Trzymając z obu stron pod ramionami, po chwili wyrzucili chłopaka na mokrą kostkę brukową, ignorując deszcz, który mimo kilkudziesięciu sekund przez swoją intensywność zdążył już zwilżyć ich twarze, jak i ubrania. Bez zastanowienia odwrócili się w podobnym tempie, wchodząc do środka i puszczając drzwi, które zatrzasnęły się za nimi. Po chwili rozległ się dźwięk przekręcanego przez nich zamka i nastolatkowie oddalili się.
Niebo przeszyła błyskawica, gdy blondyn kątem oka spojrzał na swojego towarzysza. Zauważył, że ten nie okazywał żadnych emocji, zimnym spojrzeniem lustrując drogę przed sobą. On sam znów nie potrafił zachowywać się obojętnie. Coś wciąż kuło go w głębi, że to co robi jest złe. Że to nie jest już zabawą. Jednak... nie potrafił nic z tym zrobić. Po prostu to czuł, nie zapobiegając w jakikolwiek sposób. Jego kumpel miał rację. Chłopak był nikim, niczym. Tacy jak on nie mogą żyć, zasługiwać na współczucie.
Wszedł do sali zaraz za szatynem i zabrał się za przysuwanie ławki na prawidłowe miejsce. Poprawił krzesła, przyjrzał się czy wszystko jest na miejscu i spojrzał na Feliksa, chowającego palnik do plecaka. Osobiście go samego obrzydzał widok wykonywanego wcześniej zabiegu. Nienawidził ognia, po prostu się go bał. Wszystko przez pożar, którego doświadczył u dziadków, mając około dwunastu lat. Co prawda nikomu nic się nie stało, ale spędził kilka minut będąc zamkniętym w pomieszczeniu spowitym płomieniami. Skoku z okna na specjalną trampolinę również nie wspominał za dobrze. Domek letniskowy już nigdy nie odzyskał dawnej świetności.
Zaczął się zastanawiać, czy towarzyszący mu nastolatek choć trochę żałował czynu. Czy miał chociaż minimalne wyrzuty sumienia, jakieś wahanie. Musiał natychmiast przerwać irytującą go ciszę.
— Ej, chyba nic poważnego mu nie będzie, nie? — spytał, czego po chwili pożałował. Felix powoli odwrócił głowę w jego kierunku z niezrozumieniem i kpiną.
— A co mnie to obchodzi? Może będzie miał zakażenie, może złapie zapalenie płuc na chłodzie... zresztą, nie studiuję medycyny i nie obchodzi mnie jego los. Chyba że będzie naprawdę okrutny. — Na jego twarz wpłynął tradycyjny uśmieszek. — Idziesz? — rzucił do niego, przewieszając plecak przez ramię i poprawiając skórzana kurtkę. Wyjął z kieszeni komórkę, po chwili odpisując na SMS.
— Ta — mruknął w odpowiedzi. — Wracasz teraz do domu?
— Nie, teraz idę na randkę. — Wyszczerzył się triumfalnie.
— Co? — Uniósł wysoko brwi, układające się w łuki nad jego ciemnymi oczami. — O tej godzinie? Jest prawie pierwsza, poza tym tam leje jak z cebra.
— No i co z tego, trzeba być oryginalnym. — Zaśmiał się, od razu z lepszym humorem, jak zwykle gdy rozpoczynali temat związany z pewną brunetką. — Przed chwilą wysłała mi wiadomość z pytaniem co robię, bo nie potrafi zasnąć i chce z kimś pogadać.
— Nie wnikam. — Wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem. Opuścił salę razem z Feliksem, następnie czekając aż ten wszystko pozamyka. Za ten czas rozejrzał się po korytarzu. Pierwszy raz był w szkole o tej godzinie i obiecał sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Mroczne klimaty niespecjalnie go interesowały.
— Zmieniłeś się.
Uniósł głowę, wyrywając się z zamyśleń, gdy usłyszał głos przyjaciela. Zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc. Ten tylko posłał mu lekki uśmiech i podszedł do niego.
— Stary, wyluzuj trochę. — Z wesołym nastrojem uderzył go w ramię, ale nie za mocno. — Kiedyś łaziłeś arogancki, za cholerę się nie przejmowałeś, a tutaj jesteś jakiś spięty. — Kiwnął głową, na znak żeby kierowali się już do drugiego wyjścia.
— Serio? Zdaje ci się — rzucił obojętnie. — Jutro już będzie u mnie tak samo, po prostu myślę jak z tym zdjęciem.
Szatyn pokiwał głową, zastanawiając się nad czymś.
— Tak jak planowaliśmy, nie mam zamiaru mu odpuszczać — odparł sztywno.
Opuścili budynek, a chłopak wyjął klucze, aby zamknąć drzwi. Na razie nie musieli martwić się o deszcz, ponieważ chronił ich daszek.
— Spoko. To... cóż... miłej randki.
Szatyn wyszczerzył się, dziękując mu, a następnie podbiegając w deszczu do motocyklu. Założył kask, wsiadł na siedzenie i machnął do chłopaka rozłożoną dłonią na pożegnanie, następnie odjeżdżając z warkotem silnika.
Philip uważnie przyglądał się odjeżdżającemu pojazdowi, wzdychając. Miał właśnie kierować się do samochodu, aby być jak najszybciej w domu i odetchnąć, ale... coś go powstrzymywało. Spojrzał na zachmurzone niebo, zakrywając się szczelniej kurtką, gdy zawiał silny wiatr. Przygryzł wargę, kłócąc się z własnymi myślami.
W końcu nałożył na głowę kaptur i zaczął wzdłuż ściany budynku truchtać do celu. Po obiegnięciu fragmentu szkoły zatrzymał się i wyszedł za róg, z daleka zwracając uwagę na siedzącą postać opartą o ścianę. Im bliżej podchodził tym więcej szczegółów dostrzegał. Jego ciemne włosy, ociekające wodą przylegały do jego czoła. W podobnie fatalnym stanie był jego ubiór, całkiem przemoczony. Zaciśnięte oczy, jak i szczęka chłopaka oraz kurczowo objęta ręka wokół pasa wskazywała na cierpienie, które musiał aktualnie przechodzić.
