29.10.2015

Epilog cz.2/2


     — Jak pogrzeb? — pośród dziwnej, paradoksalnie głośnej ciszy pada jedno z pytań. Kolejne zachwianie jakichkolwiek dźwięków.
Dzień?
Dwa? 
Rok?
      — ...nie żyje. Bez problemu, jak zawsze... Nigdy niczego nie podejrzewają — mówi inna osoba, a jej głos brzmi zawodowo, jakby podawał informacje na porządku dziennym.
Wieczność?

      Na pierwszy rzut dopadła go powalająca migrena. Niewyobrażalny ból zmusił go do zaciśnięcia powiek z całej siły. Następnie spróbował otworzyć je, ale wzdłuż kręgosłupa przeszył go potworny ból. Do jego oczu dotarły słabe oznaki światła, jakiejś jasnej rzeczy. Odniósł wrażenie, jakby ktoś powtarzał coś, ale receptory słuchu nie działały prawidłowo.
      Ponownie znużenie ogarnęło go i przysnął, tracąc świadomość. Kolejna pobudka nie była tak bolesna, ale i tak dawała się we znaki. Z trudem uchylił znów powieki, jak i usta. Nabrał głębszy oddech, ale natychmiast pożałował tego poprzez pieczenie jakie odczuł. Odruchowo zakaszlał, co przebudziło go. Czuł suszę w gardle, jak gdyby nigdy nic nie pił.
      Skrzywił się, zmuszając do bolesnego zabiegu otworzenia oczu, co odpłaciło mu się okropnym uczuciem. Wydał z siebie coś na wzór jęku, podnosząc z trudem głowę, aby następnie odchylić ją do tyłu. Mięśnie jeden za drugim zaczynały coraz mniej boleć i nadawać się do normalnych czynności. Przeciągnął palcami, po czym odczuł, że nie potrafi poruszyć rękoma. Jednak był niemalże pewien, iż nie było to winą jego sprawności.
      — Dzień dobry — powiedział ktoś, czyj głos chłopak skądś kojarzył. Jakby słyszał jakiś czas temu... ale również niewyraźny...
      Nie żyję?
     
Wydał z siebie coś na zwór jęku, ale dość stłumionego. Pokręcił szybko głową, chcąc się przebudzić, zaczynając ruszać rękoma... ale wciąż nie mógł dalej niż o kilka milimetrów. Podobny problem odczuł z nogami, tak więc organizm w reakcji obronnej pobudził się. Zaczął natychmiast napinać wszystkie mięśnie i wierzgać się, chcąc uciec od kłopotu.
       — Spokojnie — zaśmiał się mężczyzna. — Oddychaj swobodnie i rozluźnij się.
       Zmarszczył brwi, czując jak ktoś dłonią uderza lekko o jego policzek. Zmusił się do otworzenia oczu, następnie opuszczając głowę i lekko nią kiwając, mając ogromne zawroty głowy. Przestał szarpać dłońmi, gdyż z powrotem zaczynało mu brakować siły. Wpatrywał się w ubrane na sobie czarne dżinsy, naznaczone śladami brudu. Między lekko rozstawionymi udami widział jedynie drewniane siedzenie i betonową podłogę.
       — Przebudzenie jest najgorsze, zaraz przestanie boleć. Niestety niektóre sprawy za twoim pośrednictwem przyśpieszyły i musieliśmy działać ekspresowo — mówił, a głos co chwilę jakby brzmiał z innej strony, co wskazywało na poruszanie się postaci. — Musieliśmy wprowadzić cię w stan pewnego rodzaju śpiączki. Spokojnie, jedynie na kilka dni. — Podszedł do chłopaka, kładąc dłoń na jego ramieniu i ściskając lekko. — To już nie ważne. Witamy w domu — szepnął dodającym otuchy głosem, jednak to tylko wstrząsnęło nastolatkiem.
       — C-co? — wypowiedział z trudnością pierwsze słowa. — Gdzie ja... jak... co... — zaczął na szybko zbierać myśli, próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia.
       — To już nie istotne. Teraz jesteś tutaj. Z nami.
       Nastolatek usłyszał skrzypienie przesuwanego krzesła, ale wciąż był zbyt zmęczony, aby unieść głowę. Po chwili widział przed sobą drugą parę nóg, najwyraźniej mężczyzny, który usiadł przed nim. Miał na sobie skórzane buty oraz dżinsowe spodnie. Chłopak zacisnął dłonie, powoli z rosnącym przerażeniem unosząc głowę. Nie wiedział co tu robił, ale instynktownie czuł, że to nie było dobre miejsce.
       Ujrzał przed sobą starszego od siebie mężczyznę, ubranego w ciemną koszulkę i rozpiętą marynarkę. Miał opanowany i poważny wyraz twarzy, charakterystyczny dla ważnych osób. Jego twarz delikatnie oszpecała blizna przechodząca przez lewą stronę ust. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy oraz dziwny mrok w jasnych oczach.
        Chłopak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął powoli wszystko sobie przypominać. Szkoła, dzień jak każdy inny. Następnie głęboki smutek, ale to już trochę później. Ważna rozmowa, kłótnia, bieg lasem... Upadek na asfalt, dźwięk otwieranych drzwi i nagła ciemność. Wyprostował się nagle, jakby chcąc uciec od mężczyzny. Zaczął panicznie się wiercić, rozglądając z duszącym uczuciem po pokoju niczym przerażone zwierzę w klatce.
         Niewielkie pomieszczenie, niewyremontowane z gdzieniegdzie widocznymi cegłami poprzez odpadający tynk. Uchylone drzwi pomalowane ciemnozieloną farbą, pare krzeseł, zabrudzone stoliki z rzeczami, na których przyjrzenie się chłopak nie tracił czasu. Instynktownie wykrzyczał jedyne słowo, które wydawało mu się najważniejszym na świecie, ale ewidentnie jednak po części rozbawiło, a po części zirytowało drugą osobę z pomieszczenia.
         — Pomocy!

     Nucił pod nosem jedną z piosenek, które utknęły mu w głowie, zastanawiając się nad wymianą kilku części z ulubionej maszyny. Jazda jak zwykle była przyjemna, ale przeszkadzało mu kilka ustawień. Musi poświęcić temu chwilę w najbliższym czasie.
     Wszedł do jednego z ciemnych pomieszczeń, oświetlanego jedynie gołą żarówką. O wiele bardziej wolałby wrócić już do głównej bazy, ale w sumie przyzwyczajony był do takich spelun. Zresztą ktoś musiał pilnować tego miejsca. Spojrzał z obojętną minę na skuloną pod ścianą postać, która prawdopodobnie szlochała. Odpiął rękawicę, rzucając ją na stolik, a gdy zabierał się za drugą, dopadł go potworny wrzask. Naprawdę nienawidził szczególnie tych kobiet, które potrafiły drzeć się jak mało kto. Żałował, że te kilka dni, gdy zajęty był innymi sprawami, nie mogły trwać trochę dłużej.
      — Jak mogłeś?! — wrzasnęła płaczliwym tonem, uderzając go otwartą dłonią w klatkę piersiową. — Ty zajebany dupku! — wyrzuciła z siebie, ale najwyraźniej to nie wystarczało. Przejechała panicznie po czerwonych włosach, a jej policzki ubrudzone były z roztartego tuszu i wyschniętych łez. — Ty psychopato! — krzyczała dalej, podczas gdy młody mężczyzna spokojnie rozpinał paski kasku.
       Już dawno nauczył się stoickiego spokoju, ale szczerze miał nadzieję, że dziewczyna w końcu się zamknie. Nie miał ochoty na kłótnie z nią. Zsunął z głowy czarny kask z czerwonymi motywami, kładąc go następnie na stole obok skórzanych rękawic, które idealnie komponowały się z czarno-czerwonym strojem do jazdy na motocyklu.
       — O co ci znów chodzi? — zapytał zrezygnowany, nawet nie patrząc na nią, tylko pochylając się nad leżącymi obok dokumentami. Je również musi niezwłocznie przejrzeć. Właśnie miał zamiar to zrobić, gdy odrzuciło go do tyłu, ale nie za mocno pod wpływem popchnięcia przez dziewczynę.
      — Zabiłeś go! — wrzasnęła zrozpaczona, przykładając drżące dłonie do twarzy.
      — Och, o to ryczysz. Musiałem, tak? Taka praca. Zresztą, to twój tata kazał mi to zrobić, nie miej do mnie pretensji.
      — Nie masz serca! Co z tego, że ci kazał! To wcale nie znaczy, że musiałeś to zrobić!
      — Nie uważasz, że jest to dla niego pewną formą ratunku? — spytał, wracając do swoich spraw. Otworzył teczkę, przejeżdżając palcem po tekście. — On oszalał. Tylko się męczył.
      — Więc mogliśmy mu pomóc! To był tylko dzieciak, gnojku! Jak mogłeś patrzeć na jego śmierć z takim spokojem?! Jesteś jakimś jebanym sadystą?!
      Chłopak zaśmiał się, odwracając i opierając o stół, splatając dłonie na wysokości klatki piersiowej.
       — Gdybym był sadystą, sprawiałoby mi to przyjemność. Ja jednak po prostu wypełniłem to, co miałem zrobić. To jest różnica, wiesz? — zapytał retorycznie, patrząc na nią z uśmiechem. — Wytłumaczę ci to. Idę teraz i słyszę, że mam ciebie zabić za pomocą pistoletu, szybko i bezboleśnie. Przychodzę i robię to. Na tym polega zadanie. Sadyzm objawia się w inny sposób. Dostaję polecenie pozbycia się ciebie w jakikolwiek sposób. Mógłbym jako sadysta na przykład ponacinać ci skórę, zgwałcić, po czym sfotografować i zostawić w takim stanie, codziennie ciesząc się tym widokiem i czekając aż umrzesz.
      Dziewczyna wydała z siebie coś w rodzaju jęku obrzydzenia, odwracając się ze skrzywioną miną. Uchylił usta, następie powstrzymując się przed wymiocinami oraz wyobrażeniem sobie tego.
       — Jebany dupek, nie zrobiłbyś tego — warknęła, odgarniając z twarzy włosy. — Nie chcę z tobą rozmawiać, a tym bardziej patrzeć na ciebie. Po prostu powiedz... — głos jej się załamał, ale mimo to starała się kontynuować. — Czy bardzo cierpiał?
   
