ale mimo że bardzo tego chciał, nie potrafił zmusić się do przekazania mu, że strach nie jest konieczny. — Czy... czy jest okej? J-jesteś chory? Mama mówiła, że... że... — Odwrócił wzrok, ściskając sprzączki plecaka. — Bardzo źle się czujesz... T-to p-prawda?
Lawson wpatrywał się w niego w milczeniu, nie zdając sobie sprawy z tego jak strasznie wyglądał dla niczego nieświadomego dzieciaka. Chłopczyk nie mógł tego zrozumieć, chociażby bardzo chciał. Nie wiedział jeszcze, jak wygląda człowiek w załamaniu. Nastolatek w grobowej ciszy odepchnął się nagle od parapetu, znikając w głębi pokoju. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.
Cholera, co z tobą do kurwy nędzy?!
Warknął do siebie w myślach, następnie otwierając szafę. W nocy, gdy z trudnością starał się zasnąć, w jego głowie zrodził się szalony pomysł. Zemsta. Jeżeli to dzisiaj ma odejść z tego miasta, zemści się na każdym, kto wyrządził mu jakąś krzywdę. Ojciec wystarczająco oberwał. Matka ucierpi, widząc kogo wychowała, co stworzyła. Maggie nawet nie miał ochoty widzieć, nim zetrze jej tapetę z twarzy za pomocą chodnika. Darcy wystarczyło cierpienie jej chłopaka. No właśnie, Feliks. Teoretycznie oberwał, ale nie od niego. A to Stilesa powinien zapamiętać, jako skutek co mogą wyrządzić jego chore plany. Marco. Z nim nie miał pojęcia co wybrać. Skrzywdził go... i właściwie nie. W tym wypadku zamierzał porozmawiać z nim w cztery oczy. Ciężko skrzywdzić kogoś, do kogo odczuwamy uczucia. Jedyna osoba, przy której czuł się bezpiecznie.
Wyjął ciemną koszulkę z ciemnym nadrukiem „sorry not sorry”. Tradycyjnie czarne dżinsy oraz zwykła ciemna, rozpinana bluza z kapturem, która przyda mu się na później. Zamknął szafę, chwycił telefon z półki, włożył do tylnej kieszeni spodni zdjęcie małego siebie, które poprzedniego dnia wyjął z albumu. Zatrzymał się nagle, spuszczając wzrok. W milczeniu wrócił do szafki i z zakamarka wyjął białą koszulkę. Czując smutek, wpatrywał się w autograf. Wszystko zaczęło się od tego jednego napisu. Postanowił zabrać ze sobą jeszcze byle jaką niewielką torbę, aby móc zabrać ważną dla niego rzecz i kilka drobiazgów.
W końcu wyszedł na korytarz i podążył do łazienki. Rozebrał się do naga, spoglądając w dół na bandaż. Przygryzł wargę i zaczął powoli rozwijać go, odkrywając ciężko zasklepiającą się ranę, która wciąż wyglądała nieprzyjemnie, a wyrazy były w miarę widoczne.
Wszedł do kabiny, odkręcając wodę i dostosowując temperaturę. Nałożył na włosy sporo szamponu, a następnie dokładnie namydlił się, jakby mając nadzieję, że to zmyje również brud z jego duszy. Wszystkie smutki i problemy. Desperacko tarł powierzchnię ciała, po chwili spłukując się dokładnie i wychodząc, ponieważ woda zaczęła sprawiać mu lekki ból w spotkaniu z raną. Z podobną dokładnością wytarł się i stanął przed lustrem, pozwalając, aby chłód spoza zaparowanej kabiny ochładzał jego skórę.
Przymknął oczy, wzdychając głęboko. Dlaczego nic nie mogło być jak kiedyś? Gdy spotykał się z Marshallem, pomagał przyjaciółce i chodził do szkoły. Tak bardzo tęsknił za możliwością spędzenia czasu z mężczyzną. Poczuł łzy w oczach, na myśl, że ma dziś wyjechać. Towarzyszyła mu jednak zgubna nadzieja, że może jest jeszcze szansa. Może mógłby uciec i poczekać aż Marco zakończy wszystko z Jess i znajdzie dla niego czas. Może zainteresuje się boksem pod kątem zawodowym i zacznie ćwiczyć intensywnie, by mógł wykorzystać to jako możliwość spotykania z Marshallem? Przecież zawsze była jakaś możliwość. W końcu na jego twarz wpłynął lekki uśmiech, zwiastujący, że naprawdę wierzył w poprawę sytuacji. Przejechał dłonią po przydługawych już włosach, zaczynając nucić pod nosem, wspomnieniami sięgając momentów, które naprawdę mógł uznać za budzące w nim radość z życia.
— Love me like you do, lo-lo-love me like you do...
Stiles wydał z siebie dźwięk podobny do pisku, ze śmiechem upadając na materac, znajdujący się na podłodze sali treningowej. Zaczął wiercić się i śmiać, gdy mężczyzna usiadł na jego biodrach, następnie łaskocząc w okolicach żeber. Marshall uśmiechnął się szeroko, ukazując zęby, gdy nieustępliwie torturował chłopaka.
— Jaki jestem? — spytał z naciskiem, niby się gniewając, a jako karę za poprzednie wyzwisko wciąż łaskocząc go, bez trudu siedząc wciąż na chłopaku, mimo jego prób wydostania się spod uścisku.
— Kochany! Kochany! — krzyknął, znajdując przerwę między kolejnym wdechem, dzięki którym nie udusił się jeszcze ze śmiechu. — Nie jesteś głupi! Przeestań! — rzucił błagalnie, ściskając powieki i chichocząc.
— Uznam, że ten opis przyjmuję. — Udając powątpiewanie, odsunął od niego ręce, wpatrując się z góry jak na skazańca. Po chwili jednak uśmiechnął się lekko, przesuwając w tył, rozsuwając nogi chłopaka i kładąc między nimi. Poczuł jak ten obejmuje go wokół bioder, co zdecydowanie mu się spodobało. Podparł się na łokciach, aby go nie przygnieść i zaczął krótkimi muśnięciami dotykać jego ciepłych i przyjemnych ust. W końcu pochylił się, przyciskając swoje wargi do jego, przymykając oczy.
Gdy mężczyzna odsunął głowę, Stiles uchylił powieki, w milczeniu wpatrując się w niego z wesołymi iskierkami w oczach. Kompletnie nie zwracał uwagi na otaczający ich świat, zajęty jedynie mężczyzną przed nim. Jedna z niewielu okazji podczas treningów, gdy mogli pobyć jakiś czas sam na sam, pozwalając sobie na tego typu pieszczoty.
Zauroczony był w nim całkowicie, każdy gest, jaki wykonywał mężczyzna, budził w nim ciepło lub podniecenie. Podobał mu się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Czekoladowe włosy, ciemne oczy, wyraźny zarys mięśni dzięki wysportowanemu ciału. Ubrany zawsze w jego zdaniem młodzieżowe style, drażniący skórę lekkim zarostem na policzkach. Swoją posturą zawsze sprawiał, że czuł się bezpiecznie.
Charakter mężczyzny wydawał się skomplikowany, ale mimo to uwielbiał go. Ewidentnie, gdy chciał, potrafił być opiekuńczy i czuły. Potrafił rozbawić do łez i sprawić, że wszystko było widziane w kolorowych barwach. Nie widział jednak w nim jedynie uroczego mężczyzny, jak od początku ich nietypowego poznania kojarzył go również z seksapilem. Gdy chciał, potrafił rozpalić słowami, jak i zachowaniem zmysły do czerwoności, swoją dominacją wprawiając w seksualne zakłopotanie.
Właśnie tak postrzegał mężczyznę, którego chciałby móc widywać codziennie o każdej porze. Wiedział jednak o jego drugim życiu, które było jedynym aspektem wahania w uczuciach chłopaka. Czy mógł cokolwiek do niego poczuć? Czy to było możliwe? W końcu to nie była para, to nie były zaręczyny, to była przysięga przed Bogiem, że nigdy siebie nie opuszczą. A on tak po prostu wtrącił się w ich małżeństwo.
Od wypadu nad jezioro poruszał temat kilka razy, chcąc w ogóle dowiedzieć się, czy może pozwolić sobie na lekką nadzieję, że to, co mówi Marshall na pewno jest prawdą, czy tylko został ofiarą podwójnego życia. Słuchał uważnie jego opowieści z młodości, dni ślubu, lat małżeństwa. Mężczyzna nie gubił się w tym, co mówił. Naprawdę patrzył w przestrzeń i opowiadał o swoim życiu, myślami odpływając gdzieś w przeszłość. Wyglądało na to, że od początku coś zawsze było nie tak. Jakaś mała drobnostka, ale było. To spowodowało pęknięcie w murze zaufania. Z latami pęknięcie poszerzało się, a mur sypał coraz bardziej. W tym momencie konieczne było podjęcie ostatecznej decyzji, czy mur porzucić w zapomnienie, czy podbudować.
Objął mocno mężczyznę, naprawdę nie chcąc go tracić. Przytulając go zawsze czuł, jak Marco odwdzięcza się tym samym, szczerze. Nie miał jakichś niepewności co do ich dotyku. Był szczery w swych wyznaniach... lub utalentowany w sztuce kłamstwa. Teraz jednak nie przejmował się konsekwencjami, nawet nie przejmował się tym, że robił coś, czego nie powinien. Że na widok mężczyzny jego serce naprawdę zaczynało bić mocniej.
Skończył zapinanie spodni, następnie przez ramię przekładając torbę. Spojrzał na ekran telefonu, dostrzegając dwie wiadomości.
„Ronny: Jeśli czytasz ten esemes, to znaczy, że nadawca pyta o samopoczucie.”
Uśmiechnął się do ekranu i natychmiast odpisał, bojąc się, że później zapomni. Jednakże w połowie zdania zastopował pisanie. Sam nie wiedział jak się czuł. Źle, smutno, tragicznie, wściekle?
„Nadawco esemesa, jeszcze żyję. Moje samopoczucie jest trudne do określenia. Rodzice mają pewien głupi pomysł... Słuchaj, jakby co, w takiej ostatecznej ostateczności mogę wpaść do ciebie na noc?” Wysłał, następnie odczytując kolejnego SMS'a. Ten jednak wzbudził w nim lekki lęk i podejrzenia. Był zbyt poważny jak na jego nadawcę. Poza tym te słowa zawsze wzbudzały w każdym strach i niepewność.
„Marco: Możemy dzisiaj porozmawiać? To ważne.” „...Jasne. Będę wieczorem, okej? Też chciałem spytać o taką jedną rzecz, ale o tym już porozmawiamy później.” Spojrzał na nowy już SMS, w którym przyjaciel poinformował go, że musi się trochę pokłócić z mamą w tej sprawie, ale jak najbardziej zawsze może przyjść, choćby miał wchodzić oknem. To zdecydowanie ucieszyło go. Nie podda się tak łatwo rodzicom, ma przed sobą dwie możliwości, któraś zdecydowanie musi wypalić.
Schował smartphone'a, wychodząc na korytarz. Usłyszał odgłosy kłótni kobiety i mężczyzny, dlatego momentalnie zrozumiał, że matka wróciła. Czuł się jak przed wejściem na salę rozpraw. Już dziś ma zapaść wyrok o jego przeniesieniu, ale nie podda się.
Choćbym miał spierdalać na inny kontynent, nie trafię tam.
Po cichu szedł przy ścianie, tak długo, aż podniesione głosy stały się zrozumiałe. Wolał wiedzieć, na czym tak zwanie stoi i jak sytuację widzi jego matka. A raczej kobieta, której geny odziedziczył. Kobieta, która pozwoliła porzucić swoje drugie dziecko z niewiadomego mu powodu. Tego też się dowie. Kiedyś. Wyostrzył słuch, skupiając się na rozumieniu ich słów.
— To koniec. Mam kurwa dość! Nie widzisz, jak wyglądam?! To nie jest wystarczający powód, że jest czymś niebezpiecznym?! — Jego głos emanował wściekłością i gniewem.
— Charles, drugiego dziecka nie porzucę z twojej decyzji, słyszysz? — bardziej stwierdziła, niż spytała, drżącym głosem.
— Ykhm. Mieliśmy jedno dziecko. — Upomniał ją. — Mówimy o ludziach, Suzan.
— Cholera, przecież to było dziecko! Nasze dziecko!
— Kto twierdzi, że nasze, ten twierdzi. A teraz zamknij się i o tym nie wspominaj! Naszym głównym zmartwieniem jest mieszkający z nami nieprzewidywalny gówniarz!
— Niech ci będzie. Jesteś pewien, że chcesz go tam wysłać? To jednak nasz syn, może... może...
— Może co?! Może damy mu szansę?! Mało to w gazetach piszą o młodocianych przestępcach?!
— Posłuchaj mnie! — wrzasnęła matka, co zdziwiło nawet nastolatka stojącego u góry. — To nie wina naszego syna, to ten potwór tak na niego wpłynął! — krzyknęła z ewidentnie płaczliwym głosem, szarpanym rozpaczą.
— O kim ty niby mówisz?!
— Twój syn jest wykorzystywany.
Stiles spojrzał przed siebie z szeroko otwartymi oczami, nagle tracąc dech. Zdążył zapomnieć o sytuacji, gdy matka zobaczyła go z Marshallem w łóżku, po czym wystawiła swoją opinię na temat tego, uważając go za gwałciciela i tym podobne.
— Że co?! Wiesz w ogóle, co mówisz?!
— Tak. Wiem. On... on jest... — urwała, próbując opanować głos. — Wykorzystywanie seksualne w tym wieku na pewno musiało na niego wpłynąć. Charles, to nie jest jego wina, że taki się stał.
W każdej innej rodzinie nastałaby grobowa cisza, czas by przetrawić informację. Jednakże tutaj, momentalnie przerwał ją toksyczny głos mężczyzny.
— Co? — syknął przez zęby.
— Ja widziałam... ten mężczyzna...
— Jaki mężczyzna?! — Usłyszał cichy pisk kobiety, jakby mężczyzna szarpnął ją za ramię.
— Charles, proszę, uspokój się...
— Twierdzisz jeszcze, że jest pedałem?! I ty mi mówisz, że on nie powinien trafić do psychiatry?! Jest chory psychicznie, do kurwy nędzy! Bycie pedałem to ewidentnie choroba, którą trzeba leczyć — warknął, ściskając jej ramię. — Słuchaj no, nie będę mieszkał z czymś takim pod jednym dachem. Nie obchodzi mnie czy tego chce, czy jest jakiś tam wykorzystany, jest po prostu pedałem. Jebanym pedałem, rozumiesz?! — wrzasnął, popychając kobietę, która potknęła się ze strachu o własne nogi, upadając na podłogę.
Stiles słysząc jej upadek i łkania, zareagował momentalnie. Bał się mężczyzny, ale przecież... przecież poprzedniego dnia dał radę. Postawił mu się. Tym razem też musiał postąpić o kolejny krok. Nie mógł tego tak zostawić, wtedy o wszystko oskarżą Marco, a to nie było prawdą. Nie czuł się przez niego zniszczony, a co dopiero wykorzystany. Za to był wykorzystany przez kogoś innego. Kogoś, kogo ukrywać dłużej nie miał zamiaru.
Postąpił krok do przodu, wiedząc, że jeśli nie zrobi tego teraz, nie zrobi tego nigdy więcej. Zszedł na dół, najciszej jak potrafił i wyszedł na korytarz, a wtedy dopiero małżeństwo spojrzało na niego. Matka podnosiła się szybko z ziemi, a ojciec spojrzał jak na najgorszą osobę na świecie. Twarz blondyna zdobiła paskudna rana na twarzy, która ewidentnie wymagała wizyty u lekarza. Również jego nos nie prezentował się za dobrze. Poza tym spory siniak na twarzy zdecydowanie zwracał na siebie uwagę. Wziął głęboki oddech, następnie zaczynając mówić cicho.
— Jesteś hipokrytą, wiesz? Wyzywasz mnie od pedałów, traktujesz to jako chorobę... a tymczasem co kazałeś mi robić? — Nie dokończył, ponieważ przerwał mu krzyk mężczyzny.
— Spierdalaj do swojego pokoju! JUŻ!
— Nie — odparł poważnie. — To twoim zdaniem było co, jeśli nie pedalstwo? Kazałeś mi klękać i robić ci loda, to nie było chore? — spytał retorycznie przez zęby, starając się panować nad głosem. Za wszelką cenę nie mógł poddać się emocjom strachu.