Student podrapał się po karku i nie chcą bardziej przemoknąć od razu zabrał się do działania. Uklęknął przy chłopaku, oceniając wzrokiem jego stan. Ciemnowłosy wzdrygnął się i odsunął lekko, wciąż nie otwierając oczu. Zauważył, że ten mimowolnie drżał również z zimna.
— Stiles... — zaczął, gdy nagle brunet przerwał mu żałosnym głosem.
— Daj mi spokój — szepnął niemal piskliwie przez chęć płaczu.
Przetarł oczy, dokładnie zastanawiając się nad tym, co powinien był zrobić. W normalnych warunkach raczej by mu nie pomógł, ale teraz wiedział, że chłopaka czeka jeszcze trochę cierpień.
— Chodź — powiedział tylko, chwytając jego ramię.
— Nie. — Odsunął się od niego gwałtownie, krzywiąc się nagle. Powoli otworzył oczy, patrząc na niego jak przerażone szczenię. Jego warga zadrżała, za nim wymówił kolejne słowa. — Cokolwiek chcesz zrobić, zrób to szybko — szepnął bezsilnie, wlepiając wzrok w dziedziniec szkoły. Widocznie nie miał nawet siły, aby walczyć.
— Nic ci nie zrobię — odparł z westchnięciem, przekręcając oczami. Nie potrafił dłużej patrzeć na cierpienie, które było wyraźnie dostrzegalne w zachowaniu nastolatka. Nie chciał mieć świadomości, że w jakikolwiek sposób przyczynił się do tego. — Wstawaj. — Chwycił ponownie jego ramię, gwałtownie ciągnąc go do góry.
Ciemnowłosy uniósł się trochę, a następnie z jego ust wydobył się żałosny jęk i upadł z powrotem na ziemię. O wiele bardziej drżącą rękę przysunął do okolic brzucha.
— Och... — mruknął, zaczesując mokre już włosy do tyłu. Błysk oświetlił na moment wszystko. Po chwili niebo przeszył piorun. Zrozumiał, że burza była naprawdę blisko. Odsunął go od ściany, następnie stając za nim i łapiąc go pod ramiona. Zaczął kierować się tyłem drogą, którą przybył, ciągnąc chłopaka po podłodze. Przez moment miał wrażenie jakby ciągnął trupa, co sprawiło, że oddech ugrzęzł mu w gardle. Miał nadzieję, że rana nie przyniesie tak poważnych skutków.
W końcu dotargał go do samochodu, otwierając tylne drzwi. Przy jego pomocy usadowił swobodnie chłopaka na siedzeniach, każąc mu się położyć. Ten zamknął oczy, leżąc bez słowa, jakby przygotowywał się na najgorsze.
Dziennikarz zamknął drzwiczki, następnie zajmując miejsce kierowcy. Zaklął pod nosem, gdy zrozumiał, że przemoknięte ubrania zmoczą mu wnętrze samochodu. Odpalił silnik, już po chwili wyjeżdżając pojazdem na ulicę. Podczas jazdy co jakiś czas spoglądał na chłopaka i miał wrażenie jakby ten zemdlał.
— Żyjesz tam? — spytał w końcu, przerywając milczenie, któremu towarzyszyły krople deszczu uderzające o szyby.
Brunet uchylił lekko oczy, owijając się drżącymi ramionami. Pociągnął nosem, co jakiś czas tracąc panowanie nad powiekami, które usilnie chciały się zamknąć. Przygnębiony przytaknął głową, jednak z ociąganiem, jakby i tego ruchu bał się zrobić.
— Bardzo boli?
Zaraz po wypowiedzeniu słów odwrócił wzrok z powrotem na jezdnię. Nie potrafił patrzeć na to w jakim był stanie. Rozumiał również głupotę zadanego pytania, to nieuniknione, że cierpiał katusze, ale... po prostu musiał zapytać.
— To twój pomysł — szepnął ochrypłym głosem, starając się brzmieć na tyle głośno, aby nie zagłuszał go deszcz. — Zależało ci na bólu, proszę bardzo, wygrałeś. — Urwał, ponownie się krzywiąc i kurczowo zaciskając oczy.
— To nie był mój pomysł — warknął twardo, ściskając mocniej kierownicę w dłoniach.
Resztę drogi przemilczał, nawet już nie kontrolując zachowania jego pasażera. Po prostu skupił się na jeździe, nie myśląc o niczym niezwiązanym z ruchem drogowym. W końcu zjechał na podjazd i ze świstem wypuścił powietrze z ust. Po chwili zastanowienia odwrócił się, patrząc na nastolatka.
Brunet poruszył się nieznacznie jakby pochłonięty w drzemce. Philip przyjrzał mu się uważniej, kolejny już raz przyłapując siebie na ocenie jego stanu. Wysunął rękę, ostrożnie poprawiając jego włosy. Dopiero po tym ruchu Stiles wzdrygnął się jakby dopiero co obudzony z drżącym oddechem.
— Wysiadaj. Nie jadę do domu, a ciebie nie mam zamiaru podwozić. — Przybrał obojętny ton, mówiąc jakby to było oczywiste. — Kawałek się przejdziesz. Lepsze to niż droga, którą początkowo miałeś pokonać. — Już miał wstawać, gdy przypomniał sobie o jednej z najważniejszych rzeczy. — Pamiętaj, że masz dziś przyjść do szkoły. Dasz radę. Serio, lepiej przyjdź, chyba że jesteś dupkiem i nie martwisz się o Darcy. — Po tych słowach otworzył samochód, wysiadając na zewnątrz. Niebo przeszyła błyskawica, gdy wyciągał chłopaka z tylnych siedzeń. Przymrużył oczy, ponieważ deszcz utrudniał mu widzenie. Gdy Lawson siedział już na chodniku, oparty o płot, blondyn wrócił bez słowa do pojazdu. Po niecałej minucie słychać było warkot silnika, a obecność samochodu pozostała jedynie wspomnieniem.
