One-shot „Agent 007”

     Wyjął kieszonkowy nożyk i zaczął kreślić nim cienkie kreski na betonie. Aktualnie siedział na betonowym murku okna, które było jakby wsunięte do ściany. W ten sposób miał miejsce, aby oprzeć się plecami o ścianę, a bokiem o okno. Spojrzał w dół, aby sprawdzić, czy pojazd wciąż tam stoi. Okno znajdowało się na drugim piętrze zwykle opuszczonego budynku. Dostanie się tutaj, zajęło mu jedynie dziesięć minut. W końcu do tego go wyszkolono.
     W wieku dwunastu lat, gdy jego ojciec zginął na wojnie, a matka w zamachu terrorystycznym, zaprzysiągł sobie, że pójdzie w ślady ojca. Dwa lata później z obozu wojskowego przeniesiono go do internatu, gdzie szkolił się agenta specjalnego. Treningi zabierały cały jego czas. W wieku piętnastu lat dostał pierwsze zlecenie. Dotąd nigdy nie schrzanił żadnej misji. Aktualnie, mając osiemnaście lat, należał do niezależnej firmy. Nie ograniczało go żadne prawo.
     Z cichym westchnięciem przejechał dłonią po brązowych włosach i spojrzał na swoje niewyraźne odbicie. Maskujący makijaż w postaci trzech pochyłych i grubych czarnych śladów sprawiał, że wyglądał jak wojskowy. Uśmiechnął się delikatnie i chowając nóż, wyjął przenośne urządzenie, przypominające palmtop. Zapoznał się jeszcze raz z treścią jego rozmowy z Chandlerem.
     19:00:Słuchaj, jeśli nie chcesz tego robić, to pierdol szefostwo. Co oni mogą wiedzieć?
     19:03:Chandler, dam sobie radę.
     19:10:Jasne. W załączniku masz akta paru gości z gangu. Stary psychiatryk jak nic. Zastanów się!
     19:15:Czytałem to. Dostałem już kilka informacji. Wiesz, że ten budynek będzie opuszczony, gdy tam wejdę. Poza tym, jak by co umiem komuś wpierdolić, nie?
     19:16:Nie wiem, kurwa, coś mi tu śmierdzi.
     19:17:To się umyj.
     19:18:Zabawne, Martins.
     22:58:Słuchaj, przesłali mi wytyczne misji. Miałeś rację. Czekasz, aż pojadą i wbijasz. Colins, nasz szpieg, który jest z nimi, dał cynk, że w pomieszczeniu na pierwszym piętrze zostawi pendrive. Wiesz, ostatnio pojawiły się jakieś komplikacje i cały czas ktoś go pilnuje. Powodzenia.
     22:59:Nie potrzebuję. Za piętnaście minut będę na miejscu.
     Uśmiechnął się pod nosem. On już dobrze znał Colinsa, a nawet lepiej niż dobrze. Z tych też powodów przecierpienie tego zadania było dla niego egzaminem życiowym.
     Nic mu nie będzie, nic mu nie będzie... 
     Do jego uszu dobiegł hałas warkotu silnika. Schował natychmiast urządzenie i wychylił się delikatnie, patrząc na wsiadających. Przymrużył oczy, ponieważ panujący mrok utrudniał mu widzenie. Dostrzegł, jak jeden z facetów obrócony jest w jego kierunku. Przestraszony przycisnął plecy do ściany i wstrzymał oddech.
     Było zbyt ciemno, na pewno mnie nie widział. 
     Po chwili samochód odjechał i ponownie nastała grobowa cisza. Rozejrzał się na wszelki wypadek i zapalił mini latarkę przyczepioną do kurtki. Ostrożnie przykucnął, zdając sobie sprawę, że przy jednym niewłaściwym ruchu czeka go spotkanie z betonem. Trzy piętra niżej. Przymknął oczy i wybił łokciem szybę, która z głośnym trzaskiem rozsypała się. Połamał starą już framugę i wszedł do pomieszczenia. Było to jedno z niewielu okien, gdzie wyłamano kraty. Rozejrzał się, oświetlając delikatnym światłem. W pokoju znajdowały się dwa stare, szpitalne łóżka, do których doczepione były skórzane pasy. Oprócz tego mały stolik i jakieś przewrócone, zakurzone krzesło.
     – Nienawidzę psychiatryków, a szczególnie tych opuszczonych. – Wyszeptał i podszedł do uchylonych drzwi.
     Dźwięk skrzypiących zawiasów wydał mu się roznosić po całym budynku. Wyjął z kieszeni latarkę i poświecił po kolejnym pomieszczeniu. Było ono znacznie dłuższe, z czego wywnioskował, że jest to korytarz. Znając mniej więcej rozkład szpitala, skręcił w prawą stronę, gdzie powinny znajdować się schody. Każdy jego krok roznosił się echem. Zbiegł po schodach i idąc teraz w lewą stronę, kierował się do wyznaczonego miejsca w absolutnej ciszy.
