— Jak pogrzeb? — pośród dziwnej, paradoksalnie głośnej ciszy pada jedno z pytań. Kolejne zachwianie jakichkolwiek dźwięków.
Dzień?
Dwa?
Rok?
— ...nie żyje. Bez problemu, jak zawsze... Nigdy niczego nie podejrzewają — mówi inna osoba, a jej głos brzmi zawodowo, jakby podawał informacje na porządku dziennym.
Wieczność?
Na pierwszy rzut dopadła go powalająca migrena. Niewyobrażalny ból zmusił go do zaciśnięcia powiek z całej siły. Następnie spróbował otworzyć je, ale wzdłuż kręgosłupa przeszył go potworny ból. Do jego oczu dotarły słabe oznaki światła, jakiejś jasnej rzeczy. Odniósł wrażenie, jakby ktoś powtarzał coś, ale receptory słuchu nie działały prawidłowo.
Ponownie znużenie ogarnęło go i przysnął, tracąc świadomość. Kolejna pobudka nie była tak bolesna, ale i tak dawała się we znaki. Z trudem uchylił znów powieki, jak i usta. Nabrał głębszy oddech, ale natychmiast pożałował tego poprzez pieczenie jakie odczuł. Odruchowo zakaszlał, co przebudziło go. Czuł suszę w gardle, jak gdyby nigdy nic nie pił.
Skrzywił się, zmuszając do bolesnego zabiegu otworzenia oczu, co odpłaciło mu się okropnym uczuciem. Wydał z siebie coś na wzór jęku, podnosząc z trudem głowę, aby następnie odchylić ją do tyłu. Mięśnie jeden za drugim zaczynały coraz mniej boleć i nadawać się do normalnych czynności. Przeciągnął palcami, po czym odczuł, że nie potrafi poruszyć rękoma. Jednak był niemalże pewien, iż nie było to winą jego sprawności.
— Dzień dobry — powiedział ktoś, czyj głos chłopak skądś kojarzył. Jakby słyszał jakiś czas temu... ale również niewyraźny...
Nie żyję?
Wydał z siebie coś na zwór jęku, ale dość stłumionego. Pokręcił szybko głową, chcąc się przebudzić, zaczynając ruszać rękoma... ale wciąż nie mógł dalej niż o kilka milimetrów. Podobny problem odczuł z nogami, tak więc organizm w reakcji obronnej pobudził się. Zaczął natychmiast napinać wszystkie mięśnie i wierzgać się, chcąc uciec od kłopotu.
— Spokojnie — zaśmiał się mężczyzna. — Oddychaj swobodnie i rozluźnij się.
Zmarszczył brwi, czując jak ktoś dłonią uderza lekko o jego policzek. Zmusił się do otworzenia oczu, następnie opuszczając głowę i lekko nią kiwając, mając ogromne zawroty głowy. Przestał szarpać dłońmi, gdyż z powrotem zaczynało mu brakować siły. Wpatrywał się w ubrane na sobie czarne dżinsy, naznaczone śladami brudu. Między lekko rozstawionymi udami widział jedynie drewniane siedzenie i betonową podłogę.
— Przebudzenie jest najgorsze, zaraz przestanie boleć. Niestety niektóre sprawy za twoim pośrednictwem przyśpieszyły i musieliśmy działać ekspresowo — mówił, a głos co chwilę jakby brzmiał z innej strony, co wskazywało na poruszanie się postaci. — Musieliśmy wprowadzić cię w stan pewnego rodzaju śpiączki. Spokojnie, jedynie na kilka dni. — Podszedł do chłopaka, kładąc dłoń na jego ramieniu i ściskając lekko. — To już nie ważne. Witamy w domu — szepnął dodającym otuchy głosem, jednak to tylko wstrząsnęło nastolatkiem.
— C-co? — wypowiedział z trudnością pierwsze słowa. — Gdzie ja... jak... co... — zaczął na szybko zbierać myśli, próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia.
— To już nie istotne. Teraz jesteś tutaj. Z nami.