Roztrzęsiona matka wpatrywała się w niego, biorąc to za okrutny żart. Spojrzała na swojego męża, jakby oczekując natychmiastowych wyjaśnień. On z kolei napiął wszystkie mięśnie, wpatrując się w nastolatka wilkiem.
— Śmiesz wyrażać się o mnie w ten sposób? No dalej, to jest twój sposób na zniszczenie tej rodziny? Każdego okłamiesz, że zmuszam cię do takich rzeczy i oczywiście staną po twojej stronie. Jak tak możesz? — Utrzymywał o dziwo spokojny wzrok, jednak białe knykcie palców zaciskanych w pięść ewidentnie świadczyły o wściekłości. — Chodź no tu.
Czarnowłosy pokręcił głową, a odwaga zaczęła powoli opuszczać jego ciało. Ojciec nie był teraz tylko zły, teraz był ewidentnie wściekły. Nawet bardziej niż wściekły, nienawiść wręcz rozgrzewała go do czerwoności. Wiedział, że jego syn miał rację.
— Nie. Nie dam się znów skrzywdzić.
— Znów?! Skrzywdzić, to ja cię dopiero skrzywdzę. Chodź tu! — wrzasnął, zrywając się do biegu w kierunku chłopaka, a tymczasem matka wydała z siebie przerażony okrzyk imienia męża, mając świadomość, że fizycznie nie da rady ich rozdzielić.
Czarnowłosy niczym przerażone zwierzę zerwał się do biegu, zrzucając byle jak torbę, z powrotem biegnąc po schodach na górę, słysząc za sobą dudniące kroki biegu. Jego koszmar. Jego wrażenie, że mężczyzna wstanie i zabije go. Teraz to wszystko urealniało się. Pognał na koniec korytarza, wpadając do sypialni rodziców, czego po chwili pożałował. Nie miał stąd ucieczki. Przebiegł po łóżku, zeskakując na podłogę, oceniając szybko możliwości. Chwycił elektroniczny zegarek z szafki nocnej, unosząc dłoń, gotowy do rzutu.
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia z histerycznym, gromkim śmiechem.
— Myślisz, że masz jakąś szansę?! — warknął, stając w progu. Ściągnął nagle pasek ze spodni, chwytając go do rąk i napinając. Tym razem nastolatek jednak czuł, że nie skończy się to klapsem jak za czasów dzieciństwa. — No chodź tutaj, nic ci nie zrobię. To dla bezpieczeństwa mojego i matki. — Wskazał na pasek. — To powinno powstrzymać cię, aż przyjadą odpowiedni ludzie.
Chłopak zauważył, że mężczyzna powoli idzie w jego kierunku, zaczął również się zbliżać, oceniając możliwości. Wystarczy, że przebiegnie na korytarz, a stamtąd droga do wolności. Gdy blondyn okrążał łóżko, chłopak znów wskoczył na nie, chcąc tak samo zgrabnie uciec, ale wtedy w powietrzu rozległ się dźwięk niczym z bicza, a on sam krzyknął i ze łzami spadł z łóżka, czując pieczenie na udzie. Upuszczony zegarek poturlał się kawałek dalej. Po jego policzkach spłynęły łzy, a ślad zaczął boleśnie dawać o sobie znaki. Mężczyzna usiadł na jego klatce piersiowej, łapiąc nadgarstki chłopaka.
— Wyraziłem się jasno, czyż nie? — syknął. — Chyba wypada odpłacić się za to, co zrobiłeś z moją twarzą.
Zadrżał ze strachu, niemal czując dzięki wyobraźni ból, gdy mężczyzna przejdzie do czynów. Cokolwiek mu nie zrobi, czy uderzy, czy zgwałci, to wszystko będzie tak bolesne, że zdecydowanie straci przytomność. Strach zawładnął jego ciałem, ale wtedy zdarzyło się coś, czego by nie przypuszczał. Blondyn padł obok na ziemię, obrywając wazonem, co ewidentnie otumaniło go.
Nastolatek zerwał się automatycznie do biegu, przez kilka sekund, które wydawały się jakby spowolnionym tempem, wpatrywał się w zapłakaną matkę, która najwyraźniej obroniła go. Po prostu zadziałał jej matczyny instynkt. Spojrzała na niego zielonymi oczami, które już dawno straciły blask.
Pognał przed siebie, w kierunku schodów, słysząc nawoływanie matki.
— Stiles, proszę, oni ci pomogą!
Jednak on nie miał zamiaru trafiać do żadnego zakładu. To koniec. Sam sobie pomoże.
Biegnąc, złapał torbę z podłogi, szybko ją przekładając przez głowę, następnie na nogi wsuwając czarne trampki. Już po chwili biegł przez podwórko, czując jakby był zbiegłą zwierzyną. Jakby uciekał przed śmiercią.
Przeszedł przez płot, następnie zagłębiając się w las. Gałęzie zaczęły uderzać go w twarz, dlatego zwolnił i obejrzał się za siebie. Na wszelki wypadek chwycił kamień, który potrafił utrzymać w dłoni i usiadł, szaleńczo dysząc. Poczuł się potwornie zmęczony, mimo że z dwie godziny temu dopiero co wstał. Wyjął z torby butelkę picia, biorąc łyk, aby zwilżyć gardło.
— Już dobrze, Stiles. Nie skrzywdzi cię. Naprawdę. — Zaczął szeptać sam do siebie, pocieszająco gładząc się po ramieniu. — Nikt cię nigdy nie skrzywdzi. Nigdy. Nigdy. Nigdy.
Powtarzał, rozglądając się, czy znikąd nie nadbiega mężczyzna. Gdy ocenił swoją pozycję na bezpieczną, odprężył się i założył kaptur, następnie opierając głowę o pień drzewa. Ścisnął kamień w dłoni, przymykając oczy. Ma teraz czas na przemyślenie sytuacji, uspokojenie się, zajęcie jakąś normalną rzeczą, jak przejrzenie Youtube, czy pogranie w gry. Musiał znaleźć sobie zajęcie na następnych kilka godzin.
Wsunął ręce do kieszeni, udając się w kierunku sali, której numer podała mu była przyjaciółka. Mimo obawy o problem z dostaniem się, chłopakowi udało się wejść na piętro pod pretekstem zaniesienia dokumentu matce, która czekała przed salą. Starał się nie okazywać ani odrobiny strachu i niepewności, ale przez podejście do śpieszącej się pielęgniarki, trafił idealnie. Zabiegana kobieta nie miała czasu na rozmowę, więc rzuciła szybkie słowa zgody, oraz upomnienie, aby był tam tylko chwilkę. To mógł jej obiecać, jego wizyta tutaj nie będzie długa.
Mając czas na przemyślenia, zrozumiał jedno. Nienawidził Feliksa. Po prostu nie tolerował już nawet jego imienia. Krocząc szpitalnym korytarzem, mocno oświetlonym, w czarnym ubraniu czuł się co najmniej dziwnie. Jakby przebrał się za zwiastun śmierci. Znał powiedzenie, że leżącego się nie kopie, ale on w tej sytuacji miał to głęboko gdzieś. On nie kazał nikomu atakować chłopaka, zresztą nawet o tym nie pomyślał. To będzie jego osobista zemsta. Czując z każdym dniem, szczególnie ostatnio, jak traci zmysły, powoli przyswajał to do siebie. Przestaje być rozsądnym człowiekiem. Staje się kimś, kto od zmysłów odchodzi. Może i to kiepskie wytłumaczenie, ale to również go nie obchodziło.
Zatrzymał się, upewniając, że nie ma nikogo w pobliżu. Minęła go pielęgniarka pchająca wózek z jednym z chorych pacjentów, dlatego aby nie zwracać na siebie uwagi, wyjął telefon i zaczął udawać, że coś w nim sprawdza. Gdy zniknęła za rogiem, schował urządzenie i nacisnął klamkę. Wszedł do niewielkiego pomieszczenia, spoglądając na chłopaka, który aktualnie wpatrywał się w sufit, momentalnie odwracając wzrok na nowego przybysza. Z obojętności, przeszedł na wyraz kpiny, unosząc lekceważąco brwi do góry.
Stiles z wahaniem ocenił jego stan, ewidentnie wymagający hospitalizacji. Głowę owiniętą miał bandażem, a na nos zakryty opatrunkiem. Oprócz tego lewa ręka od nadgarstka aż po ramię zakryta była gipsem, a do żył wbite przewody, które momentalnie kojarzyły mu się z momentem, gdy sam przebudził się w szpitalu i ze strachu oderwał je. Mimo to najbardziej zainteresowała go jego złamana w okolicach kostki i łydki noga, która ogipsowana utrzymana była w górze na wyciągu. To zrodziło w jego głowie naprawdę nietypowy, okropny pomysł. Jednak... patrząc na stan chłopaka odczuł lekkie współczucie. Wyglądał naprawdę marnie. Postanowił dać mu tę ostatnią szansę.
— No proszę, kto mnie odwiedził. Co to się wydarzyło? — Na wstępie rzucił szatyn z kpiną. Gość w tym czasie zajął miejsce na krześle obok, rozglądając się po pomieszczeniu. — Cieszę się niezmiernie, że cię widzę.
— Ta, daruj sobie bycie miłym — odparł ponuro, unikając jego wzroku.
— Co cię tu sprowadza? Wyrzuty sumienia? Satysfakcja z widoku, w jakim jestem stanie? Radość z nieszczęścia? — zgadywał, uśmiechając się z typową dla niego udawaną uprzejmością.
— Żebyś wiedział, że patrzenie na twój ból — rzucił zirytowany. — Świetny widok, że jednak jest coś takiego, jak sprawiedliwość losu.
— Sprawiedliwość ma różne oblicza, czasami jest to na przykład nieopanowany pojeb.
Co ja tam o daniu mu tej szansy?
— Jak dla mnie, i tak nieźle się trzymasz. Mógł się lepiej postarać.
— Jak tam tatuaż? — Uśmiechnął się szeroko, a Stiles odruchem w końcu spojrzał mu w oczy. — Wiesz, wyglądasz jak upiór. Umierasz od tego? Proszę, powiedz, że tak...
— Żebyś ty zaraz od czegoś nie umierał — warknął.
— Ooo, jaki groźny!
— Leżysz na łóżku, ledwo się ruszając, a wciąż masz odwagę być aroganckim?
— Tak. I tak nic mi nie zrobisz, to nie jest w twoim stylu. Boisz się. Boisz się tego, że ktoś cię zobaczy. Że uznają cię za kogoś nienormalnego. A może boisz się, że wtedy powiem im wszystko i Marco trafi do więzienia? — Odczuł niemałą satysfakcję, gdy mimika chłopaka lekko zmarniała. — Och, czyżby o to chodziło? Przyszedłeś mnie przepraszać?
— Nie mam za co cię przepraszać — szepnął.
— Jasne, że nie. Przecież jesteś wyjątkiem. Dzieciątkiem, które zawsze jest bez winy. Chłopczykiem, o którego musi się martwić starszy pan. — Ostatnie zdanie wypowiedział przesłodzonym tonem, jakby mówił do dziecka. — W zamian za to uprawiasz z nim seks? Świetny układ. Chyba że, podnieca cię bycie z kimś, kto może się na tobie wyżyć, co? Powiedziałbym, że taki układ jest bardzo prawdopodobny. Marco chyba już z rozmachu po pobiciu mnie chciał rozebrać.
— Przestań mi mącić w głowie! — wrzasnął nastolatek, na co Felix aż przestał się odzywać, wyrwany z taktu tym nagłym przeraźliwym krzykiem. Nie było w tym wściekłości typowej, jakby usłyszał wręcz desperację, która odrobinę go przeraziła. — Robisz to za każdym pieprzonym razem! Wszystkim mącisz w głowie! Jesteś pieprzonym manipulatorem — warknął.
Szatyn wciąż milczał, starając się wymyślić dobrą odpowiedź. Poczuł irytację, że pierwszy raz brakło mu sensownego odgryzienia się.
— Nie jestem.
— A co właśnie robisz?! — Odetchnął głęboko, z powrotem unosząc wzrok, jednak jego tęczówki przybrały ciemniejszego niż zwykle odcieniu, co dodało mu mroczniejszego wyglądu. Dopiero teraz Felix zwrócił uwagę na to, jak wyglądał, podczas gdy Lawson kontynuował. — Cały czas mącisz mi w głowie. Połowa z tego, co mówisz jest nagięciem rzeczywistości. Kłamstwem, które przy spoglądaniu pod kątem logiki wydaje się być prawdą. Jesteś mordercą. Jednak nie fizycznym, a psychicznym.
— I co z tego? Nawet jeśli, to ty tu jesteś pojebem. Spójrz na swoje życie, jak ono wygląda? Zastanów się, Stiles — warknął, wpatrując się w niego złowrogo. — Przestań być pizdą.
Te trzy słowa sprawiły, że brunet złapał głęboki wdech, zapinając bluzę. Zakręciło mu się w głowie do tego stopnia, że musiał oprzeć się dłonią o kolano. Poczuł, jak zaczynało brakować mu powietrza, a temperatura w jego ciele biegła w górę. Zacisnął zęby, wstając nagle, przesuwając krzesło wzdłuż łóżka i wchodząc na nie.
— Co ty odpierdalasz? — spytał szatyn z kpiną i lekkim wahaniem. — Skaczesz na główkę?
— Nie. Stosuję się do twoich rad.
— Aaa, no dobra. Jasne, rozumiem bełkot takich idiotów jak ty. No złaź do kurwy z tego krzesła, jebło cię?!
Stiles spojrzał na niego z góry, biorąc głęboki wdech. Stracił racjonalne myślenie, zaślepiony nagłą nienawiścią do niego. Nienawidził go tak bardzo, że miał ochotę płakać. Pod wpływem impulsu skoczył nagle, tak jak planował, upadając pośladkami na nogę chłopaka. Przez jej dość wysokie położenie w powietrzu, coś w nodze strzeliło, jakby wyginając kolano w nienaturalną stronę. Szatyn wrzasnął na całe gardło, a w naturalnej reakcji z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Wygiął się do tyłu, dłonią uderzając o łóżko, zaciskając z całej siły powieki i wyjąc, czując przy tym tak mocny ból, że robiło mu się słabo.
Jednakże tego czarnowłosy już nie widział. Zaraz po upadku i nieprzyjemnym dla uszu dźwięku, dla efektu odbił się od jego nogi, wstając i nasuwając kaptur na głowę. Otworzył w pośpiechu drzwi, słysząc za sobą krzyk chłopaka, a na korytarzu momentalnie pojawiła się pielęgniarka, zaniepokojona krzykami.
Nastolatek biegł przed siebie, pochylając głowę, aby niemożliwe było przyjrzenie mu się. Wpadł na schody, o mało nie przewracając jednej ze starszych pacjentek. Na dole wyminął lekarza, który zszokowany wpatrywał się w niego. Ktoś krzyknął coś z góry, ale tego chłopak również nie usłyszał, bo niczym taran wpadł na drzwi, pośpiesznie je otwierając. Wybiegł na zewnątrz, przebiegając przez parking i gnając przed siebie. Skręcił, przypominając sobie rozkład ulic, jak najszybciej dostanie się do lasu. Coś, czuł, że dzisiaj natura będzie jego bliskim przyjacielem.
Będąc w jego zdaniem bezpiecznym już miejscu, zatrzymał się, niemalże dusząc z szaleńczego biegu. Instynktownie biegł przed siebie, bojąc się konsekwencji swojego czynu. Jak zwykle. W kompletnej paranoi nawet przerażało go bycie ubranym w te same ciuchy. Zrzucił torbę z ramienia, odpinając ją. Szybkim ruchem ściągnął z siebie górne ubrania, przebierając na białą koszulkę z autografem. Napił się wody, po chwili chowając wszystko. Zaczął iść dalej w głąb lasu, w uszach wciąż mając dźwięk nieprzyjemnego chrzęstu kości oraz krzyk chłopaka. Przystanął na moment, wpatrując się w zachodzące słońce.
— Coś ty zrobił? — spytał sam siebie, czując łzy w oczach. Ruszył dalej, po kilku metrach upadając na kolana. — Boże, przepraszam. Przepraszam — jęknął, przykładając dłonie do twarzy, zaczynając szlochać. Odsunął się, opierając plecami o pień i przyciągając do siebie kolana.
