31.07.2015

Rozdział 40 [ Czasami polegamy tylko na sobie ]

#ostrzeżenie: poniższy fragment może być dla niektórych zbyt drastyczny.

Otworzył powoli oczy, uderzony ostrym światłem, które po chwili przygasło. Był jednak wciąż na tyle przytłumiony, że średnio rozumiał co się dzieje. Gdy po chwili ponownie podjął próbę przypomnienia sobie, gdzie jest, ujrzał na suficie zwyczajną lampę, z której to dochodziło przyciemnione światło. Zauważył też, że leżał w łóżku, jednak nie kojarzył, jak znalazł się w swoim pokoju. Może był tak zmęczony, że pół przytomnie wrócił?
Po chwili namysłu podparł się na ramionach i zaczął się rozglądać. Z niepokojem dostrzegł, że to nie była jego sypialnia. Pomieszczenie nie było wielkie, przypominało zwyczajny pokój. Na środku, gdzie leżał, znajdowało się dwuosobowe łóżko z brązową kołdrą. Ogółem wszystko było w odcieniach brązu i kremowego. Brakowało typowo domowych ozdób, jedynie na komodzie leżała kartka, jakby jakaś broszura. Tak jakby był w jakimś... motelu? Hotelu?
Kolejną przyprawiającą go o zawał rzeczą był fakt, iż leżał w bokserkach. Nie miał na sobie nic oprócz tego. Jedynie jego brzuch owinięty był nowym bandażem, który był elegancko założony. Gdzie on do cholery był? Zaczął szukać wzrokiem ciuchów: na łóżku, na komodzie, nawet wychylił się i zajrzał czy nie leżą obok posłania. Skupił się na przypomnieniu sobie skąd się tu wziął. Wieczór, późny wieczór. Ławka. Zobaczenie Philipa... Chloroform. Tak, teraz już pamiętał co tu robił i wcale mu to nie pomogło. Gwałtownie podkulił nogi. Przyjazne osoby z reguły nie przykładają do ust gaz nasączonych środkiem usypiającym...
Postanowił milczeć, zaczynając wyszukiwać przedmiotów do obrony.
Co ja tu do cholery robię?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna, kompletnie nie zwracając na niego uwagi, tylko zajmując się odpisywaniem na telefonie.
— Dzień dobry. — Uniósł wzrok znad ekranu, aby posłać mu krótki uśmiech i wrócić do swoich zajęć. — Jak się spało?
Chłopak wciąż trzymał usta ściśnięte w wąską linię, uważnie obserwując ruchy mężczyzny. Znał go. Widział go już nie raz, będąc w kiepskim stanie, wymagającym opieki medycznej. Nie rozumiał, co tutaj robił lekarz ze szpitala. A jeżeli był lekarzem... to dlaczego go tu przywlókł? Przynajmniej nie był porywaczem, tacy ludzie nie są nikim ważnym. Prawda?
Przyjrzał mu się uważniej. Zastanawiało go, dlaczego mężczyzna ubrany był jedynie w dżinsowe spodnie. Kompletnie niczego więcej. Facet miał dość krótko ostrzyżone ciemne włosy, gdzieniegdzie z siwymi paskami. Ciemnoniebieskie oczy i dojrzały wyraz twarzy. Nie był gruby, ale nie należał również do posiadaczy atletycznej formy. Mimo że samemu leżał, to był przekonany, że zapatrzony w telefon osobnik jest zdecydowanie wyższy od niego.
Stiles zaczął powoli szukać wzrokiem jakiegokolwiek przedmiotu. Niestety, leżał na środku łóżka, a lampka nocna była z metr od niego. Chociaż gdyby tam nagle doskoczył...
Mężczyzna odłożył nagle telefon, widocznie zirytowany przeczytaną wiadomością, po czym zaczął podchodzić do przodu łóżka z lekkim uśmiechem, zaczynając rozpinać spodnie.
— Nie podchodź — warknął nastolatek, przysuwając do siebie nogi. — Co ja tu do cholery robię?
— Nie bój się, nic ci nie zrobię — odparł z wesołym wyrazem twarzy. — Chcę tylko porozmawiać.
— Aha... — mruknął przestraszony, gdy ten stanął kolanami na łóżku. — To mi nie wygląda jak chęć pogawędki... — Przyjrzał mu się ponownie. Wyglądał mu na około nawet i czterdziestu lat, a jego wyraz twarzy przestał być już taki życzliwy, a wyraźnie obleśny. — Niech pan się nawet nie zbliża!
— Spokojnie, przecież nic nie robię złego. — Usiadł nagle, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. — Możesz mi mówić na ty. — Wysunął do niego dłoń. — Jestem Jerry.
Nastolatek spojrzał nieufnie na jego rękę, następnie z powrotem uważnie obserwując każdy jego ruch. Ta sytuacja zdecydowanie mu się nie podobała. Przyciągnął do siebie mocniej kołdrę, jakby to miało go ochronić.
— Ty jesteś Stiles, prawda? — Opuścił rękę, gdy zrozumiał, że chłopak nie ma zamiaru się przywitać. — Co jest? W szpitalu się mnie nie bałeś.
— Co ja tu robię? — spytał sztywno.
— Zemdlałeś. Znalazłem cię na ławce, a że nie znałem adresu twojego zamieszkania, to zabrałem cię tutaj. Owszem, mogliśmy pojechać do szpitala, ale po tym, jakie ostatnio twój ojciec robił awantury... to już chyba lepiej, żebyś był tutaj — mówił przekonującym głosem, jakby pewny tego co mówi. Może i chłopak by mu uwierzył, gdyby nie fakt, że początek był totalnym kłamstwem.
— Nie przypominam sobie, żebym stracił przytomność.