Nastolatek usłyszał skrzypienie przesuwanego krzesła, ale wciąż był zbyt zmęczony, aby unieść głowę. Po chwili widział przed sobą drugą parę nóg, najwyraźniej mężczyzny, który usiadł przed nim. Miał na sobie skórzane buty oraz dżinsowe spodnie. Chłopak zacisnął dłonie, powoli z rosnącym przerażeniem unosząc głowę. Nie wiedział co tu robił, ale instynktownie czuł, że to nie było dobre miejsce.
Ujrzał przed sobą starszego od siebie mężczyznę, ubranego w ciemną koszulkę i rozpiętą marynarkę. Miał opanowany i poważny wyraz twarzy, charakterystyczny dla ważnych osób. Jego twarz delikatnie oszpecała blizna przechodząca przez lewą stronę ust. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy oraz dziwny mrok w jasnych oczach.
Chłopak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął powoli wszystko sobie przypominać. Szkoła, dzień jak każdy inny. Następnie głęboki smutek, ale to już trochę później. Ważna rozmowa, kłótnia, bieg lasem... Upadek na asfalt, dźwięk otwieranych drzwi i nagła ciemność. Wyprostował się nagle, jakby chcąc uciec od mężczyzny. Zaczął panicznie się wiercić, rozglądając z duszącym uczuciem po pokoju niczym przerażone zwierzę w klatce.
Niewielkie pomieszczenie, niewyremontowane z gdzieniegdzie widocznymi cegłami poprzez odpadający tynk. Uchylone drzwi pomalowane ciemnozieloną farbą, pare krzeseł, zabrudzone stoliki z rzeczami, na których przyjrzenie się chłopak nie tracił czasu. Instynktownie wykrzyczał jedyne słowo, które wydawało mu się najważniejszym na świecie, ale ewidentnie jednak po części rozbawiło, a po części zirytowało drugą osobę z pomieszczenia.
— Pomocy!
Nucił pod nosem jedną z piosenek, które utknęły mu w głowie, zastanawiając się nad wymianą kilku części z ulubionej maszyny. Jazda jak zwykle była przyjemna, ale przeszkadzało mu kilka ustawień. Musi poświęcić temu chwilę w najbliższym czasie.
Wszedł do jednego z ciemnych pomieszczeń, oświetlanego jedynie gołą żarówką. O wiele bardziej wolałby wrócić już do głównej bazy, ale w sumie przyzwyczajony był do takich spelun. Zresztą ktoś musiał pilnować tego miejsca. Spojrzał z obojętną minę na skuloną pod ścianą postać, która prawdopodobnie szlochała. Odpiął rękawicę, rzucając ją na stolik, a gdy zabierał się za drugą, dopadł go potworny wrzask. Naprawdę nienawidził szczególnie tych kobiet, które potrafiły drzeć się jak mało kto. Żałował, że te kilka dni, gdy zajęty był innymi sprawami, nie mogły trwać trochę dłużej.
— Jak mogłeś?! — wrzasnęła płaczliwym tonem, uderzając go otwartą dłonią w klatkę piersiową. — Ty zajebany dupku! — wyrzuciła z siebie, ale najwyraźniej to nie wystarczało. Przejechała panicznie po czerwonych włosach, a jej policzki ubrudzone były z roztartego tuszu i wyschniętych łez. — Ty psychopato! — krzyczała dalej, podczas gdy młody mężczyzna spokojnie rozpinał paski kasku.
Już dawno nauczył się stoickiego spokoju, ale szczerze miał nadzieję, że dziewczyna w końcu się zamknie. Nie miał ochoty na kłótnie z nią. Zsunął z głowy czarny kask z czerwonymi motywami, kładąc go następnie na stole obok skórzanych rękawic, które idealnie komponowały się z czarno-czerwonym strojem do jazdy na motocyklu.
