19.08.2015

Rozdział 41 [ Jesteś kłamcą ]


edit: Rozdział jest już sprawdzony.
Dodana została nowa ankieta. Już tłumaczę, dlaczego ważna jest odpowiedź w niej. Zauważyłam, że aktywność na blogu znacznie spadła. Po komentarzach widać, że czytają z trzy osoby, po wyświetleniach również nie jest zadowalająco. Opowiadanie będę kontynuowała, bo na Wattpadzie są czytelnicy. A tutaj nie mam pojęcia. Proszę, abyście chociaż zaznaczyli „tak”, jeżeli czytacie.


Obudzony natarczywym dzwonkiem dochodzącym z parteru, ociężale uniósł powieki, mrucząc przekleństwo pod nosem. Spojrzał przed siebie zaspanym wzrokiem, po czym popatrzył w kierunku budzika, aby dowiedzieć się, która była godzina. Nie miał pojęcia, kto mógłby tak uparcie chcieć dostać się do domu około godziny dwunastej.
Skrzywił się nagle, czując nieprzyjemny, metaliczny zapach. Spojrzał na swoje dłonie i przestraszył się nagle, widząc na jednej z nich zaschniętą krew. Pokręcił szybko głową, a jego oddech stał się nagle dwukrotnie przyśpieszony. W ułamku sekundy przypomniał sobie scenę, którą pamiętał niczym przez sen. Mógłby wręcz przysiądź, że to był sen... ale krew na dłoni utwierdzała go w świadomości, że naprawdę to zrobił.
Słysząc kolejny już dzwonek, wstał w końcu, nadal czując pieczenie w mięśniach przez nagły wysiłek w dodatku z niewygodną pozycją snu. Z obrzydzeniem spojrzał na krew i klamkę, po czym jednak wolał jej nie brudzić. Otworzył drzwi lewą dłonią, wychodząc na korytarz i truchtem biegnąc do łazienki. Nie może się tak pokazać.
Gdy dostrzegł siebie w lustrze, ponownie zachciało mu się wymiotować, przez to, że najwyraźniej opierając się o dłoń, wtarł krew na skórę twarzy. Odkręcił kurek, zaczynając przepłukiwać ręce oraz twarz. Kolejny dzwonek do drzwi.
Do cholery, czego chce ta osoba?!
Wytarł się pośpiesznie ręcznikiem i zaczął zbiegać po schodach, zapominając o sytuacji, która wydarzyła się na przedpokoju. Spojrzał przez okno i dostrzegając widocznie poddenerwowaną brunetkę, natychmiast otworzył drzwi, zaskoczony jej pojawieniem się. Chciał się przywitać w jakikolwiek sposób, spodziewał się z jej strony chociaż zobojętniałego „cześć”, ale zamiast tego dziewczyna wpadła do domu z krzykiem.
— Coś ty zrobił?!
Zaskoczony jej zachowaniem, zamknął drzwi, patrząc na nią z niezrozumieniem jak zbity pies. Zaczął się zastanawiać, co mogło być powodem jej wściekłości, którą mimo wszystko uraziła go i zdecydowanie podrażniła jego bębenki uszne.
— Jak mogłeś... — wyszeptała histerycznie przez zęby. — Jak?! — krzyknęła ponownie, czym coraz bardziej przerażała nastolatka. — To twoja wina! Twoja, pieprzona, wina! — kontynuowała podnoszenie głosu, oskarżycielsko wysuwając palec wskazujący w jego stronę.
— Ale... Darcy... o czym ty mówisz?
Dziewczyna ubrana w krótkie spodenki i koszulkę z ulubionego zespołu wyglądała dość nietypowo poprzez swój wyraz twarzy. Wiele razy widział ją agresywną, ale nigdy w życiu nie okazywała tego w stosunku do niego. Widocznie była czymś głęboko przejęta.
— O czym ja mówię?! Ty już dobrze wiesz!
Spokojnie mógł przyjąć każde oskarżenie, już nic nie zaskakiwało go. Obrywał nawet będąc niewinnym, więc nie dziwiły go oskarżenia, ale mimo to postawa przyjaciółki dogłębnie go zdziwiła. Nawet jeśli miałby przyznać, że to jego wina... to właściwie nie miał pojęcia, co było jego winą.
— Nie mam pojęcia, do cholery. Zanim sądząc po twojej posturze mi przywalisz, łaskawie dowiem się chociaż za co? — spytał obojętnie, co tylko widocznie poddenerwowało ją.
— To przez ciebie Felix leży w szpitalu!
Umilkł natychmiast, patrząc na nią jak na wariatkę. Najwyraźniej dzień miał zacząć się dla niego wypełnionym niespodziankami. Nie rozumiał, dlaczego miałaby być to jego wina. Pomijając fakt, że może i w kilku procentach ucieszyła go ta informacja, to i tak było mu odrobinę żal. To jednak szpital. Bardziej zastanawiały go jej oskarżenia, jakby patrzyła na mordercę. Czy sam już nie pamiętał, co robił? Było tak źle?
— Jak to przeze mnie? — spytał cicho. — Darcy... ja nic o tym nie wiem.
— Jak możesz być takim oszustem! — warknęła ponownie, na co chłopak był pewny, że oberwie od niej w twarz, gdy ta nagle zalała się łzami, kręcąc głową. — Nie potrafisz się nawet przyznać! A co niby robiłeś wczoraj wieczorem?!
Teraz on sam odczuł chęć na płacz. Momentalnie zapiekły go oczy, sam zmarniał. Dziewczyna wspomnieniem o wieczorze, momentalnie przypomniała mu o bólu i upokorzeniu, przez które przeszedł. Niechciany seks, bycie wykorzystanym przez nieznanego, obleśnego człowieka. To nie były rzeczy, o których chciał pamiętać, ale ból psychiczny zapowiadał, że długo tego nie zapomni.
— No właśnie! Nie potrafisz się wytłumaczyć. Jak zwykle... — Dziewczyna widocznie uznała jego milczenie i nagły przygnębiony wyraz twarzy za ewidentne przyznanie się winy. — Coś ty mu do cholery nagadał? Co on ci niby zrobił?!
— Chwila, o kim ty mówisz? — Zignorował jej oskarżenia, zainteresowany wspomnianą przez nią osobą. Nie przypominał sobie, aby kazał komuś coś zrobić.
— O Marco i do cholery nie udawaj, że o niczym nie wiesz, bo mnie tym jeszcze bardziej wkurwiasz — warknęła, a łzy spływały po jej policzkach. — Okej, może i Felix był dla ciebie nieprzyjemny, ale czy to powód, aby doprowadzić go do tego stanu?! Twój kochaś nie ma się do cholery na kim wyżywać?! Nawet sobie nie zdajesz sprawy, w jakim stanie trafił do szpitala. Poczuł głęboki smutek i żal do stojącej przed nim dziewczyny. Nie potrafił uwierzyć w to, jak bardzo szatyn zamącił jej w głowie. Wydawała się całkowicie wierzyć we wszystko co tamten jej mówił. Nie potrafił tego znieść.
— Co z nim? Nim? — Łzy błysnęły w jego oczach. — Ostatnio interesujesz się tylko nim. A wiesz kim jest? Jesteś zbyt zaślepiona jego romantyzmem i afiszowaniem się seksualnością, aby to dostrzec. — Skoro właśnie tak miała wyglądać ich rozmowa, postanowił nie ukrywać przed nią pewnych faktów. — Nie wiesz nawet o tym, że chciał rozwiesić twoje plakaty informujące, że jesteś dziwką. Żeby do tego nie dopuścić, poszedłem tam. Twój ukochany na biodrze dosłownie wypalił mi skórę, tworząc na niej napis. Czy taka osoba potrafi być człowiekiem? Rozniósł po znajomych super nowinę, że jestem gejem. W dniu twoich zasranych jedenastych urodzin zamknął mnie w twojej piwnicy, w skrzyni i NIE, to nie było przypadkiem tak, jak ci wtedy mówiłem. Prawie pozbawił mnie życia i to niejednokrotnie. Kazał się zabić, abyś ty mogła mieć rzekomy spokój — mówił, coraz bardziej drżąc na całym ciele na wspomnienie tych wszystkich rzeczy. — To on to zrobił, to on zniszczył mi psychikę, nie rozumiesz?! — wrzasnął, kompletnie roztrzęsiony. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo ja przez niego ciepię. Ile razy leżałem w szpitalu. Ile razy chciałem się zabić. Nie mam cholernego pojęcia o tym co się stało, a mimo to mnie oskarżasz. I wiesz co? Wręcz cieszę się, że leży w tym szpitalu. Chociaż raz może się poczuć choć trochę jak ja.
Zapanowała między nimi cisza, a wtedy brunetka powoli z płaczem pokręciła głową. Nie chciała słuchać tego o czym mówił, nie wierzyła, że to mówił. Co więcej, nie wierzyła jak mógł osądzać Gatersona o takie rzeczy. Pamiętała dokładnie swoją niejednokrotną rozmowę z szatynem na ten temat i znała każdą z tych historii z jego perspektywy. Był niemiły, ale nie tak, jak mówił o nim brunet.
— Och, Boże, jaki ty jesteś nieznośny! — mruknęła, wprawiając nastolatka w nagły szok. Nie rozumiał, jak mogła powiedzieć coś takiego po wszystkim co jej wyznał. Gdy pierwszy raz odważył się komuś o tym powiedzieć... właśnie taka miał być reakcja? — Znów gadasz tylko o sobie. Jesteś niemożliwie egoistyczny! Nie dość, że kłamiesz, to jeszcze przypisujesz mu rolę mordercy, robiąc z siebie zbitego psa. Jesteś po prostu żałosny — mówiła z widoczną wściekłością i pogardą.