     Gdzieś po jego lewej usłyszał głośny szum, dlatego przestraszony odskoczył i wyjął z kieszeni broń, którą wycelował w tamtym kierunku. Przyczepione do broni światełko oświetliło przedmiot wydający dźwięki. Na stoliku stało małe radyjko, z którego z szumem wydobywała się piosenka. When I wake up, I'm afraid Somebody else might take my place. Odetchnął głęboko, opuszczając broń.
     – Jebane radyjko. – Podszedł do szumiącego przedmiotu i spróbował je wyłączyć. Zdenerwowany ciągłym szumem obrócił go i wyjął baterie. Ponownie nastała śmiertelna cisza. Schował pistolet do kieszonki w pasku, podniósł latarkę i poszedł przed siebie. Zatrzymał się, świecąc po numerach sal. Przechodząc światłem z jednej na drugą stronę, na końcu korytarza mignęła mu jakaś postać. Urwał oddech i słysząc w uszach bicie serca, drżącą ręką przekierował światło w tamtym kierunku. Teraz dostrzegł, że był to chłopak. Połowę jego ciała zdobiły pozakręcane symbole, prawdopodobnie tatuaże. Ubrany był w czarne glany i również czarne, podarte męskie rurki oraz prawdopodobnie ciemnozieloną koszulę ze zdartymi rękawami. Nie zdążył dostrzec nic więcej, ponieważ natychmiast zaczął cofać się tyłem. Po chwili nieznajomy zrobił krok do przodu, a za tym kolejny. Nagle zaczął iść coraz szybciej, aż w końcu biegł. Agent nie oglądając się za siebie, obrócił się gwałtownie i z urywanym oddechem podbiegł do schodów i zaczął po nich zbiegać.
     Myśl, myśl, myśl!
     
Zaczął się uspakajać i będąc, jak wywnioskował, na parterze udał się w kierunku głównego wyjścia. To nie była już prosta misja polegająca na zwyczajnym odebraniu informacji. Przerażony dobiegł do drzwi i popchnął je z całej siły. Zaczął rozpaczliwie kopać w nie nogą, po czym słysząc kroki, wyłączył latarkę i kucnął, tak aby nie oświetlało go światło księżyca. Uspokoił oddech i zaczął powoli przesuwać się na czworakach. Będąc kawałek poza zasięgiem promieni, wstał na równe nogi i spróbował przypomnieć sobie plan budynku. Przysunął się jak najbliżej ściany i poruszając się wzdłuż niej, dotarł do rozgałęzienia. Zatrzymał się i położył dłoń na udzie, po czym złapał pistolet i w ekspresowym tempie wycelował nim w napastnika, który stał za nim.
      — Jeden ruch, a odstrzelę ci łeb. — Zapalił mini latarkę zamontowaną w broni. Chłopak skrzywił się, gdy poświecił mu po oczach.
     — Okej, okej. Schowaj pazurki. — Zaśmiał się drwiąco.
     — Zamknij się — wycedził, wciąż trzymając go na celowniku.
     Przyjrzał się twarzy nieznajomego, aby w razie czego zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Po prawej stronie policzka widniały tatuaże jakby pnącza rośliny. Miał zielone oczy, kolczyk w wardze i najprawdopodobniej również na języku. Włosy zaczesane były do tyłu, a po bokach widocznie krócej ostrzyżone.
     — Czemu jesteś taki niemiły. — Udał zasmuconego. — Ja tu chcę się przywitać, a ten do mnie strzela.
     — Powiedziałem zamknij się — warknął. — Kim jesteś? — Wciąż intensywnie śledził każde drgnięcie jego dłoni lub wzroku. Stojący przed nim towarzysz milczał rozglądając się. — Kim jesteś? Pytam cię o coś — powtórzył z naciskiem.
     – Kazałeś mi się zamknąć... — Przekręcił lekceważąco oczami. — Nie rozumiem cię.
     – Nie pogarszaj swojej sytuacji.
     – Dobra, kurwa, nudzi mi się ta gadka. A może to ja pobawię się w detektywa, co? — Uśmiechnął się, widząc niezrozumiały wyraz twarzy nastolatka. — Nieee, ja wolę pograć w co innego.
     — Chryste, o czym ty mówisz.
     — Myślisz, że jak masz broń, to coś zdziałasz? — Nagle stał się poważny. — Czego was uczą w tej agencji. Co ty, kurwa, słuchasz trenera czy obciągasz mu pałę?
     — Nie przeginaj.