— O co ci znów chodzi? — zapytał zrezygnowany, nawet nie patrząc na nią, tylko pochylając się nad leżącymi obok dokumentami. Je również musi niezwłocznie przejrzeć. Właśnie miał zamiar to zrobić, gdy odrzuciło go do tyłu, ale nie za mocno pod wpływem popchnięcia przez dziewczynę.
— Zabiłeś go! — wrzasnęła zrozpaczona, przykładając drżące dłonie do twarzy.
— Och, o to ryczysz. Musiałem, tak? Taka praca. Zresztą, to twój tata kazał mi to zrobić, nie miej do mnie pretensji.
— Nie masz serca! Co z tego, że ci kazał! To wcale nie znaczy, że musiałeś to zrobić!
— Nie uważasz, że jest to dla niego pewną formą ratunku? — spytał, wracając do swoich spraw. Otworzył teczkę, przejeżdżając palcem po tekście. — On oszalał. Tylko się męczył.
— Więc mogliśmy mu pomóc! To był tylko dzieciak, gnojku! Jak mogłeś patrzeć na jego śmierć z takim spokojem?! Jesteś jakimś jebanym sadystą?!
Chłopak zaśmiał się, odwracając i opierając o stół, splatając dłonie na wysokości klatki piersiowej.
— Gdybym był sadystą, sprawiałoby mi to przyjemność. Ja jednak po prostu wypełniłem to, co miałem zrobić. To jest różnica, wiesz? — zapytał retorycznie, patrząc na nią z uśmiechem. — Wytłumaczę ci to. Idę teraz i słyszę, że mam ciebie zabić za pomocą pistoletu, szybko i bezboleśnie. Przychodzę i robię to. Na tym polega zadanie. Sadyzm objawia się w inny sposób. Dostaję polecenie pozbycia się ciebie w jakikolwiek sposób. Mógłbym jako sadysta na przykład ponacinać ci skórę, zgwałcić, po czym sfotografować i zostawić w takim stanie, codziennie ciesząc się tym widokiem i czekając aż umrzesz.
Dziewczyna wydała z siebie coś w rodzaju jęku obrzydzenia, odwracając się ze skrzywioną miną. Uchylił usta, następie powstrzymując się przed wymiocinami oraz wyobrażeniem sobie tego.
— Jebany dupek, nie zrobiłbyś tego — warknęła, odgarniając z twarzy włosy. — Nie chcę z tobą rozmawiać, a tym bardziej patrzeć na ciebie. Po prostu powiedz... — głos jej się załamał, ale mimo to starała się kontynuować. — Czy bardzo cierpiał?
Młody mężczyzna chwycił chłopaka za rękę, ciągnąc za sobą między drzewami niczym szmacianą lalkę. Nastolatek po prostu szedł za nim, co jakiś czas potykając się, ale on i tak ignorował to. W końcu znalazł odpowiednie miejsce, sprawdzając czas. Westchnął, zauważając, że do wyznaczonego terminu miał jeszcze trochę czasu.
Postawił przed sobą młodego chłopaka, owijając ręce wokół jego karku, na co ten zareagował z lekkim wzdrygnięciem się, ale nie odepchnął go. Wciąż wpatrywał się w przestrzeń, kompletnie pustym wzrokiem. Kiedyś włosy często zakrywały jego twarz, ale teraz ostrzyżone były na krótsze oraz przyciemnione do kruczoczarnego.
— Zrobisz to sam? — zapytał chłopaka, cały czas go obejmując.
— Muszę? — spytał z bólem w głosie, posłusznie pozwalając mu się dotykać. Jego twarz od wielu miesięcy nie wyrażała zbytniej emocjonalności. Podobnie jego wnętrze, stracił marzenia i sens życia. Czuł się jedynie przedmiotem służącym do innych celów. — Czy to konieczne?