— Jak ty... czy ty wiesz w ogóle co mówisz? — spytał płaczliwym głosem. Nie chciał płakać, naprawdę nie chciał, ale to było silniejsze od niego. Ból w sercu był tak głęboki, że brakowało mu na to słów. Nie wierzył, że stoi przed nim ta sama osoba, która jeszcze pół roku temu była przy nim w najważniejszych momentach, powtarzała, że go kocha i że już zawsze będą się przyjaźnić. Nigdy nie powiedzą na siebie złego słowa. Czy właśnie tak kończyły się obietnice? Przyjaźnie? — Co on ci zrobił...? — szepnął z niedowierzaniem. — Czy ty widzisz w ogóle, co zrobiła z tobą ślepa miłość?
— Nie jestem głupia, Stiles — odparła cichym, niewzruszonym tonem. — Może jeszcze mi powiesz, że to co dzieje się między nami jest moją winą? A co dzieje się od kilku miesięcy? Byłeś i jesteś całkowicie zaślepiony swoim Marshallem, jakby to było normalne. Ja przynajmniej mam normalną orientację i nie wierzę w złudne kłamstwa, że ktoś porzuci dla mnie małżeństwo — mówiła poważnym głosem, co bolało nastolatka jeszcze bardziej niż jej krzyk. Wolałby, aby naprawdę wyładowała na nim fizycznie wściekłość i po prostu odeszła. Bez słowa.
Pokręcił głową, z cieknącymi po policzkach łzami. Brakowało mu słów, po prostu czuł jakby nie znał stojącej przed nim osoby. Zaczął się zastanawiać, czy w ogóle to była ta sama Darcy. Spojrzał na nią, jakby pierwszy raz w życiu ją zobaczył. Milczał, nie mając kompletnie pojęcia co odpowiedzieć. Już sam nie wiedział, czy całe życie żył obok fałszywej przyjaciółki, czy to wszystko zrobił z nią Gaterson.
— A jeśli o rzekome zdolności mordercze chodzi, to ty lepiej popatrz na Marshalla. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego fizycznie zdolny jest. On za pieniądze bije ludzi, to chore. Jeśli będziesz chciał poznać o nim prawdę, co potrafi zrobić człowiekowi, to zapraszam do szpitala, sala dwieście trzydzieści jeden.
— Oszalałaś? — szepnął. — Boks nie jest szkodliwy, to tylko hobby, sposób na wyładowanie siły...
— Tylko szkoda, że mój chłopak został bez powodu żywym workiem treningom... — urwała nagle, ponieważ w pół zdania przerwał jej nastolatek.
— Wyjdź — rzucił nagle, również mocnym głosem.
— Co? — spytała z niedowierzaniem.
— Powiedziałem wyjdź. Wyjdź i po prostu nigdy więcej się do mnie nie odzywaj.
— Och, czyli teraz jestem też tą złą? Będziesz manipulował innych ludzi, że jestem taka jak Felix, co?
— Nie. Po prostu stoi przede mną ktoś, kogo kiedyś kochałem jak jedną z najważniejszych osób w życiu. Najlepsza przyjaciółka, prawie siostra, która obiecywała, że już zawsze będziemy razem. Nie przewidziała jednak tego, jaka się stanie. Że po prostu stanie się suką bez uczuć. — Starał się brzmieć poważnie, ale po jego policzkach wciąż spływały łzy. Nie potrafi już tego znieść dłużej. Zrozumiał, że jeżeli choć przez chwilę będzie słuchał tych słów, na jej oczach wbije sobie tasak w szyję, nawet nie myśląc czy to dobre rozwiązanie. W zasadzie wydawało się najlepszym. — Nie znam cię. Nie znam tego, kim teraz jesteś. Nie będę rozmawiał z nieznajomymi. Wyjdź.
Nastolatka w nerwowym odruchu poprawiła warkocz, zaczynając rozglądać się po pomieszczeniu. Poczuła nagle nieprzyjemny ból, jakby wzięły ją wyrzuty sumienia. Zaczęła powoli żałować wypowiedzianych słów, ale nie miała pojęcia już komu wierzyć. Nagle dostrzegła coś niepokojącego. Zamrugała oczami, wpatrując się w czerwony ślad na panelach. Przed wejściem do salonu znajdowała się zaschnięta plama, która dobitnie przypominała jej krew, a obok leżała widocznie zakrwawiona figurka. To dosłownie odebrało jej dech w piersiach. Zauważyła, że chłopak podążył za jej wzrokiem.
— Coś ty zrobił... — wyszeptała łamanym głosem, minimalnie wysuwając nogę w tył, odsuwając się od chłopaka.
— Wyjdź — powtórzył z naciskiem, nie mając zamiaru tłumaczyć się ze swojego czynu. — Po prostu w końcu stąd spieprzaj. Proszę.
Brunetka spojrzała po raz ostatni w oczy byłego przyjaciela. Sądząc po wyrazie jego twarzy, zrozumiała, że to koniec. Koniec tego co łączyło ich przez ponad dziesięć lat. Bez słowa odwróciła się i nacisnęła klamkę, wychodząc na zewnątrz. Nie chciała nawet wiedzieć, do kogo należała krew. Z każdym krokiem czuła się coraz słabsza, po czym nagle wybuchnęła gorzkim płaczem, wyjmując z kieszeni chusteczkę. Czy naprawdę tego chciała?
Chłopak zamknął za nią drzwi, spoglądając na plamę krwi. Dotarło do niego, że może mieć ogromne problemy. Nie miał pojęcia gdzie jest ojciec, ale przynajmniej żył. Nie miał jednak siły się tym przejąć w jakikolwiek sposób. Jeżeli ma go zabić, to niech to zrobi.
Chwiejnym krokiem podszedł do kuchni, chcąc wziąć coś do picia, ponieważ zaczął odczuwać suchość w ustach. Zatrzymał się w progu, dostrzegając ruch. Zamarł, wpatrując się w postać mężczyzny. Blondyn stał odwrócony do niego tyłem, oparty jedną ręką o blat, drugą trzymając w okolicach twarzy. Kran, nad którym stał ubrudzony, był krwią, podobnie jak podłoga, chusteczki i blat. Naokoło leżały również pokryte szronem mięsa z zamrażalnika, które najwyraźniej Charles przykładał do twarzy, aby złagodzić opuchliznę.
Nastolatek stał, nie potrafiąc się ruszyć. Nie wiedział jak zareagować na tę sytuację. Zdał sobie sprawę, że mężczyzna słyszał cały przebieg jego rozmowy z byłą przyjaciółką. Spuścił wzrok, wpatrując się w kafelki. Czy zrobił dobrze? O mało go nie zabił. A przecież po prostu chciał się bronić... Bał się go. Nawet teraz, przed oczami wciąż miał scenariusze jak odwraca się i atakuje go nagle.
— Zadowolony? — ochrypniętym głosem odezwał się nagle mężczyzna, który mimo iż ani na moment się nie odwrócił, zdawał sobie sprawę z obecności nastolatka. — Nie odpowiadaj. Pewnie, że tak. W końcu mogłeś mi dołożyć.
Chłopak wciąż milczał, jak skazaniec tępo wpatrując się w jeden punkt.
— To zaszło za daleko.
Nastolatek zmarszczył brwi, dogłębnie zaskoczony. Zapowiadało się, jakby ojciec zamierzał przeprosić go za wszystko, ale wtedy usłyszał tylko kolejne najgorsze nowiny.
— Jutro przyjeżdża Suzan i jedziemy do ośrodka. Dzisiaj masz czas żeby się spakować i pożegnać z pokojem, bo mam wrażenie, że już z nikim innym nie musisz się żegnać. Nie chcę cię nawet znać. Mam nadzieję, że po dokładnych badaniach psychiatrycznych zamkną cię tam na zawsze. Albo chociaż kilka lat, bo wątpię, że cię wyleczą. Matka to w pełni zrozumie — powiedział, sięgając po kolejną chusteczkę, aby przyłożyć ją do nosa. — Lepiej idź, za nim pomożesz mi trafić do więzienia za zabójstwo.
Nastolatek wycofał się z kuchni z takimi samymi emocjami jak przed wejściem. Przestał płakać, a stał się całkowicie obojętny na czynniki zewnętrzne. Jedynie w jego głowie powtarzały się słowa, że trafi do psychiatryka. Trafi tam, gdzie miał być od samego początku. Mimo to... nie chciał tego. Coś sprawiało, że nie chciał siedzieć w gołym pomieszczeniu, całe dnie leżąc na twardym łóżku w pomieszczeniu zamkniętym metalowymi drzwiami i kratami w oknach. Nawet gorzej niż w więzieniu, ponieważ będzie codziennie mijał chorych psychicznie ludzi, będzie uczestniczył w badaniach i rozmowach. Bał się tego.
Drżącym krokiem przemierzył korytarz, dotykając barierki schodów. Zacisnął na niej dłoń, zamykając powieki. Odetchnął głęboko i zaczął wspinać się po kolejnych stopniach. Kolejne kilka kroków i znajdował się z powrotem w swoim pokoju. Jak źle by nie było, zawsze tutaj wracał. Czy to oznaczało, że jest tutaj po raz ostatni? Że już tu nie wróci.