       Młody mężczyzna chwycił chłopaka za rękę, ciągnąc za sobą między drzewami niczym szmacianą lalkę. Nastolatek po prostu szedł za nim, co jakiś czas potykając się, ale on i tak ignorował to. W końcu znalazł odpowiednie miejsce, sprawdzając czas. Westchnął, zauważając, że do wyznaczonego terminu miał jeszcze trochę czasu.
        Postawił przed sobą młodego chłopaka, owijając ręce wokół jego karku, na co ten zareagował z lekkim wzdrygnięciem się, ale nie odepchnął go. Wciąż wpatrywał się w przestrzeń, kompletnie pustym wzrokiem. Kiedyś włosy często zakrywały jego twarz, ale teraz ostrzyżone były na krótsze oraz przyciemnione do kruczoczarnego.
        — Zrobisz to sam? — zapytał chłopaka, cały czas go obejmując.
        — Muszę? — spytał z bólem w głosie, posłusznie pozwalając mu się dotykać. Jego twarz od wielu miesięcy nie wyrażała zbytniej emocjonalności. Podobnie jego wnętrze, stracił marzenia i sens życia. Czuł się jedynie przedmiotem służącym do innych celów. — Czy to konieczne?
        — Niestety. Zrobisz to sam lub będę musiał ci pomóc. Możesz mieć świadomość, że sam wyzwoliłeś się z cierpienia. Uznać, że to była podjęta przez ciebie decyzja — szepnął, sięgając do paska opaski chłopaka. Powoli zdjął opatrunek, spoglądając na jego zamkniętą powiekę, która była śladem po z tego co słyszał, zemście jednego z pracowników. Schował przedmiot do torby, nie przejmując się, że chłopak spróbuje uciec, tak więc robił wszystko flegmatycznie. Nastolatek nie był w stanie uciec. Przez minione lata stał się osobą pozbawioną życia, chociaż wciąż oddychał.
      — Chcę to zrobić sam — odparł sztywno, głosem charakterystycznie zabarwionym w głęboki smutek. — Obiecasz mi coś? — zapytał, nie patrząc na niego. — Nie pozwolisz skrzywdzić tego chłopaka. Nie pozwolisz skrzywdzić jej. Nie pozwolisz skrzywdzić nikogo. Proszę.
      Młody mężczyzna westchnął, pocierając powieki.
      — Lantan, nie mogę ci tego obiecać. Wiesz o tym — odparł, wyciągając z torby jasny materiał oraz butelkę z płynem owiniętą specjalną folią. Ponownie objął chłopaka, stojąc tak w ciszy. Uniósł jego podróbek, składając pocałunek na jego ustach, a następnie włączając w to ich języki. Tamten nawet nie zaprzeczył w żaden sposób, poddając się jego woli. Mężczyzna powoli zsunął z niego ciemną koszulkę, odrzucając na torbę, a palcami przejechał po jego klatce piersiowej.
      W końcu odsunął się powoli od niższego chłopaka, następnie zakładając na niego białą koszulkę. Zastanowił się chwilę, po czym spojrzał na ekran telefonu, jeszcze raz odczytując wytyczne. Klęknął przed chłopakiem, dłonią rozkopując odrobinę ziemi. Zaczął intensywnie wcierać go w spodnie, a szczególnie kolana chłopaka. Chwycił nóż, zaczynając przecinać w niektórych miejscach jego koszulkę, a następnie przejeżdżając cienkimi kreskami po jego skórze, na co chłopak krzywił się lekko. W końcu na jego skórze pojawiły się krople krwi, mające być odzwierciedleniem ran po gałęziach.
        — Stiles — upomniał go młodszy chłopak, uśmiechając się lekko, co w tej sytuacji wyglądało dość strasznie.
        — Co Stiles?
        — Nie Lantan, jestem Stiles.
        Młody mężczyzna uniósł brew, drapiąc się po karku. Nie bardzo rozumiał, dlaczego miałby mówić do niego w ten sposób.
        — Jestem teraz nim. Symbolem jego śmierci, końca życia. Po mojej śmierci nie będzie już kogoś takiego jak Stiles. Zrobicie z nim to samo co ze mną — mówił spokojnym głosem, wpatrując się przed siebie i w dodatku uśmiechając.
        Młody mężczyzna westchnął z lekką irytacją, chwytając butelkę, a następnie polewając nią ciało chłopaka, który posłusznie stał z opuszczonymi rękoma. Nalał ciecz na jego głowę, na co nastolatek zakaszlał, wypluwając nieprzyjemną substancję, następnie przecierając powieki, co nie przynosiło efektu. Santiago wyjął chusteczkę z kieszeni, poprawiając jego czyn, aby chłopak mógł na niego spojrzeć. Podał mu butelkę do ręki.
       — Upuść ją, musi wyglądać, że to ty zrobiłeś — poinstruował go, wyjmując pudełko zapałek. Stanął przed chłopakiem, przyglądając mu się uważnie. Wysunął dłoń, a nastolatek po chwili chwycił przedmiot, wyjmując zapałkę. Minęło kilka sekund aż ostatecznie odepchnął od siebie wahania, odpalając ją, na co Santiago cofnął się o kilka kroków.
       — Będziesz miał to na sumieniu — szepnął, wpatrując się w płomień.
       — Co? — zapytał z dezorientacją, marszcząc brwi.
       — Każda osoba, którą skrzywdziłeś. To cię dopadnie, prędzej czy później. — Uniósł zapałkę, następnie spoglądając na ubranego w strój motocyklisty chłopaka. — Poprzedni. Kolejni. Ja. Stiles... pożałujesz tego kiedyś — powiedział, po czym przyłożył palącą się zapałkę do okolic klatki piersiowej, a płomień natychmiast rozprzestrzenił się za pomocą środka łatwopalnego, a już po chwili chłopak jęknął, upadając na kolana.
        Santiago skrzywił się, chwytając torbę i powoli cofając, stale obserwując chłopaka. Musiał się upewnić, że tamten zginie. Spojrzał za niego, ignorując wrzask chłopaka i dostrzegając światło latarki policjanta. Zauważył, że naprawdę zjawił się punktualnie, dlatego ostatni raz spojrzał z niechęcią na płonące ciało, po czym pobiegł w przeciwnym kierunku.
        — Pierdolenie — warknął, zirytowany jego słowami. Nie słyszał tego po raz pierwszy, więc nawet go to nie przejęło.