Wyprostował się, wpatrując przed siebie z obojętnością, a po jego policzkach spływały łzy. Przechylił lekko głowę, czując się kompletnie zagubionym. Zdecydowanie musi odpocząć. Czekał na niego jeszcze jeden cel podróży.
W przeciągu czasu nim zdążył się uspokoić i poukładać myśli, na dworze zdążył już zapaść mrok. Zrobiło mu się chłodno, ale mimo to zamiast ubrać bluzy, pocierał ramiona, aby się ogrzać. Głownie otrząsnął się poprzez rozmowę za pomocą wiadomości z Marco. Umówili się, że chłopak ma przyjść o godzinie dwudziestej pierwszej. Zastanawiało go, czy będzie Jessica. Przecież normalnie w tym wypadku nie umawiałby się z nim.
Szedł oświetlonym chodnikiem, blisko ścian budynków. Wieczorami za wszelką cenę unikał lasu, ciemnych miejsc i ulic. Wciąż panował w nim strach, że wydarzy się powtórka jednego z najgorszych dni w jego życiu. Starszy mężczyzna już zawsze będzie budził w nim strach i wrażenie ponownego bólu. Minął jakąś kobietę z psem, po drugiej stronie przeszła grupka nastolatków, na szczęście nie zwracając na niego uwagi. Przynajmniej choć raz wieczorem nie czuł się podejrzanie samotny.
Po kilkunastu minutach drogi był na miejscu, powoli otwierając bramę, aby wejść na teren domu Marshalla. Czuł się tak dziwnie zagubiony, w dodatku w koszulce z autografem, którą otrzymał w pierwszy dzień ich poznania się, że ponownie poczuł jakby miało wszystko się powtórzyć. Teraz musiało być lepiej. Zaczynał życie od nowa, kończąc poprzednie. Koniec ze strachem, smutkiem, agresją. Koniec z zadawaną mu krzywdą, nienawiścią i podburzaniem psychiki. Koniec z byciem słabym, zagubionym.
Zapukał ostrożnie do drzwi, uśmiechając się lekko. Czuł się tak samo nieśmiało, jak kiedyś. Dzisiaj zbliżała się zdecydowanie ostateczna decyzja. Nawet jeżeli mężczyzna miał zamiar powiedzieć coś o niepewności, on ma już dość. Koniec uciekania, sam przyzna Jessice, co dzieje się wokół niej. Nie będzie dłużej czuł się jak oszust.
Usłyszał dźwięk naciskania klamki, dlatego uniósł wzrok z tą samą lekką wesołością, napotykając niepewne spojrzenie Marco. Tyle wystarczyło, aby poczuł, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Obydwoje stali w miejscu, żaden nie wiedział co powiedzieć, zrobić. Stiles był kompletnie zaskoczony oziębłym przywitaniem, a Marshalla wciąż dręczyły konsekwencje. Konieczność wyboru.
— Cześć, Stiles — powiedział w końcu, a na jego zmęczoną twarz wpłynął lekki uśmiech. — Przepraszam, nie potrafiłem w nocy zasnąć i mam dziś nietypowy humor — wyjaśnił, następnie obejmując go ramionami i przysuwając do siebie.
— Tęskniłem — szepnął ledwo słyszalnie, wtulając się w niego i przymykając oczy.
— Ja też, mały... — odparł po chwili, czując napływ łez do oczu, jednak starał się opanować. — Ja też — powtórzył, mocniej go obejmując. Nie potrafił sobie wyobrazić, że już nigdy więcej nie miałby czuć ciepła bijącego od tego chłopaka. Móc widzieć jego zagubienie, nieśmiałość. Był pewien, że nie da rady tak żyć. Powoli decydował się, którą drogę wybierze. Potrzebował tylko jednego dnia i opinii nastolatka. Jeszcze jednej nocy na dokładne przemyślenie.
Marshall w końcu odsunął się od niego, zachęcając aby wszedł. Czarnowłosy zaczął zdejmować buty, kątem oka dostrzegając czarne szpilki i inne damskie buty. Czyli Jessica wciąż była w mieszkaniu, ale najwyraźniej wyszła, chociaż i tego nie był pewien. Ruszył za brunetem do kuchni, zauważając nieumyte naczynia w zlewie i ogólny lekki bałagan. Powyciągane sztućce, talerze, kubki, byle jak zamknięte opakowania. Musiał przyznać, że w tak nowoczesnej kuchni wyglądało to co najmniej dziwnie.
— O czym chciałeś porozmawiać? — zagadnął chłopak, przypominając sobie treść esemesa.
— Ja... — Mężczyzna zaczął mówić, jednak nie potrafił się wysłowić. Pokręcił w końcu głową, rezygnując. Doszło do niego, że ta rozmowa może mieć nieprzewidziany skutek, dlatego wolał choć chwilę dłużej spędzić z nim czasu. Pokazać mu, że mimo wszystko, niezależnie od tego, co się stanie, coś dla niego znaczył. — Odłóżmy to na później, dobra? Dawno cię nie widziałem, te dziesięć minut może poczekać.
Stiles pokiwał głową, nagle zaskoczony wpatrując się w mężczyznę, który podszedł do niego i podsadził go na blacie, następnie stając między nogami chłopaka. Uniósł wysoko brwi, przyglądając się napisowi na koszulce i przejeżdżając po nim palcami, jakby sprawdzając, czy jest prawdziwy.
— To... to ta koszulka... — rzucił, unosząc wzrok na chłopaka przepełniony jakby chwilową dziecięcą radością.
— Tak — odparł z uśmiechem, przez chwilę skupiając wzrok na tym miejscu. Po chwili jednak spojrzał w oczy mężczyzny, zauroczony nim. Po raz pierwszy od dawna, z powrotem poczuł się normalnie. Jakby wszystko miało być lepiej.
Mężczyzna pochylił się, dotykając swoimi wargami ust chłopaka, z początku delikatnie, jakby jego usta wykonane były z jedwabiu, po czym przycisnął swoje odrobinę mocniej do jego. Przygryzł delikatnie wargę chłopaka, na co on ułożył dłonie na jego brzuchu, a następnie owinął ręce wokół karku Marshalla, pogłębiając pocałunek. Owinął nogi wokół jego bioder, przybliżając go do siebie, jakby chciał zachować go tylko dla siebie i nigdy z nikim się nie dzielić. Nie potrzebował nikogo innego. Nie zwracał nawet uwagi na to, jak wyglądały poprzednie dni jego życia.
Chłopak czując dreszcz pod wpływem jego dotyku, zrozumiał jedno. Jedną najważniejszą rzecz. Nie czuł do niego zauroczenia, to już dawno przeminęło. W tej sytuacji zdał sobie sprawę, jak głębokim uczuciem go darzył. Jakkolwiek to brzmiało, że mimo całej paranoi, zagubienia i agresji, naprawdę potrafił to poczuć. Był jego jedyną nadzieją, że wszystko może być lepsze. Poczuł się, jakby miał jedyną okazję do wypowiedzenia tego. Teraz był pewien swoich uczuć.
— Kocham cię — szepnął czule, ale i niepewnie, po raz pierwszy z najwyższą szczerością, spoglądając w jego oczy.
Pewność i odwaga powoli opuszczały go, gdy mijały kolejne sekundy, a Marshall wciąż milczał. Mężczyzna odwrócił nagle wzrok, czując piekące łzy. Stiles znów odczuł dziwne ukłucie jakby bólu i rozczarowania. Spuścił wzrok, zawstydzony swoim wyznaniem. Może zrobił to za wcześnie? Może naprawdę był tylko zabawką? Teraz przejrzał na oczy, że tematem ich rozmowy nie miało być nic przyjemnego. Nie miał zamiaru przerwać panującej ciszy, poczuł się jakby upokorzony faktem, że ten milczał. Mógłby odpowiedzieć cokolwiek, nawet zwykłe „rozumiem”. Ale nic. Cisza. Zero reakcji.
— Stiles... — zaczął mężczyzna, odsuwając się lekko. — Ja... ja nie chcę cię kłamać. Nie powiem ci tych słów, dopóki nie będę całkowicie wolny — mówił z przymkniętymi powiekami, w końcu spoglądając na chłopaka. Dostrzegając jego próbę ukrycia rozczarowania i załamania, poczuł ukłucie w sercu. Naprawdę zabolał go ten widok. — Ja...
— Nie. Po prostu nie potrafisz powiedzieć tych słów. Nie potrafisz ich wymówić, bo tego nie czujesz. Nic ci przecież nie zabrania, sam powiedziałeś, że tamto już skończone — stwierdził ponurym głosem, który mimo to brzmiał jak rozpacz. — Chyba że o tym chciałeś pomówić. Widzimy się ostatni raz, prawda? — Spuścił wzrok i zeskoczył z blatu.
— Nie, nie, Stiles! — zaprzeczył szybko, jakby bojąc się, że chłopak wyjdzie. Westchnął, chwytając jego dłonie. — Ja naprawdę czuję coś do ciebie. Coś głębokiego, co można nazwać zdecydowanie miłością. Tylko stało się coś... ja... kurwa. — Pokręcił głową, wściekły na siebie. — Kocham cię, Stiles. Naprawdę.
Nastolatek jednak skinął tylko głową, wciąż będąc smutnym i zawiedzionym. Teraz zdecydowanie nie potrafił cieszyć się z tych słów. Przynosiły one tylko kłopoty i utrudniały sprawę. Potarł ramię, wpatrując się w podłogę, gdy nagle poczuł, jak Marco chwyta gwałtownie jego podbródek, na co zląkł się lekko.
— Proszę, uwierz mi. Kocham cię — powtórzył z naciskiem, a w jego oczach błysnęły łzy.
— W pełni uwierzę, gdy to udowodnisz.
Starał się brzmieć poważnie i stanowczo. Mimo to... odczuł lekką radość z tych słów. Wydawało się brzmieć szczerze, ale on chciał prawdziwego potwierdzenia. Po prostu bał się, że mężczyzna mógł go oszukiwać. W końcu miał już kontakt z manipulatorem.
— A teraz, o czym chciałeś porozmawiać? Nie bój się. Prędzej czy później, musisz mi o tym powiedzieć. Widać, że to coś ważnego.
— Ja... — podjął ponowną próbę. — Boże, Stiles, tak bardzo zjebałem. Cholernie bardzo — rzucił desperacko, jakby powoli tracąc panowanie nad głosem. — Nie wiem co teraz zrobić. Jessica... ona... ona...
— Ona co? — spytał, marszcząc brwi.
— Ona jest w ciąży — powiedział szybko, następnie chcąc coś dodać, ale zawahał się. Dostrzegł szok na twarzy nastolatka, który powoli przeradzał się w niedowierzanie i przerażenie. — Jeżeli dziecko przyjdzie na świat... w ogóle jej ciąża... ja muszę... Boże, nie wiem co robić. Naprawdę nie wiem. W tej sytuacji przecież nie mogę jej zostawić. Ale nie potrafię też zostawić ciebie. — Westchnął głęboko, będąc gotowym do podjęcia decyzji.
— Nie — odezwał się nagle chłopak, a jego głos zabrzmiał kompletnie lodowato. Uniósł wściekły wzrok, a mężczyznę częściowo przeszły dreszcze. — A ja wiem, co zrobisz. Po prostu się do mnie więcej nie odzywaj. Nie ma mnie.
— C-co? Nie, ej, nie mów tak. Ona dla mnie nic nie znaczy, to ty
— Przestań! — krzyknął, powoli czując, jak traci kontrolę nad emocjami. — Nic nie znaczy?! Od kilku miesięcy do cholery, ona nic nie znaczy! Mam tego dość, słyszysz! — wciąż unosił głos, nie przejmując się prawdopodobieństwem, że na górze jest Jess. — Zaufałem ci! Broniłem cię! Obiecałeś, że między wami nic nie ma...
— Bo nie ma, zrozum...
— Nie jestem dzieckiem do kurwy! Nie wierzę w bajki, że dzieci przynosi bocian! Tak samo, jak ciąża nie dzieje się z powietrza! Nie znamy się dzień, tydzień, miesiąc, znamy się kilka miesięcy!
— Stiles! — przerwał mu, czego natychmiast pożałował, bo oberwał nagle z wewnętrznej części dłoni w twarz. Odruchowo przyłożył dłoń do policzka, ale nie tyle go to zabolało, co zszokowało. Nigdy nie spodziewałby się, że nastolatek go uderzy.
— Podczas gdy mi powtarzałeś, że potrzebujesz jeszcze kilku tygodni, aby zerwać, wykorzystywałeś nas oboje! Pieprzyłeś i mnie, i ją. W tym samym przedziale czasowym. Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób, nie niszczy się miedzy sobą uczuć?! Powiedziałeś, że wszystko między wami gaśnie!
— Posłuchaj mnie, proszę — rzucił błagalnie. — Sam nie wiem, jak to się stało, ale my w tym czasie...
— Przestań mnie kłamać! Jesteś dupkiem, tak samo jak ja! Myślałem, że więź między wami niszczy się, ale nie, wydaje mi się, że wkładanie w kogoś penisa nie odbywa się na zasadzie „musimy to zrobić”. Tego się nie robi bez żadnych pozytywnych uczuć jak chociażby pożądanie.
— Uspokój się, Stili...
— Nie, nie uspokoję się do kurwy! Bo co, bo może nas usłyszy?!
— To niech usłyszy! — krzyknął, przykładając mu dłoń do ust. — Wysłuchaj mnie! Nie robiłem z nią tego, rozumiesz?! To jest to, o czym chciałem... AU! — jęknął, odsuwając dłoń od ust chłopaka.
— Daj mi spokój!
Mężczyzna chwycił go za nadgarstek, przyciągając do siebie.
— Porozmawiajmy na spokojnie...
— Puszczaj mnie! — Spróbował wyszarpać rękę, tracąc nas sobą kontrolę. — Puszczaj!
— Nie — wycedził przez zęby, po chwili obrywając w twarz pięści. Zamarł, otwierając szeroko oczy i uchylając usta. Dotknął miejsca, w które oberwał, następnie spoglądając na chłopaka, który przyjął pozycję, jakiej uczył go na każdym treningu. — Stiles...
— Odsuń mi się z drogi.
— Nie. Nie mam najmniejszego zamiaru. Nie chcę cię stracić, rozumiesz? — Uniknął ciosu, starając się, aby chłopak nie miał jak opuścić pomieszczenia. Nie chciał go krzywdzić, próbując wyczuć moment, żeby go obezwładnić. — Zadecyduj o tym na spokojnie.
Nastolatek wpatrywał się w niego ze wściekłością, zaciskając zęby i pięści. Wykonał kolejny cios, którego mężczyzna zręcznie uniknął. Wtedy jednak ku zaskoczeniu starszego, kolanem kopnął go w udo, na co ten jęknął, przez chwilę kulejąc.
— Skoro tak — wycedził, rozmasowując udo. — To będzie siłą. Przecież widzę, że nie jesteś sobą. Chcę usłyszeć to, co ma na myśli prawdziwy Stiles, nie jego nowa, zła wersja. Za bardzo boję się, że z tą informacją zrobisz sobie krzywdę. — Gdy chłopak ponownie zaatakował, chwycił jego rękę, wykręcając w bolesny sposób, ale nie uszkadzając jej. — Nie zmuszaj mnie do robienia takich rzeczy, proszę... — szepnął ze szczerym smutkiem w głosie.
Gdy puścił chłopaka, ten odskoczył od niego, chwytając talerz, zaczynając celować w kierunku mężczyzny. Marshall szybko zasłonił się rękoma, przerażony tym, co nastolatek chce zrobić.
— Co wy wyprawiacie?! — Z salonu dobiegł ich głos kobiety, która wściekła pojawiła się w progu. — Pojebało was?! — wrzasnęła, na co wyrwany z kontekstu Stiles odruchem rzucił w tamtym kierunku przedmiot. Porcelana uderzyła tuż obok blondynki o ścianę, na co ta psiknęła przerażona. Dostrzegając wściekłego chłopaka, wystraszyła się jeszcze bardziej. — Coś ty wprowadził do domu?! — krzyknęła, następnie uciekając wgłąb mieszkania.
Marco mimo to wciąż upierał się przy swoim.