— Cóż... — Z powrotem klęknął na łóżku. — Ja też jakoś nie. — Po tych słowach skoczył nagle w kierunku chłopaka, na co ten wrzasnął przerażony, odskakując i uderzając głową w drewniane oparcie łóżka, co lekko go stłumiło. — Cśś... ale nie krzycz, bo będę cię musiał nieprzyjemnie uspokajać. Naprawdę nieprzyjemnie — powiedział, odsuwając obojętnym ruchem kołdrę i kładąc jego ręce wzdłuż ciała, a następnie przyszpilając jego dłonie do łóżka za pomocą kolan. — Normalnie bym to olał i przekazał debilowi, że mnie to chrzani... ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek. Jesteś strasznie uroczy, wiesz? — szepnął czule, przejeżdżając palcami po klatce piersiowej chłopaka.
— Puszczaj mnie! — wrzasnął brunet, próbując wyrwać ręce spod jego kolan.
— Ooooch, uroczo — rzucił z uśmieszkiem. — Ależ oczywiście, że cię puszczę, ale troszkę później. A teraz proszę się uspokoić, bo przestanę być miły — mruknął, rękami z tyłu rozsuwając jego kolana, aby po chwili szybkim ruchem położyć się na nim i chwycić jego nadgarstki.
— Zostaw mnie! Słyszysz?! — Umilkł nagle, gdy ten przycisnął poduszkę do jego twarzy. Mimo iż miał wolne ręce, to zamiast uderzyć mężczyznę, odruchem zaczął próbować oderwać od siebie duszący go przedmiot. Wciąż wierzgał nogami, mając nadzieję, że to chociaż utrudni mu cokolwiek, co chciał zrobić.
— Nie lubię niemiłych ludzi. — Pokręcił głową, po chwili odsuwając poduszkę i nachylając się do ucha chłopaka, gdy ten panicznie łapał powietrze. — Prosiłem, żebyś był cicho. Teraz postaram się, specjalnie dla ciebie, żeby bolało — szepnął, chcąc zsunąć z niego bokserki, ale wtedy chłopak opamiętał się i uderzył go w twarz. Mężczyzna zamrugał, patrząc na niego z szokiem. Szybkim ruchem obronił się przed kolejnym atakiem, obracając nadgarstek chłopaka tak, że zaczął się krzywić i zaciskać zęby z bólu. — Mam ci wykręcić tę rękę? Zaufaj, będę wiedział jak uzyskać taki efekt. Dałem ci możliwość ruchów ręką, abyś nie czuł się kompletnie skrępowany, a ty co? Nie wolno. — Wymierzył mu nagle policzek, na co chłopak gwałtownie złapał się w zaczerwienione miejsce. Facet szybkim ruchem zsunął z niego bokserki, następnie przykładając dłoń do ust chłopaka, aby mieć pewność, że go uciszy.
Brunet zaczął panicznie się kręcić, próbując wydostać spod jego ciężaru. Było to naprawdę trudne, zważywszy na wiek i posturę napastnika. Poczuł łzy w oczach, gdy zrozumiał, że nie ma opcji ucieczki.
— No kurczę, poważnie, nie mogę się doczekać aż będziemy mogli się znać dłużej. — Uśmiechnął się szeroko. — Już w szpitalu myślałem nad opcją zrobienia tego, ale tam niestety były kamery. Jaka szkoda. Wybacz, że ciągle ci to powtarzam, ale po prostu tak się tobą zachwycam, że to jest aż niepojęte. — Zaśmiał się, na co chłopak z przerażeniem i obrzydzeniem spojrzał na niego. — Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci mój wiek. Prawdopodobnie mogę być nawet starszy od twojego ojca... ale mniejsza. Czego się boisz, przecież już zapewne nie raz uprawiałeś seks? Na pewno pieprzenie ciebie zapamiętam na długo. Mam nadzieję, że ty też. — Wyszczerzył się, wsuwając w niego palec, na co ten się wzdrygnął i zacisnął oczy. Po chwili chwycił jego członka, zaczynając gwałtownie i energicznie poruszać ręką, wargami muskając jego skórę.
Stiles uchylił usta, krzywiąc się z obrzydzenia. Nie chciał tego. Zdecydowanie. Próbował ściągnąć z ust jego dłoń, przygotowując się na najgorsze. Dlaczego to mu się przytrafiało? Czy nie wystarczająco życie go nienawidziło? Zaczął drżeć, zaciskając oczy.
Proszę, nie...
Jęknął nagle, odruchem obejmując go ramionami, gdy wszedł w niego niespodziewanie. Ten dźwięk jednak wydobył się z jego ust, ponieważ chwilę przed facet zdjął rękę z jego buzi. Zaczął z bólu zaciskać szczękę, gdy ten nie czekając na jego przyzwyczajenie się, po prostu zaczął się energicznie poruszać.
— Skoro kilka stosunków masz już za sobą... wyjątkowo nie powinno cię to aż tak boleć... ale, że obiecałem ci to za bycie nieprzyjemnym... — Zaczął poruszać biodrami jeszcze mocniej, starając się wejść w niego całym członkiem, tak gwałtownie, aby odczuł wyjątkowa bolesność. Podobały mu się jęknięcia chłopaka, które nie wskazywały na podniecenie, tylko wyraźnie nieprzyjemne uczucie. — No nie mów, nie podnieca cię fakt, że pieprzy cię prawie pięćdziesięciolatek? — Uchylił usta, oddychając szybko pod wpływem wykonywanych ruchów. Gdy nastolatek na moment spojrzał na niego, ten przejechał językiem po górnej wardze, następnie chichocząc.