     — Bo co? Pierwsza zasada. — Zrobił krok do przodu. — Nie wahaj się. Strzał i koniec. — Wzruszył ramionami. — A ty stoisz jak pizda. Nie wiesz, że zakładnik mógłby w tym momencie zrobić to? — Kończąc zdanie, upadł na kolana, unikając przy tym strzału i przyłożył trzymany wcześniej przedmiot do jego brzucha. Chłopak krzyknął i momentalnie upadł na kolana, podpierając się łokciami, a pistolet wypadł z jego dłoni i przesunął się po kafelkach. Agent jęcząc z bólu, przewrócił się na bok i wyszeptał krótkie „kurwa”. — Mam nadzieję, że chociaż to pamiętasz. Dobierając właściwą ilość wolt, nie zabiję cię, nie pozbawię cię przytomności, ale za to skutecznie unieszkodliwię na moment. — Podniósł z podłogi broń i wsunął ją do kieszeni. Złapał chłopaka za ramiona i podniósł, przyciskając brzuchem do ściany. Przyłożył paralizator do jego skroni, a wolną ręką objął go wokół pasa. — Jak ci na imię słonko?
     — Spierdalaj — wycedził przez zęby.
     — Ciekawe imię. Co, taki obrót sprawy już ci się nie podoba? — Zaśmiał się. — Spędziłem kilka lat w psychiatryku i wiesz co? Zawsze chciałem zobaczyć, jak to jest być takim lekarzem. Mamy czas, pobawimy się, okej? — Wyszczerzył się w uśmiechu.
     — Będą mnie szukać — odparł drwiąco.
     — Popraw się. Szukaliby cię. Szukaliby cię, gdyby nie fakt, że macie zdrajcę, który właśnie poinformował szefunia, że trochę tu posiedzisz, bo gang przedłużył spotkanie.
     Martins skierował wzrok na podłogę, próbując opanować strach.
     — Jak masz na imię, kotku? — Odczekał moment i pokręcił głową. — Pacjent odmawia współpracy, niedobrze. Siostro, to będzie ciężki przypadek.
     — Japierdole, ty naprawdę jesteś psychiczny.
     — Hej, nie obrażaj doktorka. No nic, najpierw sprawdzimy, czy nasz agencik nie jest uzbrojony. Lepiej nie próbuj nic robić. — Włożył paralizator do kieszeni i położył obie dłonie na klatce piersiowej chłopaka. Zaczął powoli zjeżdżać dłońmi do jego spodni. Zsunął ręce niżej, łapiąc go za krocze, na co chłopak wzdrygnął się.
     — Tam raczej nie ma broni — odparł zirytowanym głosem.
     — Wolę się upewnić. — Zaśmiał się, kontynuując przeszukanie. — Odwróć się. — Wyszeptał miękko. Nastolatek z niesmakiem wykonał polecenie, patrząc ponuro przed siebie. Brunet kucnął, przesuwając rękami wzdłuż jego nogawek.
     — Też dam ci radę. Uważaj. — Martins kopnął go kolanem w twarz, z taką siłą, że chłopak upadł na plecy i zakrył twarz dłońmi.
     Nie oglądając się, pobiegł w głąb rozgałęzienia. Zaczął rozpaczliwie szarpać wszystkie klamki, aż doszedł do końca korytarza.
     — Idę po ciebie!
    Usłyszał śmiech chłopaka gdzieś na końcu korytarza. Zagryzł wargę i pobiegł do schodów, po czym tuż przed nimi zatrzymał się.
     Kurwa, one prowadzą do piwnicy.
     
Tupnął nogą w akcie desperacji i odwracając się, poczuł piekący ból na policzku, po czym upadł na podłogę.
     — Dokładnie, leżeć suko — wycedził przez zęby. – No ale ostrzegałem, żebyś lepiej nic nie robił. — Wyjęczał i kopnął go w brzuch. Teraz przez ramię miał przewieszoną niewielką torbę. Wyjął z niej prostokątne pudełko i nacisnął czerwony przycisk. — Pacjent wykazuje oznaki agresji. Nie stosuje się do poleceń, rzucając przy tym bluźnierstwami. Myślę, że na podstawie tego możemy zapisać go na przyśpieszone leczenie najwyższymi środkami. — Zaczął chodzić w tę i z powrotem. — Aczkolwiek nie korzystając przy tym z leków psychotropowych. Mogłyby one uszkodzić system odpornościowy pacjenta. Nie wiem, na co jest uczulony, dlatego postaram się zminimalizować zapotrzebowanie na leki, a zastąpię to skutecznymi metodami. — Ponownie nacisnął przycisk i zaśmiał się, chowając urządzenie. — Uwielbiam tę zabawkę. Chodź, zobaczymy, jakie zabawki jeszcze tu znajdziemy.
     Nastolatek pokręcił głową, gdy ten złapał go pod ramionami i zaczął zsuwać po schodach w dół. Próbował się szarpać, ale tym razem chłopak nawet na moment nie rozluźnił uścisku.
     — Puść mnie, ty skurwielu! — Wykrzyczał, gdy byli już w połowie schodów.