Chwycił smartphone, sprawdzając powiadomienia. Zauważył kilkanaście nieodebranych połączeń od dwóch kontaktów, Marco i Ronny, oraz już nieważny SMS od Darcy z pytaniem, czy chłopak jest w domu. Nagle poczuł, jak urządzenie zaczyna drżeć, a na ekranie pojawiła się informacja o próbie połączenia przez Ronny'ego. Stiles podszedł powoli do okna, otwierając je i siadając na parapecie. Przejechał palcem po ekranie, odbierając.
— Stiles? — głos chłopaka po drugiej stronie wydawał się zaskoczony. — Cholera, w końcu odebrałeś. — Jego głos przybrał spokojniejszą barwę. — Co się stało? Dlaczego nie odbierałeś?
Blake zadawał kolejne pytania, a to tylko sprawiało, że w oczach bruneta kłębiły się łzy. Nie spodziewał się takiej troski w jego głosie, co brzmiało wręcz niemożliwie. Wydawało się to tak miłe, jakby za chwilę wszytko miało prysnąć, a nastolatek zacznie go wyzywać. Jednak... nic takiego się nie stało.
— Tak, to ja — szepnął, zdając sobie sprawę z płaczliwego i zmęczonego głosu. Zacisnął powieki. — Nie jest dobrze, Ronny. Naprawdę nie jest — mówił cicho, a łzy spłynęły po jego policzkach. — Nie jest dobrze...
— Hej, Stiles, co się dzieje? Przyjść do ciebie? — Głos Ronny'ego stał się bardziej napięty i zmartwiony. — Co się stało?
— Nie, nie przychodź... Udawanie już nie ma sensu. To wszystko nie ma sensu. Darcy przyszła i oznajmiła mi, że jestem najgorszą osobą w jej życiu, oraz perfidnym kłamcą. Chyba częściowo muszę się z nią zgodzić. Jestem kłamcą, okłamywałem każdego kogo znam. I wiesz dlaczego? — spytał z ironicznym uśmieszkiem. — Bo łudziłem się, że w ten sposób zwrócę na siebie pierdoloną uwagę. Właściwie robiłem to kompletnie nieświadomie, ale teraz to rozumiem. Zawsze wierzyłem, że ktoś mi końcu pomoże. Zamiast tego jest coraz to gorzej. Mam, tego, dość — warknął załamanym głosem, nabierając drżący wdech.
— Posłuchaj, to nie twoja wina. Samobójstwo i okaleczenie nie jest rzeczą zwyczajną, to oczywiste, że każdy powinien zauważyć, że potrzebujesz pomocy. Nie obwiniaj się o to, naprawdę. Teraz to już nie ważne. — Rozmówca westchnął. — Słyszałeś o tym, co zrobił Marco?
— Darcy przyszła i stwierdziła, że to ja kazałem zrobić to Marshallowi i że to moja wina. Za co w końcu jestem winny? Co on, przeze mnie — dodał ironicznie — zrobił?
— Pobił Feliksa. Podobno dał mu nieźle popalić. Tak naprawdę Gaterson nie przyznał kto to, ale z całym szacunkiem, nie chcę go osądzać, chyba obydwoje wiemy kto. Powiedzieli jedynie, że na pogotowie zadzwoniło dwóch mężczyzn. Chyba więcej nie muszę mówić.
Brunet milczał przez jakiś czas, opierając komórkę o ramię, puszczając ją dłonią. Odwrócił głowę, wpatrując się w las nieopodal. Nie wiedział co zrobić. Po części cieszył go los nastolatka, ale z drugiej strony... to jednak tylko dzieciak. Durny, zakochany dzieciak. Głos w słuchawce przebudził go z zamyśleń.
— Widzę, że u ciebie naprawdę nie jest dobrze. Obiecaj mi, że porozmawiasz o tym z rodzicami. Ktoś musi ci pomóc. — Lawson ścisnął powieki, wzruszając brwiami. Po chwili ciszy dodał kolejne wskazówki. — Jeżeli będzie bardzo źle, zgłoś to na komisariacie. Możesz powiedzieć bez obaw o wszystkim, co zrobił Felix i naprawdę będzie dobrze. Możesz mi to obiecać?
— Nie wiem — szepnął po chwili. — Pogadamy później — rzucił, następnie rozłączając się, gdy usłyszał ciche „cześć” Ronny'ego. Przygryzł wargę, kręcąc głową. — Dobrze wiesz, że to było nie miłe. Starał się tylko pomóc...
Uderzony wyrzutami sumienia, odblokował telefon, zaczynając pisać „Dziękuję. Naprawdę dziękuję, za wszystko co dla mnie robisz :) ”, po czym wysłał to od poprzedniego rozmówcy i zeskoczył z parapetu. Może przyjaciel miał rację? Może to już naprawdę było przesadą?
Zbiegł na dół, odrobinę przerażony, jakby spodziewał się stojącego tam ojca. Założył granatowe trampki, następnie wychodząc na zewnątrz i wybierając numer do Marco. Chciał odetchnąć rozmową z nim, przed tym, co zamierza zrobić. Miał nadzieję, że tym razem spontaniczność się opłaci.
Po kilkudziesięciu minutach, będąc już na miejscu, rozłączył się z uśmiechem. Z początku rozmowa kompletnie się nie kleiła, ewidentnie było coś nie tak. Dopiero później rozmawiał z nim bardziej szczerze, po czym mężczyzna starał się poprawić mu humor. Tylko przez kilka minut rozmowy, zahaczył o wydarzenie związane z Feliksem, tak jak się tego spodziewał, Marco nie czuł się temu winny. Może ewentualnie współczuł mu upadku ze schodów. Poprawił mu również humor słowami, że ma dla niego pewną niespodziankę, którą otrzyma w przeciągu kilku dni.
Stiles uniósł powoli wzrok, spoglądając na budynek, będący komisariatem policji. Jakkolwiek ciężkie to nie jest... musi to zrobić. Albo chociaż dowiedzieć się kilku spraw, jak postępować w takich okolicznościach. Sam właściwie nie wiedział, jak im to wytłumaczy. Co powiedzieć? Było kilka spraw, a na opisanie żadnej z nich nie był na tyle odważny. I teoretycznie nie miał dowodów. Odruchem spojrzał na brzuch, gdzie pod koszulką znajdował się bandaż owijający ranę. Przecież to było jakimś dowodem, prawda?
Pchnął drzwi, wchodząc do środka z jeszcze większym przerażeniem. Zawsze obawiał się policji, sam nie wiedział czemu. Byli tacy... poważni i nosili przy sobie bronie. Był pewien, że ten moment zapamięta niezbyt przyjemnie, jakikolwiek nie byłby efekt. Rozejrzał się jak przestraszone dziecko, dostrzegając ladę, za którą stała ciemnoskóra kobieta, przeglądając coś w komputerze.
Podszedł powoli, czując jak zasycha mu ślina w ustach. Zestresowany całą sytuacją, krążył wzrokiem po wszystkim.
— Dzień dobry — zaczął niepewnie.
— Dzień dobry — odparła kobieta, unosząc głowę znad urządzenia, gdzie najwyraźniej wykonywała coś związanego z pracą. Chłopak zauważył, że zmarszczyła lekko brwi, jakby zastanawiając się nad czymś. — Proszę, poczekaj moment. — Po tych słowach wyszła zza mebla, kierując się w głąb budynku. Lawson przygryzł wargę, marszcząc brwi.
Po chwili pojawił się mężczyzna w stroju policyjnym, od wejścia uśmiechając do Stilesa. Odwrócił się, szepcząc coś do kobiety i skinął głową.
— Chodź za mną, nie będziemy przeszkadzać Karli — odezwał się starszy policjant, idąc w kierunku korytarza i zachęcając do tego samego nastolatka. Brunet odetchnął cicho i poszedł za nim. Nie miał pojęcia, czy tak było na policji, w końcu był tutaj pierwszy raz w życiu. Wszedł za nim do pokoju, zajmując wskazane przez faceta miejsce po drugiej stronie biurka. — Dobrze. Nazywasz się...?
— Stiles.
— Nazwisko? — zadał kolejne pytanie, przeglądając jakieś papiery na stole, a następnie je odkładając i siadając na krześle.
— Lawson.
— No, czyli się zgadza. Mieszkasz nadal w tym samym miejscu?
Brunet umilkł, bez mrugnięcia wpatrując się w funkcjonariusza. Przełknął ślinę, zaczynając się rozglądać. Wydawało mu się to... dziwnym pytaniem. Zaczął się nagle zastanawiać, czy przypadkiem nie był tutaj już kiedyś.
Nie. Nie możliwe.
— Tak? — odparł podejrzliwe, spoglądając na mężczyznę.
— Dobra. — Wyprostował się, kładąc rękę na biurku. — W jakiej sprawie przyszedłeś?
Nastolatek przygryzł język, tracąc chęć na mówienie czegokolwiek, wciąż speszony poprzednim pytaniem. Zaczął wpatrywać się w mocne, dębowe biurko, lekko trzęsąc nogą z nerwów, czego tamten nie mógł dostrzec. Splótł pod biurkiem palce, uchylając lekko usta, jednak kompletnie zapominając po co w ogóle tutaj przyszedł.
— Zmieniłeś zdanie? — spytał z lekkim uśmiechem. — Przepraszam, za mało oficjalny wstęp i cię przestraszyłem. — Umilkł, gdy obok drzwi rozległy się kroki. Patrzył w tamtym kierunku, a dopiero gdy nastała cisza, odezwał się z powrotem. — Przejdźmy do rzeczy, nie mam zbytnio czasu. Jeżeli jednak nie chcesz mówić, to dziękuję za odwiedziny. Jeżeli tak, to możesz tam opowiedzieć co zrobił Jerry i w ogóle, dam ci jakąś kartkę, tak, szukamy go i możesz iść. Załatwiamy to na szybko, czy nie?