     
     Wrócił myślami do rzeczywistości, zapominając o sytuacji sprzed kilku dni, spoglądając na dziewczynę z kpiącym uśmieszkiem.
      — Oparzyłaś się kiedyś? No więc pomyśl.
      — Jesteś niemożliwy! — jęknęła, przykładając dłonie do twarzy. — Nienawidzę cię. Obyś wszystko zjebał i trafił tam, gdzie miałeś — szepnęła, szlochając.
      — Przykro mi złotko, ja zawsze wykonuję zlecone zadanie.
      — Nie mów tak do mnie.
      — Mogę mówić do ciebie jak chcę, a ty zrobisz co tylko chcę. Przykro mi, tatuś już nie będzie cię chronił. Szczególnie nie przede mną. Właśnie zostałaś moją własnością — powiedział z udawaną czułością, dotykając jej policzka, na co ta odsunęła się, wpatrując w niego przerażonym wzrokiem. — Przykro mi. Jesteś zbyt głupia i naiwna, aby przejąć działalność po ojcu. Ale też nieprzewidywalna i zbyt wybuchowa, aby trzymać gębę na kłódkę i wrócić do szkoły. Wiesz co to oznacza? — Rozwarł szeroko ramiona, uśmiechając się do niej. — Tatuś teoretycznie cię wychujał.
        — Nie, nie, nie — zaczęła desperacko szeptać, kręcąc głową z przerażeniem, spoglądając na niego błagalnie ze łzami w oczach. — Nie. Proszę... — szepnęła załamanym głosem, gdy wyobraziła sobie wszystko co do tej pory widziała tutaj.
        — Odpowiadasz teraz przede mną — mówił, idąc w jej kierunku. — Więc mogę zarówno mówić do ciebie złotko, jak i szmato.
         Dziewczyna pod wpływem złości i niedowierzania nad tym, jak potraktował ją ojciec, wyżyła się na starszym od siebie, uderzając go całej siły dłonią w twarz z taką siłą, że ten przekrzywił głowę. W tej pozycji powoli dotknął policzka, mrugając powiekami.
         — Przepraszam? — szepnęła, patrząc na niego i kuląc się jak spłoszone zwierze.
        Młody mężczyzna spojrzał na nią wilkiem, mrużąc powieki. Wyglądał teraz zdecydowanie mrocznie, co podkreślały wszystkie jego charakterystyczne cechy. Krótko ostrzyżone, zaczesane do tyłu czarne włosy. Ciemne, zielone oczy spoglądały na nią z nienawiścią. Przerażającego wyglądu dodawała ledwo widoczna blizna przecinająca w pionie lewe oko oraz charakterystyczny dla niego tatuaż, po prawej stronie twarzy głównie na policzku do ust, prawie nosa i prawej brwi, przypominający coś w rodzaju pnączy roślin bez liści, który ciągnął się po prawej stronie szyi i znikał pod kołnierzykiem stroju, ale jak dziewczyna wiedziała, zdobił on również jego klatkę piersiową.

         Drżąc, oddychał głośno, czując jak serce dudniło w jego klatce piersiowej ze strachu i paniki. Wciąż siedział skrępowany, obserwując jak do pomieszczenia weszli dwaj mężczyźni. Jeden, którego w ogóle nie kojarzył, jak oceniał po jego ubiorze i słuchawce w uchu, musiał robić za ochroniarza. Drugiego zaś zdecydowanie rozpoznawał, co sprawiło, że coś ukłuło go w środku. Mężczyzna ubrany w lekarski kitel uśmiechnął się do niego pobłażliwie. Chłopak momentalnie rozpoznał, że był to lekarz psychiatrii, u którego odbywał kiedyś terapie. Ten, który zajął się nim nagle, gdy zmieniono jego poprzedniego lekarza. Ten, który rozmawiał z jego ojcem.
        — Miło cię widzieć, Stiles — rzucił, kładąc torbę na stoliku, po czym otworzył ją i wyjął teczkę z dokumentami. — Wybacz, że zostałeś przyjęty tutaj. To obowiązkowe na początku. Im grzeczniejszy będziesz, tym lepiej dla ciebie. Na razie twoja ranga spadnie na minusową, więc trochę pocierpisz. — Z torby wyjął również strzykawkę i buteleczkę. Nałożył na dłonie gumowe rękawiczki, których strzelanie przy zakładaniu przecinały panującą w pomieszczeniu ciszę. Napełnił zawartość strzykawki płynem, odkładając ją na bok i odwracając się do współpracownika. — Zaczynamy.
        — Tak więc należą ci się jakieś wyjaśnienia — powiedział ze znużeniem, jakby powtarzał to już wiele razy. Stiles z przerażeniem zdolny był jedynie do wpatrywania się kolejno w każdą osobę, która wykonywała jakiś ruch, lub mówiła coś do niego. Zacisnął dłonie w pięści, starając się zapanować nad oddechem. Nie chciał tutaj być. Bał się tego miejsca. Tych ludzi. Nawet nie rozumiał dlaczego tutaj jest. — Byłeś nikim. Wszyscy cię nienawidzili i oszukiwali. Wszyscy bez wyjątku — powtórzył z naciskiem. — Ale jesteśmy tu żeby ci pomóc. Musimy niestety powitać cię w ten sposób, bo obawiamy się tego jak zareagujesz. Później obiecuję ci milsze dni. Na pewno myślisz sobie, że zostałeś porwany, aby zostać niewolnikiem, dziwką, dawcą narządów... wiele jest przypadków. Ale ja nie jestem porywaczem. Jestem... działaczem rządowym. Tak, to dobre określenie — mówił, uśmiechając się do niego przyjaźnie, ale chłopak był przekonany, że to nie było do końca prawdą. Nie wyglądał mu na kogoś takiego. — Pomożemy ci.
         — Będą mnie szukać — warknął chłopak, nie chcąc dalej tego słuchać. — Ojciec nie pozwoli sobie na takie rzeczy, a więc dzięki chociażby zainteresowaniu innych ludzi zrobi wszystko żeby mnie odnaleźć. Tak samo reszta. Może i jestem sam, ale nie tak bardzo — powiedział desperacko. — Znajdą cię, słyszysz?! Kim ty w ogóle jesteś?!
        — Och, właśnie. Stiles. A raczej już nie Stiles. Czegoś jeszcze nie wiesz. — Poruszył się, wyjmując telefon z kieszeni i kontynuował, szukając czegoś. — Nie ma kogoś takiego jak Stiles Lawson. Nie wiem, czy byłeś z nim w bliskiej więzi, lub czy znałeś go, ale odszedł. Przykro mi — powiedział ze smutkiem, patrząc na chłopaka. Jego słowa zdecydowanie zakręciły nastolatkowi w głowie. — Mój przyjaciel, Steve. — Wskazał na ochroniarza. — Był tam tego dnia. To naprawdę przykre, że młodych ludzi spotyka taki los. Jak bardzo musiał cierpieć, aby zrobić coś takiego? — Westchnął. — Nic dziwnego, w końcu nie próbował zabić się po raz pierwszy.
        — O czym ty mówisz? — zapytał podniesionym głosem, uchylając usta. — Chyba tu siedzę, tak?!
        — No tak, siedzisz, widzę. Ale co to ma do tego? — spytał, unosząc brew. Ewidentnie bawił się z nim psychologicznie. Uniósł ekran telefonu, pokazując w kierunku chłopaka zdjęcie. Na tabliczce widniało jego imię i nazwisko oraz data zgonu. Kolejne zdjęcia, które mężczyzna przesuwał, ukazywały kilka momentów z pogrzebu. Nastolatek uchylił usta, kręcąc głową, a w jego oczach błysnęły łzy. Czy właśnie patrzył na... swój pogrzeb?
        — To niemożliwe. Co to niby jest?! Przecież tutaj jestem! — wrzasnął, powoli tracąc kontrolę nad oddechem, popadając w panikę. Nie wierzył w to, że niby nie żył.
        — Chwila, chwila. Co masz do tego? Ten chłopak nie żyje. Ty to ty.
        — Przecież to ja jestem Stiles! — powiedział głośno z desperacją w głosie, a spokój bijący od mężczyzny zaczynał go tylko denerwować. Szarpnął rękoma, przygryzając wargę. Zaczął się wiercić, próbując wyplątać w jakiś sposób.
        Mężczyzna pochylił się, chwytając jego podbródek i siłą zmuszając do spojrzenia na siebie, wbijając paznokcie do jego skóry.
      — Stiles Lawson nie żyje. Przykro mi.
      — Zamknij się!
      Siedzący naprzeciwko bez słowa wysunął dłoń, odbierając od lekarza psychiatrycznego plik dokumentów. Przełożył kartkę, odbierając również długopis i czysty notatnik Odblokował długopis, przeglądając wzrokiem tekst, który znał już dobrze, ponieważ czytał go od kilku dni. Zawierała biografię, jak i obserwacje, które wymagały sprawdzenia. W końcu wymagał od swoich pracowników stuprocentowej skuteczności.
       — Teraz odpowiesz na moje pytania. Jeżeli zaczniesz panikować, dostaniesz zastrzyk uspokajający — skinął głową w kierunku strzykawki leżącej na stole. — Masz rację, nie pożegnałeś tamtego życia w odpowiedni sposób. Widziałeś tamto miejsce, gdzie za jakiś czas pojawi się nagrobek? To miejsce, gdzie pochowano twoje poprzednie życie. Aby cię upewnić, że nikomu nawet nie przyjdzie do głowy cię szukać, pobraliśmy od ciebie krew, naskórek i tym podobne. Potrzebne nam były w laboratorium dowody, jakby ktoś się czepiał. — Odchrząknął, pocierając ręką policzek z lekkim zarostem. — Jeżeli nie będziesz współpracował, dzisiejszy dzień źle się dla ciebie skończy.
        Chłopak uchylił usta, rozglądając się po pomieszczeniu ze łzami w oczach. To wszystko wydawało mu się takie nierealne. Przecież... przecież porwania miały miejsce, ale nigdy w jego otoczeniu. Gdzieś tam się działy, ale żeby w jego mieście? To było dla niego tak cholernie nierealne, że czekał, aż przebudzi się z tego potwornego koszmaru.
        Jednak czując te wszystkie bodźce, jak strach, niepewność, ból mięśni... to wszystko nadawało realizmu. Powoli dochodziła do niego powaga zaistniałej sytuacji. Nie wie, gdzie jest. Nie wie, dlaczego tu jest. W dodatku wyglądało na to, że ktoś upozorował jego śmierć, a w takiej sytuacji nie zapowiadało się, aby wypuścili go do domu. Zdał sobie sprawę z ironii sytuacji, gdy był pewien, że żegna się ze swoim pokojem, ale myśląc, że trafi do psychiatryka.
        Opuścił głowę, a w jego oczach błysnęły łzy. Nie zobaczy domu. Nie zobaczy Darcy, chociaż ostatnimi czasy jej nienawidził. Nie zobaczy szkoły. Nie zobaczy Ronny'ego, któremu naprawdę zaczynał ufać. Nie zobaczy też... Marco. Przygryzł wargę, nie dopuszczając do siebie tej myśli. Wszystko miało się ułożyć, mieli żyć razem. Ale wtedy poznał prawdę o ciąży Jessici, w dodatku wahanie mężczyzny... czyli tak naprawdę nie kochał go. Utracił nieodwzajemnioną miłość, co bolało tak samo mocno.
         Skarcił się w myślach za tak ponure pomysły. To nie możliwe. Wyjdzie z tego cało, to jakiś okrutny żart. Przecież nie może tak po prostu zniknąć. Tak się nie działo. Nigdy. Takie sytuacje opisywane były jedynie w filmach, książkach kryminalnych i innych takich. Ewentualnie wiadomości podawały jakieś informacje na ten temat, ale kogo obchodziło jakieś zaginięcie? Nie sprawiało to, że ludzie zaczęli na siebie bardziej uważać. Przecież to działo się na innym kontynencie, w innym kraju, w innym mieście... Ponure myśli powróciły z prędkością światła, gdy usłyszał za sobą, dokładnie w okolicach głowy dźwięk przeładowywanej broni.
        Mężczyzna poprawił się na siedzeniu, ściskając długopis z zamiarem zapisywania lub skreślania czegoś. Pochylił się, a z jego ust padły słowa, które w jego wykonaniu brzmiały bardziej jak zwiastun czegoś złego:
        — Opowiedz mi swoją historię, Stiles.