     — Puść mnie, ty skurwielu. — Wyjęczał, małpując jego wypowiedź. — To sam postaraj się uciec. — Zsunął go na chłodna podłogę piwniczną. Obydwoje mimowolnie rozejrzeli się po holu. Był to długi korytarz z łysymi ścianami, a w odstępie co kilka metrów znajdowały się drewniane lub metalowe drzwi, a na nich w części starte już napisy. — Ho, ho, ho, co za wybór. Ej, seksiaku, gdzie idziemy?
     Martins korzystając z okazji, wbił łokieć w jego stopę, powodując u niego bolesny krzyk. Przypominając sobie w ciągu kilku sekund wszystkie lekcje, które przebył, wstał energicznie i kopnął go prosto w łydkę. Nie patrząc się za siebie, zaczął wbiegać po schodach, aż tuż obok niego trzasnął metalowy nabój. Obrócił się przestraszony i dostrzegł chłopaka, który trzymał obolałą łydkę, a drugą ręką celował bronią w jego kierunku.
     — Krok, a masz tę kulkę we łbie — mruknął ponuro, wyraźnie nie żartując.
     Brunet przystanął, dyskretnie rozglądając się po terenie i szukając możliwości ucieczki. Miał prosty wybór, dać się zastrzelić lub próbować dalej. Dobrze wiedział, że tajemniczy chłopak nie zawaha się przed strzałem. Krzywiąc się, nałożył ręce za głowę i westchnął przeciągle. Tyle lat treningów, tyle razy wychodził z podobnych sytuacji, ale tym razem, po raz pierwszy zawahał się. Nie był pewny, do czego zdolny jest ten człowiek.
     – Pięknie. Teraz ładnie do mnie podejdziesz.
     Agent posłusznie wykonał zadanie, powłócząc przy tym nogami. Stając obok zbrodniarza, ten przyłożył mu broń do skroni i kazał kierować się do jednych z metalowych drzwi.
      — Nie ruszaj się. — Przejechał dłonią po tabliczce, ścierając kurz i przeczytał niewyraźny napis. — O jak cudownie, ja to mam dziś szczęście. No dalej, otwieraj je.
      Z pogardliwą miną chwycił klamkę i spróbował pociągnąć ją do siebie. Dopiero po kilku próbach, zardzewiałe zawiasy ustąpiły, ukazując część pomieszczenia. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, upadł na podłogę, pod wpływem kopnięcia. W pokoju rozjaśniło się. Najwyraźniej generatory wciąż jako tako pracowały, tylko jakim cudem?
     Chłopak złapał go za kołnierz i zaciągnął na środek sali, gdzie znajdował się metalowy blat, obity zabrudzoną, kiedyś białą, skórą. Ściskając mocniej jego ramiona, podniósł go, rzucając na blat górą tułowia i oparł się o niego.
     — Kładź się.
     — Nie.
     — Mówię po raz ostatni, kładź się! — Wywrzeszczał i strzelił tuż nad jego głową.
     Nastolatek nigdy nie potrafił zrozumieć głupoty ofiar przedstawianych w filmach. Teraz w pełni to zrozumiał. Pod wpływem paniki z powodu huku naboju, w pośpiechu usadowił się na blacie, czując drżenie we wszystkich kończynach. Czuł się potwornie, mając świadomość o tym, jak szanowanym był agentem, mimo tak młodego wieku, a jednak wciąż był na poziomie gówniarza, jeśli chodziło o takie sytuacje.
     Może Chandler miał rację, że nie dam sobie rady?
      — Grzeczny. Patrz, kurwa, to pomieszczenie jest w pełni wyposażone! — Zaśmiał się jak małe dziecko i chwycił pasy przyczepione do łóżka, po czym zaczął przyczepiać je do rąk i nóg swojego „pacjenta”.
     Martins dobrze wiedział, że to może być ostatnia szansa na ucieczkę, mimo to nie potrafił przekonać do tego organizmu. Wszystkie jego mięśnie odmówiły współpracy, a on sam poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. Wszyscy mieli rację, był za młody. Co on sobie myślał.
     — To właśnie jest najlepsze w młodych agentach, nie macie potrzebnego doświadczenia. Robią z gówniarzy gwiazdy, a potem mają wszystko w dupie. Traktują ludzi jak króliki doświadczalne. A ty, malutki, ile masz latek? Dwanaście, czternaście, a może aż szesnaście? — Odczekał moment, szczerząc się nad nim, po czym westchnął, poważniejąc. — Naprawdę? Wciąż będziesz milczał? Okej. Pytanie za pytanie. Jeżeli mi odpowiesz, możesz mnie również zapytać o to samo. Uwierz mi, lepiej, żebym znał twój wiek.
     — Siedemnaście — wyszeptał, czując w gardle ucisk, uniemożliwiający mu mówienie.