Nastolatek ze łzami wychylił głowę do tyłu, czując tak pulsujący ból, że nie był w stanie myśleć racjonalnie. To nie było to samo. To nie miało w sobie nic przyjemnego. Czuł się kompletnie przerażony, a z jego oczu poleciały łzy, po części ze strachu i bólu. Uprawianie seksu z Marshallem było czymś kompletnie innym i zdecydowanie przyjemniejszym. Teraz czuł się jak dosłowna dziwka. Obrzydzało go wszystko, co mówił lub wykonywał ten mężczyzna. Do jego myśli powrócił sen, o którym zdążył zapomnieć. Koszmar, w którym również był gwałcony, ale przez Marco. Tamto było straszne i bolesne, ale było tylko iluzją. W prawdziwym życiu nie potrafiłby opisać odczuwanego bólu i upokorzenia. Łkając, błagał w myślach, aby to się skończyło. Jak ze snem, to przecież minie. Nie będzie trwało wiecznie. W końcu mężczyzna się zmęczy i da mu spokój.
— Widzisz, nie jest tak źle. Ale cóż, no tak, byłeś niemiły. — Po tych słowach zwolnił nieco i chwycił go pod kolanami, opierając łydki na swoich ramionach, w ten sposób wchodząc w niego mocnym ruchem. Tym razem chłopak już krzyknął, zaciskając palce na pościeli. Nie, tego już zdecydowanie nie dało się wytrzymać.
— Przestań! — krzyknął, zaciskając oczy. — Proszę... — wyszeptał błagalnym głosem, szlochając.
— A ty przestań się drzeć. — Rozejrzał się niepewnie po ścianach, jakby oceniając czy ktoś ich nie usłyszy. — Ale ja nie proszę, tylko karzę — warknął, dla dodania powagi swoim słowom. Musiał go zranić psychicznie, fizycznie nie było to konieczne. No właśnie, konieczne, czyli teoretycznie... mógł to zrobić. — Myślisz, że teraz to był ból? To wytrzymaj teraz, gdy wejdę w ciebie cały. — Zaśmiał się, następnie wsuwając w niego do końca i zastygając w miejscu, tylko próbując mocniej przycisnąć go biodrami, ignorując świadomość bólu, który mu zadawał.
Brunet wygiął lekko kręgosłup, odchylając głowę. Zacisnął z całej siły zęby, przymrużając oczy, jednak przez gęste łzy nie dostrzegał nic prócz rozmazanych kolorów. Jakikolwiek przedmiot, cokolwiek czym mógłby się obronić... chociaż wątpił, że to by mu coś dało. Sparaliżowany ze strachu w połączeniu z niemożliwym bólem, przypuszczał, że nie byłby w stanie nawet chwycić przedmiotu, a co dopiero wykonać cios na tyle mocny, aby ogłuszyć osobnika.
— Gdybyś był męską dziwką, to już mogę zapewnić, że miałbyś stałego klienta — zażartował, dysząc przez wykonywanie mocnych ruchów. — Mój ty uroczy słodziaku. — Zaśmiał się, spoglądając na jego usta.
— Jesteś jakimś chorym zboczeńcem — warknął chłopak, mimo to w jego głosie nie było tyle agresji, co desperacji. Obrzydzało go każde słowo, które wypowiadał starszy mężczyzna. Wszystko, co wypowiadał tamten, brzmiało mocnym kontekstem erotycznym, co przyprawiało go o dreszcze.
Słysząc zarzut wypowiedziany przez nastolatka, jedynie zaśmiał się, szczerze rozbawiony. Wciąż poruszał się w mocnym tempie ani przez moment nie zastanawiając się nad tym, czy krzywdzi go. Może jedynie zastanawiał się, czy jest to wystarczająco bolesne. Wszedł w niego nagle mocnym ruchem i jęknął gardłowo, spuszczając się w nim. Stiles wydał z siebie jedynie krótki, drżący oddech, następnie wciąż zaciskając oczy, czekając aż ten da mu w końcu spokój, jednak najwyraźniej to nie miało nastąpić, ponieważ już po chwili czuł, jak ten powoli nadal się w nim poruszał.
— Wiesz, teraz tak nietypowo się w tobie porusza — rzucił z kpiącym uśmiechem, a sperma zaczęła częściowo spływać po pośladkach chłopaka, następnie brudząc pościel.
— Zadowolony? — spytał cicho drżącym głosem, unikając jego spojrzenia. — Daj mi spokój...
— Ej, jeszcze się odzywasz? No proszę, odważny jesteś — mruknął z rozbawieniem. Przejechał szorstką dłonią po jego policzku, na co chłopak natychmiast odwrócił głowę. — Owszem, jestem zadowolony. Ale jeszcze nie tak jakbym chciał. — Zaczął dłońmi przejeżdżać po jego bokach, wciąż trzymając członka we wnętrzu chłopaka. Mężczyzna z uśmieszkiem przyglądał się mu rozpalonym wzrokiem, następnie pochylając się i szepcząc do ucha chłopaka. — Z przyjemnością chciałbym zobaczyć, jak wyglądałbyś oblany moją spermą. — Wysunął się z niego, dostrzegając, że nastolatek zaczął szybciej oddychać, wpatrując się w każdy jego ruch z przerażeniem. Chwycił swojego członka, przejeżdżając językiem po górnym rzędzie zębów, dłonią onanizując się.
— Jesteś ohydny — rzucił cicho, łkając.