— Wierzę, że to nie jesteś ty. Włączył ci się agresor, zaufaj mi. Uspokoisz się i przestaniesz robić to wszytko... — Wystraszył się nie na żarty, gdy w dłoni nastolatka znalazł się nóż chwycony z blatu. — Nie chcesz tego. Naprawdę nie chcesz — mówił spokojnym, opanowanym głosem, odsuwając się o krok. — Odłóż to i porozmawiajmy. Proszę. — Zauważył, że chłopak przysuwa się o każdy krok, o jaki on się cofał. Zatrzymał się nagle, prostując. — Nie. Nie zrobisz tego. Wiem to, bo wiem jak wcześniej na mnie patrzyłeś. Ufam ci, dlatego nie będę się bał.
Chłopak dysząc, spojrzał na niego, ściskając nóż w dłoni. Co jakiś czas oceniał swoje możliwości ucieczki, bez dodatkowych ofiar. Również coś w głębi mu mówiło, że nie chce użyć tego narzędzia. Jednak był to głos z głębi umysłu, zakłócany przez mgłę wściekłości. Nie zdążył nawet zareagować, gdy mężczyzna złapał nagle jego nadgarstek, wyrywając mu ostrze z ręki. Mocnym ruchem pchnął go na blat, przez co nastolatek uderzył brzuchem, krzywiąc się. Poczuł, jak mężczyzna obejmuje go mocno od tyłu, tak, aby nie miał możliwości ucieczki. Szarpnął się jak zwierzę, machając nogami.
— Puszczaj! Puszczaj! Puszczaj! — krzyczał, a każde kolejne głośne słowo słabło, zmieniając się w pełen strachu ton głosu. Zaskoczyło go, że mężczyzna nagle złożył pocałunek na jego szyi, co zadziałało jakby uspokajająco.
— Nie bój się. Jestem tu — szepnął czule, wciąż go obejmując. Poczuł, jak chłopak zaczyna drżeć, jakby miał się rozpłakać. — Już dobrze. Nic złego nie zrobiłeś. — Odwrócił go powoli, aby spojrzeć głęboko w oczy. Wyczuwając moment, gdy chłopak wpatrywał się w niego zagubiony, uchylił usta, chcąc szczerze wyznać mu miłość. Jednak gdy zaczął mówić, zagłuszył go dźwięk syren policji. Zamknął usta, otwierając szeroko oczy i spoglądając za okno, gdzie z oddali zaczęły świecić się niebiesko czerwone charakterystycznie syreny.
Na chłopaka zadziałało to jak kubeł lodowatej wody. Zerwał się nagle z paniką, podskakując w tył, kładąc dłonie na blacie i zginając nogi w locie, następnie z całej siły niczym sprężyna prostując je, uderzając z całej siły w mężczyznę, który z hukiem uderzył o szafki po drugiej stronie. Zerwał się kolejny już raz do biegu, wiedząc, że w żaden sposób nie ucieknie drzwiami wejściowymi. Znając mniej więcej rozkład domu, zaczął biec w kierunku wyjścia na ogród, przestraszony konsekwencjami swojego czynu.
Marco jęknął, dochodząc do siebie po oberwaniu, po czym pobiegł do salonu, gdzie Jess mówiła coś desperacko do policjantów, a jeden natychmiast pobiegł w kierunku tyłów domu. Z niedowierzaniem podszedł szybkim krokiem do kobiety, mając gdzieś jej stan, szarpnął ją za ramię, przerywając rozmowę i zmuszając do spojrzenia na siebie.
— Coś ty najlepszego zrobiła?!
— Proszę ją zostawić! — wtrącił się policjant.
— Spierdalaj — warknął, następnie zwracając uwagę wyłącznie na kobietę.
— To, co musiałam — odparła poważne. — To jakiś psychol, nie człowiek. Jesteś zbyt zaślepiony hormonami, aby to dostrzec.
— Nie znasz go do kurwy! To tylko dziecko, Jess! Chłopak, który potrzebuje pomocy! — wrzasnął, kręcąc głową z niedowierzaniem, gdy kobieta wciąż nieustępliwie stała w miejscu, zaczynając się powoli nerwowo rozglądać. — To koniec, Jess, koniec!
Po tych słowach zaczął biec za widzianym wcześniej policjantem, po drodze widząc porzuconą przez chłopaka torbę na trawniku. Przeskoczył przez płot, wbiegając do lasu, gdzie spodziewał się, że uciekał chłopak.
— Stiles! — wrzasnął w przestrzeń, nie zatrzymując się. — Stiles! — powtórzył desperacko, ignorując gałęzie uderzające w jego twarz.
Chłopak w tym czasie zaraz po przeskoczeniu płotu biegł przed siebie z przyśpieszonym oddechem i świadomością, że ktoś podąża jego krokiem. Wiedział, że musi uciekać. Cholernie bał się, a szczególnie policji. Strach ogłupił go do tego stopnia, że sam już nie panował nad tym, co robił. Kolejny już raz przemierzał ten sam las, tym razem jednak nie szło mu to łatwo. Gałęzie krzaków uderzały w jego twarz oraz ręce. W dodatku biegł w samych skarpetkach, dlatego ból nasilał się dodatkowo ze wbijanych w stopy patyków, kamieni oraz utrudniających bieg kłód i nierówności. Starał się za wszelką cenę nie potknąć.
Usłyszał za sobą czyjeś nawoływanie jego imienia, ale zignorował to. Skręcił jednak, biegnąc po skosie od swojej poprzedniej drogi. Musiał jak najbardziej zmylić goniące go osoby, bo dobrze wiedział, że długo nie da rady tak biec. Kolejny raz skręcił, później kolejny, aż w końcu pogubił się, mimo to nie zatrzymując. Nie miał czasu na zorientowanie się w terenie, a nawet jeśli, to i tak nic by mu to nie dało. Nie wiedział, dokąd zmierza. Po prostu przed siebie.
W dodatku jego ciało opuszczała złość, która przeradzała się w oślepiający strach. Bał się tego, co zrobił i tego, co zrobią mu, za wszystkie krzywdy wyrządzone innym. Gdy tylko usłyszał policyjne syreny, ponownie spanikował, przypominając sobie Jerry'ego oraz wydarzenie z komisariatu. W jakiś sposób to było powiązane, więc musiał unikać takich ludzi. Ucieczka była jego jedyną opcją.
Potknął się nagle o pień, lecąc do przodu i uderzając o ziemię, po czym zdarł odrobinę skóry z przedramion. Zadrżał, pozwalając wydostać się kilku łzom, które ujawniały nie tylko jego ból, ale i strach i rozpacz. To nie tak miało być. Nie tak miało się skończyć. To miał być początek nowego, lepszego życia. Zamiast tego był końcem.
Zebrał w sobie resztki sił, ponownie ledwo co wstając. Odwrócił się, dostrzegając, jak ktoś w oddali świecił latarką między drzewami. Zląkł się, zaczynając z powrotem biec mimo pieczenia mięśni nóg i rąk, bólu głowy, spowodowanego częstym płaczem oraz oznak zmęczenia. Adrenalina powoli opuszczała jego organizm, co sprawiało, że czuł się jeszcze słabszy.
— Biegnij — warknął do siebie. — Dasz radę — ponaglił, na przekór własnym chęciom coraz bardziej zwalniając.
Uderzył o kolejną gałąź twarzą, przez co musiał zatrzymać się, przecierając oczy wierzchem dłoni. Spojrzał na swoje ręce, dostrzegając, że są mocno ubrudzone ziemią. Koszulka była w pewnym miejscu naddarta, a ogółem przypominała już niemalże szarą. Ocenił stan stóp, które paliły go boleśnie. Zdecydowanie nie miał zamiaru nigdy więcej próbować tego typu przebieżki.
Spojrzał w bok, widząc, jak gdzieś między drzewami przebiega postać. Będąc niemalże pewny, że to jeden z policjantów, zerwał się ponownie do biegu. Miał poważne trudności ze złapaniem oddechu, powoli już nawet tracąc świadomość ze zmęczenia. Przymknął na moment oczy, przeskakując nad kolejną gałęzią na udeptaną dróżkę. Odczuwał wysoką temperaturę organizmu związaną z przemęczeniem.
Potknął się ponownie, teraz uderzając wyjątkowo boleśnie o szorstki asfalt. Droga przebiegająca środkiem lasu, poważnie zdarła skórę z jego dłoni i ramion aż do krwi. Chłopak prawie że wybił sobie zęby, uderzając podbródkiem o asfalt. Zaczął szaleńczo dyszeć, drżącymi rękami próbując podeprzeć się. Gdy zrobił to, odwrócił głowę, dostrzegając z daleka bardzo szybko zbliżające się światła, czemu po chwili towarzyszył coraz głośniejszy warkot silnika motocykla. Przestraszony, że leży niemalże na środku drogi, nie miał nawet siły wstać, otwierając szeroko oczy. Odruchem jednak zaczął cofać się, nie będąc w stanie krzyknąć, aby kierowca motocyklu zatrzymał się. Odwrócił wzrok, gdzie z drugiej strony dostrzegł czarny samochód.
Nigdy nie przypuszczał, że oślepiające światło reflektorów samochodu będzie ostatnim, co zobaczy.
Odłożył leniwie w pół pełny kubek na stół, czując się rozgrzanym gorącem herbaty. Potarł policzek, przez odczuwalny zarost dochodząc do wniosku, że musi się ogolić. Nie miał w planach zapuszczania brody przez najbliższy czas. Zdecydowanie mu się to nie podobało, w odróżnieniu od lekkiego zarostu. Spojrzał z powrotem na smartphone'a trzymanego w ręku, kontynuując odgadywanie firm w aplikacji Logo Quiz. Mógł przysiąc, że gdzieś widział znaczek pomarańczowej chmurki, tylko wypadło mu to z głowy. Zdawał sobie sprawę z bezsensu tej sytuacji. Dwadzieścia pięć lat, a on gra w gierki.
A w sumie, może nie jestem jedynym takim przypadkiem?
Właściwie nie miał lepszego zajęcia. Starał się już robić cokolwiek, byleby nie myśleć o tym, co go otacza. Wolał jak dziecko pochłaniać się w kolorowym wyświetlaczu, odgadując do niczego nieprowadzące rzeczy, zamiast zająć się bagnem wokół siebie. Żona wciąż czekająca na wyjaśnienia, ewidentnie wyglądająca na osłabioną. Chłopak, mieszający jego uczucia, który wciąż znika i z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Bo po co wstać z kanapy i pójść zainteresować się. Wyznać mu uczucie, porzucając kobietę dawnego życia. No tak, był tchórzem. Bolesna myśl drążyła w jego umyśle nieprzerwanie. Był tchórzem, rzucającym przed każdym krokiem pytanie „a co jeśli..?” i tradycyjne stwierdzenie „to może poczekać...”. Tak, tylko jak długo będzie czekało?
Siedząc w całkowitej ciszy, bez problemu usłyszał niegłośne dźwięki schodzenia po schodach, ale nie bardzo się tym przejął. Przecież nie mieszkał sam. Teraz już zdawał sobie sprawę z istnienia drugiej osoby tylko z powodu tych podstawowych dźwięków, jak odgłos chodzenia, otwierania czegoś, czy raz na jakiś czas krótka konwersacja. Nie było w tym nic czułego, jakby nie znali się od bardzo dawna i byli tylko współlokatorami. Tym razem jednak czuł, że coś będzie nie tak. Zrozumiał to, gdy kobieta zmierzała w jego kierunku krokiem niczym ledwo żywy człowiek. Jakby opadły z niej resztki życia, była okropnie zmęczona. Uniósł wzrok, dostrzegając jej ponury wyraz twarzy, ale i po części nieodgadniony. Jasnowłosa unikała starannie jego wzroku, w milczeniu podchodząc metr od niego. Nagle rzuciła w jego kierunku niewielki przedmiot.
Marco z zaskoczeniem złapał go, nic nie rozumiejąc. Spojrzał na biały, podłużny i plastikowy przedmiot z podejrzliwością. Odwrócił go, dostrzegając dwie czerwone kreski. Momentalnie zamarł, na tę chwilę urywając oddech. Dwie kreski, które zwiastowały jedną z najcięższych decyzji w jego życiu.
Dwie kreski, które miały przekreślić wszystko, co do tej pory planował.
Od mniej więcej godziny nie spał, utrzymując szeroko otwarte oczy, wpatrując się w punkt przed siebie. Oddychał powoli, równomiernym oddechem, nie poruszając żadnym nie potrzebnym mięśniem. Jedynie co jakiś czas mrugał lub zaciskał dłonie w pięści. Bał się. Bał się tego, co miało nadejść. Dzisiaj był dzień, w którym po raz ostatni widzi swój pokój. Cztery ściany w dość nowoczesnym i ładnym jego zdaniem umeblowaniu. Kilka starych plakatów na ścianach, pęknięta ramka zdjęcia po pierwszym wybuchu agresji, ulubione ciuchy, pochowane drobnostki, które często kryły w sobie wspomnienia minionych lat. Wszystko to musi opuścić.
Im bardziej się bał, tym bardziej był wściekły i pusty zarazem. Nienawiść do nieistniejącego punktu, którego sam nie potrafi określi, rozpierała go od środka. To znów kompletnie odcinało go od reszty. Od otoczenia. Ludzi. Uczuć. Aż w końcu siebie. Nienawidził wszystkiego po kolei. Dlaczego on? Dlaczego dzisiaj? Dlaczego w ten sposób? Każda sprawa budziła w nim nowe pytania, nie dawała żadnych odpowiedzi. Czy dało się wyłączyć uczucia? Zapomnieć o świecie? Być kimś innym? Wydawało mu się, że teoretycznie tak.
Wstał w końcu nagłym ruchem jakby poderwany przez nadnaturalną siłę. Zeskoczył z łóżka, odrzucając od siebie kołdrę. Podszedł mechanicznym krokiem do okna, otwierając je na oścież. Złapał głęboki oddech, którego zdecydowanie brakowało mu przez chwilowe wstrzymanie powietrza. Zacisnął dłonie na parapecie, po chwili wbijając paznokcie. Późnym rankiem pogoda była zdecydowanie znośna, jednak odczuwalny był dość chłodny wiatr.
Poczuł, że ktoś wpatruje się w niego, dlatego momentalnie tam spojrzał ze strachem. Co chwilę miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale nigdy nikogo nie widział. Tym razem dostrzegł młodego chłopczyka, syna sąsiadów, który wpatrywał się w niego z przewieszonym przez ramię plecakiem. Obydwoje milczeli, co dla nastolatka było ostatnio codziennością, a malec ewidentnie wyczuł, że to nie pora na żarty. W jego oczach zagościł strach przed chłopakiem z sąsiedztwa, który niczym upiór wpatrywał się w niego zimnym spojrzeniem.
— Stiles? — spytał chłopczyk niepewnie. — Ja... — Rozejrzał się nerwowo. — Tym razem nie przerzuciłem piłki. Naprawdę. Nie musisz tak na mnie patrzeć... ja tylko... ch-chciałem... w-wiesz... — Czarnowłosy dostrzegł panikę dzieciaka, ale mimo że bardzo tego chciał, nie potrafił zmusić się do przekazania mu, że strach nie jest konieczny. — Czy... czy jest okej? J-jesteś chory? Mama mówiła, że... że... — Odwrócił wzrok, ściskając sprzączki plecaka. — Bardzo źle się czujesz... T-to p-prawda?
Lawson wpatrywał się w niego w milczeniu, nie zdając sobie sprawy z tego jak strasznie wyglądał dla niczego nieświadomego dzieciaka. Chłopczyk nie mógł tego zrozumieć, chociażby bardzo chciał. Nie wiedział jeszcze, jak wygląda człowiek w załamaniu. Nastolatek w grobowej ciszy odepchnął się nagle od parapetu, znikając w głębi pokoju. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.
Cholera, co z tobą do kurwy nędzy?!
Warknął do siebie w myślach, następnie otwierając szafę. W nocy, gdy z trudnością starał się zasnąć, w jego głowie zrodził się szalony pomysł. Zemsta. Jeżeli to dzisiaj ma odejść z tego miasta, zemści się na każdym, kto wyrządził mu jakąś krzywdę. Ojciec wystarczająco oberwał. Matka ucierpi, widząc kogo wychowała, co stworzyła. Maggie nawet nie miał ochoty widzieć, nim zetrze jej tapetę z twarzy za pomocą chodnika. Darcy wystarczyło cierpienie jej chłopaka. No właśnie, Feliks. Teoretycznie oberwał, ale nie od niego. A to Stilesa powinien zapamiętać, jako skutek co mogą wyrządzić jego chore plany. Marco. Z nim nie miał pojęcia co wybrać. Skrzywdził go... i właściwie nie. W tym wypadku zamierzał porozmawiać z nim w cztery oczy. Ciężko skrzywdzić kogoś, do kogo odczuwamy uczucia. Jedyna osoba, przy której czuł się bezpiecznie.