     — No, mówiłem, że ty jeszcze dzieciak.
      Obrócił głowę w jego kierunku i przyjrzał się jego twarzy. Kątem oka dostrzegł coś w rodzaju delikatnej blizny przecinające w mniej więcej pionie przez lewe oko. Nad blizną brew przekłuta była okrągłym kolczykiem tak jak jego język. Rysy jego twarzy nie wskazywały na to, że był on nastolatkiem.
      — A ty?
      — Ooo, brawo! Ty umiesz mówić! Skoro już tu leżysz, to co mi szkodzi ci powiedzieć. — Odszedł od stołu chirurgicznego i podszedł do stolika, na którym widniały zakurzone narzędzia. — Dokładnie od czterech miesięcy mam dwadzieścia dwa lata. — Chwycił jakiś metalowy, przesuwany stolik i narzucił na niego byle jak wybrane narzędzia, po czym podsunął do miejsca, gdzie leżał chłopak. — Chodź, pobawimy się. — Chwycił jakieś narzędzie, które po włączeniu zaczęło przypominać piłkę do ciecia kości. Zaśmiał się i przysunął ją do piersi chłopaka, na co ten zaczął krzyczeć, próbując wyszarpać się z więzów. — Proszę się nie ruszać, nie chciałbym przez przypadek panu czegoś przyciąć. Jak myślisz, dobrze tnie? — mówił głośniej, aby mimo piłki chłopak mógł go wyraźnie słyszeć. Przesunął ją tak, że teraz znajdowała się nad jego ręką. Zaczął delikatnie przybliżać ją do skóry, nie zważając na krzyki nastolatka. W pewnym momencie przez przypadek przejechał ostrzem po jego ręce, co wywołało delikatne krople krwi, a po chwili cienki strumyk, który spłynął na matę. Natychmiast wyłączył urządzenie i odłożył je na stoliczek. — Whoops, nie chciałem. — Uniósł brwi do góry, sycząc i przyglądając się ranie. – Daj spokój, będąc na misjach, odnosiłeś gorsze rany. To co? — Chwycił strzykawkę i naciskając na nią, w powietrze wyleciał przeźroczysty strumyk wody. — Wstrzykniemy ci to okej? — Przybliżył igłę do skóry jego ramienia.
     — Nie, proszę, nie! — Wyjąkał, pośpiesznie zaciskając powieki. Nienawidził igieł, to było jedyną fobią, której nigdy nie zdołał wyleczyć.
     — Ooo, jak słodko, poprosił. No weź, leży tu kilkanaście lat sporo po terminie, nawet nie wiem, co to jest, a ty mi nie pozwalasz się pobawić. — Spojrzał tęsknym wzrokiem na przedmiot trzymany w ręku.
     – To pobaw się czym innym, czymkolwiek, proszę.
     — Aww. — Przygryzł wargę, robiąc słodką minkę. — No dobra, w sumie to jest coś, czym chciałbym się pobawić. — Odrzucił przyrząd i nachylił się nad jego twarzą z uśmiechem. — A w zasadzie ktoś. — Po tych słowach nachylił się i wpił w jego usta. Prawą ręką ścisnął jego krocze, na co chłopak mimowolnie jęknął w jego usta.
     Martins obrócił energicznie głowę, odrywając się od jego ust.
     — Zostaw mnie i pobaw się czymś jeszcze innym — rzucił z desperacją w głosie.
     — Po pierwsze, mam już powoli dość twojego narzekania. Po drugie, dostałem jasne wskazówki. Mam ci coś zrobić, obojętnie co. Mogłem cię zabić, wstrzykując ci ten preparat, ale myślę, że wolę się najpierw tobą pobawić. Wskazówki dostałem, wykonanie już zależy ode mnie. Tutaj przy okazji masz odpowiedź, skąd jest prąd w tak starym budynku. Owszem skarbie, ktoś z waszej agencji was wydał.
     Nastolatek spojrzał na niego przerażony i odwrócił wzrok, rozglądając się.