Stiles westchnął ciężko, mrucząc coś pod nosem, będąc na skraju płaczu. Oglądał otaczający go świat jak przez okulary korygujące wzrok chorego, ponieważ wszystko było dla niego rozmazane. Pieczenie oczu od płaczu i krople deszczu na rzęsach całkowicie przyczyniały się do tego. Co jakiś czas czuł potworny, pulsujący przez chwilę ból w okolicach brzucha, który w końcu z powrotem stawał się znośnym uczuciem.
Z drżeniem uniósł materiał przylegający do jego również zmokniętego ciała i spojrzał na wypalone znaki. Wolałby nie rozumieć tego napisu. Na jego biodrze widniało połączenia imion Marco oraz Stiles, a żeby, jak mówił Felix, nigdy tego nie zapomniał, zaraz pod napisem wypalone zostało słowo „kochanek”. Słowa „Sarco Lover” boleśnie przypominały mu słowa Gatersona, że był kimś złym.
Spojrzał na ranę, wokół której wytworzyła się spora sino-czerwona powierzchnia. W całej niewyobrażalnie bestialskiej scenie był jakiś minimalny plus. Po raz pierwszy naprawdę cieszył się z tego, że nie był aż tak wytrzymały. Oprócz dwóch słów miało pojawić się jeszcze określenie wysoce obraźliwe, ale wykonawcy zabiegu zależało na przytomności nastolatka, aby więcej odczuwał. Kończąc ostatni zarys „r” chłopak był już niemal w stanie utraty przytomności, a żadna z prób utrzymywania go przy świadomości nie przynosiła dłuższego efektu.
Odchylił głowę, opierając ją o płot posiadłości. Przed jego oczami wciąż tańczyły mroczki, sprawiając że znajdował się w stanie omdlenia. Ociężale spojrzał w kierunku domu. Od teoretycznie błogiego spokoju dzieliło go zaledwie kilkanaście metrów. Kilkanaście metrów, które miały się zapowiadać istną męczarnią.
Zwolnił, następnie hamując w okolicy parkowej kawiarenki. Dalej nie miał jak przejechać, nie błocąc przy tym jednośladu. Zeskoczył z siedzenia na chodnik, zdejmując szybkim ruchem kask. Po chwili już biegł wydeptaną ścieżką do altany postawionej na niedaleko polany, między drzewami. W krótkim czasie pokonał odległość, starając się jak najmniej zmoknąć mimo nieustającego deszczu.
Postawił pierwsze kroki na schodkach altany, niemal natychmiast dostrzegając postać w kapturze, której twarz oświetlana była przez ekran telefonu. Otrzepał buty, a siedząca osoba odwróciła głowę w jego stronę, posyłając uroczy uśmiech. Przez całą drogę myślał tylko o ich spotkaniu, o zobaczeniu jej, o mocniejszym zauroczeniu pod wpływem jej urody.
Deszcz raz po raz uderzał o drewniany dach, a silny wiatr co jakiś czas szeleścił koronami drzew. Za plecami dziewczyny rozciągał się las, natomiast naprzeciw niej znajdowała się polana, na której w słoneczne dni ludzie organizowali pikniki, wychodzili na spacery z psami, urządzali pogawędki...
— Hej — rzucił, przejeżdżając dłonią po wilgotnych włosach. Położył plecak na ławce, samemu zajmując miejsce obok brunetki.
— Hej — odparła, gasząc IPhone'a i chowając go do kieszeni.
Dziewczyna zdjęła kaptur z głowy, dzięki czemu szatyn mógł przyjrzeć się jej. Dostrzegł jak zwykle jej charakterystyczny warkocz, ale tym razem część włosów z przodu nie była spięta, swobodnie opadając na wysokość ramion. Nie potrafił powstrzymać się przed uniesieniem kącików ust, jej uśmiech był dla niego szczególnie zaraźliwy. Tradycyjnie również twarzy nastolatki nie zdobił mocny makijaż, a jej ubiór był jak najbardziej zwyczajny. Dżinsowe spodnie, ciemnofioletowe trampki, czarna, firmowa bluza z kangurkiem. Nigdy nie przepadał za wystrojonymi dziewczynami, stawiał na naturalność. Szczególnie jej naturalność.
— Wybacz tak dziwną godzinę spotkania.
— Aż jestem ciekawy, dlaczego akurat teraz. — Pokiwał głową, unosząc lekko brew.
— Z początku miałam inne plany. Problem w tym... że nie mogę dodzwonić się do Stilesa. Dzwoniłam, dzwoniłam i nic z tego. — Westchnęła wyraźnie zasmucona. — Pewnie już śpi, ostatnio nie najlepiej z jego zdrowiem. Potem pomyślałam, że zadzwonię do ciebie.
Ciekawe dlaczego nie odbierał?
Felix uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie wibrację telefonu chłopaka, gdy ten przygwożdżony do ławki był tak przestraszony i ledwo przytomny z bólu, że nawet nie zwrócił na to uwagi.
— Masz rację, pewnie śpi — fałszywie potwierdził jej domysły. — W końcu jest koło pierwszej. A może się pokłóciliście? — Przybrał współczującą nutę w głosie.
— Nie, nie. W szkole było okej, zachowywał się trochę dziwnie, ale rozmawiał ze mną. W każdym razie, dziękuję, że przyszedłeś. Chciałam z kimś pogadać.
— Problemy ze snem?
— Można tak powiedzieć — przyznała. — Ostatnio wciąż dręczy mnie to wszystko co się dzieje. Cały czas o tym myślę, ilekroć zamykam oczy. Rodzice myślą, że śpię tak samo jak oni, dlatego mogłam swobodnie wyjść z domu. — Niebo przeszył piorun, a ona na moment uniosła wzrok. — Pogoda również nie umilała mi nocy. Swoją drogą uwielbiam spacerować, gdy grzmi. — Zaczęła nakręcać końcówkę warkocza na palca. — Mam nadzieję, że nie przerwałam ci nic ważnego... Co teraz robiłeś?
— Nic nie przerwałaś, spokojnie. — Obdarzył ją czułym uśmiechem. — Teraz... w zasadzie również leżałem w łóżku.