Wyjął ciemną koszulkę z ciemnym nadrukiem „sorry not sorry”. Tradycyjnie czarne dżinsy oraz zwykła ciemna, rozpinana bluza z kapturem, która przyda mu się na później. Zamknął szafę, chwycił telefon z półki, włożył do tylnej kieszeni spodni zdjęcie małego siebie, które poprzedniego dnia wyjął z albumu. Zatrzymał się nagle, spuszczając wzrok. W milczeniu wrócił do szafki i z zakamarka wyjął białą koszulkę. Czując smutek, wpatrywał się w autograf. Wszystko zaczęło się od tego jednego napisu. Postanowił zabrać ze sobą jeszcze byle jaką niewielką torbę, aby móc zabrać ważną dla niego rzecz i kilka drobiazgów.
W końcu wyszedł na korytarz i podążył do łazienki. Rozebrał się do naga, spoglądając w dół na bandaż. Przygryzł wargę i zaczął powoli rozwijać go, odkrywając ciężko zasklepiającą się ranę, która wciąż wyglądała nieprzyjemnie, a wyrazy były w miarę widoczne.
Wszedł do kabiny, odkręcając wodę i dostosowując temperaturę. Nałożył na włosy sporo szamponu, a następnie dokładnie namydlił się, jakby mając nadzieję, że to zmyje również brud z jego duszy. Wszystkie smutki i problemy. Desperacko tarł powierzchnię ciała, po chwili spłukując się dokładnie i wychodząc, ponieważ woda zaczęła sprawiać mu lekki ból w spotkaniu z raną. Z podobną dokładnością wytarł się i stanął przed lustrem, pozwalając, aby chłód spoza zaparowanej kabiny ochładzał jego skórę.
Przymknął oczy, wzdychając głęboko. Dlaczego nic nie mogło być jak kiedyś? Gdy spotykał się z Marshallem, pomagał przyjaciółce i chodził do szkoły. Tak bardzo tęsknił za możliwością spędzenia czasu z mężczyzną. Poczuł łzy w oczach, na myśl, że ma dziś wyjechać. Towarzyszyła mu jednak zgubna nadzieja, że może jest jeszcze szansa. Może mógłby uciec i poczekać aż Marco zakończy wszystko z Jess i znajdzie dla niego czas. Może zainteresuje się boksem pod kątem zawodowym i zacznie ćwiczyć intensywnie, by mógł wykorzystać to jako możliwość spotykania z Marshallem? Przecież zawsze była jakaś możliwość. W końcu na jego twarz wpłynął lekki uśmiech, zwiastujący, że naprawdę wierzył w poprawę sytuacji. Przejechał dłonią po przydługawych już włosach, zaczynając nucić pod nosem, wspomnieniami sięgając momentów, które naprawdę mógł uznać za budzące w nim radość z życia.
— Love me like you do, lo-lo-love me like you do...
Stiles wydał z siebie dźwięk podobny do pisku, ze śmiechem upadając na materac, znajdujący się na podłodze sali treningowej. Zaczął wiercić się i śmiać, gdy mężczyzna usiadł na jego biodrach, następnie łaskocząc w okolicach żeber. Marshall uśmiechnął się szeroko, ukazując zęby, gdy nieustępliwie torturował chłopaka.
— Jaki jestem? — spytał z naciskiem, niby się gniewając, a jako karę za poprzednie wyzwisko wciąż łaskocząc go, bez trudu siedząc wciąż na chłopaku, mimo jego prób wydostania się spod uścisku.
— Kochany! Kochany! — krzyknął, znajdując przerwę między kolejnym wdechem, dzięki którym nie udusił się jeszcze ze śmiechu. — Nie jesteś głupi! Przeestań! — rzucił błagalnie, ściskając powieki i chichocząc.
— Uznam, że ten opis przyjmuję. — Udając powątpiewanie, odsunął od niego ręce, wpatrując się z góry jak na skazańca. Po chwili jednak uśmiechnął się lekko, przesuwając w tył, rozsuwając nogi chłopaka i kładąc między nimi. Poczuł jak ten obejmuje go wokół bioder, co zdecydowanie mu się spodobało. Podparł się na łokciach, aby go nie przygnieść i zaczął krótkimi muśnięciami dotykać jego ciepłych i przyjemnych ust. W końcu pochylił się, przyciskając swoje wargi do jego, przymykając oczy.
Gdy mężczyzna odsunął głowę, Stiles uchylił powieki, w milczeniu wpatrując się w niego z wesołymi iskierkami w oczach. Kompletnie nie zwracał uwagi na otaczający ich świat, zajęty jedynie mężczyzną przed nim. Jedna z niewielu okazji podczas treningów, gdy mogli pobyć jakiś czas sam na sam, pozwalając sobie na tego typu pieszczoty.
Zauroczony był w nim całkowicie, każdy gest, jaki wykonywał mężczyzna, budził w nim ciepło lub podniecenie. Podobał mu się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Czekoladowe włosy, ciemne oczy, wyraźny zarys mięśni dzięki wysportowanemu ciału. Ubrany zawsze w jego zdaniem młodzieżowe style, drażniący skórę lekkim zarostem na policzkach. Swoją posturą zawsze sprawiał, że czuł się bezpiecznie.
Charakter mężczyzny wydawał się skomplikowany, ale mimo to uwielbiał go. Ewidentnie, gdy chciał, potrafił być opiekuńczy i czuły. Potrafił rozbawić do łez i sprawić, że wszystko było widziane w kolorowych barwach. Nie widział jednak w nim jedynie uroczego mężczyzny, jak od początku ich nietypowego poznania kojarzył go również z seksapilem. Gdy chciał, potrafił rozpalić słowami, jak i zachowaniem zmysły do czerwoności, swoją dominacją wprawiając w seksualne zakłopotanie.
Właśnie tak postrzegał mężczyznę, którego chciałby móc widywać codziennie o każdej porze. Wiedział jednak o jego drugim życiu, które było jedynym aspektem wahania w uczuciach chłopaka. Czy mógł cokolwiek do niego poczuć? Czy to było możliwe? W końcu to nie była para, to nie były zaręczyny, to była przysięga przed Bogiem, że nigdy siebie nie opuszczą. A on tak po prostu wtrącił się w ich małżeństwo.
Od wypadu nad jezioro poruszał temat kilka razy, chcąc w ogóle dowiedzieć się, czy może pozwolić sobie na lekką nadzieję, że to, co mówi Marshall na pewno jest prawdą, czy tylko został ofiarą podwójnego życia. Słuchał uważnie jego opowieści z młodości, dni ślubu, lat małżeństwa. Mężczyzna nie gubił się w tym, co mówił. Naprawdę patrzył w przestrzeń i opowiadał o swoim życiu, myślami odpływając gdzieś w przeszłość. Wyglądało na to, że od początku coś zawsze było nie tak. Jakaś mała drobnostka, ale było. To spowodowało pęknięcie w murze zaufania. Z latami pęknięcie poszerzało się, a mur sypał coraz bardziej. W tym momencie konieczne było podjęcie ostatecznej decyzji, czy mur porzucić w zapomnienie, czy podbudować.
Objął mocno mężczyznę, naprawdę nie chcąc go tracić. Przytulając go zawsze czuł, jak Marco odwdzięcza się tym samym, szczerze. Nie miał jakichś niepewności co do ich dotyku. Był szczery w swych wyznaniach... lub utalentowany w sztuce kłamstwa. Teraz jednak nie przejmował się konsekwencjami, nawet nie przejmował się tym, że robił coś, czego nie powinien. Że na widok mężczyzny jego serce naprawdę zaczynało bić mocniej.
Skończył zapinanie spodni, następnie przez ramię przekładając torbę. Spojrzał na ekran telefonu, dostrzegając dwie wiadomości.
„Ronny: Jeśli czytasz ten esemes, to znaczy, że nadawca pyta o samopoczucie.”
Uśmiechnął się do ekranu i natychmiast odpisał, bojąc się, że później zapomni. Jednakże w połowie zdania zastopował pisanie. Sam nie wiedział jak się czuł. Źle, smutno, tragicznie, wściekle?
„Nadawco esemesa, jeszcze żyję. Moje samopoczucie jest trudne do określenia. Rodzice mają pewien głupi pomysł... Słuchaj, jakby co, w takiej ostatecznej ostateczności mogę wpaść do ciebie na noc?” Wysłał, następnie odczytując kolejnego SMS'a. Ten jednak wzbudził w nim lekki lęk i podejrzenia. Był zbyt poważny jak na jego nadawcę. Poza tym te słowa zawsze wzbudzały w każdym strach i niepewność.
„Marco: Możemy dzisiaj porozmawiać? To ważne.” „...Jasne. Będę wieczorem, okej? Też chciałem spytać o taką jedną rzecz, ale o tym już porozmawiamy później.” Spojrzał na nowy już SMS, w którym przyjaciel poinformował go, że musi się trochę pokłócić z mamą w tej sprawie, ale jak najbardziej zawsze może przyjść, choćby miał wchodzić oknem. To zdecydowanie ucieszyło go. Nie podda się tak łatwo rodzicom, ma przed sobą dwie możliwości, któraś zdecydowanie musi wypalić.
Schował smartphone'a, wychodząc na korytarz. Usłyszał odgłosy kłótni kobiety i mężczyzny, dlatego momentalnie zrozumiał, że matka wróciła. Czuł się jak przed wejściem na salę rozpraw. Już dziś ma zapaść wyrok o jego przeniesieniu, ale nie podda się.
Choćbym miał spierdalać na inny kontynent, nie trafię tam.
Po cichu szedł przy ścianie, tak długo, aż podniesione głosy stały się zrozumiałe. Wolał wiedzieć, na czym tak zwanie stoi i jak sytuację widzi jego matka. A raczej kobieta, której geny odziedziczył. Kobieta, która pozwoliła porzucić swoje drugie dziecko z niewiadomego mu powodu. Tego też się dowie. Kiedyś. Wyostrzył słuch, skupiając się na rozumieniu ich słów.
— To koniec. Mam kurwa dość! Nie widzisz, jak wyglądam?! To nie jest wystarczający powód, że jest czymś niebezpiecznym?! — Jego głos emanował wściekłością i gniewem.
— Charles, drugiego dziecka nie porzucę z twojej decyzji, słyszysz? — bardziej stwierdziła, niż spytała, drżącym głosem.
— Ykhm. Mieliśmy jedno dziecko. — Upomniał ją. — Mówimy o ludziach, Suzan.
— Cholera, przecież to było dziecko! Nasze dziecko!
— Kto twierdzi, że nasze, ten twierdzi. A teraz zamknij się i o tym nie wspominaj! Naszym głównym zmartwieniem jest mieszkający z nami nieprzewidywalny gówniarz!
— Niech ci będzie. Jesteś pewien, że chcesz go tam wysłać? To jednak nasz syn, może... może...
— Może co?! Może damy mu szansę?! Mało to w gazetach piszą o młodocianych przestępcach?!
— Posłuchaj mnie! — wrzasnęła matka, co zdziwiło nawet nastolatka stojącego u góry. — To nie wina naszego syna, to ten potwór tak na niego wpłynął! — krzyknęła z ewidentnie płaczliwym głosem, szarpanym rozpaczą.
— O kim ty niby mówisz?!
— Twój syn jest wykorzystywany.
Stiles spojrzał przed siebie z szeroko otwartymi oczami, nagle tracąc dech. Zdążył zapomnieć o sytuacji, gdy matka zobaczyła go z Marshallem w łóżku, po czym wystawiła swoją opinię na temat tego, uważając go za gwałciciela i tym podobne.
— Że co?! Wiesz w ogóle, co mówisz?!
— Tak. Wiem. On... on jest... — urwała, próbując opanować głos. — Wykorzystywanie seksualne w tym wieku na pewno musiało na niego wpłynąć. Charles, to nie jest jego wina, że taki się stał.
W każdej innej rodzinie nastałaby grobowa cisza, czas by przetrawić informację. Jednakże tutaj, momentalnie przerwał ją toksyczny głos mężczyzny.
— Co? — syknął przez zęby.
— Ja widziałam... ten mężczyzna...
— Jaki mężczyzna?! — Usłyszał cichy pisk kobiety, jakby mężczyzna szarpnął ją za ramię.
— Charles, proszę, uspokój się...
— Twierdzisz jeszcze, że jest pedałem?! I ty mi mówisz, że on nie powinien trafić do psychiatry?! Jest chory psychicznie, do kurwy nędzy! Bycie pedałem to ewidentnie choroba, którą trzeba leczyć — warknął, ściskając jej ramię. — Słuchaj no, nie będę mieszkał z czymś takim pod jednym dachem. Nie obchodzi mnie czy tego chce, czy jest jakiś tam wykorzystany, jest po prostu pedałem. Jebanym pedałem, rozumiesz?! — wrzasnął, popychając kobietę, która potknęła się ze strachu o własne nogi, upadając na podłogę.
Stiles słysząc jej upadek i łkania, zareagował momentalnie. Bał się mężczyzny, ale przecież... przecież poprzedniego dnia dał radę. Postawił mu się. Tym razem też musiał postąpić o kolejny krok. Nie mógł tego tak zostawić, wtedy o wszystko oskarżą Marco, a to nie było prawdą. Nie czuł się przez niego zniszczony, a co dopiero wykorzystany. Za to był wykorzystany przez kogoś innego. Kogoś, kogo ukrywać dłużej nie miał zamiaru.
Postąpił krok do przodu, wiedząc, że jeśli nie zrobi tego teraz, nie zrobi tego nigdy więcej. Zszedł na dół, najciszej jak potrafił i wyszedł na korytarz, a wtedy dopiero małżeństwo spojrzało na niego. Matka podnosiła się szybko z ziemi, a ojciec spojrzał jak na najgorszą osobę na świecie. Twarz blondyna zdobiła paskudna rana na twarzy, która ewidentnie wymagała wizyty u lekarza. Również jego nos nie prezentował się za dobrze. Poza tym spory siniak na twarzy zdecydowanie zwracał na siebie uwagę. Wziął głęboki oddech, następnie zaczynając mówić cicho.
— Jesteś hipokrytą, wiesz? Wyzywasz mnie od pedałów, traktujesz to jako chorobę... a tymczasem co kazałeś mi robić? — Nie dokończył, ponieważ przerwał mu krzyk mężczyzny.
— Spierdalaj do swojego pokoju! JUŻ!
— Nie — odparł poważnie. — To twoim zdaniem było co, jeśli nie pedalstwo? Kazałeś mi klękać i robić ci loda, to nie było chore? — spytał retorycznie przez zęby, starając się panować nad głosem. Za wszelką cenę nie mógł poddać się emocjom strachu.
Roztrzęsiona matka wpatrywała się w niego, biorąc to za okrutny żart. Spojrzała na swojego męża, jakby oczekując natychmiastowych wyjaśnień. On z kolei napiął wszystkie mięśnie, wpatrując się w nastolatka wilkiem.
— Śmiesz wyrażać się o mnie w ten sposób? No dalej, to jest twój sposób na zniszczenie tej rodziny? Każdego okłamiesz, że zmuszam cię do takich rzeczy i oczywiście staną po twojej stronie. Jak tak możesz? — Utrzymywał o dziwo spokojny wzrok, jednak białe knykcie palców zaciskanych w pięść ewidentnie świadczyły o wściekłości. — Chodź no tu.
Czarnowłosy pokręcił głową, a odwaga zaczęła powoli opuszczać jego ciało. Ojciec nie był teraz tylko zły, teraz był ewidentnie wściekły. Nawet bardziej niż wściekły, nienawiść wręcz rozgrzewała go do czerwoności. Wiedział, że jego syn miał rację.
— Nie. Nie dam się znów skrzywdzić.
— Znów?! Skrzywdzić, to ja cię dopiero skrzywdzę. Chodź tu! — wrzasnął, zrywając się do biegu w kierunku chłopaka, a tymczasem matka wydała z siebie przerażony okrzyk imienia męża, mając świadomość, że fizycznie nie da rady ich rozdzielić.