     — Ja ustalam zasady. Jeden niewłaściwy ruch, a zrobię ci coś o wiele gorszego. — Ścisnął dłoń w pięść i przytrzymując go za włosy, z całej siły uderzył go prosto w szczękę, po czym powtórzył swój ruch. „Pacjent” odkaszlnął, a z kącika jego ust wypłynęła strużka krwi. Złapał jego spodnie, odpiął pasek, w którym poprzednio agent trzymał wyposażenie i odrzucił go na bok. Następnie odczepił z jego klatki piersiowej pasy trzymające potrzebny sprzęt elektroniczny. Wyjął ze swoich kieszeni bronie i wszytko to odrzucił pod stół z narzędziami. — Zdaję sobie sprawę, że ten pierwszy raz może być trudny. — Pokiwał głową. — Dlatego życzę ci powodzenia, bo nie stosuję ulg. — Zsunął jego spodnie do kolan, ponieważ dalsze zdjęcie ich uniemożliwiały skórzane pasy. Podobnie zrobił ze swoimi spodniami. Następnie zdjął koszulkę, pod którą na klatce piersiowej również po prawej stronie, ciągnął się ten sam tatuaż. Zdjął bokserki i bez problemowo wskoczył na stolik, siadając na nim okrakiem. — Hej, nie odwracaj wzroku. Nie podoba ci się to? — Chwycił jego przyrodzenie przez materiał, na co chłopak skrzywił się, wciąż na niego nie patrząc. — Uwierz mi, spodoba ci się. — Puścił do niego oczko i zsunął jego bokserki. Bez problemowo usadowił się na jego członku, co spowodowało, że chłopak zacisnął oczy, jakby miał zwymiotować. — Słodki jesteś, wiesz? — Wyjęczał, poruszając się w górę i w dół wzdłuż jego penisa. Zaczął krążyć dłońmi po jego brzuchu i coraz mocniej poruszać się, jęcząc przy tym głośniej, niż powinien, żeby wpłynąć tym na jego psychikę. — Nie udawaj, że nie chcesz, mógłbyś za to chociaż udawać, że ci się to podoba. Wiesz, na razie to dopiero początek. — Przechylił się do przodu, żeby odpiąć jego ręce, po czym chwycił silnym uściskiem jego dłonie i położył na swoje biodra, uśmiechając się wrednie Chłopak po chwili nieświadomie zacisnął na nim ręce, otwierając usta i łapiąc przy tym urwane oddechy. Delikatnie zaczął przyciskać go, zagryzając wargę. — Mówiłem.
     Martins obrócił głowę, czując, jak na jego twarz wpływa delikatny rumieniec. Za wszelką cenę starał się skupić na możliwościach ucieczki. Chandler miał rację, ten gość w żadnym wypadku nie był kimś normalnym. Obrócił głowę w kierunku bruneta, gdy poczuł, jak chłopak schodzi z jego ud, wcześniej z powrotem zapinając jego ręce.
     — Niee, wolałbym się ostrzej zabawić. — Przekręcił oczami i założył spodnie, następnie zapinając rozporek. Wsunął również bokserki i spodnie swojemu „pacjentowi”. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, mamrocząc do siebie.
     Przez kolejne pięć minut, brunet zbierał różne przyrządy i rzucał je na stolik obok podłużnego fotela, do którego podłączone były przyrządy podejrzanie przypominające elektrowstrząsy. Na myśl o tym, agent poczuł, jak z paniki zacisnął mu się przełyk, uniemożliwiający mówienie. Poruszył dłońmi przypiętymi do stołu, ale na marne. Po chwili obok niego zjawił się „psychopata”, który w danym momencie, był jak anioł śmierci. Uśmiechnął się, swoim charakterystycznym szerokim uśmiechem i przyłożył mu do szyi skórzaną obrożę, na co chłopak poczuł chłodne ukłucie tam, gdzie powinien przylegać pasek.
     — Genialne! — Chłopak uśmiechnął się z ekscytacją, widząc przedmiot, który wyszukał. — Już po problemie z twoimi próbami ucieczki. Nie wierzę, że mieli tu obrożę z kolczatką. No wiesz, takie, jakie przeważnie zakłada się psom na tresurze. — Zaśmiał się i szarpnął trzymanym w dłoni sznurkiem. W odpowiedzi chłopak jęknął, czując, jak do szyi na moment wbiły mu się kolce. – To co, będziemy cię tresować? — Poruszył brwiami, szczerząc się. Kolejno odpiął wszystkie pasy trzymające go i zacisnął uścisk na trzymanej smyczy. — Teraz masz ładnie wstać.
     Nastolatek wyszeptał „spierdalaj”, po czym z rozmachem usiłował uderzyć chłopaka, za nim jednak tego dokonał, wylądował na podłodze pod wpływem nieludzkiego bólu, gdy obroża wbiła swoje kolce w jego szyję. Nie rozumiał, jak ludzie mogli tym tresować zwierzęta.
     — A—a—a, brzydki. — Pogroził mu palcem. — Teraz ładnie wstaniesz i będziesz robił co ci karzę. Jeżeli tego nie zrobisz, to dociągnę cię tam za pomocą tej smyczy. Dokładnie na drugą stronę pomieszczenia.
      Słysząc to, wstał, wciąż krzywiąc się z bólu i powoli podszedł, patrząc na niego z nienawiścią. Czując się do granic upokorzony, dobrowolnie poszedł za nim do wyznaczonego miejsca.
     Będąc już pod ścianą, brunet sugestywnie spojrzał w dół.
      — No, na co czekasz, klękaj.