— Niestety. Zrobisz to sam lub będę musiał ci pomóc. Możesz mieć świadomość, że sam wyzwoliłeś się z cierpienia. Uznać, że to była podjęta przez ciebie decyzja — szepnął, sięgając do paska opaski chłopaka. Powoli zdjął opatrunek, spoglądając na jego zamkniętą powiekę, która była śladem po z tego co słyszał, zemście jednego z pracowników. Schował przedmiot do torby, nie przejmując się, że chłopak spróbuje uciec, tak więc robił wszystko flegmatycznie. Nastolatek nie był w stanie uciec. Przez minione lata stał się osobą pozbawioną życia, chociaż wciąż oddychał.
— Chcę to zrobić sam — odparł sztywno, głosem charakterystycznie zabarwionym w głęboki smutek. — Obiecasz mi coś? — zapytał, nie patrząc na niego. — Nie pozwolisz skrzywdzić tego chłopaka. Nie pozwolisz skrzywdzić jej. Nie pozwolisz skrzywdzić nikogo. Proszę.
Młody mężczyzna westchnął, pocierając powieki.
— Lantan, nie mogę ci tego obiecać. Wiesz o tym — odparł, wyciągając z torby jasny materiał oraz butelkę z płynem owiniętą specjalną folią. Ponownie objął chłopaka, stojąc tak w ciszy. Uniósł jego podróbek, składając pocałunek na jego ustach, a następnie włączając w to ich języki. Tamten nawet nie zaprzeczył w żaden sposób, poddając się jego woli. Mężczyzna powoli zsunął z niego ciemną koszulkę, odrzucając na torbę, a palcami przejechał po jego klatce piersiowej.
W końcu odsunął się powoli od niższego chłopaka, następnie zakładając na niego białą koszulkę. Zastanowił się chwilę, po czym spojrzał na ekran telefonu, jeszcze raz odczytując wytyczne. Klęknął przed chłopakiem, dłonią rozkopując odrobinę ziemi. Zaczął intensywnie wcierać go w spodnie, a szczególnie kolana chłopaka. Chwycił nóż, zaczynając przecinać w niektórych miejscach jego koszulkę, a następnie przejeżdżając cienkimi kreskami po jego skórze, na co chłopak krzywił się lekko. W końcu na jego skórze pojawiły się krople krwi, mające być odzwierciedleniem ran po gałęziach.
— Stiles — upomniał go młodszy chłopak, uśmiechając się lekko, co w tej sytuacji wyglądało dość strasznie.
— Co Stiles?
— Nie Lantan, jestem Stiles.
Młody mężczyzna uniósł brew, drapiąc się po karku. Nie bardzo rozumiał, dlaczego miałby mówić do niego w ten sposób.
— Jestem teraz nim. Symbolem jego śmierci, końca życia. Po mojej śmierci nie będzie już kogoś takiego jak Stiles. Zrobicie z nim to samo co ze mną — mówił spokojnym głosem, wpatrując się przed siebie i w dodatku uśmiechając.
Młody mężczyzna westchnął z lekką irytacją, chwytając butelkę, a następnie polewając nią ciało chłopaka, który posłusznie stał z opuszczonymi rękoma. Nalał ciecz na jego głowę, na co nastolatek zakaszlał, wypluwając nieprzyjemną substancję, następnie przecierając powieki, co nie przynosiło efektu. Santiago wyjął chusteczkę z kieszeni, poprawiając jego czyn, aby chłopak mógł na niego spojrzeć. Podał mu butelkę do ręki.
— Upuść ją, musi wyglądać, że to ty zrobiłeś — poinstruował go, wyjmując pudełko zapałek. Stanął przed chłopakiem, przyglądając mu się uważnie. Wysunął dłoń, a nastolatek po chwili chwycił przedmiot, wyjmując zapałkę. Minęło kilka sekund aż ostatecznie odepchnął od siebie wahania, odpalając ją, na co Santiago cofnął się o kilka kroków.
— Będziesz miał to na sumieniu — szepnął, wpatrując się w płomień.
— Co? — zapytał z dezorientacją, marszcząc brwi.