— Przesadzasz — mruknął czule. — Ale skoro już jestem ohydny, to i mogę być skurwielem i zadać ci trochę bólu w inny sposób. — Wzruszył ramionami, puszczając penisa, który z powrotem był pobudzony. Na czworakach stanął nad chłopakiem, łapiąc go za włosy i odchylając jego głowę. Gdy brunet jęknął z bólu, uchylając usta, ten nagle wsunął do jego buzi swojego członka, puszczając głowę nastolatka. Chłopak momentalnie zakrztusił się, otwierając szerzej oczy. Kompletnie nie spodziewał się tego ruchu, dlatego też zareagował podwojoną paniką. Gdy poczuł jak wsuwa się w niego głębiej, na prawie całą długość, momentalnie odczuł odruch wymiotny. Zaczął łapczywie starać się złapać powietrze, krztusząc i uderzając dłońmi o łóżko. — No co ty, nikt cię jeszcze nie pieprzył oralnie, czy po prostu znów narzekasz, jaki to ja ohydny? — spytał z nutą irytacji w głosie, opierając się łokciami powyżej jego głowy, po czym zaczął poruszać biodrami w podobnym tempie, w jakim wchodził w niego podczas seksu. Z uśmiechem opuścił głowę, przyglądając się jak jego dość masywny członek raz po raz znika w ustach chłopaka. Dostrzegł, że ten zrobił się czerwony na twarzy, zaciskając oczy. — Co, boli? To dobrze. Bardzo dobrze — mówił z szerokim uśmiechem, poprawiając swoją pozycję, bardziej prostując nogi oparte na kolanach, aby wchodzić w niego jeszcze głębiej. Nie obchodziło go, jak głęboko potrafił być penetrowany i czy nie miał odruchu wymiotnego. Odezwał się w końcu ponownie, mając satysfakcję z łez spływających po policzkach bruneta, oraz jego desperackich prób unormowania oddechu. — Wiesz, mały, zawsze musi być ten pierwszy raz — rzucił z kpiną w głosie, dłonią dotykając jego policzka, na tyle, na ile mógł przez przybraną pozycję. — Wybacz, że jestem trochę za szybki, ale twoje ronienie łez z bezradności i bólu tylko mnie podnieca. Wyglądasz wtedy na takiego bezbronnego i łatwego do dominacji. — Zaczął oddychać coraz głębiej, czując nadchodzące poczucie przyjemności. — Tak w ogóle słyszałem kim jesteś. Mały, ciebie podobno nawet życie pierdoli.
Stiles z trudem uchylił powieki, w pół przytomnie wpatrując się w odwróconą do góry nogami z jego perspektywy twarz mężczyzny. Pierwszy raz odważył się spojrzeć mu w oczy. Czuł się wycieńczony i osłabiony, a obrzydzająca świadomość obecności spermy faceta w odbycie jedynie zapędzała go do chęci wymiotowania.
— Chętnie skończyłbym w twoich usteczkach, ale coś ci obiecałem, nie?
Lawson zamknął z powrotem oczy, po chwili łapiąc głęboki wdech, czując jak mężczyzna wyjął penisa z jego ust. Zaczął dyszeć, nie poruszając się w żaden sposób z nadal paraliżującego go strachu, gdy nagle poczuł jak jego ciało ochlapują większe krople śluzu. Z obrzydzeniem domyślił się, czym była substancja. Poczuł jak pieką go policzki, co sugerowało, że najwyraźniej ostro się zarumienił. Wszystko przez wstyd, jaki odczuł, zdając sobie sprawę, że nasienie mężczyzny wytrysnęło nawet minimalnie na jego twarz. W żadnym wypadku nie było to niczym fajnym, szczególnie w tym momencie. Poczuł się jedynie upokorzony jak typowa dziwka. Po chwili odczuł ruch materaca, jakby ktoś zszedł z łóżka. Do jego uszu dotarły kroki po podłodze.
— Droga wolna, dziwko — rzucił facet z rozbawieniem. Był pewien, że swoje zadanie spełnił dobrze, tak więc nic więcej go nie obchodziło. Miał po prostu szarpnąć psychiką chłopaka, co w stu procentach się stało. Mimo że najchętniej pieprzyłby go o wiele dłużej, to obowiązki wzywały. — Idź do domu czy coś. Na pewno trafisz. Radzę się ruszyć, za nim zmienię zdanie — powiedział obojętnie, przekraczając próg łazienki.
Brunet wciąż leżał w bezruchu, czując jak maź powoli spływa z jego policzka. Jego warga zadrżała, a on sam pociągnął nosem, następnie ostrożnie ścierając wierzchem dłoni słonawą substancję z fragmentu powieki i policzka. To samo zrobił z ustami. Podniósł się drżąco, a jego ciało przeszedł dreszcz bólu, szczególnie w okolicach pośladków i gardła. W obydwu miejscach czuł piekący ból. Uchylił powoli oczy, pozwalając, aby kilka kolejnych łez spłynęło po jego policzkach.
Dlaczego?
Czuł się okropnie. Został zgwałcony, po prostu. Bez żadnego powodu, nawet niezabity czy poszkodowany. Tak jakby był tanią dziwką, która zrobiła swoje i teraz ma spieprzać do domu.
Dostrzegł ubrania, które leżały teraz w stos na szafce. Widocznie tamten musiał je tutaj przed chwilą położyć. Usłyszał dźwięk odkręcanej wody. Spojrzał w dół i dostrzegł, że oprócz substancji łóżko zabarwione było również krwią. Wolał o tym nawet nie myśleć.
Wstał, niemal natychmiast upadając z powrotem na łóżko. Zacisnął zęby, ponownie podejmując próbę wstania. Pokonał kilka kroków, następnie potykając się i w ostatnim momencie łapiąc komody. Na powierzchni skóry wciąż odczuwał kleistą ciecz i skażony dotyk tego kogoś, czegoś. To zdecydowanie nie był dla niego człowiek. Nie chciał być tutaj ani chwili dłużej, dlatego też postanowił zdobyć się i w ostatnich resztkach siły założyć na siebie ubranie i wyjść stąd jak najszybciej. Tyle razy próbował popełnić samobójstwo, ale zawsze się to nie udawało. Czyli jak niektórzy twierdzili, coś nie chciało, aby odchodził. Więc jaki był w tym sens? Miał żyć, aby co? Aby być pośmiewiskiem? Psycholem? Kurwą?