      — Chyba żartujesz... — syknął, czując kolejny ucisk kolców i pod wpływem bólu wykonał polecenie. — Nie, słuchaj, zagrajmy w co innego, cokolwiek. — Uniósł wzrok do góry, błagalnie patrząc na jego twarz.
     — Nie. — Odpowiedział krótko. Nachylił się, słysząc jego westchnięcie. — Czego nie rozumiesz w zdaniu „Masz mi obciągnąć, bez mojej pomocy”?
     Wyszeptał ciche „wszystkiego” i z zaciśniętymi ustami rozpiął jego rozporek. Nienawidził się za to, że w ogóle tutaj przyszedł, że nie pozwolił się postrzelić. Z obrzydzeniem, drżącą ręką złapał jego członka i powoli wsunął go sobie do ust. Ponownie go wysunął, łapiąc oddech i powtórzył czynność. Po chwili poczuł, jak chłopak ułożył dłonie z tyłu jego głowy, naprowadzając go na właściwe tempo. W tym momencie, klęcząc przed nim, poczuł się jak ohydnie i upokorzony. Wiedział, że to wspomnienie zawsze będzie go prześladować. Niepodziewanie, brunet dochodząc, wytrysnął do jego ust, na co ten zaczął kaszleć, krztusząc się i plując resztkami ohydnej mazi.
     — Och, skarbie, nie przesadzaj. Jesteś w tym taki dobry. — Zaśmiał się. —  Ja jeszcze z tobą nie skończyłem, wstawaj.
     Chwycił go pod ramionami i uniósł do góry, popychając klatką piersiową na stół. Energicznym ruchem zsunął z niego spodnie z bokserkami i nie czekając dłużej, przyłożył członek do jego wejścia.
     — Okej, wygrałeś, czy możesz pominąć tę część? — wyszeptał Martins, czując się kompletnie bezsilnym. Może i był wyszkolony, ale psychicznie nie potrafił tego znieść.
     — Daj spokój, nie minę najlepszego. — Po tych słowach wsunął się w niego do połowy i zatrzymał zszokowany krzykiem chłopaka. — Nie żartuj, że nigdy tego nie robiłeś. — Spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się, marszcząc przy tym nos. – Współczuję ci. Chociaż nie, ja nikomu nie współczuję. — Wszedł w niego głębiej, ignorując jego krzyk, po czym wysunął się, starając się zadać mu przy tym możliwie najwięcej bólu. Nim wszedł w niego ponownie, z całej siły uderzył go w pośladek, który przybrał różową barwę. — Mi to bez różnicy czy jęczysz z bólu, czy z rozkoszy. — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. — Dziwne. Wiesz, takiego debila przyjęli na takie stanowisko... jak nie dałeś dupy, to chyba cudem tu jesteś.
     — Zamknij się — wycedził przez łzy. Oparł policzek o lodowaty blat, czując tak nieludzki ból, że byłby w stanie utracić przytomność. Przymknął oczy, wciąż się krzywiąc i wbijając paznokcie w stal.
     — Kurwa, jesteś tak pięknie wyeksponowany, że aż szkoda przerwać. — Zacisnął dłonie na jego pośladkach, unosząc go delikatnie, zadając mu przy tym więcej bólu. — Znalazłem tutaj tyle zabawek, że mamy zajęcie na dobrych kilka godzin. — Objął dłońmi jego klatkę piersiową, unosząc go do pionu, w dalszym ciągu będąc w nim. — Połóż się ślicznie. — Pocałował go delikatnie we wgłębienie za uchem, z powrotem podciągając spodnie i nie czekając na jego reakcję, siłą popchnął go na krzesło, natychmiast przypinając jego ręce.
     Chłopak, opamiętując się, zaczął krzyczeć i uderzać nogami w krzesło.
     — Troszkę zabawy z prądem, troszkę z tobą... spokojnie, nuda nam nie grozi. — Podszedł do konsoli, szczerząc się na myśl o tym, jak wiele możliwości daje mu to jedno, proste pomieszczenie.

     — No dobra, masz rację, musimy coś z tym zrobić. — Mężczyzna westchnął i odsunął dłonie od klawiatury komputera, przenosząc wzrok na jednego z agentów.
     Rozmowę przerwał przerażony głos ochroniarza dochodzący z głośnika wmontowanego do biurka.
     „Szefie... szef musi to zobaczyć”.
     Gdy nastała cisza, obydwoje spojrzeli na siebie, po czym zerwali się z krzeseł i ruszyli w kierunku głównego holu. Zbliżając się do wyznaczonego miejsca, dostrzegli ochroniarza, który obracał w dłoni jakiś przedmiot, a pod drzwiami siedział po turecku chłopak, kiwający się w przód i w tył, który najwyraźniej prowadził cichy monolog. Będąc obok, obydwoje zamarli z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Chłopak podniósł głowę do góry, uśmiechając się. W kącikach jego ust wciąż widoczne były smugi po wylewającej się krwi, pod oczami widniały sine ślady, jego skóra przybrała trupi kolor, a szyję oszpecały głębokie dziury, z których również wyciekała krew, wylewając się na szpitalny ubiór dla pacjentów.