Stiles odruchowo cofnął się, wciskając w fotel, słysząc znienawidzone imię. Otworzył szerzej oczy, patrząc w funkcjonariusza. Zaczął się zastanawiać, czy się nie przesłyszał.
— Skąd pan wie o... — zaczął cicho, ledwo słyszalnie, odwracając lekko głowę.
— Nie ważne. W każdym razie nie fatyguj się z odwiedzaniem innych komisariatów. Będzie bardzo podobnie. Wszędzie. Przepraszam, nie mogę ci pomóc — powiedział, jakby przez moment złapało go poczucie współczucia, ale po chwili przybrał standardową dla siebie obojętność.
Chłopak spojrzał na niego jak na idiotę, kręcąc głową. Pierwszy raz poczuł, jakby zaczynało mu brakować wdechu. Faktycznie urwał tę czynność, czując jakby miała zaraz omdleć, a jego skóra stała się wilgotna. To przeraziło go kompletnie, jakby był w jakimś głupim filmie. Jakby ktoś sobie żartował i zaraz wyskoczy z tekstem, że to tylko żart i jest w jakimś śmieszny programie. Zamurowała go ta informacja. Dlaczego w ogóle... po prostu tego nie rozumiał. Nie chciał nawet o tym myśleć.
— Nie ja o tym decyduję — odparł ponuro. — Możesz już iść. — Wstał z krzesła, podchodząc do drzwi i otwierając je. Wyglądało na to, że mężczyzna chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ugryzł się w język.
Stiles wpatrywał się wciąż w biurko, następnie wstając jak zombie i flegmatycznie podchodząc do wyjścia. Wyszedł na korytarz, łapiąc z trudem wdech. Uśmiechnął się, a następnie zaśmiał. Żart. To na pewno był żart. Tak się nie działo w normalnym życiu. Ale dlaczego... policja? Co do tego niby miała policja?!
Z utrzymującym się na ustach uśmiechem wyszedł z budynku, kręcąc głową i idąc przed siebie. Głupota. Oszalał i nie wie co robi, zdecydowanie. Skoro oczami wyobraźni widział komisariat, to ciekawe gdzie naprawdę był. A może wciąż spał? Może to było snem? Może wciąż leżał w śpiączce?
Minął starszą kobietę, której posłał ten sztuczny uśmiech. Ta znów patrzyła na niego przez moment, niepewnie się uśmiechając. To nie mogło być prawdą. Pewnie śni. Na pewno. Jest schizofrenikiem, kto powiedział, że nie wykreował sobie własnego świata? Wyjął z kieszeni telefon, wciąż idąc. Po wystukaniu na klawiaturze słów „Przynajmniej wie co to karma, pozdrów go, że z chęcią bym go dobił :D” wybrał numer byłej przyjaciółki, wysyłając wiadomość. W milczeniu szedł do domu, rozglądając się po wszystkim, jakby doszukując rzeczy nierzeczywistych.
Na miejscu zdjął niedbale buty, podchodząc do progu kuchni, gdzie wszędzie walały się zakrwawione chusteczki i odmrożone rzeczy. Odsunął się, podchodząc do salonu, gdzie zauważył, że również nikogo nie było. Na podłodze leżał otworzony album, do którego powoli podszedł i podniósł go. Spojrzał na zdjęcie, gdzie jako dwulatek stał w granatowej piżamce, mając w ustach smoczek i trzymając w dłoni przytulankę w postaci króliczka. Co prawda wyglądał, jakby miał się przewrócić, dopiero co ucząc chodzić, ale wpatrując się w górę do obiektywu, chłopczyk wyglądał przeuroczo.
Lawson uśmiechnął się lekko i wyjął zdjęcie, następnie odrzucając niedbale album i kierując się na górę. Wsunął zdjęcie do tylnej kieszeni spodni, wchodząc do swojego pokoju. Otworzył szafkę, wyrzucając z niej rzeczy i chwytając zeszyt z twardą okładką, niegdyś będący jego czymś w rodzaju pamiętnika. Po drodze chwycił długopis, z powrotem usiadł na parapecie, otwierając zeszyt i wpatrując się w puste kartki. Zacisnął dłoń na długopisie, zaczynając pisać.
Nigdy nie może być na tyle dobrze, na ile byśmy chcieli. Każda zła drobnostka potrafi zniszczyć resztę. Nie każda dobra rzecz, potrafi naprawić resztę. Jeżeli nawet kiedyś stąd odejdę, a może ucieknę, albo gdzieś zgubię ten zeszyt...
To co przeczytałeś/aś było przeszłością. Jedynym tylko złym okresem, w którym ból powodowany zwykłym dokuczaniem sprawiał, że chciałem się zabić. Teraz już nawet na to nie mam siły. Może ja już nie żyję?
Skoro to czytasz, to pewnie z jakiegoś powodu mnie już nie ma przy tej książce. Poprzednim jej właścicielem był Stiles Lawson. Bezsensownie zakochany, podobno nienormalny. Niech będzie. Jestem chory. Czy tam byłem chory. Ludzie wokół mnie dziwnie się zachowują, policjant twierdzi, że mnie zna, lekarz wykorzystuje seksualnie, kolega z klasy niszczy dla przypodobania się dziewczynie, a "ukochany" prowadzi podwójny romans. Nieźle, co nie? Polecam poczytać, brzmi, jak bajka, materiał na film. Ale to wcale nie jest niczym z tych rzeczy.
Przerwał na moment stawianie kolejnych literek, aby odetchnąć i powstrzymać piekące i kuszące do pogrążenia się w rozpaczy łzy. Gdy ponownie wrócił do pisania, zajął się zapisaniem minionych dwóch dni. Jednych z najgorszych, które powinien dogłębnie zapamiętać i zawsze sobie przypominać. Dowód, że pomocy już nie ma.

══◊══

+Dlaczego dopiero teraz rozdział? Napisałam do wydawnictwa, wysłałam tylko próbkę, jednak na początku spytałam co z wersją internetową. Okazało się, że musiałabym to wszystko skasować. Nie ma takiej opcji. Prowadzę bloga od roku, jestem tutaj dzięki wam, wymyślam skomplikowane momenty, aby z satysfakcją czytać wasze reakcje... a teraz miałabym to usunąć? Jeszcze w takim momencie? Nie ma mowy, ja piszę dla was, nie dla pieniędzy. Bez znania waszej opinii nie nauczyłabym się pisać tak, jak robię to teraz. Myśl o skasowaniu kompletnie urwała mi wenę na te parę dni i chodziłam ciągle w kiepskim humorze.
+Co myślicie rozdziale? Zaskoczeni, czy nie bardzo? :)
+Pozdrawiam! ♥

31.07.2015

Rozdział 40 [ Czasami polegamy tylko na sobie ]

#ostrzeżenie: poniższy fragment może być dla niektórych zbyt drastyczny.

Otworzył powoli oczy, uderzony ostrym światłem, które po chwili przygasło. Był jednak wciąż na tyle przytłumiony, że średnio rozumiał co się dzieje. Gdy po chwili ponownie podjął próbę przypomnienia sobie, gdzie jest, ujrzał na suficie zwyczajną lampę, z której to dochodziło przyciemnione światło. Zauważył też, że leżał w łóżku, jednak nie kojarzył, jak znalazł się w swoim pokoju. Może był tak zmęczony, że pół przytomnie wrócił?
Po chwili namysłu podparł się na ramionach i zaczął się rozglądać. Z niepokojem dostrzegł, że to nie była jego sypialnia. Pomieszczenie nie było wielkie, przypominało zwyczajny pokój. Na środku, gdzie leżał, znajdowało się dwuosobowe łóżko z brązową kołdrą. Ogółem wszystko było w odcieniach brązu i kremowego. Brakowało typowo domowych ozdób, jedynie na komodzie leżała kartka, jakby jakaś broszura. Tak jakby był w jakimś... motelu? Hotelu?
Kolejną przyprawiającą go o zawał rzeczą był fakt, iż leżał w bokserkach. Nie miał na sobie nic oprócz tego. Jedynie jego brzuch owinięty był nowym bandażem, który był elegancko założony. Gdzie on do cholery był? Zaczął szukać wzrokiem ciuchów: na łóżku, na komodzie, nawet wychylił się i zajrzał czy nie leżą obok posłania. Skupił się na przypomnieniu sobie skąd się tu wziął. Wieczór, późny wieczór. Ławka. Zobaczenie Philipa... Chloroform. Tak, teraz już pamiętał co tu robił i wcale mu to nie pomogło. Gwałtownie podkulił nogi. Przyjazne osoby z reguły nie przykładają do ust gaz nasączonych środkiem usypiającym...
Postanowił milczeć, zaczynając wyszukiwać przedmiotów do obrony.
Co ja tu do cholery robię?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna, kompletnie nie zwracając na niego uwagi, tylko zajmując się odpisywaniem na telefonie.
— Dzień dobry. — Uniósł wzrok znad ekranu, aby posłać mu krótki uśmiech i wrócić do swoich zajęć. — Jak się spało?
Chłopak wciąż trzymał usta ściśnięte w wąską linię, uważnie obserwując ruchy mężczyzny. Znał go. Widział go już nie raz, będąc w kiepskim stanie, wymagającym opieki medycznej. Nie rozumiał, co tutaj robił lekarz ze szpitala. A jeżeli był lekarzem... to dlaczego go tu przywlókł? Przynajmniej nie był porywaczem, tacy ludzie nie są nikim ważnym. Prawda?