— To dobrze. Po co ci plecak? — spytała, unosząc brew.
— No... zabrałem picie i w ogóle. Nic ważnego.
— Okej. — Zaczęła równomiernie kiwać głową, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. — Felix... czy... moglibyśmy porozmawiać o czymś poważniejszym? Znaczy nie nudzi mnie ta rozmowa! Chcę po prostu poruszyć pewien delikatny temat... — Ciągnęła, mówiąc coraz ciszej.
— Pytaj o co tylko chcesz.
— Przepraszam. Znów zaczynam ten temat. Chcę się po prostu pozbyć problemów, tych dręczących mnie myśli, rozterek... no wiesz. Felix, ja naprawdę cię lubię. Bardzo. Jednak mam mały problem. Ja... ja nie potrafię wybrać między tobą a nim.
Szatyn niezauważalnie zacisnął dłonie na desce, zmuszając się do zachowania spokoju.
Już niedługo...
— No więc — kontynuowała — Czy jeżeli chciałabym zrobić coś bardzo szalonego, wręcz niemożliwego, czyli pogodzić was, wyjaśnić wszystko... potrafiłbyś współpracować?
W pierwszej chwili miał ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem. On już mu coś bardzo dobrze wyjaśnił. W ostatnim momencie powstrzymał się jednak, dostrzegając szczenięcy wzrok brunetki. W sumie... mógłby to wykorzystać. Już nawet wiedział jak.
— Jasne, że tak, wszystko bylebyśmy mogli kontynuować tę znajomość. Serio, nie chcę cię stawiać w sytuacji albo ja, albo on. Mogę nawet jutro z samego rana w szkole przeprosić go. Tylko... będziesz wtedy ze mną?
— A—ale... naprawdę się zgodziłeś? Poważnie? — Uniosła wysoko brwi, przełykając ślinę i kładąc dłonie na ławce. — Dobra, nie przygotowałam się na twoją zgodę.
— Darcy. — Uśmiechnął się czule, koniuszkami palców dotykając jej nadgarstka. — Ludzie się zmieniają. Nawet ktoś taki jak ja. Nie bój się mi ufać, nigdy bym cię nie okłamał. — Ucieszył się, gdy dziewczyna nie cofnęła ręki, jednak nie okazywał tego. — Czy mógłbym również zadać ci kilka męczących mnie pytań? — Nim mówił dalej, poczekał aż dziewczyna wyrazi zgodę. — No więc... czy ty i Stiles... czy między wami coś... zaiskrzyło? — spytał niepewnie, na co brunetka parsknęła śmiechem.
— No coś ty! — Pisnęła przez śmiech. — Przecież Stiles jest... — Ugryzła się w język, nim dokończyła zdanie, co wydało mu się co najmniej dziwne. Przypuszczał jednak, że chciała powiedzieć coś na temat jego orientacji. — Moim przyjacielem! Znamy się od dziesięciu lat, nie potrafiłabym żywić do niego jakiegoś większego uczucia.
— W każdym razie kiedyś coś między wami było?
— Nigdy. — Pokręciła głową, wciąż uśmiechając się kpiąco. — Podobał mi się jak byłam młodsza, ale to trwało tylko chwilę. No wiesz, był taki śliczny jak na swój wiek. Teraz już trochę wydoroślał i tak dalej.
— W takim razie... chyba mogę ci w końcu o tym powiedzieć. — Westchnął głęboko. Usiadł bokiem, jedną nogą dotykając panel, a drugą zgiętą kładąc na ławce. Przysunął dłoń do jej policzka, ostrożnie dotykając jej delikatnej skóry. — Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Mieliśmy z jakieś ponad dziewięć lat. Wtedy jeszcze nie spędzaliśmy ze sobą tak czasu, ale jednak. Już wtedy byłaś takim moim ideałem, wiesz jak to dzieci. Chociaż... mijały lata, z naszą znajomością było coraz gorzej, aż w końcu całkowicie zanikła powoli nawet i przechodząc w nienawiść, a ja mimo to wciąż myślałem o tobie. Wszystkie te laski z którymi byłem w międzyczasie... po prostu chciałem o tobie zapomnieć. Jak się domyślasz, nie zadziałało.
Brunetka wpatrywała się głęboko w jego oczy, doszukując się iskry fałszu. Nie potrafiła uwierzyć, że naprawdę to słyszy. Jej mimika twarzy nie wykazywała żadnej innej emocji niż głębokie zaskoczenie.
— I ty... ty tyle lat czekałeś, żeby ze mną porozmawiać? Dlaczego? Głuptasie przecież było tyle okazji do podjęcia tematu! — Zaśmiała się serdecznie, ukazując śnieżnobiałe zęby.
— No bo wydawałaś się taka... idealna.
I zawsze byłaś tylko z nim. W każdej pieprzonej chwili.
Tych słów jednak nie wymówił na głos.
— Ja? Idealna? — Zakpiła. — Odezwał się! Od roku zdarza mi się wodzić za tobą typowym, rozmarzonym wzrokiem, jednak zawsze uważałam, że jesteś nieosiągalny. Ten wianek dziewczyn wokół ciebie, grono kumpli, arogancki charakterek... ciężko myśleć wtedy o takiej osobie jak o kimś tak przyjaznym. Poniekąd teraz udowodniłeś też, że potrafisz być uroczy. Te wszystkie SMS-y od ciebie... — Zastanowiła się, przez moment odwracając głowę i przypatrując się gęstym kroplom deszczu. — Szczerze mówiąc nigdy nie wiedziałam co o tobie myśleć. — Wróciła wzrokiem do jego twarzy. — Każdy wyrażał się o tobie w inny sposób, najczęściej wulgarnie i nieprzychylnie. Przez jakiś czas nawet sama w to wierzyłam. Teraz już myślę, że naprawdę sama mogę podjąć tę decyzję. Felix, ty wcale nie jesteś taki zły. — Uniosła brwi wysoko do góry, gdy poczuła jego wargi na swoich. Po chwili jednak zrelaksowała się, przygryzając lekko jego wargę. Owinęła ramionami jego szyję, rozkoszując się dotykiem jego ust.