Czarnowłosy niczym przerażone zwierzę zerwał się do biegu, zrzucając byle jak torbę, z powrotem biegnąc po schodach na górę, słysząc za sobą dudniące kroki biegu. Jego koszmar. Jego wrażenie, że mężczyzna wstanie i zabije go. Teraz to wszystko urealniało się. Pognał na koniec korytarza, wpadając do sypialni rodziców, czego po chwili pożałował. Nie miał stąd ucieczki. Przebiegł po łóżku, zeskakując na podłogę, oceniając szybko możliwości. Chwycił elektroniczny zegarek z szafki nocnej, unosząc dłoń, gotowy do rzutu.
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia z histerycznym, gromkim śmiechem.
— Myślisz, że masz jakąś szansę?! — warknął, stając w progu. Ściągnął nagle pasek ze spodni, chwytając go do rąk i napinając. Tym razem nastolatek jednak czuł, że nie skończy się to klapsem jak za czasów dzieciństwa. — No chodź tutaj, nic ci nie zrobię. To dla bezpieczeństwa mojego i matki. — Wskazał na pasek. — To powinno powstrzymać cię, aż przyjadą odpowiedni ludzie.
Chłopak zauważył, że mężczyzna powoli idzie w jego kierunku, zaczął również się zbliżać, oceniając możliwości. Wystarczy, że przebiegnie na korytarz, a stamtąd droga do wolności. Gdy blondyn okrążał łóżko, chłopak znów wskoczył na nie, chcąc tak samo zgrabnie uciec, ale wtedy w powietrzu rozległ się dźwięk niczym z bicza, a on sam krzyknął i ze łzami spadł z łóżka, czując pieczenie na udzie. Upuszczony zegarek poturlał się kawałek dalej. Po jego policzkach spłynęły łzy, a ślad zaczął boleśnie dawać o sobie znaki. Mężczyzna usiadł na jego klatce piersiowej, łapiąc nadgarstki chłopaka.
— Wyraziłem się jasno, czyż nie? — syknął. — Chyba wypada odpłacić się za to, co zrobiłeś z moją twarzą.
Zadrżał ze strachu, niemal czując dzięki wyobraźni ból, gdy mężczyzna przejdzie do czynów. Cokolwiek mu nie zrobi, czy uderzy, czy zgwałci, to wszystko będzie tak bolesne, że zdecydowanie straci przytomność. Strach zawładnął jego ciałem, ale wtedy zdarzyło się coś, czego by nie przypuszczał. Blondyn padł obok na ziemię, obrywając wazonem, co ewidentnie otumaniło go.
Nastolatek zerwał się automatycznie do biegu, przez kilka sekund, które wydawały się jakby spowolnionym tempem, wpatrywał się w zapłakaną matkę, która najwyraźniej obroniła go. Po prostu zadziałał jej matczyny instynkt. Spojrzała na niego zielonymi oczami, które już dawno straciły blask.
Pognał przed siebie, w kierunku schodów, słysząc nawoływanie matki.
— Stiles, proszę, oni ci pomogą!
Jednak on nie miał zamiaru trafiać do żadnego zakładu. To koniec. Sam sobie pomoże.
Biegnąc, złapał torbę z podłogi, szybko ją przekładając przez głowę, następnie na nogi wsuwając czarne trampki. Już po chwili biegł przez podwórko, czując jakby był zbiegłą zwierzyną. Jakby uciekał przed śmiercią.
Przeszedł przez płot, następnie zagłębiając się w las. Gałęzie zaczęły uderzać go w twarz, dlatego zwolnił i obejrzał się za siebie. Na wszelki wypadek chwycił kamień, który potrafił utrzymać w dłoni i usiadł, szaleńczo dysząc. Poczuł się potwornie zmęczony, mimo że z dwie godziny temu dopiero co wstał. Wyjął z torby butelkę picia, biorąc łyk, aby zwilżyć gardło.
— Już dobrze, Stiles. Nie skrzywdzi cię. Naprawdę. — Zaczął szeptać sam do siebie, pocieszająco gładząc się po ramieniu. — Nikt cię nigdy nie skrzywdzi. Nigdy. Nigdy. Nigdy.
Powtarzał, rozglądając się, czy znikąd nie nadbiega mężczyzna. Gdy ocenił swoją pozycję na bezpieczną, odprężył się i założył kaptur, następnie opierając głowę o pień drzewa. Ścisnął kamień w dłoni, przymykając oczy. Ma teraz czas na przemyślenie sytuacji, uspokojenie się, zajęcie jakąś normalną rzeczą, jak przejrzenie Youtube, czy pogranie w gry. Musiał znaleźć sobie zajęcie na następnych kilka godzin.
Wsunął ręce do kieszeni, udając się w kierunku sali, której numer podała mu była przyjaciółka. Mimo obawy o problem z dostaniem się, chłopakowi udało się wejść na piętro pod pretekstem zaniesienia dokumentu matce, która czekała przed salą. Starał się nie okazywać ani odrobiny strachu i niepewności, ale przez podejście do śpieszącej się pielęgniarki, trafił idealnie. Zabiegana kobieta nie miała czasu na rozmowę, więc rzuciła szybkie słowa zgody, oraz upomnienie, aby był tam tylko chwilkę. To mógł jej obiecać, jego wizyta tutaj nie będzie długa.
Mając czas na przemyślenia, zrozumiał jedno. Nienawidził Feliksa. Po prostu nie tolerował już nawet jego imienia. Krocząc szpitalnym korytarzem, mocno oświetlonym, w czarnym ubraniu czuł się co najmniej dziwnie. Jakby przebrał się za zwiastun śmierci. Znał powiedzenie, że leżącego się nie kopie, ale on w tej sytuacji miał to głęboko gdzieś. On nie kazał nikomu atakować chłopaka, zresztą nawet o tym nie pomyślał. To będzie jego osobista zemsta. Czując z każdym dniem, szczególnie ostatnio, jak traci zmysły, powoli przyswajał to do siebie. Przestaje być rozsądnym człowiekiem. Staje się kimś, kto od zmysłów odchodzi. Może i to kiepskie wytłumaczenie, ale to również go nie obchodziło.
Zatrzymał się, upewniając, że nie ma nikogo w pobliżu. Minęła go pielęgniarka pchająca wózek z jednym z chorych pacjentów, dlatego aby nie zwracać na siebie uwagi, wyjął telefon i zaczął udawać, że coś w nim sprawdza. Gdy zniknęła za rogiem, schował urządzenie i nacisnął klamkę. Wszedł do niewielkiego pomieszczenia, spoglądając na chłopaka, który aktualnie wpatrywał się w sufit, momentalnie odwracając wzrok na nowego przybysza. Z obojętności, przeszedł na wyraz kpiny, unosząc lekceważąco brwi do góry.
Stiles z wahaniem ocenił jego stan, ewidentnie wymagający hospitalizacji. Głowę owiniętą miał bandażem, a na nos zakryty opatrunkiem. Oprócz tego lewa ręka od nadgarstka aż po ramię zakryta była gipsem, a do żył wbite przewody, które momentalnie kojarzyły mu się z momentem, gdy sam przebudził się w szpitalu i ze strachu oderwał je. Mimo to najbardziej zainteresowała go jego złamana w okolicach kostki i łydki noga, która ogipsowana utrzymana była w górze na wyciągu. To zrodziło w jego głowie naprawdę nietypowy, okropny pomysł. Jednak... patrząc na stan chłopaka odczuł lekkie współczucie. Wyglądał naprawdę marnie. Postanowił dać mu tę ostatnią szansę.
— No proszę, kto mnie odwiedził. Co to się wydarzyło? — Na wstępie rzucił szatyn z kpiną. Gość w tym czasie zajął miejsce na krześle obok, rozglądając się po pomieszczeniu. — Cieszę się niezmiernie, że cię widzę.
— Ta, daruj sobie bycie miłym — odparł ponuro, unikając jego wzroku.
— Co cię tu sprowadza? Wyrzuty sumienia? Satysfakcja z widoku, w jakim jestem stanie? Radość z nieszczęścia? — zgadywał, uśmiechając się z typową dla niego udawaną uprzejmością.
— Żebyś wiedział, że patrzenie na twój ból — rzucił zirytowany. — Świetny widok, że jednak jest coś takiego, jak sprawiedliwość losu.
— Sprawiedliwość ma różne oblicza, czasami jest to na przykład nieopanowany pojeb.
Co ja tam o daniu mu tej szansy?
— Jak dla mnie, i tak nieźle się trzymasz. Mógł się lepiej postarać.
— Jak tam tatuaż? — Uśmiechnął się szeroko, a Stiles odruchem w końcu spojrzał mu w oczy. — Wiesz, wyglądasz jak upiór. Umierasz od tego? Proszę, powiedz, że tak...
— Żebyś ty zaraz od czegoś nie umierał — warknął.
— Ooo, jaki groźny!
— Leżysz na łóżku, ledwo się ruszając, a wciąż masz odwagę być aroganckim?
— Tak. I tak nic mi nie zrobisz, to nie jest w twoim stylu. Boisz się. Boisz się tego, że ktoś cię zobaczy. Że uznają cię za kogoś nienormalnego. A może boisz się, że wtedy powiem im wszystko i Marco trafi do więzienia? — Odczuł niemałą satysfakcję, gdy mimika chłopaka lekko zmarniała. — Och, czyżby o to chodziło? Przyszedłeś mnie przepraszać?
— Nie mam za co cię przepraszać — szepnął.
— Jasne, że nie. Przecież jesteś wyjątkiem. Dzieciątkiem, które zawsze jest bez winy. Chłopczykiem, o którego musi się martwić starszy pan. — Ostatnie zdanie wypowiedział przesłodzonym tonem, jakby mówił do dziecka. — W zamian za to uprawiasz z nim seks? Świetny układ. Chyba że, podnieca cię bycie z kimś, kto może się na tobie wyżyć, co? Powiedziałbym, że taki układ jest bardzo prawdopodobny. Marco chyba już z rozmachu po pobiciu mnie chciał rozebrać.
— Przestań mi mącić w głowie! — wrzasnął nastolatek, na co Felix aż przestał się odzywać, wyrwany z taktu tym nagłym przeraźliwym krzykiem. Nie było w tym wściekłości typowej, jakby usłyszał wręcz desperację, która odrobinę go przeraziła. — Robisz to za każdym pieprzonym razem! Wszystkim mącisz w głowie! Jesteś pieprzonym manipulatorem — warknął.
Szatyn wciąż milczał, starając się wymyślić dobrą odpowiedź. Poczuł irytację, że pierwszy raz brakło mu sensownego odgryzienia się.
— Nie jestem.
— A co właśnie robisz?! — Odetchnął głęboko, z powrotem unosząc wzrok, jednak jego tęczówki przybrały ciemniejszego niż zwykle odcieniu, co dodało mu mroczniejszego wyglądu. Dopiero teraz Felix zwrócił uwagę na to, jak wyglądał, podczas gdy Lawson kontynuował. — Cały czas mącisz mi w głowie. Połowa z tego, co mówisz jest nagięciem rzeczywistości. Kłamstwem, które przy spoglądaniu pod kątem logiki wydaje się być prawdą. Jesteś mordercą. Jednak nie fizycznym, a psychicznym.
— I co z tego? Nawet jeśli, to ty tu jesteś pojebem. Spójrz na swoje życie, jak ono wygląda? Zastanów się, Stiles — warknął, wpatrując się w niego złowrogo. — Przestań być pizdą.
Te trzy słowa sprawiły, że brunet złapał głęboki wdech, zapinając bluzę. Zakręciło mu się w głowie do tego stopnia, że musiał oprzeć się dłonią o kolano. Poczuł, jak zaczynało brakować mu powietrza, a temperatura w jego ciele biegła w górę. Zacisnął zęby, wstając nagle, przesuwając krzesło wzdłuż łóżka i wchodząc na nie.
— Co ty odpierdalasz? — spytał szatyn z kpiną i lekkim wahaniem. — Skaczesz na główkę?
— Nie. Stosuję się do twoich rad.
— Aaa, no dobra. Jasne, rozumiem bełkot takich idiotów jak ty. No złaź do kurwy z tego krzesła, jebło cię?!
Stiles spojrzał na niego z góry, biorąc głęboki wdech. Stracił racjonalne myślenie, zaślepiony nagłą nienawiścią do niego. Nienawidził go tak bardzo, że miał ochotę płakać. Pod wpływem impulsu skoczył nagle, tak jak planował, upadając pośladkami na nogę chłopaka. Przez jej dość wysokie położenie w powietrzu, coś w nodze strzeliło, jakby wyginając kolano w nienaturalną stronę. Szatyn wrzasnął na całe gardło, a w naturalnej reakcji z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Wygiął się do tyłu, dłonią uderzając o łóżko, zaciskając z całej siły powieki i wyjąc, czując przy tym tak mocny ból, że robiło mu się słabo.
Jednakże tego czarnowłosy już nie widział. Zaraz po upadku i nieprzyjemnym dla uszu dźwięku, dla efektu odbił się od jego nogi, wstając i nasuwając kaptur na głowę. Otworzył w pośpiechu drzwi, słysząc za sobą krzyk chłopaka, a na korytarzu momentalnie pojawiła się pielęgniarka, zaniepokojona krzykami.
Nastolatek biegł przed siebie, pochylając głowę, aby niemożliwe było przyjrzenie mu się. Wpadł na schody, o mało nie przewracając jednej ze starszych pacjentek. Na dole wyminął lekarza, który zszokowany wpatrywał się w niego. Ktoś krzyknął coś z góry, ale tego chłopak również nie usłyszał, bo niczym taran wpadł na drzwi, pośpiesznie je otwierając. Wybiegł na zewnątrz, przebiegając przez parking i gnając przed siebie. Skręcił, przypominając sobie rozkład ulic, jak najszybciej dostanie się do lasu. Coś, czuł, że dzisiaj natura będzie jego bliskim przyjacielem.
Będąc w jego zdaniem bezpiecznym już miejscu, zatrzymał się, niemalże dusząc z szaleńczego biegu. Instynktownie biegł przed siebie, bojąc się konsekwencji swojego czynu. Jak zwykle. W kompletnej paranoi nawet przerażało go bycie ubranym w te same ciuchy. Zrzucił torbę z ramienia, odpinając ją. Szybkim ruchem ściągnął z siebie górne ubrania, przebierając na białą koszulkę z autografem. Napił się wody, po chwili chowając wszystko. Zaczął iść dalej w głąb lasu, w uszach wciąż mając dźwięk nieprzyjemnego chrzęstu kości oraz krzyk chłopaka. Przystanął na moment, wpatrując się w zachodzące słońce.
— Coś ty zrobił? — spytał sam siebie, czując łzy w oczach. Ruszył dalej, po kilku metrach upadając na kolana. — Boże, przepraszam. Przepraszam — jęknął, przykładając dłonie do twarzy, zaczynając szlochać. Odsunął się, opierając plecami o pień i przyciągając do siebie kolana.
Wyprostował się, wpatrując przed siebie z obojętnością, a po jego policzkach spływały łzy. Przechylił lekko głowę, czując się kompletnie zagubionym. Zdecydowanie musi odpocząć. Czekał na niego jeszcze jeden cel podróży.
W przeciągu czasu nim zdążył się uspokoić i poukładać myśli, na dworze zdążył już zapaść mrok. Zrobiło mu się chłodno, ale mimo to zamiast ubrać bluzy, pocierał ramiona, aby się ogrzać. Głownie otrząsnął się poprzez rozmowę za pomocą wiadomości z Marco. Umówili się, że chłopak ma przyjść o godzinie dwudziestej pierwszej. Zastanawiało go, czy będzie Jessica. Przecież normalnie w tym wypadku nie umawiałby się z nim.
Szedł oświetlonym chodnikiem, blisko ścian budynków. Wieczorami za wszelką cenę unikał lasu, ciemnych miejsc i ulic. Wciąż panował w nim strach, że wydarzy się powtórka jednego z najgorszych dni w jego życiu. Starszy mężczyzna już zawsze będzie budził w nim strach i wrażenie ponownego bólu. Minął jakąś kobietę z psem, po drugiej stronie przeszła grupka nastolatków, na szczęście nie zwracając na niego uwagi. Przynajmniej choć raz wieczorem nie czuł się podejrzanie samotny.