Przyjrzał mu się uważniej. Zastanawiało go, dlaczego mężczyzna ubrany był jedynie w dżinsowe spodnie. Kompletnie niczego więcej. Facet miał dość krótko ostrzyżone ciemne włosy, gdzieniegdzie z siwymi paskami. Ciemnoniebieskie oczy i dojrzały wyraz twarzy. Nie był gruby, ale nie należał również do posiadaczy atletycznej formy. Mimo że samemu leżał, to był przekonany, że zapatrzony w telefon osobnik jest zdecydowanie wyższy od niego.
Stiles zaczął powoli szukać wzrokiem jakiegokolwiek przedmiotu. Niestety, leżał na środku łóżka, a lampka nocna była z metr od niego. Chociaż gdyby tam nagle doskoczył...
Mężczyzna odłożył nagle telefon, widocznie zirytowany przeczytaną wiadomością, po czym zaczął podchodzić do przodu łóżka z lekkim uśmiechem, zaczynając rozpinać spodnie.
— Nie podchodź — warknął nastolatek, przysuwając do siebie nogi. — Co ja tu do cholery robię?
— Nie bój się, nic ci nie zrobię — odparł z wesołym wyrazem twarzy. — Chcę tylko porozmawiać.
— Aha... — mruknął przestraszony, gdy ten stanął kolanami na łóżku. — To mi nie wygląda jak chęć pogawędki... — Przyjrzał mu się ponownie. Wyglądał mu na około nawet i czterdziestu lat, a jego wyraz twarzy przestał być już taki życzliwy, a wyraźnie obleśny. — Niech pan się nawet nie zbliża!
— Spokojnie, przecież nic nie robię złego. — Usiadł nagle, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. — Możesz mi mówić na ty. — Wysunął do niego dłoń. — Jestem Jerry.
Nastolatek spojrzał nieufnie na jego rękę, następnie z powrotem uważnie obserwując każdy jego ruch. Ta sytuacja zdecydowanie mu się nie podobała. Przyciągnął do siebie mocniej kołdrę, jakby to miało go ochronić.
— Ty jesteś Stiles, prawda? — Opuścił rękę, gdy zrozumiał, że chłopak nie ma zamiaru się przywitać. — Co jest? W szpitalu się mnie nie bałeś.
— Co ja tu robię? — spytał sztywno.
— Zemdlałeś. Znalazłem cię na ławce, a że nie znałem adresu twojego zamieszkania, to zabrałem cię tutaj. Owszem, mogliśmy pojechać do szpitala, ale po tym, jakie ostatnio twój ojciec robił awantury... to już chyba lepiej, żebyś był tutaj — mówił przekonującym głosem, jakby pewny tego co mówi. Może i chłopak by mu uwierzył, gdyby nie fakt, że początek był totalnym kłamstwem.
— Nie przypominam sobie, żebym stracił przytomność.
— Cóż... — Z powrotem klęknął na łóżku. — Ja też jakoś nie. — Po tych słowach skoczył nagle w kierunku chłopaka, na co ten wrzasnął przerażony, odskakując i uderzając głową w drewniane oparcie łóżka, co lekko go stłumiło. — Cśś... ale nie krzycz, bo będę cię musiał nieprzyjemnie uspokajać. Naprawdę nieprzyjemnie — powiedział, odsuwając obojętnym ruchem kołdrę i kładąc jego ręce wzdłuż ciała, a następnie przyszpilając jego dłonie do łóżka za pomocą kolan. — Normalnie bym to olał i przekazał debilowi, że mnie to chrzani... ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek. Jesteś strasznie uroczy, wiesz? — szepnął czule, przejeżdżając palcami po klatce piersiowej chłopaka.
— Puszczaj mnie! — wrzasnął brunet, próbując wyrwać ręce spod jego kolan.
— Ooooch, uroczo — rzucił z uśmieszkiem. — Ależ oczywiście, że cię puszczę, ale troszkę później. A teraz proszę się uspokoić, bo przestanę być miły — mruknął, rękami z tyłu rozsuwając jego kolana, aby po chwili szybkim ruchem położyć się na nim i chwycić jego nadgarstki.
— Zostaw mnie! Słyszysz?! — Umilkł nagle, gdy ten przycisnął poduszkę do jego twarzy. Mimo iż miał wolne ręce, to zamiast uderzyć mężczyznę, odruchem zaczął próbować oderwać od siebie duszący go przedmiot. Wciąż wierzgał nogami, mając nadzieję, że to chociaż utrudni mu cokolwiek, co chciał zrobić.
— Nie lubię niemiłych ludzi. — Pokręcił głową, po chwili odsuwając poduszkę i nachylając się do ucha chłopaka, gdy ten panicznie łapał powietrze. — Prosiłem, żebyś był cicho. Teraz postaram się, specjalnie dla ciebie, żeby bolało — szepnął, chcąc zsunąć z niego bokserki, ale wtedy chłopak opamiętał się i uderzył go w twarz. Mężczyzna zamrugał, patrząc na niego z szokiem. Szybkim ruchem obronił się przed kolejnym atakiem, obracając nadgarstek chłopaka tak, że zaczął się krzywić i zaciskać zęby z bólu. — Mam ci wykręcić tę rękę? Zaufaj, będę wiedział jak uzyskać taki efekt. Dałem ci możliwość ruchów ręką, abyś nie czuł się kompletnie skrępowany, a ty co? Nie wolno. — Wymierzył mu nagle policzek, na co chłopak gwałtownie złapał się w zaczerwienione miejsce. Facet szybkim ruchem zsunął z niego bokserki, następnie przykładając dłoń do ust chłopaka, aby mieć pewność, że go uciszy.
Brunet zaczął panicznie się kręcić, próbując wydostać spod jego ciężaru. Było to naprawdę trudne, zważywszy na wiek i posturę napastnika. Poczuł łzy w oczach, gdy zrozumiał, że nie ma opcji ucieczki.
— No kurczę, poważnie, nie mogę się doczekać aż będziemy mogli się znać dłużej. — Uśmiechnął się szeroko. — Już w szpitalu myślałem nad opcją zrobienia tego, ale tam niestety były kamery. Jaka szkoda. Wybacz, że ciągle ci to powtarzam, ale po prostu tak się tobą zachwycam, że to jest aż niepojęte. — Zaśmiał się, na co chłopak z przerażeniem i obrzydzeniem spojrzał na niego. — Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci mój wiek. Prawdopodobnie mogę być nawet starszy od twojego ojca... ale mniejsza. Czego się boisz, przecież już zapewne nie raz uprawiałeś seks? Na pewno pieprzenie ciebie zapamiętam na długo. Mam nadzieję, że ty też. — Wyszczerzył się, wsuwając w niego palec, na co ten się wzdrygnął i zacisnął oczy. Po chwili chwycił jego członka, zaczynając gwałtownie i energicznie poruszać ręką, wargami muskając jego skórę.
Stiles uchylił usta, krzywiąc się z obrzydzenia. Nie chciał tego. Zdecydowanie. Próbował ściągnąć z ust jego dłoń, przygotowując się na najgorsze. Dlaczego to mu się przytrafiało? Czy nie wystarczająco życie go nienawidziło? Zaczął drżeć, zaciskając oczy.
Proszę, nie...
Jęknął nagle, odruchem obejmując go ramionami, gdy wszedł w niego niespodziewanie. Ten dźwięk jednak wydobył się z jego ust, ponieważ chwilę przed facet zdjął rękę z jego buzi. Zaczął z bólu zaciskać szczękę, gdy ten nie czekając na jego przyzwyczajenie się, po prostu zaczął się energicznie poruszać.
— Skoro kilka stosunków masz już za sobą... wyjątkowo nie powinno cię to aż tak boleć... ale, że obiecałem ci to za bycie nieprzyjemnym... — Zaczął poruszać biodrami jeszcze mocniej, starając się wejść w niego całym członkiem, tak gwałtownie, aby odczuł wyjątkowa bolesność. Podobały mu się jęknięcia chłopaka, które nie wskazywały na podniecenie, tylko wyraźnie nieprzyjemne uczucie. — No nie mów, nie podnieca cię fakt, że pieprzy cię prawie pięćdziesięciolatek? — Uchylił usta, oddychając szybko pod wpływem wykonywanych ruchów. Gdy nastolatek na moment spojrzał na niego, ten przejechał językiem po górnej wardze, następnie chichocząc.
Nastolatek ze łzami wychylił głowę do tyłu, czując tak pulsujący ból, że nie był w stanie myśleć racjonalnie. To nie było to samo. To nie miało w sobie nic przyjemnego. Czuł się kompletnie przerażony, a z jego oczu poleciały łzy, po części ze strachu i bólu. Uprawianie seksu z Marshallem było czymś kompletnie innym i zdecydowanie przyjemniejszym. Teraz czuł się jak dosłowna dziwka. Obrzydzało go wszystko, co mówił lub wykonywał ten mężczyzna. Do jego myśli powrócił sen, o którym zdążył zapomnieć. Koszmar, w którym również był gwałcony, ale przez Marco. Tamto było straszne i bolesne, ale było tylko iluzją. W prawdziwym życiu nie potrafiłby opisać odczuwanego bólu i upokorzenia. Łkając, błagał w myślach, aby to się skończyło. Jak ze snem, to przecież minie. Nie będzie trwało wiecznie. W końcu mężczyzna się zmęczy i da mu spokój.
— Widzisz, nie jest tak źle. Ale cóż, no tak, byłeś niemiły. — Po tych słowach zwolnił nieco i chwycił go pod kolanami, opierając łydki na swoich ramionach, w ten sposób wchodząc w niego mocnym ruchem. Tym razem chłopak już krzyknął, zaciskając palce na pościeli. Nie, tego już zdecydowanie nie dało się wytrzymać.