— Każda osoba, którą skrzywdziłeś. To cię dopadnie, prędzej czy później. — Uniósł zapałkę, następnie spoglądając na ubranego w strój motocyklisty chłopaka. — Poprzedni. Kolejni. Ja. Stiles... pożałujesz tego kiedyś — powiedział, po czym przyłożył palącą się zapałkę do okolic klatki piersiowej, a płomień natychmiast rozprzestrzenił się za pomocą środka łatwopalnego, a już po chwili chłopak jęknął, upadając na kolana.
Santiago skrzywił się, chwytając torbę i powoli cofając, stale obserwując chłopaka. Musiał się upewnić, że tamten zginie. Spojrzał za niego, ignorując wrzask chłopaka i dostrzegając światło latarki policjanta. Zauważył, że naprawdę zjawił się punktualnie, dlatego ostatni raz spojrzał z niechęcią na płonące ciało, po czym pobiegł w przeciwnym kierunku.
— Pierdolenie — warknął, zirytowany jego słowami. Nie słyszał tego po raz pierwszy, więc nawet go to nie przejęło.
Wrócił myślami do rzeczywistości, zapominając o sytuacji sprzed kilku dni, spoglądając na dziewczynę z kpiącym uśmieszkiem.
— Oparzyłaś się kiedyś? No więc pomyśl.
— Jesteś niemożliwy! — jęknęła, przykładając dłonie do twarzy. — Nienawidzę cię. Obyś wszystko zjebał i trafił tam, gdzie miałeś — szepnęła, szlochając.
— Przykro mi złotko, ja zawsze wykonuję zlecone zadanie.
— Nie mów tak do mnie.
— Mogę mówić do ciebie jak chcę, a ty zrobisz co tylko chcę. Przykro mi, tatuś już nie będzie cię chronił. Szczególnie nie przede mną. Właśnie zostałaś moją własnością — powiedział z udawaną czułością, dotykając jej policzka, na co ta odsunęła się, wpatrując w niego przerażonym wzrokiem. — Przykro mi. Jesteś zbyt głupia i naiwna, aby przejąć działalność po ojcu. Ale też nieprzewidywalna i zbyt wybuchowa, aby trzymać gębę na kłódkę i wrócić do szkoły. Wiesz co to oznacza? — Rozwarł szeroko ramiona, uśmiechając się do niej. — Tatuś teoretycznie cię wychujał.
— Nie, nie, nie — zaczęła desperacko szeptać, kręcąc głową z przerażeniem, spoglądając na niego błagalnie ze łzami w oczach. — Nie. Proszę... — szepnęła załamanym głosem, gdy wyobraziła sobie wszystko co do tej pory widziała tutaj.
— Odpowiadasz teraz przede mną — mówił, idąc w jej kierunku. — Więc mogę zarówno mówić do ciebie złotko, jak i szmato.
Dziewczyna pod wpływem złości i niedowierzania nad tym, jak potraktował ją ojciec, wyżyła się na starszym od siebie, uderzając go całej siły dłonią w twarz z taką siłą, że ten przekrzywił głowę. W tej pozycji powoli dotknął policzka, mrugając powiekami.
— Przepraszam? — szepnęła, patrząc na niego i kuląc się jak spłoszone zwierze.
Młody mężczyzna spojrzał na nią wilkiem, mrużąc powieki. Wyglądał teraz zdecydowanie mrocznie, co podkreślały wszystkie jego charakterystyczne cechy. Krótko ostrzyżone, zaczesane do tyłu czarne włosy. Ciemne, zielone oczy spoglądały na nią z nienawiścią. Przerażającego wyglądu dodawała ledwo widoczna blizna przecinająca w pionie lewe oko oraz charakterystyczny dla niego tatuaż, po prawej stronie twarzy głównie na policzku do ust, prawie nosa i prawej brwi, przypominający coś w rodzaju pnączy roślin bez liści, który ciągnął się po prawej stronie szyi i znikał pod kołnierzykiem stroju, ale jak dziewczyna wiedziała, zdobił on również jego klatkę piersiową.