     — O Boże, nie mów mi, że to... — Jeden z mężczyzn, Chandler, zwrócił wzrok na ochroniarza.
     — Po prostu tutaj wszedł, otwierając drzwi kartą... W rękach trzymał jakiś aparat... Myślę, że musicie to zobaczyć. — Po tych słowach, podał urządzenie drugiemu pracownikowi.

      Ekran zaszumiał, po czym pokazał się obraz pustego pomieszczenia, z wyjątkiem stołu i dwóch krzeseł po przeciwnych stronach. Na krzesłach siedział nieznany im chłopak, z czarnymi włosami i tatuażem po skierowanej do ekranu stronie twarzy. Naprzeciwko niego, siedziała druga osoba, wyglądająca tak samo, jak ich niezapowiedziany gość.
      — Terapia zapoznawcza, godzina piąta nad ranem. — Pierwszy odezwał się młody, nieznajomy mężczyzna, kładąc dłonie na blacie. — Jak się nazywasz?
      — Mike Martins — odparł, patrząc tępo w blat.
      — Dobrze. — Pokiwał głową. — Twój numer?
      — Agent 007.
      — Po co tu przyszedłeś?
      — Odebrać plik.
      — Czego nigdy więcej nie zrobisz?
      — Nie wtrącę się w żadną sprawę gangu. Nie wrócę do zawodu agenta. Nie sprzeciwię się twoim zdaniom.
      — Pacjent został wyleczony możliwie najostrzejszymi metodami. Początkowo pojawiały się opory oraz oznaki agresji, ale zostały one skutecznie zneutralizowane. — Uśmiechnął się i powoli obrócił głowę w kierunku kamery. — Cześć, szefuniu. Cholera, wiesz, jak wiele daje wizyta w psychiatryku? Nauczyłem się tylu genialnych metod... A i obiecuję pozdrowić od was Colinsa. Kto był tak głupi i uwierzył, że nic nie zauważyliśmy? Możecie dokładnie przyjrzeć się waszemu Martinsowi. Colins niestety... no nie wiem, raczej go nie zobaczycie. — Uśmiechnął się, kiwając głową. — Jesteś okrutny, spójrz, jak wiele cierpień przeżyje teraz twój pracownik, przypomnę, że Mike jest okaleczony tylko przeze mnie, a w bazie nie ma tylko jednej osoby. No nic, taki los dla niego wybrałeś. Były podejrzenia? To było, kurwa, kazać mu przerwać misję. — Podszedł bliżej kamery. — Ktokolwiek z waszych wpierdoli się w nasze interesy, może już odmawiać pacierz. 

      Filmik zakończył się, pozostawiając wszystkich w grobowym milczeniu.

5 komentarzy:

  1. Ja chce druga czesc! To bylo cudowne. Kocham takie akcje, ale sadzilem ze on z tego wyjdzie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ci się spodobało! ^^
      Również uwielbiam takie opowiadania. Fakt, Martinsowi się nie poszczęściło... Bohaterowie przeważnie wychodzą z tego cało, ale z racji, że to krótkie opowiadanie, to czemu by nie zgotować mu dość "okrutnego" losu. Napisałam to trochę na zasadzie życiowej sytuacji, nie zawsze musi się udać. No, ale mimo wszytko bardziej to chyba możemy współczuć Colinowi. ;p

      Usuń
  2. Boże! Idealne! Częściej kochana takie cudoooo <3 Masz taki ogromny talent ahhh *-* Nie ważne, że nie wyszedł z tego cało, ważne, że było "milutko". Ciężko mi moją radość opisać słowami. Mam ochotę cię przytulić i tobą miatać na wszystkie strony. ;D
    ~Pandemonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, dziękuję za taką opinię! *-*

      Dobrze, że się podpisujesz, bo zauważyłam, że ty naprawdę masz spooro profili XD

      Usuń
  3. Z całym szacunkiem - wszystko z Tb w porządku? XD
    Z tematem to ty kuźwa pojechałaś... XD
    Co oczywiście nie zmienia faktu, że napisane jest śmietnie ^.^
    Wiesz dobrze, że lubie takie psychiczne rzeczy, więc znasz moją opinię :D
    Całośc bardzo fajna i muszę przyznac, że tak szybko i przyjemne się to czyta ;3
    Świetna końcówka chociaż ja bym nie chciała miec z tym nic do czynienia XD
    ~ Ruda

    OdpowiedzUsuń

Kochany Hater? żєgηαм. ♥
Kochany Czytelnik? ωιтαנ. ♥
Jak już tu jesteś to będę wdzięczna za chociaż jeden krótki komentarz! ♥

Obserwatorzy