— Przestań! — krzyknął, zaciskając oczy. — Proszę... — wyszeptał błagalnym głosem, szlochając.
— A ty przestań się drzeć. — Rozejrzał się niepewnie po ścianach, jakby oceniając czy ktoś ich nie usłyszy. — Ale ja nie proszę, tylko karzę — warknął, dla dodania powagi swoim słowom. Musiał go zranić psychicznie, fizycznie nie było to konieczne. No właśnie, konieczne, czyli teoretycznie... mógł to zrobić. — Myślisz, że teraz to był ból? To wytrzymaj teraz, gdy wejdę w ciebie cały. — Zaśmiał się, następnie wsuwając w niego do końca i zastygając w miejscu, tylko próbując mocniej przycisnąć go biodrami, ignorując świadomość bólu, który mu zadawał.
Brunet wygiął lekko kręgosłup, odchylając głowę. Zacisnął z całej siły zęby, przymrużając oczy, jednak przez gęste łzy nie dostrzegał nic prócz rozmazanych kolorów. Jakikolwiek przedmiot, cokolwiek czym mógłby się obronić... chociaż wątpił, że to by mu coś dało. Sparaliżowany ze strachu w połączeniu z niemożliwym bólem, przypuszczał, że nie byłby w stanie nawet chwycić przedmiotu, a co dopiero wykonać cios na tyle mocny, aby ogłuszyć osobnika.
— Gdybyś był męską dziwką, to już mogę zapewnić, że miałbyś stałego klienta — zażartował, dysząc przez wykonywanie mocnych ruchów. — Mój ty uroczy słodziaku. — Zaśmiał się, spoglądając na jego usta.
— Jesteś jakimś chorym zboczeńcem — warknął chłopak, mimo to w jego głosie nie było tyle agresji, co desperacji. Obrzydzało go każde słowo, które wypowiadał starszy mężczyzna. Wszystko, co wypowiadał tamten, brzmiało mocnym kontekstem erotycznym, co przyprawiało go o dreszcze.
Słysząc zarzut wypowiedziany przez nastolatka, jedynie zaśmiał się, szczerze rozbawiony. Wciąż poruszał się w mocnym tempie ani przez moment nie zastanawiając się nad tym, czy krzywdzi go. Może jedynie zastanawiał się, czy jest to wystarczająco bolesne. Wszedł w niego nagle mocnym ruchem i jęknął gardłowo, spuszczając się w nim. Stiles wydał z siebie jedynie krótki, drżący oddech, następnie wciąż zaciskając oczy, czekając aż ten da mu w końcu spokój, jednak najwyraźniej to nie miało nastąpić, ponieważ już po chwili czuł, jak ten powoli nadal się w nim poruszał.
— Wiesz, teraz tak nietypowo się w tobie porusza — rzucił z kpiącym uśmiechem, a sperma zaczęła częściowo spływać po pośladkach chłopaka, następnie brudząc pościel.
— Zadowolony? — spytał cicho drżącym głosem, unikając jego spojrzenia. — Daj mi spokój...
— Ej, jeszcze się odzywasz? No proszę, odważny jesteś — mruknął z rozbawieniem. Przejechał szorstką dłonią po jego policzku, na co chłopak natychmiast odwrócił głowę. — Owszem, jestem zadowolony. Ale jeszcze nie tak jakbym chciał. — Zaczął dłońmi przejeżdżać po jego bokach, wciąż trzymając członka we wnętrzu chłopaka. Mężczyzna z uśmieszkiem przyglądał się mu rozpalonym wzrokiem, następnie pochylając się i szepcząc do ucha chłopaka. — Z przyjemnością chciałbym zobaczyć, jak wyglądałbyś oblany moją spermą. — Wysunął się z niego, dostrzegając, że nastolatek zaczął szybciej oddychać, wpatrując się w każdy jego ruch z przerażeniem. Chwycił swojego członka, przejeżdżając językiem po górnym rzędzie zębów, dłonią onanizując się.
— Jesteś ohydny — rzucił cicho, łkając.
— Przesadzasz — mruknął czule. — Ale skoro już jestem ohydny, to i mogę być skurwielem i zadać ci trochę bólu w inny sposób. — Wzruszył ramionami, puszczając penisa, który z powrotem był pobudzony. Na czworakach stanął nad chłopakiem, łapiąc go za włosy i odchylając jego głowę. Gdy brunet jęknął z bólu, uchylając usta, ten nagle wsunął do jego buzi swojego członka, puszczając głowę nastolatka. Chłopak momentalnie zakrztusił się, otwierając szerzej oczy. Kompletnie nie spodziewał się tego ruchu, dlatego też zareagował podwojoną paniką. Gdy poczuł jak wsuwa się w niego głębiej, na prawie całą długość, momentalnie odczuł odruch wymiotny. Zaczął łapczywie starać się złapać powietrze, krztusząc i uderzając dłońmi o łóżko. — No co ty, nikt cię jeszcze nie pieprzył oralnie, czy po prostu znów narzekasz, jaki to ja ohydny? — spytał z nutą irytacji w głosie, opierając się łokciami powyżej jego głowy, po czym zaczął poruszać biodrami w podobnym tempie, w jakim wchodził w niego podczas seksu. Z uśmiechem opuścił głowę, przyglądając się jak jego dość masywny członek raz po raz znika w ustach chłopaka. Dostrzegł, że ten zrobił się czerwony na twarzy, zaciskając oczy. — Co, boli? To dobrze. Bardzo dobrze — mówił z szerokim uśmiechem, poprawiając swoją pozycję, bardziej prostując nogi oparte na kolanach, aby wchodzić w niego jeszcze głębiej. Nie obchodziło go, jak głęboko potrafił być penetrowany i czy nie miał odruchu wymiotnego. Odezwał się w końcu ponownie, mając satysfakcję z łez spływających po policzkach bruneta, oraz jego desperackich prób unormowania oddechu. — Wiesz, mały, zawsze musi być ten pierwszy raz — rzucił z kpiną w głosie, dłonią dotykając jego policzka, na tyle, na ile mógł przez przybraną pozycję. — Wybacz, że jestem trochę za szybki, ale twoje ronienie łez z bezradności i bólu tylko mnie podnieca. Wyglądasz wtedy na takiego bezbronnego i łatwego do dominacji. — Zaczął oddychać coraz głębiej, czując nadchodzące poczucie przyjemności. — Tak w ogóle słyszałem kim jesteś. Mały, ciebie podobno nawet życie pierdoli.
Stiles z trudem uchylił powieki, w pół przytomnie wpatrując się w odwróconą do góry nogami z jego perspektywy twarz mężczyzny. Pierwszy raz odważył się spojrzeć mu w oczy. Czuł się wycieńczony i osłabiony, a obrzydzająca świadomość obecności spermy faceta w odbycie jedynie zapędzała go do chęci wymiotowania.
— Chętnie skończyłbym w twoich usteczkach, ale coś ci obiecałem, nie?
Lawson zamknął z powrotem oczy, po chwili łapiąc głęboki wdech, czując jak mężczyzna wyjął penisa z jego ust. Zaczął dyszeć, nie poruszając się w żaden sposób z nadal paraliżującego go strachu, gdy nagle poczuł jak jego ciało ochlapują większe krople śluzu. Z obrzydzeniem domyślił się, czym była substancja. Poczuł jak pieką go policzki, co sugerowało, że najwyraźniej ostro się zarumienił. Wszystko przez wstyd, jaki odczuł, zdając sobie sprawę, że nasienie mężczyzny wytrysnęło nawet minimalnie na jego twarz. W żadnym wypadku nie było to niczym fajnym, szczególnie w tym momencie. Poczuł się jedynie upokorzony jak typowa dziwka. Po chwili odczuł ruch materaca, jakby ktoś zszedł z łóżka. Do jego uszu dotarły kroki po podłodze.
— Droga wolna, dziwko — rzucił facet z rozbawieniem. Był pewien, że swoje zadanie spełnił dobrze, tak więc nic więcej go nie obchodziło. Miał po prostu szarpnąć psychiką chłopaka, co w stu procentach się stało. Mimo że najchętniej pieprzyłby go o wiele dłużej, to obowiązki wzywały. — Idź do domu czy coś. Na pewno trafisz. Radzę się ruszyć, za nim zmienię zdanie — powiedział obojętnie, przekraczając próg łazienki.
Brunet wciąż leżał w bezruchu, czując jak maź powoli spływa z jego policzka. Jego warga zadrżała, a on sam pociągnął nosem, następnie ostrożnie ścierając wierzchem dłoni słonawą substancję z fragmentu powieki i policzka. To samo zrobił z ustami. Podniósł się drżąco, a jego ciało przeszedł dreszcz bólu, szczególnie w okolicach pośladków i gardła. W obydwu miejscach czuł piekący ból. Uchylił powoli oczy, pozwalając, aby kilka kolejnych łez spłynęło po jego policzkach.
Dlaczego?
Czuł się okropnie. Został zgwałcony, po prostu. Bez żadnego powodu, nawet niezabity czy poszkodowany. Tak jakby był tanią dziwką, która zrobiła swoje i teraz ma spieprzać do domu.
Dostrzegł ubrania, które leżały teraz w stos na szafce. Widocznie tamten musiał je tutaj przed chwilą położyć. Usłyszał dźwięk odkręcanej wody. Spojrzał w dół i dostrzegł, że oprócz substancji łóżko zabarwione było również krwią. Wolał o tym nawet nie myśleć.