— Czyli bardzo mnie lubisz? — spytała po chwili, gdy oderwali się od siebie. — A jak bardzo?
— Tak, że mógłbym dla ciebie oszaleć. — Zażartował, co po części było prawdą. Chwycił delikatnie jej biodra, sugerując aby przeniosła się na jego kolana, co też po chwili zrobiła. Uśmiechnął się lekko, gdy zaczęła bawić się kosmykami jego jasnych brąz włosów. Pochylił się, składając rozgrzany pocałunek na jej lodowatej szyi. Spodobało mu się, jak zadrżała pod wpływem dotyku jego ust. Z powrotem spojrzał głęboko w jej oczy, owijając ją ramionami wokół pasa.
— Tak więc, Darcy, czy dałabyś mi szansę?
— Szansę na co? — powiedziała to takim głosem, aby zauważył, że udaje niezrozumienie.
— Na nazywanie cię swoją dziewczyną. — Uśmiechnął się.
— Tak, ale... — zawahała się. Zaczęła ponownie bawić się jego kosmykami włosów. — Tak, jednakże wszystko zależy też od jutrzejszego dnia.
— Oczywiście. — Zapewnił ją z szeroki uśmiechem, co do tego był pewien. — Będzie dobrze. — Po tych słowach ponownie musnął jej usta.
Utykając, w milczeniu kurczowo trzymał się płotu, jakby był jego jedynym ratunkiem. Starał się nie zwracać uwagi na deszcz uniemożliwiający mu widoczność. Widział wszystko jak przez mgłę, a mimo to brnął na przód, orientacyjnie domyślając się, w którym kierunku powinien pójść. Przystanął, kolejny już raz, aby przeczekać atak kującego bólu. Zadrżał z zimna i pociągnął nosem, a niebo przeszyła błyskawica.
W końcu przekroczył bramę, puszczając ogrodzenie i kuśtykając na tyły domu. Na miejscu oparł się o pergolę, zaciskając oczy. Sam już nie wiedział, czy płacze, czy to po prostu krople deszczu moczące jego twarz. Nie wiedział nawet dlaczego miałby płakać. Czego się spodziewał, idąc tam? Myślał, że Felix poda mu pomocną rączkę? Sam się w to wpakował. Zaufanie nie było byle czym i nie zasługiwało na byle kogo.
Skrywane sekrety zaczęły męczyć go do tego stopnia, że miał ochotę komuś powiedzieć o wszystkim. Jednak... kto będzie chciał go słuchać? Kto mu w ogóle uwierzy? Wstydził się tego, jak żałośnie postępował. Nie potrafił przyznać się do błędu. Związek. Rodzina. Przyjaciółka. Szkoła. Prześladowca. Powoli kończyły mu się pomysły, co jeszcze może uprzykrzyć mu życie.
— Mam, kurwa, dość — szepnął, spoglądając w okolice brzucha. — Wygrałeś — warknął żałośnie, zaciskając dłonie na drewnie. Chłopak jak zwykle mącił mu w głowie. Czu naprawdę był potworem? Kimś, kto nie ma prawa bytu?
Uniósł nogę i oparł ją na kratce. Chwycił się mocniej i zaczął powoli wspinać się do góry. Zaklął pod nosem, ale nie zamierzał przestawać. Może po prostu zasługiwał na ból? Wierzył, że w końcu będzie spokój. Większego cierpienia i rozmiaru kłopotów nie był w stanie sobie wyobrazić.
Ostatkiem sił chwycił barierkę i zaczął się dźwigać. Upadł na plecy po drugiej stronie, zaciskając szczękę. Zachlipał, będąc bliskim rezygnacji. Odsunął przemoczony do suchej nitki materiał i spojrzał na ranę, z której spłynęło kilka kropel krwi. Zaczął na plecach posuwać się w kierunku drzwi balkonowych, zastanawiając się, czy lepszym pomysłem nie byłoby stanąć na barierce i skoczyć głową w dół.
Będąc w końcu w pokoju, zasunął szklane wejście, opadając z ulgą na drewniane panele. Dał radę. Przeszedł taki kawał drogi, naprawdę mu się udało. Zadrżał, zdejmując z siebie koszulkę i rzucając ją do kosza na pranie. Wpadła z mlaskiem, odrobinę ochlapując podłogę w locie. Po chwili dołączyły do niej buty, skarpetki i spodnie, które chłopak zdjął z ogromnym trudem. Podsunął się na plecach do łóżka i zrzucił z niego kołdrę, która po chwili leżała na podłodze wsiąkając wodę. Samemu zdjął prześcieradło, układając je byle jak pod łóżkiem. Zdjął z siebie ostatnią część garderoby, po chwili szybko ubierając dresy. Wsunął się pod łóżko, w końcu rozluźniając.
Drżącą ręką przejechał po ranie, a z jego ust wydobył się cichy krzyk, stłumiony przygryzieniem ręki. Teraz był pewien, że spływające po policzkach łzy spowodowane są bólem. Wciąż zastanawiał się nad tym, czy powinien iść do szkoły. Wyczuwał w tym kolejną pułapkę, ale z drugiej strony, jeśli nie, to gorsze rzeczy zrobi z nim ojciec. Poza tym niechętnie wierzył, że szatyn naprawdę jest w stanie skrzywdzić jego przyjaciółkę. Martwił się o nią.
W całkowitej ciemności, w dodatku pod łóżkiem w końcu czuł się w miarę bezpiecznie. Samotnie. Jeżeli pod łóżkiem naprawdę żyły koszmary, to najchętniej wolałby do końca życia siedzieć tam z nimi. Nawet lekki atak klaustrofobii nie był mu w tym momencie straszny. Przymknął oczy, układając ręce na brzuchu. Zasnął niemal natychmiast, całkowicie wycieńczony
Rankiem obudził go budzik, którego w żaden sposób nie mógł dosięgnąć, aby wyłączyć irytujący go dźwięk. Otworzył przemęczone oczy, pierwszym odruchem dostając ukłucia w piersi, gdy odniósł wrażenie, jakby leżał w trumnie. Otrząsnął się, przypominając sobie co tam robił. Wyczołgał się z bezpiecznej kryjówki, pełny ponurych myśli. Miał nadzieję, że dzisiejszego dnia w końcu wszystko się wyjaśni.