Szedł powoli opustoszałym chodnikiem, wpatrując się w kostkę brukową. Na dworze było chłodno, dlatego objął się szczelniej rękoma, pocierając powoli ramiona. Wokół zaczynało się szarzeć, co sugerowało zbliżający się poranek. Czuł się wyczerpany, brudny, a na dodatek upokorzony. Czuł, jak jego powieki kleją się, zachęcając do snu, chociażby na środku chodnika. Każdy krok był dla niego bolesnym odczuciem, każdy jego mięsień palił przez ostry wysiłek fizyczny połączony z niedługimi i nieregularnymi drzemkami, czyli niewyspaniem. O głodzie tym bardziej nie myślał. Sam już nie pamiętał konkretnie, w jakich godzinach w ogóle jadał. Kiedy był jakiś ostatni posiłek. Zdawał sobie sprawę, że w ostatnich tygodniach stres i problemy uniemożliwiały mu jedzenie, dlatego czuł jak staje się coraz chudszy.
Pokręcił głową i upadł nagle na kolana, uderzając nimi o beton. Zignorował, że klęczał właściwie na środku chodnika między sklepowymi uliczkami. I tak wszystko było pozamykane w tych godzinach. Przycisnął dłonie do twarzy i zaczął gorzko szlochać. Był słaby nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
— Dlaczego? — spytał cicho, między kolejnymi wdechami, aby nie zadławić się płaczem. — Dlaczego?! — powiedział nieco głośniej z wyrzutem w głosie, unosząc wzrok do nieba. Jeśli tak jak wierzono, ktoś tam istniał... to dlaczego na to pozwalał? — Nie pozwoliłeś mi umrzeć — rzucił z wyrzutem. — Nie pozwalasz mi żyć normalnie. Nie pozwalasz mi po prostu być szykanowanym. — Cały czas łkał, wpatrując się w minimalnie jaśniejsze niebo nocy. — Nie pozwalasz mi mieć szczęśliwej miłości. Odbierasz mi przyjaciół. Ja rozumiem, błędy, z którymi boryka się ileś tam procent cholernej młodzieży. Ale kurwa to? Mało, co? Żeby być do cholery zgwałconym? — spytał piskliwie, ponownie opuszczając wzrok, pozwalając łzom spływać z policzków i kapać na chodnik. — I co się mazgaisz? Płacz nie pomaga. Pokazuje tylko, że jesteś słaby... — szeptał sam do siebie. — Wiesz co? — rzucił nagle pytanie, zwracając się do sił wyższych. Czegokolwiek, co sterowało tym światem. — Pierdol się! — wrzasnął nagle, oskarżycielsko wysuwając palec w kierunku nieba. — Po prostu się, kurwa, pierdol!
Nie obchodziło go, czy ktoś go widział, czy nie. Pewnie pomyślałby, że jest psychiczny... ale czy taki właśnie nie był? Chodził na terapie, miał zostać zamknięty w ośrodku, pieniądze rodziców w nieczysty sposób odsuwały to, co miało w końcu nadejść.
Nie tylko ja jestem nienormalny. Cały ten świat jest pojebany.
Wstał z klęczek, zaczynając iść przed siebie. Bez wahania zaczął kierować się do domu. Jako dzieciak pokładał nadzieje w jego przyjaciółce, że to ona go uratuje. Jako młody chłopak gdzieś tam wierzył, że psychiatra pomoże mu z lękami. Tak jak każdy człowiek „jak trwoga to do Boga” podświadomie miał nadzieję, że los uśmiechnie się do niego. Że to wszystko się skończy. Teraz zrozumiał, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Nie mógł polegać na nikim.
Nie mógł nikomu ufać.
Nie mógł wierzyć, że ktoś mu pomoże.
Sam musiał zrobić coś ze swoim życiem. Od teraz to było jego światem. Jeżeli jest psychiczny... nie będzie się przed tym bronił. Tak go stworzono, tak wykreowała się jego psychika na przestrzeni lat. Koniec z ucieczką.
Przekroczył bramę, idąc po żwirze. Chwycił za klamkę, z zaskoczeniem dostrzegając, że drzwi były otwarte. Uchylił je, rozglądając się po wnętrzu. Przypuszczał, że rodzice mogli jeszcze spać, dlatego po cichu zdjął buty. Czuł się ohydnie. Skóra na jego ciele częściowo lepiła się od spermy, jak i w przypadku okolic pośladków również krwi.
Podszedł do lustra, spoglądając w swoje odbicie. Dość opalona karnacja, jednakże coś było nie tak. Zmęczone spojrzenie, przekrwione od płaczu oczy, worki pod oczami wskazujące na głębokie zmęczenie. Ciemne, zmierzwione włosy w dosłownym nieładzie. Jedynie jego ubiór wydawał się całkiem zwyczajny.
Patrzył w swoje odbicie, następnie przesuwając wzrok na ścianę z trzema zdjęciami oprawionymi w ramkę, powieszonymi na podkreślenie sztucznej „rodzinnej atmosfery”. Na jednym z nich był on wraz z rodzicami. Nie rozumiał gdzie podział się tamten chłopak. Ten z ładną opaloną karnacją, zawsze miękkimi rozczochranymi włosami, ponurym jednak żywym spojrzeniem i brakiem oznak większego zmęczenia. Wtedy cierpiał jedynie psychicznie, jego zewnętrzna powłoka nie przechodziła tego tak poważnie.
W rogu lusterka dostrzegł jakiś ruch, dlatego natychmiast tam spojrzał. W tafli odbijała się sylwetka mężczyzny opartego o barierkę, patrzącego wprost na Stilesa. Ubrany był w paskowane dresy z piżamy, a na jego twarzy pojawił się lekki zarost. Bose stopy stały na chłodnych panelach, podtrzymując resztę dość nieprzeciętnego ciała.