══◊══

+Tak więc... naprawdę skończyłam swoje pierwsze opowiadanie. Chociaż nie czuję tego tak bardzo, bo jeszcze nie żegnam się z bohaterami. Ale jednak... kurczę, ile ja dzięki wam osiągnęłam! ;)
+Już wiecie skąd pomysł na tytuł, od początku właśnie tymi słowami miało się kończyć. Jeżeli o Santiago chodzi... poznajecie go? :D Podczas pisania postanowiłam jednak skorzystać z wstawionego kiedyś one-shot'a Agent 007.
+Wiele osób miało naprawdę, naprawdę zbliżone podejrzenia co do tego, jak zakończy się opowiadanie, a głównie kwestii życia Stilesa. Kiedyś na pytanie czy będzie żył, odpowiedziałam, że tak i nie, co poniekąd jest prawdą.
+Mam nadzieję, że udało mi się was zaskoczyć i nie jesteście rozczarowani. Mam pewien pomysł na drugą część, wciąż wymyślając dodatkowe wątki, dlatego nie jestem pewna za ile pojawi się druga część. Muszę wszystko na nowo przeczytać i wypisać pewne rzeczy, napisać początkowe rozdziały... czyli tak z dwa tygodnie na pewno niestety nie pojawi się. :( Nie żegnam się jednak tak całkowicie, bo na pewno pojawi się tutaj jeszcze notka z zapowiedzią drugiej części i podsumowaniem. :)
+Polecam obejrzenie ponownie cudownego zwiastunu, który wykonała dla mnie Whitegoody. [link]. Na samym końcu jest moment, gdy chłopak siedzi na krześle w pomieszczeniu. Właśnie to było zapowiedzią Epilogu 2/2.
+Dziękuję wam za czas poświęcony na czytanie tego opowiadania, za każde słowo czy sam fakt, że czytaliście to opowiadanie, czym dodawaliście mi otuchy i chęci do dalszej pracy. Gdyby nie wy, wątpię, że historia Stilesa doczekałaby się epilogu, drugiej części... Naprawdę dziękuję. ♥
+Co do drugiej części... będzie ona wymagała ode mnie trochę pracy. Pewnie ciężko będzie mi stworzyć coś równie dobrego jak pierwsza część... ale dołożę wszelkich starań. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz was zaskoczę.
+Pozdrawiam! <3