Ze strachem i obrzydzeniem ocenił stan rany. Wciąż zaczerwieniona i dziwnie zabliźniona z tym ciemnym napisem. Powoli, z ogromnym wysiłkiem zmusił się do wstania. Rana wciąż piekielnie bolała, jednak nie tak jak w nocy. Rzucił prześcieradło na łóżko, a następnie kołdrę. Kulejąc, dotarł do szafki i zaczął z niej wyjmować ubrania. Z materiałem w ręku jak najostrożniej skierował się do łazienki. Na miejscu wyjął potrzebne rzeczy. Nie miał pojęcia co zrobić z tego typu oparzeniem. Jedyne co wiedział, to konieczność leczenia szpitalnego, ale na to nie mógł liczyć. Lekarze od razu zwróciliby na to uwagę. Usiadł na krawędzi wanny, nakładając na ranę piankę przeciw oparzeniom. Po chwili kropił ją wodą utlenioną, krzywiąc się, gdy miejsce zaczęło się porządnie pienić. Po oczyszczeniu rany owinął się bandażem i zaczął zakładać ubrania. Bielizna, czarne dżinsy, a następnie dopasowana kolorystycznie do spodni koszulka. Ten kolor idealnie odzwierciedlał jego humor.
Opuścił pomieszczenie, zapinając rozporek, na czym był mniej więcej skupiony, dlatego uderzył nagle w pierś mężczyzny. Odsuwając się kilka kroków nie tyle z odbicia, co przerażenia kto stał przed nim.
— No proszę, dzień dobry — szepnął z kpiną, podchodząc do niego wolnym krokiem. Nagle chwycił jego szyję, przyciskając chłopaka do ściany i lekko unosząc, aby dosłownie milimetrami nie dosięgał podłogi. — Gdzie byłeś, co? O północy postanowiłem cię odwiedzić, sprawdzić czy śpisz, a tymczasem łóżko puste. Matka o niczym nie wie, nie chcę jej denerwować — mówił, podczas gdy brunet machał nogami, próbując dłońmi oderwać od siebie jego rękę. — Gdzie, do cholery, byłeś? — warknął, puszczając go, ale zamiast tego przyciskając do ściany własnym ciałem, stawiając stopę między jego nogami.
— N—na balkonie — zaskomlał, przyciskając się plecami do ściany, aby być jak najdalej od niego.
— Jasne — rzucił z jadem w głosie. — Słuchaj, nie rób ze mnie debila. — Chwycił gumkę jego spodni, przyciągając za nią do siebie, na co chłopak jęknął cicho z bólu. Mężczyzna jednak niezdający sobie sprawy z jego rany uniósł pytająco brew. Owinął go ramieniem wokół szyi, uśmiechając się wrednie. — Powtórka z kuchni? — szepnął paskudnie, patrząc na niego z góry. Nastolatek momentalnie pokręcił głową, a w jego oczach błysnęły łzy. — Też tak myślę. Co więc teraz zrobisz, zamiast klękania przede mną?
— Pójdę do szkoły? — spytał szeptem, bojąc się jego reakcji.
— Zuch chłopak. — Poklepał go po policzku. — Dobrze ci radzę, bo jeżeli dowiem się, że nie było cię w szkole, następnym razem nie tylko twoje usta ucierpią. Za pięć minut widzę cię w samochodzie. — Skończył zdanie i nie czekając na jego reakcję puścił go, kierując się do łazienki.
Stiles z drżącym oddechem zaczął iść przed siebie przyśpieszonym krokiem, ignorując już nawet ból w okolicach podbrzusza. Aktualnie marzył tylko, aby oddalić się od Charlesa. Wstąpił jedynie do pokoju, zabierając torbę i telefon, który na szczęście wciąż działał. Firma miała rację, mówiąc, że jest wodoodporny.
Pójście do szkoły przestało mu się podobać, zanim w ogóle wszedł do budynku. Zaczął się zastanawiać, czy nie przesadził z czarnym kolorem, ale w sumie... często chodził tak ubrany. Może nadal chodziło im o jego zachowanie i zatrucie? W każdym razie naprawdę irytowały go spojrzenia wszystkich. Mijał pojedyncze popularniejsze osoby i każdy z nich patrzył na niego dziwnym wzrokiem. Jakaś brunetka uśmiechnęła się do niego lekko, inny chłopak odsunął się od niego jak przerażony, ktoś jeszcze inny zlustrował go dokładnie wzrokiem.
Speszony wszedł do szatni i wtedy w końcu rozpoznał kogoś znajomego. Niestety nie tej osoby oczekiwał. Maggie podeszła do niego z dziwną miną, tym razem nie eksponując piersi, ani nie rzucając się na niego.
— Jakby co... — Rozejrzała się. — Jak już to wyjaśnisz, propozycja nadal aktualna. Teraz ci się szczególnie przyda...
Odeszła bez dalszego wyjaśnienia, kierując się najprawdopodobniej na lekcję. Stiles zmarszczył brwi, coraz bardziej obawiając się tego, co zrobił szatyn. Wiedział już, że mu nie można ufać, tak więc teraz tylko czekał na wyrok.
— Jesteś gejem?
Odwrócił się z uniesioną brwią, gdy usłyszał pytanie jakiejś nieznanej mu rudowłosej dziewczyny. Zawstydził się lekko, starając tego nie okazywać.
— Niby czemu? — spytał niby obojętnie.
Szczupła dziewczyna pokazała mu ekran telefonu. Poczuł jakby jego serce przestało pracować, gdy zobaczył w jej wiadomościach zdjęcie z lasu. Zdjęcie, którym Felix i Philip szantażowali go. Ktoś rozesłał MMS do... no właśnie, do kogo? Do ilu osób? Ogarnęła go panika, przez co stracił panowanie na oddechem. Już chciał odpowiedzieć na jej pytanie, gdy zrozumiał, że zbyt długo zwlekał z odpowiedzią, bo ta zdążyła się już domyślić prawdy. Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, unosząc wysoko brwi.