Po kilkunastu minutach drogi był na miejscu, powoli otwierając bramę, aby wejść na teren domu Marshalla. Czuł się tak dziwnie zagubiony, w dodatku w koszulce z autografem, którą otrzymał w pierwszy dzień ich poznania się, że ponownie poczuł jakby miało wszystko się powtórzyć. Teraz musiało być lepiej. Zaczynał życie od nowa, kończąc poprzednie. Koniec ze strachem, smutkiem, agresją. Koniec z zadawaną mu krzywdą, nienawiścią i podburzaniem psychiki. Koniec z byciem słabym, zagubionym.
Zapukał ostrożnie do drzwi, uśmiechając się lekko. Czuł się tak samo nieśmiało, jak kiedyś. Dzisiaj zbliżała się zdecydowanie ostateczna decyzja. Nawet jeżeli mężczyzna miał zamiar powiedzieć coś o niepewności, on ma już dość. Koniec uciekania, sam przyzna Jessice, co dzieje się wokół niej. Nie będzie dłużej czuł się jak oszust.
Usłyszał dźwięk naciskania klamki, dlatego uniósł wzrok z tą samą lekką wesołością, napotykając niepewne spojrzenie Marco. Tyle wystarczyło, aby poczuł, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Obydwoje stali w miejscu, żaden nie wiedział co powiedzieć, zrobić. Stiles był kompletnie zaskoczony oziębłym przywitaniem, a Marshalla wciąż dręczyły konsekwencje. Konieczność wyboru.
— Cześć, Stiles — powiedział w końcu, a na jego zmęczoną twarz wpłynął lekki uśmiech. — Przepraszam, nie potrafiłem w nocy zasnąć i mam dziś nietypowy humor — wyjaśnił, następnie obejmując go ramionami i przysuwając do siebie.
— Tęskniłem — szepnął ledwo słyszalnie, wtulając się w niego i przymykając oczy.
— Ja też, mały... — odparł po chwili, czując napływ łez do oczu, jednak starał się opanować. — Ja też — powtórzył, mocniej go obejmując. Nie potrafił sobie wyobrazić, że już nigdy więcej nie miałby czuć ciepła bijącego od tego chłopaka. Móc widzieć jego zagubienie, nieśmiałość. Był pewien, że nie da rady tak żyć. Powoli decydował się, którą drogę wybierze. Potrzebował tylko jednego dnia i opinii nastolatka. Jeszcze jednej nocy na dokładne przemyślenie.
Marshall w końcu odsunął się od niego, zachęcając aby wszedł. Czarnowłosy zaczął zdejmować buty, kątem oka dostrzegając czarne szpilki i inne damskie buty. Czyli Jessica wciąż była w mieszkaniu, ale najwyraźniej wyszła, chociaż i tego nie był pewien. Ruszył za brunetem do kuchni, zauważając nieumyte naczynia w zlewie i ogólny lekki bałagan. Powyciągane sztućce, talerze, kubki, byle jak zamknięte opakowania. Musiał przyznać, że w tak nowoczesnej kuchni wyglądało to co najmniej dziwnie.
— O czym chciałeś porozmawiać? — zagadnął chłopak, przypominając sobie treść esemesa.
— Ja... — Mężczyzna zaczął mówić, jednak nie potrafił się wysłowić. Pokręcił w końcu głową, rezygnując. Doszło do niego, że ta rozmowa może mieć nieprzewidziany skutek, dlatego wolał choć chwilę dłużej spędzić z nim czasu. Pokazać mu, że mimo wszystko, niezależnie od tego, co się stanie, coś dla niego znaczył. — Odłóżmy to na później, dobra? Dawno cię nie widziałem, te dziesięć minut może poczekać.
Stiles pokiwał głową, nagle zaskoczony wpatrując się w mężczyznę, który podszedł do niego i podsadził go na blacie, następnie stając między nogami chłopaka. Uniósł wysoko brwi, przyglądając się napisowi na koszulce i przejeżdżając po nim palcami, jakby sprawdzając, czy jest prawdziwy.
— To... to ta koszulka... — rzucił, unosząc wzrok na chłopaka przepełniony jakby chwilową dziecięcą radością.
— Tak — odparł z uśmiechem, przez chwilę skupiając wzrok na tym miejscu. Po chwili jednak spojrzał w oczy mężczyzny, zauroczony nim. Po raz pierwszy od dawna, z powrotem poczuł się normalnie. Jakby wszystko miało być lepiej.
Mężczyzna pochylił się, dotykając swoimi wargami ust chłopaka, z początku delikatnie, jakby jego usta wykonane były z jedwabiu, po czym przycisnął swoje odrobinę mocniej do jego. Przygryzł delikatnie wargę chłopaka, na co on ułożył dłonie na jego brzuchu, a następnie owinął ręce wokół karku Marshalla, pogłębiając pocałunek. Owinął nogi wokół jego bioder, przybliżając go do siebie, jakby chciał zachować go tylko dla siebie i nigdy z nikim się nie dzielić. Nie potrzebował nikogo innego. Nie zwracał nawet uwagi na to, jak wyglądały poprzednie dni jego życia.
Chłopak czując dreszcz pod wpływem jego dotyku, zrozumiał jedno. Jedną najważniejszą rzecz. Nie czuł do niego zauroczenia, to już dawno przeminęło. W tej sytuacji zdał sobie sprawę, jak głębokim uczuciem go darzył. Jakkolwiek to brzmiało, że mimo całej paranoi, zagubienia i agresji, naprawdę potrafił to poczuć. Był jego jedyną nadzieją, że wszystko może być lepsze. Poczuł się, jakby miał jedyną okazję do wypowiedzenia tego. Teraz był pewien swoich uczuć.
— Kocham cię — szepnął czule, ale i niepewnie, po raz pierwszy z najwyższą szczerością, spoglądając w jego oczy.
Pewność i odwaga powoli opuszczały go, gdy mijały kolejne sekundy, a Marshall wciąż milczał. Mężczyzna odwrócił nagle wzrok, czując piekące łzy. Stiles znów odczuł dziwne ukłucie jakby bólu i rozczarowania. Spuścił wzrok, zawstydzony swoim wyznaniem. Może zrobił to za wcześnie? Może naprawdę był tylko zabawką? Teraz przejrzał na oczy, że tematem ich rozmowy nie miało być nic przyjemnego. Nie miał zamiaru przerwać panującej ciszy, poczuł się jakby upokorzony faktem, że ten milczał. Mógłby odpowiedzieć cokolwiek, nawet zwykłe „rozumiem”. Ale nic. Cisza. Zero reakcji.
— Stiles... — zaczął mężczyzna, odsuwając się lekko. — Ja... ja nie chcę cię kłamać. Nie powiem ci tych słów, dopóki nie będę całkowicie wolny — mówił z przymkniętymi powiekami, w końcu spoglądając na chłopaka. Dostrzegając jego próbę ukrycia rozczarowania i załamania, poczuł ukłucie w sercu. Naprawdę zabolał go ten widok. — Ja...
— Nie. Po prostu nie potrafisz powiedzieć tych słów. Nie potrafisz ich wymówić, bo tego nie czujesz. Nic ci przecież nie zabrania, sam powiedziałeś, że tamto już skończone — stwierdził ponurym głosem, który mimo to brzmiał jak rozpacz. — Chyba że o tym chciałeś pomówić. Widzimy się ostatni raz, prawda? — Spuścił wzrok i zeskoczył z blatu.
— Nie, nie, Stiles! — zaprzeczył szybko, jakby bojąc się, że chłopak wyjdzie. Westchnął, chwytając jego dłonie. — Ja naprawdę czuję coś do ciebie. Coś głębokiego, co można nazwać zdecydowanie miłością. Tylko stało się coś... ja... kurwa. — Pokręcił głową, wściekły na siebie. — Kocham cię, Stiles. Naprawdę.
Nastolatek jednak skinął tylko głową, wciąż będąc smutnym i zawiedzionym. Teraz zdecydowanie nie potrafił cieszyć się z tych słów. Przynosiły one tylko kłopoty i utrudniały sprawę. Potarł ramię, wpatrując się w podłogę, gdy nagle poczuł, jak Marco chwyta gwałtownie jego podbródek, na co zląkł się lekko.
— Proszę, uwierz mi. Kocham cię — powtórzył z naciskiem, a w jego oczach błysnęły łzy.
— W pełni uwierzę, gdy to udowodnisz.
Starał się brzmieć poważnie i stanowczo. Mimo to... odczuł lekką radość z tych słów. Wydawało się brzmieć szczerze, ale on chciał prawdziwego potwierdzenia. Po prostu bał się, że mężczyzna mógł go oszukiwać. W końcu miał już kontakt z manipulatorem.
— A teraz, o czym chciałeś porozmawiać? Nie bój się. Prędzej czy później, musisz mi o tym powiedzieć. Widać, że to coś ważnego.
— Ja... — podjął ponowną próbę. — Boże, Stiles, tak bardzo zjebałem. Cholernie bardzo — rzucił desperacko, jakby powoli tracąc panowanie nad głosem. — Nie wiem co teraz zrobić. Jessica... ona... ona...
— Ona co? — spytał, marszcząc brwi.
— Ona jest w ciąży — powiedział szybko, następnie chcąc coś dodać, ale zawahał się. Dostrzegł szok na twarzy nastolatka, który powoli przeradzał się w niedowierzanie i przerażenie. — Jeżeli dziecko przyjdzie na świat... w ogóle jej ciąża... ja muszę... Boże, nie wiem co robić. Naprawdę nie wiem. W tej sytuacji przecież nie mogę jej zostawić. Ale nie potrafię też zostawić ciebie. — Westchnął głęboko, będąc gotowym do podjęcia decyzji.
— Nie — odezwał się nagle chłopak, a jego głos zabrzmiał kompletnie lodowato. Uniósł wściekły wzrok, a mężczyznę częściowo przeszły dreszcze. — A ja wiem, co zrobisz. Po prostu się do mnie więcej nie odzywaj. Nie ma mnie.
— C-co? Nie, ej, nie mów tak. Ona dla mnie nic nie znaczy, to ty
— Przestań! — krzyknął, powoli czując, jak traci kontrolę nad emocjami. — Nic nie znaczy?! Od kilku miesięcy do cholery, ona nic nie znaczy! Mam tego dość, słyszysz! — wciąż unosił głos, nie przejmując się prawdopodobieństwem, że na górze jest Jess. — Zaufałem ci! Broniłem cię! Obiecałeś, że między wami nic nie ma...
— Bo nie ma, zrozum...
— Nie jestem dzieckiem do kurwy! Nie wierzę w bajki, że dzieci przynosi bocian! Tak samo, jak ciąża nie dzieje się z powietrza! Nie znamy się dzień, tydzień, miesiąc, znamy się kilka miesięcy!
— Stiles! — przerwał mu, czego natychmiast pożałował, bo oberwał nagle z wewnętrznej części dłoni w twarz. Odruchowo przyłożył dłoń do policzka, ale nie tyle go to zabolało, co zszokowało. Nigdy nie spodziewałby się, że nastolatek go uderzy.
— Podczas gdy mi powtarzałeś, że potrzebujesz jeszcze kilku tygodni, aby zerwać, wykorzystywałeś nas oboje! Pieprzyłeś i mnie, i ją. W tym samym przedziale czasowym. Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób, nie niszczy się miedzy sobą uczuć?! Powiedziałeś, że wszystko między wami gaśnie!
— Posłuchaj mnie, proszę — rzucił błagalnie. — Sam nie wiem, jak to się stało, ale my w tym czasie...
— Przestań mnie kłamać! Jesteś dupkiem, tak samo jak ja! Myślałem, że więź między wami niszczy się, ale nie, wydaje mi się, że wkładanie w kogoś penisa nie odbywa się na zasadzie „musimy to zrobić”. Tego się nie robi bez żadnych pozytywnych uczuć jak chociażby pożądanie.
— Uspokój się, Stili...
— Nie, nie uspokoję się do kurwy! Bo co, bo może nas usłyszy?!
— To niech usłyszy! — krzyknął, przykładając mu dłoń do ust. — Wysłuchaj mnie! Nie robiłem z nią tego, rozumiesz?! To jest to, o czym chciałem... AU! — jęknął, odsuwając dłoń od ust chłopaka.
— Daj mi spokój!
Mężczyzna chwycił go za nadgarstek, przyciągając do siebie.
— Porozmawiajmy na spokojnie...
— Puszczaj mnie! — Spróbował wyszarpać rękę, tracąc nas sobą kontrolę. — Puszczaj!
— Nie — wycedził przez zęby, po chwili obrywając w twarz pięści. Zamarł, otwierając szeroko oczy i uchylając usta. Dotknął miejsca, w które oberwał, następnie spoglądając na chłopaka, który przyjął pozycję, jakiej uczył go na każdym treningu. — Stiles...
— Odsuń mi się z drogi.
— Nie. Nie mam najmniejszego zamiaru. Nie chcę cię stracić, rozumiesz? — Uniknął ciosu, starając się, aby chłopak nie miał jak opuścić pomieszczenia. Nie chciał go krzywdzić, próbując wyczuć moment, żeby go obezwładnić. — Zadecyduj o tym na spokojnie.
Nastolatek wpatrywał się w niego ze wściekłością, zaciskając zęby i pięści. Wykonał kolejny cios, którego mężczyzna zręcznie uniknął. Wtedy jednak ku zaskoczeniu starszego, kolanem kopnął go w udo, na co ten jęknął, przez chwilę kulejąc.
— Skoro tak — wycedził, rozmasowując udo. — To będzie siłą. Przecież widzę, że nie jesteś sobą. Chcę usłyszeć to, co ma na myśli prawdziwy Stiles, nie jego nowa, zła wersja. Za bardzo boję się, że z tą informacją zrobisz sobie krzywdę. — Gdy chłopak ponownie zaatakował, chwycił jego rękę, wykręcając w bolesny sposób, ale nie uszkadzając jej. — Nie zmuszaj mnie do robienia takich rzeczy, proszę... — szepnął ze szczerym smutkiem w głosie.
Gdy puścił chłopaka, ten odskoczył od niego, chwytając talerz, zaczynając celować w kierunku mężczyzny. Marshall szybko zasłonił się rękoma, przerażony tym, co nastolatek chce zrobić.
— Co wy wyprawiacie?! — Z salonu dobiegł ich głos kobiety, która wściekła pojawiła się w progu. — Pojebało was?! — wrzasnęła, na co wyrwany z kontekstu Stiles odruchem rzucił w tamtym kierunku przedmiot. Porcelana uderzyła tuż obok blondynki o ścianę, na co ta psiknęła przerażona. Dostrzegając wściekłego chłopaka, wystraszyła się jeszcze bardziej. — Coś ty wprowadził do domu?! — krzyknęła, następnie uciekając wgłąb mieszkania.
Marco mimo to wciąż upierał się przy swoim.
— Wierzę, że to nie jesteś ty. Włączył ci się agresor, zaufaj mi. Uspokoisz się i przestaniesz robić to wszytko... — Wystraszył się nie na żarty, gdy w dłoni nastolatka znalazł się nóż chwycony z blatu. — Nie chcesz tego. Naprawdę nie chcesz — mówił spokojnym, opanowanym głosem, odsuwając się o krok. — Odłóż to i porozmawiajmy. Proszę. — Zauważył, że chłopak przysuwa się o każdy krok, o jaki on się cofał. Zatrzymał się nagle, prostując. — Nie. Nie zrobisz tego. Wiem to, bo wiem jak wcześniej na mnie patrzyłeś. Ufam ci, dlatego nie będę się bał.
Chłopak dysząc, spojrzał na niego, ściskając nóż w dłoni. Co jakiś czas oceniał swoje możliwości ucieczki, bez dodatkowych ofiar. Również coś w głębi mu mówiło, że nie chce użyć tego narzędzia. Jednak był to głos z głębi umysłu, zakłócany przez mgłę wściekłości. Nie zdążył nawet zareagować, gdy mężczyzna złapał nagle jego nadgarstek, wyrywając mu ostrze z ręki. Mocnym ruchem pchnął go na blat, przez co nastolatek uderzył brzuchem, krzywiąc się. Poczuł, jak mężczyzna obejmuje go mocno od tyłu, tak, aby nie miał możliwości ucieczki. Szarpnął się jak zwierzę, machając nogami.
— Puszczaj! Puszczaj! Puszczaj! — krzyczał, a każde kolejne głośne słowo słabło, zmieniając się w pełen strachu ton głosu. Zaskoczyło go, że mężczyzna nagle złożył pocałunek na jego szyi, co zadziałało jakby uspokajająco.