15.10.2015

Epilog cz.1/2


      Rozglądał się na boki, przyglądając dyskretnie każdej osobie, którą mijał. Zaglądał wzrokiem w każdy zakamarek, budynek. Czuł się jakby stopniowo dostawał paranoi. Codziennie budził się z tą samą myślą, że to kolejny dzień bez niego. Kolejny dzień, pełen pytań, obaw. Ani jednej odpowiedzi, niczego, co mogłoby załagodzić strach. W ciągu czterech lub pięciu dni, sam już nie wiedział ile właściwie minęło, wciąż przechadzał się po lesie. Siadał na tę samą ławkę, gdzie spotkali się kiedyś o północy. Wciąż czekał na jakikolwiek znak. Napis, znaczek, cokolwiek. Co godzinę sprawdzał telefon, czy nie przyszła wiadomość. Nocami przesiadywał w ogrodzie, w milczeniu i kompletnej ciszy spędzając czas na bujanej ławce, gdzie kiedyś rozmawiali.
      Nocami coraz trudniej sypiał, czasami wybierając się na spacer po ogrodzie. Próbował wielu rzeczy, aby tylko nie myśleć o tym. Pływał w basenie, sprzątał dom, ciągle ćwiczył, ale gdzie nie stanął, miał przed oczami widok ich wspólnych wspomnień. Im więcej dni mijało, tym bardziej popadał w paranoję. Czuł dziwną pustkę zmieszaną z lękiem i nadzieją. Codziennie miał nadzieję, że zobaczy go. Jednak powoli dochodziła do niego okrutna świadomość.
      Nie miał pojęcia, gdzie znajduje się Stiles.
      Po prostu zniknął. Jakby nigdy nie istniał. Nie miał informacji od policji ani jego rodziny, ale był pewien, że chociażby go zobaczył. Martwił się z każdym dniem, wiedząc, że chłopak gdzieś tam jest. Cholernie zagubiony, przekonany, że wyrządził komuś krzywdę i ścigany z tego powodu. W dodatku mężczyzna musiał przyznać, że obawiał się o psychikę chłopaka. Dobrze wiedział, że on teraz po prostu potrzebuje towarzystwa. Nie mógł być sam.
      Przeszedł przez pasy, unosząc wzrok i spoglądając w kierunku południowego słońca. Od rana był na nogach, cały czas coś robiąc. Byleby zająć się czymkolwiek. Co do Jessici, kompletnie nie obchodziło go, co robiła. Nie odzywał się do niej nawet gdy próbowała podjąć temat. Jakby jej nie dostrzegał. Nie potrafił znieść myśli, że to przez jej zatelefonowanie chłopak wystraszył się.
      Poprzedniego dnia minął Darcy, która tylko spojrzała na niego z nienawiścią. Przez chwilę miał wrażenie, jakby chciała do niego coś powiedzieć, ale po chwili namysłu zrezygnowała. Po prostu poszła dalej, ignorując go. Domyślał się, że jako przyjaciółka Stilesa ona również musi przechodzić ciężkie chwile. W końcu pamiętał, jak Lawson opowiadał mu o swojej przyjaźni. Co prawda było to parę tygodni temu, ale przecież nic nie mogło się zmienić jakoś drastycznie w takim czasie. A przynajmniej tak myślał.
      Wkroczył w leśną ścieżkę, nie chcąc zbytnio zagłębiać się do lasu. Uniósł wzrok, dostrzegając kolejną osobę, która mu o nim przypominała. Niebieskowłosy chłopak stał oparty o barierkę mostu, wpatrując się w płynącą pod nim rzeczkę. Ubrany był w czarną koszulkę, dżinsowe spodnie i ciemne buty. Wyglądał dość ponuro, nie zwracając na nic szczególnej uwagi.
      Marshall westchnął, powoli podchodząc do niego i stając obok bez słowa. Miał nadzieję podjąć jakiś temat, ale nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę. Może powinien bez owijania w bawełnę zapytać, czy miał jakieś wieści o brunecie? Jego wahanie przerwał nastolatek, jako pierwszy odzywając się.
      — Trzymasz się? — spytał niepewnie, cichym głosem.
      — Powiedzmy — odparł, opierając się o barierkę i spuszczając głowę. Czuł się nieswojo, wciąż pamiętając, gdy rozmawiali tutaj w trójkę. Teraz... brakowało czegoś. Kogoś. Zrozumiał, że musi jak najszybciej go odnaleźć. Nie da rady dłużej czekać. — Wiesz cokolwiek na jego temat? — spytał nagle, na co chłopak początkowo nie zareagował.
      Po chwili Ronny zmarszczył brwi, jakby nic nie rozumiejąc. Uchylił powoli usta, przybierając załamany wyraz twarzy. Teraz mężczyzna dostrzegł lekko przekrwione oczy chłopaka, jakby wcześniej płakał.
      — Ona... ona nie powiedziała ci? — zapytał z niedowierzaniem, spoglądając na twarz Marco.
      — O czym ty mówisz? — odparł szybko, powoli czując, że chyba nie chce wiedzieć.
      — Darcy. Darcy miała ci wczoraj powiedzieć... Rozmawiałem z nią o tym, że musi... — urwał, przygryzając wargę.
      — Widziałem ją wczoraj i nie odezwała się do mnie nawet słowem. Co musi? — zapytał poddenerwowany.
      — Wychodzi na to, że muszę ci to powiedzieć sam... — szepnął jakby do siebie, zaciskając powieki. Przyłożył dłonie do twarzy, następnie przejeżdżając nimi po włosach. Gdy otworzył oczy, odwracając się do mężczyzny, w jego oczach zagościły łzy. — Marco... myślę, że musisz wiedzieć... że on chciałby, żebyś wiedział... — dodał tak cicho, że mężczyzna ledwo go usłyszał.
      — Co chcesz mi powiedzieć? Ronny? — zapytał z lekką desperacją w głosie, odwracając się do niego. — Zaginął? Jest w szpitalu? Zamknęli go? — zaczął pośpiesznie wymieniać. Miał naraz w głowie tyle obaw, że nie potrafił sobie z tym poradzić. Musiał wiedzieć, co się stało. Szybko.
      — On... — szepnął płaczliwie, ewidentnie nie dając sobie rady z wymówieniem tego. Blake mimo spędzenia poprzedniego wieczoru w towarzystwie matki i jej przyjaciółki, nadal nie był zdolny do mówienia o tym. Starały się na wszelkie sposoby go uspokoić, ale nic nie pomagało. Znów czuł, że zawalił, a poczucie winy ciążyło na nim. Tak jak ze swoim bratem.
      Marshall wstrzymał oddech, nie chcąc dopuszczać do siebie najgorszej obawy. Przez te wszystkie dni nawet nie pozwalał sobie o tym pomyśleć, więc i teraz nie miał zamiaru. Czekał na wieści, ale to, co usłyszał sprawiło, że wolał wrócić do lasu i ponownie szukać.
      — Stiles nie żyje — szepnął w końcu nastolatek, opuszczając z powrotem głowę i zaciskając powieki. Odetchnął głęboko, przykładając dłoń do ust.
      Marco uchylił usta, nie reagując w żaden inny sposób. Stał tak, mając ochotę roześmiać się. Był niemal pewien, że to żart. Po prostu chłopak robił sobie z niego kpiny. Zacisnął dłonie w pięści, nie dopuszczając do siebie tej myśli. Po prostu się na to nie zgadzał. To nie było prawdą, na pewno. Na pewno... Do jego oczu powoli zaczynały napływać łzy, ale wstrzymywał się, kręcąc głową.
      — Nie, to nie prawda.
      — Tak mi przykro... naprawdę... — powiedział cicho, przygryzając wargę, a po jego policzku spłynęła łza. — Tak mi przykro... — powtórzył, spoglądając w jego oczy.
      — Nie, po prostu nie. To niemożliwe. Niby jak?! — powiedział nieco głośniej, nie dając sobie rady z uspokojeniem buzujących emocji. Nie miał zamiaru nawet wierzyć w tę śmieszną plotkę, że już więcej nie zobaczy Lawsona.
      — Policja znalazła... — Pokręcił głową, biorąc głęboki wdech. — Wiem to od wczoraj. Darcy miała ci powiedzieć, nie rozumiem dlaczego tego nie zrobiła. Myślę, że Stiles chciałby, żebyś tam był... Jutro jest pogrzeb. Przepraszam, nie potrafię o tym mówić...
      — Przecież to kurwa niemożliwe! Jak to nie żyje?! Co się niby stało?! — wrzasnął, zaciskając dłoń na barierce, czując nagłą i głęboką agresję związaną z myślą, że mógł utracić kogoś tak ważnego.
      — Popełnił samobójstwo — mówił, wyglądając na naprawdę załamanego. Nie potrafił wytrzymać świadomości, że drugi raz ktoś ważny dla niego sam odebrał sobie życie.
      — Nie.
      — Marco...
      — Nie zrobiłby tego.
      — Próbował nie raz, dobrze o tym wiesz — szepnął z rosnącą desperacją, chcąc naprawdę zakończyć ten temat, za nim pójdzie w ślady przyjaciela. Właściwie czy wciąż byli przyjaciółmi? Sam już nie wiedział jak to określić. Był pewien, że już nigdy nikogo nie straci. Przecież przysięgał sobie, że pomoże każdej osobie, która odczuwała głęboki smutek... — Zrobił to, co wielokrotnie próbował.
      — Nie zrobiłby tego — powtórzył z uporem, zaczynając cofać się, jakby chłopak powiedział coś zakazanego i chciał się od tych słów oddalić. — Dawał sobie radę. Wiem to — wyszeptał, chcąc przekonać się do tej myśli.
      Gdybym powiedział te pieprzone kocham cię. Gdybym zerwał wcześniej z Jessicą. Gdybym wciąż nie przeciągał czasu.
      Powtarzał sobie w myślach słowa, gwałtownie odwracając się i odchodząc szybkim krokiem. Nie zdziwiło go, gdy nastolatek nie próbował go zatrzymać. Nim również ewidentnie wstrząsnęła ta wiadomość, więc nie chciał go już męczyć.
     Marshall po prostu nie dawał sobie rady ze świadomością, że utracił kogoś, kogo kochał. Kogo teoretycznie nie zdążył pokochać. Ledwo odkrył w sobie uczucie, mające wszystko zmienić na lepsze, gdy w ułamku sekundy utracił wszystko. Utracił jedyną osobę, wokół której głównie krążyło jego życie od paru miesięcy. Zawalił. Zawalił swoją niepewnością i strachem.
        Ruszył lasem, nie zwracając uwagi na kłody, o które co jakiś czas niemalże się potykał. Brnął między gałęziami, jak kilka nocy wcześniej, gdy poszukiwał Stilesa. Spędził wtedy dobrych kilka godzin na bieganiu po znanych mu terenach, aż w końcu trafił na policjanta, który kazał mu się uspokoić i zapewnił, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby go odnaleźć. I znaleźli... ale nie tak, jak sobie to wyobrażał.
      Oparł się o płot, zaciskając na nim dłonie, z taką siłą, że zbielały kostki jego palców. Podobnie ściskał powieki i zęby, chcąc odreagować wewnętrzny ból. Przeszedł przez tylną część płotu, wchodząc na teren własnego domu. Z pochyloną głową szedł przed siebie, a jego kroki stawały się coraz cięższe.
      Otworzył drzwi, następnie trzaskając nimi z całej siły, po czym potknął się, w ostatnim momencie dłonią opierając o ścianę. Spojrzał pod nogi, widząc spakowaną walizkę, która przewróciła się, wywołując huk w mieszkaniu. Po chwili dostrzegł Jess, która ze spuszczoną głową stała oparta o framugę. Wiedział o ciąży, o tym co przechodziła, ale był tylko człowiekiem. Nie potrafił poradzić sobie w żaden sposób z emocjami.
      — To twoja pierdolona wina! — wrzasnął na wejściu, wskazując na nią palcem. Kobieta drgnęła, unosząc głowę i patrząc w jego kierunku. Mimo to nie zamierzała wyjść na słabą. Podjęła decyzję i nie obchodziło jej, że chłopak zaginął.
      — Gdyby nie był tak nienormalny, nie rzucałby przedmiotami w naszym domu i nie zachowywał się tak, nie zadzwoniłabym. Przepraszam, że działałam w obronie własnej — mruknęła drżącym głosem.
      — Przecież dałbym sobie radę, do kurwy. Przecież to był tylko dzieciak!
      — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego takie osoby są zdolne.
      — Może i nie, ale za to jestem świadom, do czego takie dziwki jak ty są zdolne!
      Blondynka wyprostowała się nagle, zaciskając dłonie w pięści i spoglądając na niego wściekle.
      — Co proszę?! Więc teraz jestem dziwką?! No cudownie, jesteś facetem, zdrady mają ci być wybaczone, tak?!
      — Nie, nie mają być wybaczone — warknął, kręcąc głową. — Jestem skurwielem, który nie był w stanie przyznać się do błędu. Bałem się, że mogę dokonać złej decyzji. Szczerze? Nie żałuję, że cię zdradziłem. Żałuję zdrady, ale nie żałuję, że zrobiłem to tobie. — Dostrzegł z daleka łzy w jej oczach, ale nadal nie ruszało go to na tyle, aby się uspokoił. — Cieszę się, że jestem z...! — zaczął podniesionym tonem, nagle czując ukłucie w sercu. Nie było go. Stiles nie żył. A oni nie żyli w bajce, więc nie mógł liczyć na jego ożywienie. — Jesteś morderczynią!
      — No jeszcze może kurwa kim?! — odkrzyknęła, rozkładając ręce w geście wściekłości.
      — On nie żyje. Nie żyje przez nas wszystkich. Bo nikt nie potrafił go zrozumieć. Tacy właśnie są ludzie! — rzucił wściekle. — Gdyby nie twoje pieprzone dziecko, nie wahałbym się ani przez sekundę.
        Jessica odwróciła głowę, przykładając ręce do brzucha, a w jej oczach błysnęły łzy. Nie dawała sobie już rady, widząc, z jaką nienawiścią na nią spoglądał, dlatego odwróciła wzrok.
         — Aha, teraz to moje dziecko? Może jeszcze nazwiesz go bachorem?
         — Co, może mi jeszcze wciśniesz kit, że moje?! Nie przypominam sobie, kiedy w najbliższym czasie coś nas łączyło. — Przerwał, wpatrując się w nią uparcie. Chciał znać prawdę tu i teraz. Zaśmiał się nerwowo, gdy ta milczała. — Cudownie. Więc ty też masz sobie kogoś na boku. Przynajmniej jesteśmy kwita.
      — Daj mi spokój! — krzyknęła, a po jej policzkach spłynęły łzy.
      — Nie potrafisz się przyznać do błędu? Jesteś na to zbyt idealna?
      — Mogę nawet określić to dzieckiem gwałtu — powiedziała cicho, zaczynając drżeć. — Ale ciebie to i tak pewnie nie obchodzi.
       Marshall zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc.
       — Co? — zapytał cicho, nie wierząc w to, co usłyszał. — Masz na myśli, że ktoś...
       — Nie w tym znaczeniu. Dowiedziałam się o tym dzisiaj, rozmawiając z jedną ze znajomych z pracy. Gdybyś nie był zajęty pieprzeniem tego swojego chłoptasia, może byś się mną zainteresował! Gdybyś poszedł ze mną na tą jebaną imprezę firmy, nic by się nie stało!
      — Może mi jeszcze powiesz, że pieprzyłaś się w zemście, co?!
      — Nie musiałabym pić, a ten dupek nie wykorzystałby okazji! — odparła z załamaniem, będąc wściekłą również na siebie, że zaufała szefowi. Nigdy nie brała jego zalotów na poważnie, przecież nie mogło ich nic łączyć. Pracowali w jednej firmie, on był zajęty pracą, a ona była mężatką.
      Marco ponownie uśmiechnął się szeroko z kpiną, przejeżdżając dłonią po włosach.
      — Ty chyba żartujesz — zakpił.
      — Wiesz co... — Zwęziła powieki, kręcąc głową. — Och, właśnie, pod szafką znalazłam bluzę, chyba należy do twojego kochasia. Możesz mu ją oddać... — urwała, następnie ewidentnie udając politowanie. — Och, nie masz jak... To takie przykre... — wymówiła z sarkazmem, wiedząc, że nie powinna, ale zły humor byłego małżonka zdecydowanie jej się udzielił.
        — Wypierdalaj — warknął niemal natychmiast mężczyzna, wskazując na drzwi. Spojrzał na leżącą na podłodze walizkę, rozpoznając, że należała ona do Jessici. — Cudownie, sama postanowiłaś się wynieść.
       Blondynka spojrzała na niego wilkiem, następnie sprężystym krokiem idąc w jego kierunku, chcąc okazać, że sama sobie ze wszystkim poradzi. Wierzyła, że nic nie stanie jej na drodze. Była silną kobietą, która wiedziała, czego chce w życiu. A znalezienie nowej miłości nie będzie dla niej problemem. Chwyciła rączkę walizki, podnosząc do pionu i unosząc wzrok, aby po raz ostatni spojrzeć mężczyźnie głęboko w oczy.
       — Wypieprzaj, za nim zrobię ci krzywdę — mruknął.
       — Damski bokser? — odparła z kpiną, nasuwając szpilki na nogi.
       — Nie biję ludzi bez przyczyny, tak samo, jak nie biję kobiet. Wyjdź, za nim machnę się o kolejne słowo za dużo — zdobył się na opanowany ton, otwierając drzwi na oścież.
       — Z miłą chęcią. — Po tych słowach ruszyła przed siebie, wychodząc na zewnątrz.
       — Jess! — krzyknął za nią, gdy była kawałek dalej, na co kobieta odwróciła się lekko zdziwiona. — Zapomniałaś o czymś — mruknął, chwytając z szafki kluczyki do jej samochodu, po czym rzucił nimi w klatkę piersiową kobiety, na co ta posłała mu kolejne złowrogie spojrzenie, połączone z dumą. Jednak on nie dostrzegł już tego, bo momentalnie trzasnął drzwiami. Oparł się plecami o drzwi, biorąc głęboki wdech. — Zrobiłem to — szepnął sam do siebie, spuszczając wzrok. W końcu postawił się własnym obawom i zakończył wszytko, co wiązało go z tamtą kobietą. Teraz tylko pozostał mu rozwód i... i... — Dlaczego mi to zrobiłeś? — szepnął załamanym głosem, a jego twarz przybrała grymas jakby miał uronić łzy. Zsunął się na podłogę, siadając w lekkim rozkroku ze zgiętymi nogami. Przyłożył dłoń do ust, zaciskając powieki. — Dlaczego? — ponowił cicho pytanie, a spod przymkniętych powiek spłynęło kilka łez.