— Lawson, ty serio jesteś pedałem! — rzucił nieco głośniej niż powinien chłopak stojący obok. — Kurwa, to serio jesteś ty!
— N—nie! — odparł drżącym głosem i odwrócił się, odchodząc szybkim krokiem w akompaniamencie śmiechu kilku osób. Musiał odnaleźć Darcy i z nią porozmawiać, w tej chwili potrzebował jej jak nigdy.
Zatrzymał się jak wryty, gdy ujrzał przyjaciółkę... trzymającą za rękę z Feliksem. W oczach bruneta błysnęły łzy.
Ty też...?
Spytał niemo w myślach, gdy nagle szatyn podszedł do niego ze skruchą wymalowaną na twarzy. Zrozumiał, że ten skurwiel dokładnie to sobie zaplanował. Słowa, które usłyszał sprawiły, że tylko bardziej miał ochotę go zamordować.
— Przepraszam, Stiles — powiedział ze skruchą w głosie, podszedł do niego, zniżając głos do ledwo słyszalnego szeptu. — To wszystko ci się wydawało.
— Nie! — wrzasnął nagle. — Nawet do mnie nie podchodź! To twoja wina! — Wskazał na niego palcem wskazującym, a łzy zaczęły kłębić się w jego oczach. — Twoja!
— Przepraszam, naprawdę...
— Zamknij się! — krzyknął, zwracając na siebie coraz większe zainteresowanie innych. — To zawsze była twoja wina!
— Ja ci nic nie zrobiłem... Proszę, wysłuchaj mnie... — Za jego plecami stała Darcy, tak więc nie widziała jego chwilowego szyderczego uśmieszku.
— To też jest kolejnym jebanym kłamstwem! Jak możesz się z nim zadawać?! — To pytanie skierował do przyjaciółki, która nagle wyszła zza pleców chłopaka.
— Stiles, przestań — powiedziała stanowczo. — Daj mu to chociaż wyjaśnić. Proszę. I nie krzycz tak.
— Wysłucham go, jeśli przestanie kłamać — warknął drżącym głosem, starając się uspokoić.
— Mu naprawdę jest przykro.
Brunet parsknął śmiechem, przez chwilę stukając dłonią w czoło.
— Żartujesz? On i współczucie? Nie widzisz tego, że przez niego się cały czas kłócimy?
— Nieprawda — odparła stanowczo. — Czyli co, mam wybierać między tobą a nim? Mam rozumieć, że stawiasz mi ultimatum?
— Darcy, daj spokój, co tu jest do wybierania? Jest kłamcą i mordercą, jak myślisz, warto mu wybaczyć? — spytał z jadem w głosie.
— A ty jesteś psychicznym samobójcą, nadal patrzymy na stereotypy? — odparła niewzruszonym głosem.
— Jak ty... jak możesz.... — Pokręcił głową z niedowierzaniem. — Czyli naprawdę wierzysz w jego wersję? — Gwałtownie poczuł głęboki smutek, czuł jakby miał rozpłakać się na środku korytarza. Przeszła cała jego złość, zastąpiona zagubieniem i smutkiem. — Świetnie. — Spojrzał na szatyna, chcąc coś powiedzieć, ale powstrzymał się.
Po chwili zaczął biec z powrotem, po drodze słysząc śmiech kolejnych osób, które dopiero przyszły do szkoły. Przez łzy w oczach potknął się na schodach, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Zamknął oczy, nie chciał niczego widzieć, słyszeć, czuć. Jak oparzony wstał z klęczek i wybiegł ze szkoły. Na placu zderzył się z jakimś mężczyzną z taką siłą, że ten cudem się nie przewrócił, ale chłopak upadł aż na plecy. W tym momencie jego ciało przeszył niewyobrażalny ból, przypominający mu o ranie.
— Stiles, dobrze pamiętam? Chłopcze, co się stało? — Dyrektor wyglądał na naprawdę zmartwionego, podchodząc do niego.
— Stiles! — Obydwoje spojrzeli w kierunku niebieskowłosego chłopaka biegnącego do nich po schodach.
Lawson zerwał się z podłogi, odpychając od siebie rękę starszego mężczyzny i odbiegł, krzycząc, żeby wszyscy dali mu w końcu spokój. Czuł się ośmieszony, zagubiony i w dodatku jego sekret naprawdę ujrzał światło dzienne. Biegł przed siebie, nawet o tym nie myśląc. Zwolnił dopiero będąc w lesie i odwrócił się, a wtedy wpadł na niego Blake, niefortunnie ręką uderzając w brzuch. Stiles zawył, zginając się w pół i obejmując się ręką w okolicach bólu,
— Przepraszam, nie chciałem! — rzucił szybko niebieskooki, głaszcząc jego policzek.
— Ronny... nie mogę teraz rozmawiać — mówił przez łzy, mając przymknięte powieki. — Lepiej teraz do mnie nie mów, robisz sobie wstyd.
— Co robię? Nie gadaj głupot! Oni o tym zapomną, uwierz mi. — Posłał mu pokrzepiający uśmiech. — Daj spokój, Stili. — Zmierzwił jego włosy, gdy ten trochę się wyprostował.
— Ale... — Otworzył nagle szerzej oczy. — Ja muszę wracać do szkoły!
— Nie ma mowy! Nie teraz! Teraz odpocznij. — Powstrzymał go przed biegiem, owijając rękoma. — Napiszemy ci usprawiedliwienie.
„Dobrze ci radzę, bo jeżeli dowiem się, że nie było cię w szkole, następnym razem nie tylko twoje usta ucierpią.”
W jego oczach błysnęły łzy, gdy przypomniał sobie słowa ojca. Zadrżał ze strachu, obejmując nagle nastolatka. Po jego policzkach spłynęły łzy, które zmoczyły koszulkę chłopaka.
— Widziałeś zdjęcie, prawda? — spytał przez łzy, próbując się uspokoić.