— Jestem mile zaskoczony twoją obecnością. Naprawdę. Już prawie zapomniałem jak wyglądasz — odezwał się Charles, następnie odpychając od barierki i kierując do salonu. — No chodź, opowiesz, gdzie byłeś.
Młodszy Lawson uparcie wpatrywał się ramę lustra. Nie chciał tam iść. Każdy mięsień na jego ciele reagował, jakby groziło niebezpieczeństwo. Nie dziwiło go to, po człowieku, którego kiedyś nazywał ojcem, mógł spodziewać się wszystkiego. Powoli jednak zdecydował się tam pójść. Jeżeli ucieknie, w końcu będzie musiał tu wrócić. Jakkolwiek by nie było, to był jego dom. Wszystko to pamiętał jak przez mgłę, gdy małymi stópkami obiegał wszystkie pomieszczenia, goniąc się z przyjaciółką, której warkoczyki dodawały jej uroku. Wspomnienia z opowieści matki, gdy na schodach w wieku dwóch latek sturlał się, doznając dość mocnych obrażeń. Jak to się działo, że najcieplejsze miejsce, najbezpieczniejsze... stało się odrazą. Miejscem strachu.
W końcu ruszył do salonu, ignorując gest mężczyzny, który zachęcał go do zajęcia miejsca po przeciwnej stronie na fotelu. Owszem, wszedł dalej, ale umyślnie stanął bliżej mebli. Poczuł nagle swąd papierosów, szczerze zaskoczony. Jego ojciec rzadko palił, a szczególnie nie w domu.
— Gdzie byłeś? — spytał, wypuszczając dym z ust.
Pieprzył mnie doktorek ze szpitala.
Chętnie odpowiedziałby mu w ten sposób, ale kim niby on był, aby miało go to zainteresować. Przejąć. Zamiast tego odwrócił wzrok, który utkwił w beżowym dywaniku.
— Nie, żebym coś, ale chyba miałeś być w szkole, co nie? — Kolejny raz zaciągnął się dymem. — I wiesz co ci powiem? Siedzę sobie w domu, nagle telefon ze szkoły. Myślę, ciekawe o co chodzi. Odbieram, roztrzęsiony dyrektor każe mi przyjechać. Spoko, jadę. Udaję zainteresowanie, bo szczerze mnie jebie co z tobą, ale wtedy dowiedziałem się dwóch ciekawych rzeczy. Pierwsza. — Mach papierosem, z widocznie sztucznym uśmieszkiem. — Pana syn wybiegł ze szkoły. Aha. Druga. Afera ze zdjęciem. Szczerze? Gówno mnie to obchodzi, kto cię jebał, i czy to prawda, czy zemsta dzieciaków. Zdjęcia oznaczają plotkę, że jesteś pedałem. Oficjalnie więc uznaję, że jest pieprzonym ruchanym w dupsko pedałem. Spróbujesz temu zaprzeczyć?
Wciąż cisza ze strony chłopaka.
— Nie. Bo jak inni stali w kolejce po męstwo, to ty chyba kurwa stragan ze szpilkami okupowałeś. — Wstał nagle, co zaniepokoiło chłopaka. — Nie zaprzeczysz, bo jesteś ciotą. Nie dziwię się, że cię wyzywają. — Odchrząknął, biorąc kolejnego macha. Zachęcił gestem palca wskazującego, aby podszedł do niego. — Chodź no tu.
— Gdzie jest mama? — spytał nastolatek, starając się zdobyć na spokojny ton.
— Nawet gdyby była, nie pomogłaby ci. Jest u znajomej na parę dni, a wraca dopiero jutro. Wyjątkowo zgodziłem się bez przeszkód, bo chciałem jej zaoszczędzić widoków. — Znalazł się nagle obok bruneta, przyciskając prawie wypalony papieros do jego okolic szyi. Chłopak krzyknął, odpychając od siebie jego rękę i łapiąc za piekące miejsce. Skrzywił się, czując pieczenie w okolicach obojczyka, a następnie palcami wyczuł delikatny ślad. Odskoczył od niego, a wtedy zrozumiał, że jego miejsce było błędem. Za plecami miał teraz ścianę, z jednej strony osaczony przez meble, a z drugiej fotel. — Chyba jasno ci wyjaśniłem, co się stanie, jak nie pójdziesz do szkoły? — Złapał sparaliżowanego ze strachu chłopaka za kark, wpatrując się w niego wściekłym wzrokiem. Stiles skulił się lekko pod jego spojrzeniem, przymrużając oczy. — Żarty sobie kurwa robisz?! — krzyknął wrogo, na co w brunecie natychmiast obudziło się przerażenie, jak zawsze, gdy ojciec podnosił na niego głos. — Zobaczysz, zapamiętasz to gnojku na zawsze. Będziesz cierpiał tak bardzo, że nawet nie pomyślisz o opuszczeniu pokoju w celach innych niż edukacja. W końcu zrobię z tobą rygor. — Wsunął dłoń do jego włosów, odchylając jego głowę do tyłu i pochylając się, aby szepnąć do jego ucha następujące słowa: — To co, powtórka z kuchni?
Młodszy Lawson odwrócił wzrok, czując jego oddech przy uchu, a jego klatka piersiowa przyciskała go do ściany. Gdy poczuł, jak ręka mężczyzny powoli zmierza po biodrze do jego spodni, zareagował niemal natychmiast, urywając oddech. Dotyk. Ten specyficzny sposób, w jaki zamierzał go dotknąć. Koniec. To nie może się stać. On nie może tego zrobić. Tak bardzo przypominało mu to wydarzenie sprzed zaledwie godziny, że aż krew w jego żyłach gwałtownie przyśpieszyła na myśl o kolejnym bólu, upokorzeniu i poniżeniu.
Nigdy więcej mnie nie dotkniesz.