      Zapiął ostatni guzik marynarki, ponuro wykonując czynność. Potarł dłońmi powieki, chcąc pobudzić się. Sam nie wiedział ile godzin spał, a ile przeleżał wpatrując się w przestrzeń. W jego życiu nigdy nie stało się nic, co wstrząsnęłoby nim tak bardzo. Zawsze miał beztroskie życie, każdemu wokół niego się powodziło. Później w jego życiu nastąpiła nagła zmiana, ale to wciąż było dla niego znośne. Jednak utracić kogoś, kogo dopiero co pokochał? Brakowało mu nawet słów, aby opisać to jak się czuje.
      Tak bardzo chciałby zmienić wszystko, co związane było z chłopakiem. Chciałby poznać go w inny sposób. Okazać więcej szacunku. Potraktować jak kogoś bardzo ważnego. Szybciej zakończyłby małżeństwo. Pomógłby nastolatkowi. Jednak linia czasu biegła wciąż na przód, a on nic nie mógł zrobić. Teraz już nawet nie mógł zmienić choć jednej małej drobnostki. Nawet nie mógł uświadomić go w tym, że nie był byle kim. I nigdy tego nie zrobi, bo pozwolił mu umrzeć.
      Wszedł do kuchni, dopijając drugą już kawę tego ranka, a kubek pozostawiając na blacie. Ponownie przystanął, opierając się rękoma o stół i wzdychając ciężko. Gdyby tylko wyznał mu miłość. Gdyby tylko nie stchórzył.
      Opuścił pomieszczenie, spoglądając na zegarek. Miał jeszcze chwilę czasu nim miała rozpocząć się procesja. Wciąż nie wierzył, że naprawdę to robi. Żegna kogoś, kogo w zasadzie dopiero poznawał. Spojrzał na szafkę, na której postawione było w ramce zdjęcie jego i Jess. Położył je obrazkiem w dół, następnie podchodząc naprzeciw i ściągając ze ściany kolejne ich wspólne zdjęcie. Wyszedł na korytarz, czując jak bezsensowne zaczynało być jego życie. Co będzie robił? Całe dnie chodził od pokoju do pokoju?
      Skierował spojrzenie na swoje odbicie w lustrze, przyglądając się czarnemu garniturowi, spod którego marynarki w okolicach klatki piersiowej widoczna była ciemna koszula. Potarł dłonią gładkie, ogolone policzki, w końcu spoglądając sobie głęboko w oczy. Nie wierzył, że naprawdę zaszła w nim taka przemiana. Ponure spojrzenie, zaczerwienione od łez oczy oraz głęboka pustka. Wciąż obwiniał siebie za wszystko, co wyrządził chłopakowi. Nie wiedział nawet dlaczego chłopak rzekomo się zabił. W jaki sposób się zabił. Jakim cudem w ogóle do tego doszło? Miał nadzieję, że pozna dzisiaj odpowiedź, po czym wróci do domu i po prostu podda się rozpaczy.
      Naprawdę nie dawał sobie z tym rady. Może i był dorosłym facetem, w dodatku w zawodzie dla nie ukrywając mocniejszych osób... ale czy to oznaczało, że nie może za kimś tęsknić? Kiedyś nie wyobrażał sobie uronienia choćby łzy, uważając to za oznakę słabości. Nigdy nawet nie pomyślał, że coś złamie go do tego stopnia.
      Zmarszczył brwi, słysząc wjeżdżający na podjazd samochód. Był niemal pewien, że nie spodziewał się gości. Od momentu, gdy dowiedział się prawdy o chłopaku i zrozumiał, że czekanie na SMS nie ma sensu, po prostu przestał się interesować telefonem. Bezużyteczne urządzenie, które nie było mu do niczego potrzebne. I tak nie miał ochoty na rozmowę z kimś. Odczekał jeszcze chwilę, następnie słysząc pukanie do drzwi. Przez chwilę nie reagował, po czym podszedł do nich, obojętnie otwierając. Przed nim stał James, również elegancko ubrany w czarnych kolorach.
      — Nie chcę, żebyś tam jechał sam — zaczął mężczyzna na starcie, na moment opuszczając wzrok. — Przykro mi — szepnął szczerze.
      Marco jedynie skinął głową, wciąż trzymając drzwi.
      — Skąd wiesz?
      — Słyszałem jak kumpel mówił coś na ten temat, że coś tam słyszał o smutnej wieści, że... — powstrzymał się przed poruszaniem tematu śmierci chłopaka. — O pogrzebie wiem od Feliksa — dodał jakby z irytacją.
      — Rozmawiałeś z nim? — spytał natychmiast z lekką nutą złości i niedowierzania w głosie.
      — Musiałem. Wystarczy ci problemów, żebyś jeszcze z gówniarzem się kłócił — mruknął w odpowiedzi. — Nie będę ci teraz zawracał tym głowy.
      — Jeżeli masz coś powiedzieć, to po prostu to powiedz. Jeżeli wszystko ma się zjebać to dzisiaj, nie odkładaj tego.
      — Masz... Otrzymałeś wezwanie na rozprawę — powiedział cicho. — Przyszło to do mnie, jako że jestem twoim menadżerem, a chłopak najwyraźniej nie wiedział gdzie mieszkasz. Jest źle. Cholernie źle, Marshall. — Pokręcił głową z rezygnacją. — Jeżeli udowodnią przemoc fizyczną, możesz otrzymać na przykład wyrok w postaci zakazu wykonywania zawodu. Wiesz co to oznacza?
      — Koniec z ringiem — wymamrotał, zwężając usta w cienką linię. — James, daj spokój. Już nie jesteś moim menadżerem. To nie ma sensu, moja kariera właściwie już się straciła. Nie dam sobie już rady. Wypłacę ci należne pieniądze i tyle.
      — Teoretycznie tak, w końcu nie będzie ci już potrzebny menadżer. Ale słuchaj, nie potrzebuję pieniędzy, dam sobie radę. Teraz jesteś w gorszej sytuacji ode mnie, rozumiem, oszczędności, ale w końcu będziesz musiał znaleźć pracę, więc lepiej oszczędzaj kasę — stwierdził twardo, nie mając zamiaru podjęcia innej decyzji, która wiązałaby się z obciążeniem kumpla. — A sprawę i tak pomogę ci ogarnąć, mniej więcej się na tym znam. Do tego nie muszę być twoim menadżerem, od tego są kumple — mówił, ostrożnie klepiąc ramię mężczyzny. Odsunął rękaw, spoglądając na zegarek. — A teraz chodź, musimy jechać.
      Marco nadal stał w miejscu, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Utracił żonę, nową miłość, pracę, a jeżeli dalej tak będzie, to straci i dom. Jego życie zostało wręcz odwrócone do góry nogami. Sięgnął po klucze, następnie opuszczając dom.