Wstał, niemal natychmiast upadając z powrotem na łóżko. Zacisnął zęby, ponownie podejmując próbę wstania. Pokonał kilka kroków, następnie potykając się i w ostatnim momencie łapiąc komody. Na powierzchni skóry wciąż odczuwał kleistą ciecz i skażony dotyk tego kogoś, czegoś. To zdecydowanie nie był dla niego człowiek. Nie chciał być tutaj ani chwili dłużej, dlatego też postanowił zdobyć się i w ostatnich resztkach siły założyć na siebie ubranie i wyjść stąd jak najszybciej. Tyle razy próbował popełnić samobójstwo, ale zawsze się to nie udawało. Czyli jak niektórzy twierdzili, coś nie chciało, aby odchodził. Więc jaki był w tym sens? Miał żyć, aby co? Aby być pośmiewiskiem? Psycholem? Kurwą?

Szedł powoli opustoszałym chodnikiem, wpatrując się w kostkę brukową. Na dworze było chłodno, dlatego objął się szczelniej rękoma, pocierając powoli ramiona. Wokół zaczynało się szarzeć, co sugerowało zbliżający się poranek. Czuł się wyczerpany, brudny, a na dodatek upokorzony. Czuł, jak jego powieki kleją się, zachęcając do snu, chociażby na środku chodnika. Każdy krok był dla niego bolesnym odczuciem, każdy jego mięsień palił przez ostry wysiłek fizyczny połączony z niedługimi i nieregularnymi drzemkami, czyli niewyspaniem. O głodzie tym bardziej nie myślał. Sam już nie pamiętał konkretnie, w jakich godzinach w ogóle jadał. Kiedy był jakiś ostatni posiłek. Zdawał sobie sprawę, że w ostatnich tygodniach stres i problemy uniemożliwiały mu jedzenie, dlatego czuł jak staje się coraz chudszy.
Pokręcił głową i upadł nagle na kolana, uderzając nimi o beton. Zignorował, że klęczał właściwie na środku chodnika między sklepowymi uliczkami. I tak wszystko było pozamykane w tych godzinach. Przycisnął dłonie do twarzy i zaczął gorzko szlochać. Był słaby nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
— Dlaczego? — spytał cicho, między kolejnymi wdechami, aby nie zadławić się płaczem. — Dlaczego?! — powiedział nieco głośniej z wyrzutem w głosie, unosząc wzrok do nieba. Jeśli tak jak wierzono, ktoś tam istniał... to dlaczego na to pozwalał? — Nie pozwoliłeś mi umrzeć — rzucił z wyrzutem. — Nie pozwalasz mi żyć normalnie. Nie pozwalasz mi po prostu być szykanowanym. — Cały czas łkał, wpatrując się w minimalnie jaśniejsze niebo nocy. — Nie pozwalasz mi mieć szczęśliwej miłości. Odbierasz mi przyjaciół. Ja rozumiem, błędy, z którymi boryka się ileś tam procent cholernej młodzieży. Ale kurwa to? Mało, co? Żeby być do cholery zgwałconym? — spytał piskliwie, ponownie opuszczając wzrok, pozwalając łzom spływać z policzków i kapać na chodnik. — I co się mazgaisz? Płacz nie pomaga. Pokazuje tylko, że jesteś słaby... — szeptał sam do siebie. — Wiesz co? — rzucił nagle pytanie, zwracając się do sił wyższych. Czegokolwiek, co sterowało tym światem. — Pierdol się! — wrzasnął nagle, oskarżycielsko wysuwając palec w kierunku nieba. — Po prostu się, kurwa, pierdol!
Nie obchodziło go, czy ktoś go widział, czy nie. Pewnie pomyślałby, że jest psychiczny... ale czy taki właśnie nie był? Chodził na terapie, miał zostać zamknięty w ośrodku, pieniądze rodziców w nieczysty sposób odsuwały to, co miało w końcu nadejść.
Nie tylko ja jestem nienormalny. Cały ten świat jest pojebany.
Wstał z klęczek, zaczynając iść przed siebie. Bez wahania zaczął kierować się do domu. Jako dzieciak pokładał nadzieje w jego przyjaciółce, że to ona go uratuje. Jako młody chłopak gdzieś tam wierzył, że psychiatra pomoże mu z lękami. Tak jak każdy człowiek „jak trwoga to do Boga” podświadomie miał nadzieję, że los uśmiechnie się do niego. Że to wszystko się skończy. Teraz zrozumiał, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Nie mógł polegać na nikim.
Nie mógł nikomu ufać.
Nie mógł wierzyć, że ktoś mu pomoże.
Sam musiał zrobić coś ze swoim życiem. Od teraz to było jego światem. Jeżeli jest psychiczny... nie będzie się przed tym bronił. Tak go stworzono, tak wykreowała się jego psychika na przestrzeni lat. Koniec z ucieczką.
Przekroczył bramę, idąc po żwirze. Chwycił za klamkę, z zaskoczeniem dostrzegając, że drzwi były otwarte. Uchylił je, rozglądając się po wnętrzu. Przypuszczał, że rodzice mogli jeszcze spać, dlatego po cichu zdjął buty. Czuł się ohydnie. Skóra na jego ciele częściowo lepiła się od spermy, jak i w przypadku okolic pośladków również krwi.
Podszedł do lustra, spoglądając w swoje odbicie. Dość opalona karnacja, jednakże coś było nie tak. Zmęczone spojrzenie, przekrwione od płaczu oczy, worki pod oczami wskazujące na głębokie zmęczenie. Ciemne, zmierzwione włosy w dosłownym nieładzie. Jedynie jego ubiór wydawał się całkiem zwyczajny.
Patrzył w swoje odbicie, następnie przesuwając wzrok na ścianę z trzema zdjęciami oprawionymi w ramkę, powieszonymi na podkreślenie sztucznej „rodzinnej atmosfery”. Na jednym z nich był on wraz z rodzicami. Nie rozumiał gdzie podział się tamten chłopak. Ten z ładną opaloną karnacją, zawsze miękkimi rozczochranymi włosami, ponurym jednak żywym spojrzeniem i brakiem oznak większego zmęczenia. Wtedy cierpiał jedynie psychicznie, jego zewnętrzna powłoka nie przechodziła tego tak poważnie.
W rogu lusterka dostrzegł jakiś ruch, dlatego natychmiast tam spojrzał. W tafli odbijała się sylwetka mężczyzny opartego o barierkę, patrzącego wprost na Stilesa. Ubrany był w paskowane dresy z piżamy, a na jego twarzy pojawił się lekki zarost. Bose stopy stały na chłodnych panelach, podtrzymując resztę dość nieprzeciętnego ciała.
— Jestem mile zaskoczony twoją obecnością. Naprawdę. Już prawie zapomniałem jak wyglądasz — odezwał się Charles, następnie odpychając od barierki i kierując do salonu. — No chodź, opowiesz, gdzie byłeś.
Młodszy Lawson uparcie wpatrywał się ramę lustra. Nie chciał tam iść. Każdy mięsień na jego ciele reagował, jakby groziło niebezpieczeństwo. Nie dziwiło go to, po człowieku, którego kiedyś nazywał ojcem, mógł spodziewać się wszystkiego. Powoli jednak zdecydował się tam pójść. Jeżeli ucieknie, w końcu będzie musiał tu wrócić. Jakkolwiek by nie było, to był jego dom. Wszystko to pamiętał jak przez mgłę, gdy małymi stópkami obiegał wszystkie pomieszczenia, goniąc się z przyjaciółką, której warkoczyki dodawały jej uroku. Wspomnienia z opowieści matki, gdy na schodach w wieku dwóch latek sturlał się, doznając dość mocnych obrażeń. Jak to się działo, że najcieplejsze miejsce, najbezpieczniejsze... stało się odrazą. Miejscem strachu.
W końcu ruszył do salonu, ignorując gest mężczyzny, który zachęcał go do zajęcia miejsca po przeciwnej stronie na fotelu. Owszem, wszedł dalej, ale umyślnie stanął bliżej mebli. Poczuł nagle swąd papierosów, szczerze zaskoczony. Jego ojciec rzadko palił, a szczególnie nie w domu.
— Gdzie byłeś? — spytał, wypuszczając dym z ust.
Pieprzył mnie doktorek ze szpitala.
Chętnie odpowiedziałby mu w ten sposób, ale kim niby on był, aby miało go to zainteresować. Przejąć. Zamiast tego odwrócił wzrok, który utkwił w beżowym dywaniku.
— Nie, żebym coś, ale chyba miałeś być w szkole, co nie? — Kolejny raz zaciągnął się dymem. — I wiesz co ci powiem? Siedzę sobie w domu, nagle telefon ze szkoły. Myślę, ciekawe o co chodzi. Odbieram, roztrzęsiony dyrektor każe mi przyjechać. Spoko, jadę. Udaję zainteresowanie, bo szczerze mnie jebie co z tobą, ale wtedy dowiedziałem się dwóch ciekawych rzeczy. Pierwsza. — Mach papierosem, z widocznie sztucznym uśmieszkiem. — Pana syn wybiegł ze szkoły. Aha. Druga. Afera ze zdjęciem. Szczerze? Gówno mnie to obchodzi, kto cię jebał, i czy to prawda, czy zemsta dzieciaków. Zdjęcia oznaczają plotkę, że jesteś pedałem. Oficjalnie więc uznaję, że jest pieprzonym ruchanym w dupsko pedałem. Spróbujesz temu zaprzeczyć?
Wciąż cisza ze strony chłopaka.