— Tak... — odparł zmartwionym głosem. — Czy... to prawda? — spytał, spoglądając na jego twarz. Brunet początkowo pokręcił głową, ale po chwili jakby zdał sobie sprawę, że kłamstwo już nie ma sensu i pokiwał głową. — Wiesz... może chcesz z nim porozmawiać? Pewnie masz jego numer. Wydaje mi się, że ta rozmowa by ci się przydała.
— Ja... nie... Ronny, nie chcę. Ma swoje sprawy, a ja swoje i nie chc... — urwał, gdyż niebieskooki lekko go szturchnął.
— Stiles! Nie wahaj się, masz robić to, na co masz ochotę. Krótka piłka, chcesz z nim rozmawiać czy nie? — zapytał stanowczo. — Dasz mi telefon i zaraz po niego dzwonię, uwierz, przyjedzie z miejsca.
Lawson pokręcił lekko głową, a następnie pociągnął nosem, przecierając powieki dłońmi. Nie mógł dłużej trzymać tego w sobie, gdyby chociaż część kłopotów się wyjaśniła...
— Tak — powiedział w końcu, sięgając po smartphone'a.
══◊══
+W końcu (mam nadzieję) wyczekiwany rozdział 38 :p Czemu tak późno? Wiecie, jaka jest bieganina przed zakończeniem roku, a ja mam do tego dodatkowe obowiązki związane z tym... eh. Za to, cóż... torturuję Was długością rozdziałów. xD Oprócz tego przepraszam Was za nieregularne odstępy czasowe. Po prostu... z pisania chcę czerpać przyjemność. Starałam się dodawać regularnie, ale co to za sens jeśli w jakimś dniu akurat nie mam weny i muszę się do tego zmuszać?
+Mam nadzieję, że wciąż macie ochotę to czytać. Jeżeli ktoś uważa, że jest tutaj zbyt ponuro, przepraszam Was z całego serca, ale... od początku tak miało być. Pisałam jakiś 15 rozdział i już wiedziałam, że tutaj będą działy się takie rzeczy. Za niedługo koniec pierwszej części, tak więc wszystko zaczyna się mieszać.
+Zapraszam do brania udziału w nowej ankiecie! ;)
+Pozdrawiam! <3
+Mam nadzieję, że wciąż macie ochotę to czytać. Jeżeli ktoś uważa, że jest tutaj zbyt ponuro, przepraszam Was z całego serca, ale... od początku tak miało być. Pisałam jakiś 15 rozdział i już wiedziałam, że tutaj będą działy się takie rzeczy. Za niedługo koniec pierwszej części, tak więc wszystko zaczyna się mieszać.
+Zapraszam do brania udziału w nowej ankiecie! ;)
+Pozdrawiam! <3
Kurczę. Przyznaję się bez bicia. Ostatnio jakoś nie chce mi się czytać tych rozdziałów. Dawajże wreszcie porządne tortury -.- Kuźwa, niech ojczulek się porządnie zabawi!
OdpowiedzUsuńFelix to mój mąż. Zaobrączkowany. Wara od niego, Darcy. Aczkolwiek scena z nim i Darcy była boska. W ogóle - on cały jest boski :3
Kogoś czeka Lajos. Wiesz, że jest imię Marcio? Jakbyś dała pewnej piździe tak na imię, a jego imię i imię jego kochania utworzyłyby ,,Sarico", to byłby taki Lajos... -.-
Weny :P
Biedny Stiles, ojciec sadysta, wszyscy wiedzą, że jest gejem, a najlepsza przyjaciółka woli jego wroga. Normalnie płacze przez ciebie. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńFelix jest popierdolony...
OdpowiedzUsuńNajpierw traktuje tak Stilesa
Potem obwija sb Darcy wokol palca
A nastepnie stawia przeciwko Stilesowi Darcy i przez niego wszyscy wiedza o nim i o Marco...
Ja pierdziele :v
Mam nadzieje, ze Marco w koncu sie o wszystkim dowie :>
Nie moge sie doczekac nn :*
~ Ruda
Właśnie doszłam do wniosku że nie ma u mnie nawet pól metra wolnego, zwłaszcza dla takich kochliwych jednych. Rozdział wcale nie jest za długi. Na miejscu Stilesa obcięłabym komuś jajka bo mu szkodzi nadmiar testosteronu więzienie lub wariatkowo mogłyby się okazać wczasami.
OdpowiedzUsuńDarcy nie zasuguje na Stilsa po tym co powiedzała pokazała jaka jest naprawdę chociaż scena randki Felixa i Darcy mi siępodobała coraz bardziej lubię Ronniego to jest prawdziwy przyjaciel mam nadzieję,że Marco sklopię dupę Felixowi pozdrawiam
OdpowiedzUsuńokey, kochan Ty moja. jesteś istnym geniuszem. naprawdę. o to chodzi, żeby były komplikacje, przez to nie jest nudno i przewidująco. jeślteś świetną pisarką. oby tak dalej. pisz długie rozdziały, takie są najlepsze. nie wiem skąd bierzesz pomysły na to wszystko, ale podziwiam pomysłowość i oryginalność. czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, który mam nadzieję pojawi się w krótce, oczywiście czekam również na prowokatora.
OdpowiedzUsuńMimo tego, ze Stiles zasluzyl sobie na to wszystko - to teraz uznajmy, ze nic nie zrobil - Darcy nie powinna byc jego przyjaciolka. Prawdziwy przyjaciel nigdy nie zostawi przyjacuela w imie milosci, bedzie zawsze zwlaszcza w takiej chwili w jakiej jest Stiles. Ja na jego miejscu bym jej nie wybaczyl. Suka taka sama jak inne szmaty. Ona tez niech zdechnie. Wszyscy niech zdychaja. Zyciowe dziwadla : /
OdpowiedzUsuńStiles ten to musi cierpieć :/
OdpowiedzUsuńDarcy ma u mnie tak przekichane, że szok szok szok. Ja rozumiem miłość itp, ale przyjaźń jest ważniejsza i silniejsza - przynajmniej w moim odczuciu :)
Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni i będzie lepiej :)
Życzę Weny :*
truelifebydamien.blogspot.com