      Gdy dojechali na miejsce samochodem Jamesa, zostało im jeszcze kilka minut do ceremonii pogrzebowej. Marshall poprawił garnitur, następnie idąc w kierunku domu pogrzebowego. Przy wejściu wpisał się do księgi pamiątkowej, co uczynił również jego kolega. Zajęli miejsca z tyłu, nie chcąc się zbytnio rzucać w oczy. Marshall wpatrywał się w splecione dłonie, pochylając głowę. Nie był nawet w stanie unieść jej, aby spojrzeć na trumnę.
       James tymczasem wyciszył smartphone'a, następnie chowając go do kieszeni marynarki. Rozejrzał się po sali, oceniając, że pojawiło się dość sporo osób. Dostrzegł nawet jednego ze swoich kolegów z żoną, którzy najwyraźniej poruszeni sprawą również pojawili się na pożegnaniu zmarłego. Westchnął w duchu, opierając się i prostując.
       Marshall w końcu rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając z przodu rodziców Stilesa. Matka miała rozpuszczone włosy, ubrana w czarną sukienkę, a obok niej siedział jasnowłosy mężczyzna w ciemnym garniturze. Wpatrywali się przed siebie, dlatego nie miał jak dostrzec ich twarzy. Zdziwił go fakt, że na miejscach gdzie zazwyczaj siedziała rodzina, byli tylko oni. Chłopak nigdy nie opowiadał mu o swojej rodzinie, ale... możliwe, żeby jej nie miał? Przecież musiała przyjechać jakaś ciotka, babcia... Obok Lawsonów siedziała Darcy, przecierając wierzchem dłoni powieki. W drugim rzędzie zauważył również Ronny'ego, którego charakterystyczny kolor włosów rzucał się w oczy.
      W końcu z bólem spojrzał w kierunku zamkniętej trumny. Po części cieszył się, że nie była ona otwarta. Przynajmniej mógł zapamiętać go jako pogodnego i uroczego chłopaka.
      Zwrócił uwagę na mężczyznę, który wszedł do pomieszczenia i zatrzymał się, stając obok wyjścia. Miał dość poważną minę jak na tego typu wydarzenie, wzrokiem powoli przyglądając się wszystkim zebranym, na moment nawet ich spojrzenia spotkały się, ale Marshall szybko odwrócił się, w momencie gdy proboszcz pojawił się na sali, co wiązało się z początkiem najgorszej w jego życiu ceremonii.