Zacisnął nagle zęby, przenosząc wściekły wzrok na mężczyznę. Ścisnął dłoń boleśnie w pięść, która po chwili wylądowała nagle z boku głowy blondyna, który pod wpływem uderzenia odsunął się. Charles z szokiem złapał się za policzek, patrząc na niego z głębokim zaskoczeniem, nic nie robiąc. Jakby czas stanął w miejscu. Gdy doszło do niego, na co odważył się chłopak, zmarszczył nagle brwi, patrząc na niego spod wilka. To było dla niego nie do pomyślenia. Chwycił szyję chłopaka, zaczynając go przyduszać do ściany, powoli unosząc, gdy nagle ten kopnął go w krok. Facet wydał z siebie zduszony jęk, puszczając nastolatka, a samemu łapiąc się za intymne okolice.
— Ty jebany gnojku... — warknął, wciąż zginając się w pół.
Stiles w milczeniu odskoczył od niego z zamiarem ucieczki, gdy nagle upadł jak długi na podłogę, gdy ten złapał go za nogę. Zaczął panicznie czołgać się w kierunku przedpokoju, raz po raz wierzgając się i drąc palcami po panelach.
Mężczyzna teraz kucając, sięgnął drugą dłonią, łapiąc tył spodni Stilesa, w efekcie kładąc dłoń częściowo na jego pośladkach.
— Masz.... prze... jebane! — mówił z wysiłkiem, próbując utrzymać chłopaka.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął z przyśpieszonym oddechem, zaczynając wzrokiem wyszukiwać czegokolwiek do obrony, gdy przypomniał sobie, że w szafce obok trzymane są albumy. Ku jego szczęściu sięgnął dłonią, w szarpaninie chwytając jeden z zeszytów z twardą okładką.
— Och, już ja cię dotknę, ty mała cholero! — Umilkł nagle, obrywając w twarz oprawianym albumem. Automatycznie puścił chłopaka, chwytając przedmiot i również nim rzucając, czego brunet uniknął poprzez przeturlanie się. — Taki, kurwa, odważny?!
Stiles zerwał się z podłogi, w momencie gdy mężczyzna podbiegł do przejścia, taranując je swoim ciałem. Rozłożył ręce, kładąc je na framudze, wściekle spoglądając na chłopaka.
— Nie masz dokąd uciec, pojebie. Uwierz mi, będziesz b ł a g a ł o śmierć — mruknął poważnym głosem.
Nastolatek stał z dwa metry od niego, drżąc z przerażenia. Nie miał dokąd uciec, ponieważ nawet jeśli wybrałby drzwi tarasowe, nim je odblokuje i otworzy, ojciec zdąży do niego dobiec. Podobnie z oknami. Spojrzał nad jego ramieniem. Jedyna droga ucieczki. Jak na ironię, w jego umyśle rozbrzmiała piosenka Battle Cry, którą kiedyś nucił Felix.
Nobody can save you now / Nikt nie może cię teraz uratować.
It's do or die. / Działaj lub giń.
Już nigdy nie będzie pośmiewiskiem. Nie będzie kimś słabym. Nie będzie dotykany. Złapał ze stołu figurkę pamiątkowego smoka, przywiezioną kiedyś przez ojca, gdy w sprawach biznesowych odwiedzał Chiny. Zerwał się do biegu w kierunku mężczyzny, na co ten rozkojarzony zmarszczył brwi. Chłopak niczym na meczu rugby uderzył w niego bokiem, a obydwoje upadli na podłogę korytarza, przy czym nastolatek upadł na ciało Charlesa.
— Pojebało cię, niedorozwoju?!
— Nigdy więcej mnie nie dotkniesz! — krzyknął przeraźliwie, siadając na jego brzuchu, po czym bez zastanowienia porcelanowa figurka uderzyła w głowę blondyna, któremu natychmiast zakręciło się w głowie. — Nigdy! — Kolejne uderzenie. — Słyszysz?! NIGDY! — wrzasnął, uderzając nią po raz kolejny w twarz faceta, a pierwsze krople krwi spłynęły na panele. — Nigdy, nigdy, nigdy! — krzyczał, przy każdym słowie uderzając w jego klatkę piersiową, po czym odrzucił przedmiot, który z hukiem upadł. Brunet wciąż przekonany, że mężczyzna nadal się broni, wycelował pięścią w jego twarz, pamiętając wszystko, czego uczył go Marco. Dysząc, spojrzał na swoją dłoń, po której spływała krew.
Odskoczył nagle od faceta, z drżeniem wpatrując się w jego twarz. Wstał, przekonany, że ten zaraz zrobi to samo i kolejny raz go skrzywdzi. Oczami wyobraźni niemal widział, jak ten odpłaca się na nim, za każdy cios. Zakręciło mu się w głowie i ignorując wszystko, zaczął uciekać na górę, czując przypływ adrenaliny. Znajdzie go. Znajdzie i skrzywdzi. Ale on do tego nie odpuści.
Wpadł do swojego pokoju, zamykając drzwi. Oparł się o nie, osuwając na ziemię. Ułożył dłonie na zgiętych kolanach, kładąc na nie twarz. Nawet nie zwrócił uwagi na krew, którą przecierał twarz.
Mayday, mayday, the ship is slowly sinking.(/Mayday, mayday, ten statek powoli tonie.) — Zaczął nucić piosenkę My Demons ochrypłym, ale mimo to przyjemnym dla uszu głosem. — They think I'm crazy, but they don't know the feeling...(/Myślą, że jestem szalony, ale nie znają tego uczucia.)
Przybrał wygodniejszą pozycję, czując jak adrenalina opada z jego ciała. Przymknął oczy, czując zmęczenie, które objawiało się w nim od dłuższego czasu. Zaczął kontynuować nucenie piosenki, bardzo, bardzo cicho, powoli zasypiając.