— Nie bój się. Jestem tu — szepnął czule, wciąż go obejmując. Poczuł, jak chłopak zaczyna drżeć, jakby miał się rozpłakać. — Już dobrze. Nic złego nie zrobiłeś. — Odwrócił go powoli, aby spojrzeć głęboko w oczy. Wyczuwając moment, gdy chłopak wpatrywał się w niego zagubiony, uchylił usta, chcąc szczerze wyznać mu miłość. Jednak gdy zaczął mówić, zagłuszył go dźwięk syren policji. Zamknął usta, otwierając szeroko oczy i spoglądając za okno, gdzie z oddali zaczęły świecić się niebiesko czerwone charakterystycznie syreny.
Na chłopaka zadziałało to jak kubeł lodowatej wody. Zerwał się nagle z paniką, podskakując w tył, kładąc dłonie na blacie i zginając nogi w locie, następnie z całej siły niczym sprężyna prostując je, uderzając z całej siły w mężczyznę, który z hukiem uderzył o szafki po drugiej stronie. Zerwał się kolejny już raz do biegu, wiedząc, że w żaden sposób nie ucieknie drzwiami wejściowymi. Znając mniej więcej rozkład domu, zaczął biec w kierunku wyjścia na ogród, przestraszony konsekwencjami swojego czynu.
Marco jęknął, dochodząc do siebie po oberwaniu, po czym pobiegł do salonu, gdzie Jess mówiła coś desperacko do policjantów, a jeden natychmiast pobiegł w kierunku tyłów domu. Z niedowierzaniem podszedł szybkim krokiem do kobiety, mając gdzieś jej stan, szarpnął ją za ramię, przerywając rozmowę i zmuszając do spojrzenia na siebie.
— Coś ty najlepszego zrobiła?!
— Proszę ją zostawić! — wtrącił się policjant.
— Spierdalaj — warknął, następnie zwracając uwagę wyłącznie na kobietę.
— To, co musiałam — odparła poważne. — To jakiś psychol, nie człowiek. Jesteś zbyt zaślepiony hormonami, aby to dostrzec.
— Nie znasz go do kurwy! To tylko dziecko, Jess! Chłopak, który potrzebuje pomocy! — wrzasnął, kręcąc głową z niedowierzaniem, gdy kobieta wciąż nieustępliwie stała w miejscu, zaczynając się powoli nerwowo rozglądać. — To koniec, Jess, koniec!
Po tych słowach zaczął biec za widzianym wcześniej policjantem, po drodze widząc porzuconą przez chłopaka torbę na trawniku. Przeskoczył przez płot, wbiegając do lasu, gdzie spodziewał się, że uciekał chłopak.
— Stiles! — wrzasnął w przestrzeń, nie zatrzymując się. — Stiles! — powtórzył desperacko, ignorując gałęzie uderzające w jego twarz.
Chłopak w tym czasie zaraz po przeskoczeniu płotu biegł przed siebie z przyśpieszonym oddechem i świadomością, że ktoś podąża jego krokiem. Wiedział, że musi uciekać. Cholernie bał się, a szczególnie policji. Strach ogłupił go do tego stopnia, że sam już nie panował nad tym, co robił. Kolejny już raz przemierzał ten sam las, tym razem jednak nie szło mu to łatwo. Gałęzie krzaków uderzały w jego twarz oraz ręce. W dodatku biegł w samych skarpetkach, dlatego ból nasilał się dodatkowo ze wbijanych w stopy patyków, kamieni oraz utrudniających bieg kłód i nierówności. Starał się za wszelką cenę nie potknąć.
Usłyszał za sobą czyjeś nawoływanie jego imienia, ale zignorował to. Skręcił jednak, biegnąc po skosie od swojej poprzedniej drogi. Musiał jak najbardziej zmylić goniące go osoby, bo dobrze wiedział, że długo nie da rady tak biec. Kolejny raz skręcił, później kolejny, aż w końcu pogubił się, mimo to nie zatrzymując. Nie miał czasu na zorientowanie się w terenie, a nawet jeśli, to i tak nic by mu to nie dało. Nie wiedział, dokąd zmierza. Po prostu przed siebie.
W dodatku jego ciało opuszczała złość, która przeradzała się w oślepiający strach. Bał się tego, co zrobił i tego, co zrobią mu, za wszystkie krzywdy wyrządzone innym. Gdy tylko usłyszał policyjne syreny, ponownie spanikował, przypominając sobie Jerry'ego oraz wydarzenie z komisariatu. W jakiś sposób to było powiązane, więc musiał unikać takich ludzi. Ucieczka była jego jedyną opcją.
Potknął się nagle o pień, lecąc do przodu i uderzając o ziemię, po czym zdarł odrobinę skóry z przedramion. Zadrżał, pozwalając wydostać się kilku łzom, które ujawniały nie tylko jego ból, ale i strach i rozpacz. To nie tak miało być. Nie tak miało się skończyć. To miał być początek nowego, lepszego życia. Zamiast tego był końcem.
Zebrał w sobie resztki sił, ponownie ledwo co wstając. Odwrócił się, dostrzegając, jak ktoś w oddali świecił latarką między drzewami. Zląkł się, zaczynając z powrotem biec mimo pieczenia mięśni nóg i rąk, bólu głowy, spowodowanego częstym płaczem oraz oznak zmęczenia. Adrenalina powoli opuszczała jego organizm, co sprawiało, że czuł się jeszcze słabszy.
— Biegnij — warknął do siebie. — Dasz radę — ponaglił, na przekór własnym chęciom coraz bardziej zwalniając.
Uderzył o kolejną gałąź twarzą, przez co musiał zatrzymać się, przecierając oczy wierzchem dłoni. Spojrzał na swoje ręce, dostrzegając, że są mocno ubrudzone ziemią. Koszulka była w pewnym miejscu naddarta, a ogółem przypominała już niemalże szarą. Ocenił stan stóp, które paliły go boleśnie. Zdecydowanie nie miał zamiaru nigdy więcej próbować tego typu przebieżki.
Spojrzał w bok, widząc, jak gdzieś między drzewami przebiega postać. Będąc niemalże pewny, że to jeden z policjantów, zerwał się ponownie do biegu. Miał poważne trudności ze złapaniem oddechu, powoli już nawet tracąc świadomość ze zmęczenia. Przymknął na moment oczy, przeskakując nad kolejną gałęzią na udeptaną dróżkę. Odczuwał wysoką temperaturę organizmu związaną z przemęczeniem.
Potknął się ponownie, teraz uderzając wyjątkowo boleśnie o szorstki asfalt. Droga przebiegająca środkiem lasu, poważnie zdarła skórę z jego dłoni i ramion aż do krwi. Chłopak prawie że wybił sobie zęby, uderzając podbródkiem o asfalt. Zaczął szaleńczo dyszeć, drżącymi rękami próbując podeprzeć się. Gdy zrobił to, odwrócił głowę, dostrzegając z daleka bardzo szybko zbliżające się światła, czemu po chwili towarzyszył coraz głośniejszy warkot silnika motocykla. Przestraszony, że leży niemalże na środku drogi, nie miał nawet siły wstać, otwierając szeroko oczy. Odruchem jednak zaczął cofać się, nie będąc w stanie krzyknąć, aby kierowca motocyklu zatrzymał się. Odwrócił wzrok, gdzie z drugiej strony dostrzegł czarny samochód.
Nigdy nie przypuszczał, że oślepiające światło reflektorów samochodu będzie ostatnim, co zobaczy.
══◊══
+Mam nadzieję, że choć u kilku osób wywołałam emocje, jakie chciałam. Przyznam, że sama przy pisaniu końcówki i słuchaniu smutnych piosenek miałam łzy w oczach. A jak z w wami? :)
+Rozdział miał być wcześniej, ale wróciłam z wakacji... i co się okazało? Problem z nogą w okolicach śródstopia. Ból, narzekanie, siedzenie w miejscu, bo nie da się chodzić, a lekarze rozkładają ręce i twierdzą, że nie wiedzą co mi dolega. Teraz jest już lepiej, miałam wykonany zabieg związany z powikłaniami i powoli chodzę.
+Początkowo miały to być dwa rozdziały. Ale uznałam... że po co to przedłużać? Niech wszystko stanie się w jednym momencie.
+Jest to tak jak pisałam na początku koniec przygody z rozdziałami w pierwszej części Tell me your story, Stiles. Nie będę się żegnała, bo przed nami jeszcze dwa epilogi.
+I jak, przewidywał ktoś takie zakończenie? Choć trochę czymś zaskoczeni? Chętnie posłucham. :p
+W ankiecie udzieliło się naprawdę sporo osób. W takim razie, będę kontynuowała przygodę z Bloggerem. Czyli czeka mnie zamawianie szablonu. ;-;
+Pozdrawiam! ♥
+Rozdział miał być wcześniej, ale wróciłam z wakacji... i co się okazało? Problem z nogą w okolicach śródstopia. Ból, narzekanie, siedzenie w miejscu, bo nie da się chodzić, a lekarze rozkładają ręce i twierdzą, że nie wiedzą co mi dolega. Teraz jest już lepiej, miałam wykonany zabieg związany z powikłaniami i powoli chodzę.
+Początkowo miały to być dwa rozdziały. Ale uznałam... że po co to przedłużać? Niech wszystko stanie się w jednym momencie.
+Jest to tak jak pisałam na początku koniec przygody z rozdziałami w pierwszej części Tell me your story, Stiles. Nie będę się żegnała, bo przed nami jeszcze dwa epilogi.
+I jak, przewidywał ktoś takie zakończenie? Choć trochę czymś zaskoczeni? Chętnie posłucham. :p
+W ankiecie udzieliło się naprawdę sporo osób. W takim razie, będę kontynuowała przygodę z Bloggerem. Czyli czeka mnie zamawianie szablonu. ;-;
+Pozdrawiam! ♥
Ta nadzieja, aby Stiles wreszcie zdechł... Teraz niby mu współczuję, gdyż naprawdę cierpi... ale nadal go i Marco nie znoszę za ich romans...
OdpowiedzUsuńDobra, jebać komy, udzieliłam się, reszta na priv, bo mnie jeszcze zlinczują za moje opinie.
Tak w skrócie?
Kurwa mać, ja chcę Twoją książkę na półce. Tzn, jeśli rozciągniesz obie części, bo strasznie się śpieszysz (powiedziała Sarabeth, dziękuję i pozdrawiam schabowego).
Wyobrażam sobie ciemnoniebieską okładkę i jasnoniebieskie litery. Może okładka zintegrowana? Chociaż nie... zwykła miękka *fantazjuje* Chyba, że wydasz TMYSS i będzie w zintegrowanej, aby ślicznie się prezentować obok papierowej Hellady. To są dopiero marzenia. Wiesz co? Na grzbiet walnij drukowane TMYSS, a na przedniej okładce też te wielkie litery i pod spodem cały tytuł. Na samej górze Twoje imię i nazwisko. CUDOO <3
Jak mogłaś Jes w ciąży ale to nie jest dziecko Marco prawda jestem zła na Jes,że wezwała policję ale dumna z Marco cieszę się,że ją poszarpał tak samo jestem dumna z matki Stilsa oby tylko nic mu się nie stało za dużo się nacierpiał wierzę,że słowa Marco były szczere oby tylko Marco zdążył ja chce więcej części niż 2 pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzeorałaś mnie na wszelkie sposoby...
OdpowiedzUsuńSpodziewałem się małego happy endu po tym wszystkim, ale proszę bardzo. Akcja, akcja i jeszcze raz akcja...
Jestem dumny z Marco, mam nadzieję, że będą razem i wszystko się jakoś ułoży...
Stiles w szpitalu u Felixa mnie przeraził :O
truelifebydamien.blogspot.com
Czemu ty mi to zrobilas?! To miało się dobrze skończyć!!!
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podoba ten rozdział. Naprawdę. Pisz dalej bo serio dobrze to robisz i sprawiasz ze czytelnicy z niecierpliwością czekają na ciąg dalszy :)
Rozumiem, że zaskoczyłam. :p To dobrze. ^^
UsuńDziękuję! <3
A ja się cieszę! Stiles jest spoko... no ale ja czekałam na to by kiedyś główny bohater zginął! Poza tym spisał wszystko więc oczekuję, że po jego śmierci wszyscy dowiedzą się jaki ku*wami byli jego bliscy!... No chyba, że ostatnie zdanie znaczyło utratę wzroku w wypadku... No ale to już byłoby przegięcie! XD Tak męczyć jednego bohatera :')
OdpowiedzUsuńWiesz, teoretycznie, nie wiadomo, czy twoje marzenia się spełnią. Powiedziałabym, że tak i nie. :p Owszem, wszystko jest spisane i nie na daremno. Tutaj akurat mogę zapewnić, że nie pozbawię go wzroku. Zakończenie tego rozdziału raczej nie powinno być brane dosłownie, chodziło raczej o pewien sposób zapowiedzenia tego, co się stanie. ;)
UsuńUff, dobra, wróciłam, jestem i mogę się wziąć za komentowanie ;3
OdpowiedzUsuńOgólnie to jestem pod mega wrażeniem Twojego talentu pisarskiego, ten rozdział masakrycznie mi się podoba. Nawet mimo to, że kończy się, jak się kończy. Obawiam się jednak, że nie wytrzymam długo bez TMYSS, więc czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :)
Gdybyś wydała TMYSS jako książkę, byłabym pierwszą osobą, która by ją kupiła. Naprawdę. To opowiadanie i Twój talent zasługują na to, by kiedyś stworzyć książkę.
Co do Stilesa, to tak strasznie mu współczuję. I jestem mega zakochana w zachowaniu i samej osobie Marco. Mam nadzieję, że wszystko zakończy się happy endem, bo inaczej będę przeżywać kaca z powodu Twojego opowiadania ;) A Jess nienawidzę, ale to już chyba kiedyś mówiłam. I mam szczerą nadzieje (i przeczucie), że coś ściemnia z tą ciążą.
Więc bardzo, bardzo, BARDZO niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, bo jestem nieziemsko ciekawa, co jeszcze wymyślisz i co się wydarzy ;*
Dziękuję za miłe słowa! ;3
UsuńChciałabym wydać książkę, ale naprawdę, jeżeli mam skasować z internetu... no po prostu nie potrafię. Jest to dla mnie utracenie cząstki, która w moim życiu stała się już przyzwyczajeniem, że piszę, dodaję i czytam opinie innych.
Cieszy mnie, że jest ktoś, kto tak jak ja bardzo pozytywnie reaguje na Marco. Przeważnie czytelnicy oceniają go pół na pół, a moim zdaniem, gdy się zrozumie, wcale nie jest złą osobą.
Pozdrawiam <3
Chyba nigdy nie pomyślałam, że jest złą osobą :) Może to co robi nie jest do końca w porządku, względem jego bliskich i w ogóle, ale przecież poświęca coś dla czegoś. Cel uświęca środki ;D
UsuńA tak serio to bardzo, bardzo, BARDZO go lubię i w sumie nie rozumiem, jak ludzie mogą jego czy Stilesa nie lubić. To dla mnie takie trochę dziwne :)
Co do książki, to doskonale rozumiem, co masz na myśli. Bardzo dużo pracujesz nad tym opowiadaniem i usunięcie go byłoby morderstwem dla nas i dla Ciebie. Więc może, kiedyś, za dużo lat, coś takiego przejdzie Ci jeszcze raz przez myśl i inaczej to rozpatrzysz, ale na dzień dzisiejszy zostań z nami i pisz dla tych wszystkich osób, które z utęsknieniem czekają na następny rozdział ;3
Jak cie kiedys dorwe to cie zatluke! Poryczałam się od momentu 'kocham cie' i juz nie moglam opanowac lez ;--; Uwazaj bo Brejki moga w kazdej chwili przyjsc ci do domu... takze wiesz... lepiej przemysl to zakonczenie :')
OdpowiedzUsuń~Moniaczek :3 tak jakbys nie wiedziala xD
No oczywiście, że poznaję! Tylko jedna osoba w całych internetach straszy mnie Brejkami! ;-; XD Tak więc no, faktycznie muszę przemyśleć. ;-;
UsuńDwa epilogi? Nie powinien byc jeden? :/
OdpowiedzUsuńOwszem, powinien być jeden. Jednakże mi o wiele łatwiej będzie dwie perspektywy rozłożyć na dwa epilogi. Będzie to lepiej wyglądało. Oprócz tego, druga część epilogu jest również prologiem kontynuacji TMYSS. ;)
Usuń