      Po przemowie w żałobnych nastrojach ruszyli w kierunku pobliskiego cmentarza. Marshall wciąż nie rozumiał jak mogło do tego dojść. Słyszał kiedyś o samobójcach, ale to nigdy nie działo się w jego otoczeniu. Wydawało się czymś... nierzeczywistym. Jak na przykład wojna. Po prostu wiedział, że gdzieś tam się dzieje. Wciąż miał nadzieję, że ktoś obudzi go nagle z tego koszmaru. Że to wszystko okaże się żartem.
      Jednak gdy patrzył jak stopniowo do ziemi opuszczana zostaje trumna, a wszyscy wokół zebrani szklistymi oczami wpatrują się w jedno miejsce, ubrani w samych ciemnych kolorach, rozumiał, że to naprawdę się dzieje. Tamtego wieczora stracił jedyną otrzymaną od losu okazję, aby wszystko naprawić. I nie zrobił tego.
      Nastała cisza, po czym proboszcz zaczął kontynuować przemowę.
      — Zebraliśmy się tutaj, aby ostatecznie pożegnać bliską nam osobę, którą był ten młody chłopak. Postarajmy się zapamiętać Stilesa jako człowieka silnego i odważnego, na przekór tego, czym obarczał się. Pomódlmy się, aby jego droga ku zbawieniu była lekką, aby Pan przyjął go z otwartymi rękoma.
      Po tych słowach nastała cisza, a wszyscy spuścili głowy, następnie odmawiając święte słowa. Marco nigdy nie uważał siebie za człowieka specjalnie wierzącego i praktykującego to. Jednak teraz miał żal do Boga, że pozwolił chłopakowi odejść. Że mimo swojej boskości pozwalał na to.
      Kątem oka spojrzał na rodziców chłopaka. Kobieta przecierała chusteczką oczy, nie odrywając wzroku od trumny. Ojciec znów wydawał się niespecjalnie przejęty, jakby nie dochodziło do niego co się stało. To odrobinę rozczarowało mężczyznę, wydawało mu się, że utrata dziecka jednak jest bolesna i rozpacz jest czymś naturalnym w tej sytuacji. Inni zebrani również milczeli, niektórzy wycierali nos chusteczkami, inni odwracali wzrok, bądź wpatrywali się we własne buty. Ronny stał niedaleko Marshalla, a w jego oczach błyszczały łzy.
      Może i uważał to za najgłupszą możliwą myśl, ale miał nadzieję, że nastolatek nie odszedł boleśnie, tylko najszybciej jak się dało, nie musząc cierpieć. Chociaż śmierć mogła być dla niego łaskawa, jeśli już tak bardzo chciała go w swoich objęciach.
      Gdy wszystko zakończyło się, wciąż stał w miejscu, przyglądając się odchodzącym ludziom, którzy zapewne udawali się na stypę. Stopniowo kolejne osoby szły w kierunku parkingu, aż zostali rodzice i kilka osób. Marco razem z Jamesem stali trochę dalej, nie ruszając się z miejsca. Poczuł na sobie wzrok Darcy, która wydawała się lekko zaskoczona, po czym posłała mu wredne spojrzenie, wyrażające jej nienawiść. On jednak nie rozumiał, dlaczego byłaby tak wściekła.
      Na końcu od grobu odeszli rodzice, a matka dopiero teraz dostrzegła ich. Również pokręciła głową ze łzami, następnie przyśpieszając kroku. Najwyraźniej wszyscy obwiniali go o śmierć chłopaka. Jednak on nie czuł, jakby to było tylko jego winą. Przecież słyszał o poprzednich latach jego życia, które nie były zbyt kolorowe. Tutaj nie było winnego. Tutaj były jedynie osoby, mnóstwo osób, które drobnymi gestami niemalże dorysowywali kreski w szubienicy chłopaka, niczym w grze wisielec.
      Gdy na cmentarzu z powrotem zrobiło się pusto, zauważył jedynie niebieskowłosego, który wciąż stał nad grobem. Marshall w końcu ruszył w tamtym kierunku, z niechęcią i bólem spoglądając na plakietkę z danymi osobowymi i datą zgonu. W jego oczach zagościły łzy, gdy wpatrywał się w napis „Na zawsze w naszych sercach Stiles Lawson”. Ścisnął powieki, po czym po jego policzku spłynęła łza. Kucnął, następnie chowając twarz w dłoniach.
      Ronny spojrzał na mężczyznę ze smutkiem, a następnie na Jamesa. Uznał, że to musiał być najwyraźniej jego znajomy. Podszedł do nich, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu Marshalla, ściskając lekko, chcąc dodać otuchy, jednak wiedział, że to nijak pomoże.
      — Co się właściwie stało? — spytał ciszej James, wskazując sugestywnie na miejsce, w którym za jakiś czas miał pojawić się nagrobek. — Dlaczego to zrobił? — dodał ze smutkiem.
      — Nie wiem dlaczego, a papiery moim zdaniem podają kompletne bzdury. Stwierdzono, że był kiedyś leczony psychiatrycznie, a jego dawny lekarz potwierdził to, tak więc uznano za powód chorobę psychiczną. Rzekomo schizofrenia postradała mu zmysły, ale w moim odczuciu, miał do tego inny powód. Nie dałby się chorobie — cały czas szeptał, nie odrywając wzroku od plakietki z imieniem zmarłego. — Zrobił to w okropny sposób, dlatego tyle trwała identyfikacja, a podczas pogrzebu trumna nie była otwarta — mówił słabym głosem, jakby ledwo kontaktując z otaczającą go rzeczywistością.
      James spojrzał z lekkim zaskoczeniem i przerażeniem na nastolatka, czekając na jakieś wyjaśnienia co do sposobu odejścia Stilesa z tego świata.
      — On... — urwał, wzdychając. — Policja nadal wtedy szukała, gdy podobno uciekł do lasu. Tego nie wiem, dlaczego uciekał i w ogóle czemu goniła go policja. W każdym razie o czwartej rano jeden z policjantów miał już powoli zbierać się, dostrzegł jasne światło między drzewami. Gdy zdążył podbiec, było już za późno. Stiles... on... podpalił się.
       James wytrzeszczył na moment oczy, następnie odwracając wzrok roztrzęsiony. Marshall znów podniósł głowę, marszcząc brwi. Pokręcił głową, następnie wstając.
      — Nie możliwe — mruknął, ewidentnie nie wierząc w to, co Blake powiedział. — Nie zrobiłby tego.
      — Skąd możesz być tego pewien? — zapytał zrezygnowanym głosem, chłopak już ewidentnie pogodził się z wydarzeniami. W końcu co mógł zrobić?
      — Uciekał, bo pieprzona Jessica zadzwoniła na policję. Nieważne — dodał, nie mając ochoty teraz o tym mówić. — W jaki sposób niby się podpalił? — warknął, kręcąc głową.
      — Nie wiem, dobra? Najwyraźniej załatwił skądś potrzebne rzeczy. Nie wiem, może miał je przy sobie. Nie chcę o tym wiedzieć. Wystarczy mi sama świadomość tego, że mimo wszystko dopiął swego. To jest wystarczająco okropne.
      — To niemożliwe! — powiedział głośniej z desperacją w głosie.
      — Dokładnie badali tę sprawę, szybka reakcja policjanta zapobiegła zwęgleniu... tak więc wysłane do laboratorium próbki DNA potwierdziły zgodność. Uwierz, policja wie co robi. Tak samo ci patolodzy. Gdy jego rodzice zobaczyli stan ciała, natychmiast kazali pochować go bez otwierania trumny — wyjaśnił, następnie ponownie poddając się łzom. Przygryzł wargę, zaciskając dłonie. Znów stracił bliską mu osobę.
      — Nie... nie... — szepnął błagalnie, nie potrafiąc uwierzyć, że chłopak zdobył się na coś takiego. To nie mogła być spontaniczna decyzja. — To nie może być prawda!
      — Nic już nie możemy zrobić — szepnął James, czując dziwną pustkę, mimo że nie miał okazji poznać osobiście chłopaka.
      — Przynajmniej się zemścił — powiedział nagle nastolatek. — W ten sam dzień złamał Feliksowi nogę w szpitalu i to konkretnie. Możliwe, że dlatego też policja ścigała go. W przeciwnym razie ten dupek dla pokazu w stu procentach by przyszedł na pogrzeb. Zamiast tego, nadal nie potrafi nawet podnieść się z łóżka.
      Marco oddychał powoli, starając się pogodzić z losem. Z powrotem odwrócił się, zamykając oczy.
      — Powinniśmy chyba dać mu chwilę — szepnął Ronny, spoglądając na Jamesa, który skinął głową.
      — Będę czekał w samochodzie — odezwał się do Marshalla.
      — Nie musisz, jedź do domu. Trochę tu posiedzę — szepnął przez łzy. — Chcę tu pobyć sam.
      — I tak będę czekał — dodał, nie mając zamiaru zmieniać zdania, po czym ponownie dotknął ramienia kolegi. — Zrobiłeś co w twojej mocy, aby tak nie było. Jestem tego pewien. Jednak... czasami coś nas przerasta, jest poza naszym zasięgiem... On nigdy o tobie nie zapomni — mówił cicho i spokojnie, ze smutkiem w głosie. Następnie odwrócił się, razem z Ronnym powoli idąc w kierunku parkingu.
      Marshall przetarł powieki kciukiem i palcem wskazującym, następnie spoglądając na imię chłopaka wygrawerowane na tymczasowej plakietce.
       — Przepraszam Stiles. Nie wierzę, że odszedłeś bez powodu. Tutaj na pewno jest coś nie tak, i ja tego dowiodę. Nie zrobiłem tak naprawdę niczego, aby ci pomóc. Byłem chyba najgorszą osobą, jaką mogłeś w życiu spotkać... — mówił cicho z wyrazistym bólem w głosie. — Nie zdążyłem nawet powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Wszystko zjebałem, a ty odszedłeś zapewne z myślą, że byłeś dla mnie tylko kolejną osobą — urwał, pozwalając łzom spływać po policzkach. — Nigdy o tobie nie zapomnę. Kocham cię, Stiles...

══◊══

+Cóż...starłam się przez cały rozdział nie uronić łzy. Udało się... do moment ostatniego akapitu...
+Pierwszy raz piszę Epilog, więc jestem w ogromnym szoku i wzruszeniu, ale pewnie bardziej, gdy dodam ostatni Epilog. Pierwszy raz udaje mi się zakończyć opowiadanie... no po prostu w to nie wierzę. Dziękuję wam za to, bo gdyby nie wy, pewnie bym porzuciła to opowiadanie, a tak spełniam marzenie i naprawdę dobrnęłam do końca. <3
+To nie koniec Tell me your story, Stiles. Pojawi się jeszcze Epilog cz. 2/2, który będzie zarówno Prologiem części drugiej. Tak, kochani, będzie część druga. To nie koniec tej historii.
+Co myślicie o rozdziale? Jakieś niepewności? Chętnie poczytam :D
+Ogółem rozpoczęłam ciężki rok szkolny i będzie coraz to gorzej, czyli ciężko mi znaleźć czas. Dlatego dziękuję, że mam świadomość, iż nie robię tego na daremno, tylko dla Was. Byłabym wdzięczna, gdyby czytające osoby chociaż napisały jakiś krótki komentarz pod obojętnie którą częścią Epilogu! ^^
+Pozdrawiam ♥

Obserwatorzy