=═◊══

+Tak w ogóle, za niedługo koniec pierwszej części TMYSS... Jeszcze z około dwa/trzy rozdział i epilogi. Wciąż się zastanawiam, czy zrobię przerwę między częściami, czy nie...
+Co do rozdziału... przyznam, przy początku czasami musiałam przerywać pisanie... Końcówka poszła mi zdecydowanie najszybciej. W ogóle im bliżej końca, tym bardziej ciekawi mnie co o tym myślicie, tak więc dziękuję za wszystkie komentarze! :p
+Staram się częściowo jakoś tam ulepszać swój styl, dodawać opisy, mam nadzieję, że idzie mi to w dobrym kierunku, a nie coraz gorzej! ;)
+W najbliższym czasie będę zmieniała opis opowiadania, ponieważ teraz już siłą rzeczy mam pełen zarys fabuły i chcę, aby z opisu bardziej wynikało, czego można się spodziewać.
+Pozdrawiam! :)

7 komentarzy:

  1. Stiles jest debilem. Kurwa, gwałcą go, a on... szkoda słów.
    Phy, doktorek spoko, ale Lajosa nie pokona!!!
    Aha, bo nie napisałam: DOBRZE TAK KURWISZONOWI.
    Pozdrawiam, moje Ty kochanie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ludzie tak nie cierpią Stiles'a. Chłopak przechodzi trudne chwile spowodowane dojrzewaniem, a tu jak na złość - wszystko, ale WSZYSTKO jest przeciwko niemu.
    Dobra, może Ronny i Marco chcą dla niego dobrze, ale dlaczego do cholery nigdy ich przy nim nie ma?! Naprawdę tego nie rozumiem.
    Gdy Stiles wszedł do domu i był tam ojciec, wiedziałam, że ten go skrzywdzi, a tu taka miła niespodzianka - młody się postawił i zawalczył! Tak ma być. I like it.
    Niby "sierota" i ciota, a tu proszę - uke ma trochę siły. Brawo dla tego pana! :D
    Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów i 2. części.
    A, no i cieszę się, że tak sumiennie pracujesz nad swoim stylem pisania. Z rozdziału na rozdział jest co raz lepszy! Będą z Ciebie ludzie :3
    Chyba rozumiesz, że kocham to opo i że bosko piszesz ^w^
    Życzę mnóstwo weny!
    HWAITING!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby na Bloggerze była taka opcja jak na Facebook'u, już bym dała "Lubię to" pod tym komentarzem. :D
      Naprawdę trafne spostrzeżenia, co znaczy, że jakoś udaje mi się przekazać to co chciałam. :3 Z tym lubieniem i nie Stilesa, jest jak w prawdziwym życiu, są przecież osoby mające problemy psychiczne, zachowujące się jak typowy tchórz i ktoś nadwrażliwy, tak jak Stiles i przeważnie takie osoby są obrażane. Czyli tak właściwie osoby nie lubiące Stilesa... po części objawiają cechy charakteru Feliksa. Właściwie to przeważnie, jak ktoś nie lubi Lawsona, to szatyna uwielbia. xD
      Cieszy mnie, że faktycznie jest poprawa :3
      Dziękuję! ^^

      Usuń
  3. Twój blog został własnie wylosowany na Blog Miesiąca - SIERPIEŃ w kategorii +18!
    Będzie on dumnie reklamowany na Katalogowym Świecie przez okrągły miesiąc, w bocznej kolumnie szablonu. Po upływie miesiąca, będzie widniał w zakładce Blogi Miesiąca

    Pozdrawiam, gratuluję i życzę weny!
    Avery.

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo dl Stilsa za widoeiskową obronę nauki Marco nie poszły w las czy Stils zabił ojca od kogo ten doktorek dostał zadanie oby Marco wkopał gościa do grobu rozumiem gorycz Stilsa

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde, dlaczego Stiles musi tak cierpieć? :O
    Jednakże super, że się postawił dla ojca - jak mnie wkurwia ten typ, choć mam nadzieję, że go nie zabił...
    Ogólnie extra jak to zawsze u Cb :D
    Czekam na kolejne rozdziały i drugą część :)
    Stiles never give up! :)

    truelifebydamien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewidentnie Stiles potrzebuje leczenia, oderwania sie od wszystkiego. Od Marco, Ronnyego, rodzicow, Darcy, szkoly. Pojsc na leczenie, wyjechac z miasta i zaczac nowe zycie. Lepsze to niz zabic w amoku czlowieka. Bo w sumie Charles moze nie zyc.
    Czekam na ciag dalszy!

    OdpowiedzUsuń

Kochany Hater? żєgηαм. ♥
Kochany Czytelnik? ωιтαנ. ♥
Jak już tu jesteś to będę wdzięczna za chociaż jeden krótki komentarz! ♥

Obserwatorzy