— Nie. Bo jak inni stali w kolejce po męstwo, to ty chyba kurwa stragan ze szpilkami okupowałeś. — Wstał nagle, co zaniepokoiło chłopaka. — Nie zaprzeczysz, bo jesteś ciotą. Nie dziwię się, że cię wyzywają. — Odchrząknął, biorąc kolejnego macha. Zachęcił gestem palca wskazującego, aby podszedł do niego. — Chodź no tu.
— Gdzie jest mama? — spytał nastolatek, starając się zdobyć na spokojny ton.
— Nawet gdyby była, nie pomogłaby ci. Jest u znajomej na parę dni, a wraca dopiero jutro. Wyjątkowo zgodziłem się bez przeszkód, bo chciałem jej zaoszczędzić widoków. — Znalazł się nagle obok bruneta, przyciskając prawie wypalony papieros do jego okolic szyi. Chłopak krzyknął, odpychając od siebie jego rękę i łapiąc za piekące miejsce. Skrzywił się, czując pieczenie w okolicach obojczyka, a następnie palcami wyczuł delikatny ślad. Odskoczył od niego, a wtedy zrozumiał, że jego miejsce było błędem. Za plecami miał teraz ścianę, z jednej strony osaczony przez meble, a z drugiej fotel. — Chyba jasno ci wyjaśniłem, co się stanie, jak nie pójdziesz do szkoły? — Złapał sparaliżowanego ze strachu chłopaka za kark, wpatrując się w niego wściekłym wzrokiem. Stiles skulił się lekko pod jego spojrzeniem, przymrużając oczy. — Żarty sobie kurwa robisz?! — krzyknął wrogo, na co w brunecie natychmiast obudziło się przerażenie, jak zawsze, gdy ojciec podnosił na niego głos. — Zobaczysz, zapamiętasz to gnojku na zawsze. Będziesz cierpiał tak bardzo, że nawet nie pomyślisz o opuszczeniu pokoju w celach innych niż edukacja. W końcu zrobię z tobą rygor. — Wsunął dłoń do jego włosów, odchylając jego głowę do tyłu i pochylając się, aby szepnąć do jego ucha następujące słowa: — To co, powtórka z kuchni?
Młodszy Lawson odwrócił wzrok, czując jego oddech przy uchu, a jego klatka piersiowa przyciskała go do ściany. Gdy poczuł, jak ręka mężczyzny powoli zmierza po biodrze do jego spodni, zareagował niemal natychmiast, urywając oddech. Dotyk. Ten specyficzny sposób, w jaki zamierzał go dotknąć. Koniec. To nie może się stać. On nie może tego zrobić. Tak bardzo przypominało mu to wydarzenie sprzed zaledwie godziny, że aż krew w jego żyłach gwałtownie przyśpieszyła na myśl o kolejnym bólu, upokorzeniu i poniżeniu.
Nigdy więcej mnie nie dotkniesz.
Zacisnął nagle zęby, przenosząc wściekły wzrok na mężczyznę. Ścisnął dłoń boleśnie w pięść, która po chwili wylądowała nagle z boku głowy blondyna, który pod wpływem uderzenia odsunął się. Charles z szokiem złapał się za policzek, patrząc na niego z głębokim zaskoczeniem, nic nie robiąc. Jakby czas stanął w miejscu. Gdy doszło do niego, na co odważył się chłopak, zmarszczył nagle brwi, patrząc na niego spod wilka. To było dla niego nie do pomyślenia. Chwycił szyję chłopaka, zaczynając go przyduszać do ściany, powoli unosząc, gdy nagle ten kopnął go w krok. Facet wydał z siebie zduszony jęk, puszczając nastolatka, a samemu łapiąc się za intymne okolice.
— Ty jebany gnojku... — warknął, wciąż zginając się w pół.
Stiles w milczeniu odskoczył od niego z zamiarem ucieczki, gdy nagle upadł jak długi na podłogę, gdy ten złapał go za nogę. Zaczął panicznie czołgać się w kierunku przedpokoju, raz po raz wierzgając się i drąc palcami po panelach.
Mężczyzna teraz kucając, sięgnął drugą dłonią, łapiąc tył spodni Stilesa, w efekcie kładąc dłoń częściowo na jego pośladkach.
— Masz.... prze... jebane! — mówił z wysiłkiem, próbując utrzymać chłopaka.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął z przyśpieszonym oddechem, zaczynając wzrokiem wyszukiwać czegokolwiek do obrony, gdy przypomniał sobie, że w szafce obok trzymane są albumy. Ku jego szczęściu sięgnął dłonią, w szarpaninie chwytając jeden z zeszytów z twardą okładką.
— Och, już ja cię dotknę, ty mała cholero! — Umilkł nagle, obrywając w twarz oprawianym albumem. Automatycznie puścił chłopaka, chwytając przedmiot i również nim rzucając, czego brunet uniknął poprzez przeturlanie się. — Taki, kurwa, odważny?!
Stiles zerwał się z podłogi, w momencie gdy mężczyzna podbiegł do przejścia, taranując je swoim ciałem. Rozłożył ręce, kładąc je na framudze, wściekle spoglądając na chłopaka.
— Nie masz dokąd uciec, pojebie. Uwierz mi, będziesz b ł a g a ł o śmierć — mruknął poważnym głosem.
Nastolatek stał z dwa metry od niego, drżąc z przerażenia. Nie miał dokąd uciec, ponieważ nawet jeśli wybrałby drzwi tarasowe, nim je odblokuje i otworzy, ojciec zdąży do niego dobiec. Podobnie z oknami. Spojrzał nad jego ramieniem. Jedyna droga ucieczki. Jak na ironię, w jego umyśle rozbrzmiała piosenka Battle Cry, którą kiedyś nucił Felix.
Nobody can save you now / Nikt nie może cię teraz uratować.
It's do or die. / Działaj lub giń.
Już nigdy nie będzie pośmiewiskiem. Nie będzie kimś słabym. Nie będzie dotykany. Złapał ze stołu figurkę pamiątkowego smoka, przywiezioną kiedyś przez ojca, gdy w sprawach biznesowych odwiedzał Chiny. Zerwał się do biegu w kierunku mężczyzny, na co ten rozkojarzony zmarszczył brwi. Chłopak niczym na meczu rugby uderzył w niego bokiem, a obydwoje upadli na podłogę korytarza, przy czym nastolatek upadł na ciało Charlesa.
— Pojebało cię, niedorozwoju?!
— Nigdy więcej mnie nie dotkniesz! — krzyknął przeraźliwie, siadając na jego brzuchu, po czym bez zastanowienia porcelanowa figurka uderzyła w głowę blondyna, któremu natychmiast zakręciło się w głowie. — Nigdy! — Kolejne uderzenie. — Słyszysz?! NIGDY! — wrzasnął, uderzając nią po raz kolejny w twarz faceta, a pierwsze krople krwi spłynęły na panele. — Nigdy, nigdy, nigdy! — krzyczał, przy każdym słowie uderzając w jego klatkę piersiową, po czym odrzucił przedmiot, który z hukiem upadł. Brunet wciąż przekonany, że mężczyzna nadal się broni, wycelował pięścią w jego twarz, pamiętając wszystko, czego uczył go Marco. Dysząc, spojrzał na swoją dłoń, po której spływała krew.
Odskoczył nagle od faceta, z drżeniem wpatrując się w jego twarz. Wstał, przekonany, że ten zaraz zrobi to samo i kolejny raz go skrzywdzi. Oczami wyobraźni niemal widział, jak ten odpłaca się na nim, za każdy cios. Zakręciło mu się w głowie i ignorując wszystko, zaczął uciekać na górę, czując przypływ adrenaliny. Znajdzie go. Znajdzie i skrzywdzi. Ale on do tego nie odpuści.
Wpadł do swojego pokoju, zamykając drzwi. Oparł się o nie, osuwając na ziemię. Ułożył dłonie na zgiętych kolanach, kładąc na nie twarz. Nawet nie zwrócił uwagi na krew, którą przecierał twarz.
Mayday, mayday, the ship is slowly sinking.(/Mayday, mayday, ten statek powoli tonie.) — Zaczął nucić piosenkę My Demons ochrypłym, ale mimo to przyjemnym dla uszu głosem. — They think I'm crazy, but they don't know the feeling...(/Myślą, że jestem szalony, ale nie znają tego uczucia.)
Przybrał wygodniejszą pozycję, czując jak adrenalina opada z jego ciała. Przymknął oczy, czując zmęczenie, które objawiało się w nim od dłuższego czasu. Zaczął kontynuować nucenie piosenki, bardzo, bardzo cicho, powoli zasypiając.

=═◊══

+Tak w ogóle, za niedługo koniec pierwszej części TMYSS... Jeszcze z około dwa/trzy rozdział i epilogi. Wciąż się zastanawiam, czy zrobię przerwę między częściami, czy nie...
+Co do rozdziału... przyznam, przy początku czasami musiałam przerywać pisanie... Końcówka poszła mi zdecydowanie najszybciej. W ogóle im bliżej końca, tym bardziej ciekawi mnie co o tym myślicie, tak więc dziękuję za wszystkie komentarze! :p
+Staram się częściowo jakoś tam ulepszać swój styl, dodawać opisy, mam nadzieję, że idzie mi to w dobrym kierunku, a nie coraz gorzej! ;)
+W najbliższym czasie będę zmieniała opis opowiadania, ponieważ teraz już siłą rzeczy mam pełen zarys fabuły i chcę, aby z opisu bardziej wynikało, czego można się spodziewać.
+Pozdrawiam! :)

Obserwatorzy