Drżąc, oddychał głośno, czując jak serce dudniło w jego klatce piersiowej ze strachu i paniki. Wciąż siedział skrępowany, obserwując jak do pomieszczenia weszli dwaj mężczyźni. Jeden, którego w ogóle nie kojarzył, jak oceniał po jego ubiorze i słuchawce w uchu, musiał robić za ochroniarza. Drugiego zaś zdecydowanie rozpoznawał, co sprawiło, że coś ukłuło go w środku. Mężczyzna ubrany w lekarski kitel uśmiechnął się do niego pobłażliwie. Chłopak momentalnie rozpoznał, że był to lekarz psychiatrii, u którego odbywał kiedyś terapie. Ten, który zajął się nim nagle, gdy zmieniono jego poprzedniego lekarza. Ten, który rozmawiał z jego ojcem.
— Miło cię widzieć, Stiles — rzucił, kładąc torbę na stoliku, po czym otworzył ją i wyjął teczkę z dokumentami. — Wybacz, że zostałeś przyjęty tutaj. To obowiązkowe na początku. Im grzeczniejszy będziesz, tym lepiej dla ciebie. Na razie twoja ranga spadnie na minusową, więc trochę pocierpisz. — Z torby wyjął również strzykawkę i buteleczkę. Nałożył na dłonie gumowe rękawiczki, których strzelanie przy zakładaniu przecinały panującą w pomieszczeniu ciszę. Napełnił zawartość strzykawki płynem, odkładając ją na bok i odwracając się do współpracownika. — Zaczynamy.
— Tak więc należą ci się jakieś wyjaśnienia — powiedział ze znużeniem, jakby powtarzał to już wiele razy. Stiles z przerażeniem zdolny był jedynie do wpatrywania się kolejno w każdą osobę, która wykonywała jakiś ruch, lub mówiła coś do niego. Zacisnął dłonie w pięści, starając się zapanować nad oddechem. Nie chciał tutaj być. Bał się tego miejsca. Tych ludzi. Nawet nie rozumiał dlaczego tutaj jest. — Byłeś nikim. Wszyscy cię nienawidzili i oszukiwali. Wszyscy bez wyjątku — powtórzył z naciskiem. — Ale jesteśmy tu żeby ci pomóc. Musimy niestety powitać cię w ten sposób, bo obawiamy się tego jak zareagujesz. Później obiecuję ci milsze dni. Na pewno myślisz sobie, że zostałeś porwany, aby zostać niewolnikiem, dziwką, dawcą narządów... wiele jest przypadków. Ale ja nie jestem porywaczem. Jestem... działaczem rządowym. Tak, to dobre określenie — mówił, uśmiechając się do niego przyjaźnie, ale chłopak był przekonany, że to nie było do końca prawdą. Nie wyglądał mu na kogoś takiego. — Pomożemy ci.
— Będą mnie szukać — warknął chłopak, nie chcąc dalej tego słuchać. — Ojciec nie pozwoli sobie na takie rzeczy, a więc dzięki chociażby zainteresowaniu innych ludzi zrobi wszystko żeby mnie odnaleźć. Tak samo reszta. Może i jestem sam, ale nie tak bardzo — powiedział desperacko. — Znajdą cię, słyszysz?! Kim ty w ogóle jesteś?!
— Och, właśnie. Stiles. A raczej już nie Stiles. Czegoś jeszcze nie wiesz. — Poruszył się, wyjmując telefon z kieszeni i kontynuował, szukając czegoś. — Nie ma kogoś takiego jak Stiles Lawson. Nie wiem, czy byłeś z nim w bliskiej więzi, lub czy znałeś go, ale odszedł. Przykro mi — powiedział ze smutkiem, patrząc na chłopaka. Jego słowa zdecydowanie zakręciły nastolatkowi w głowie. — Mój przyjaciel, Steve. — Wskazał na ochroniarza. — Był tam tego dnia. To naprawdę przykre, że młodych ludzi spotyka taki los. Jak bardzo musiał cierpieć, aby zrobić coś takiego? — Westchnął. — Nic dziwnego, w końcu nie próbował zabić się po raz pierwszy.
— O czym ty mówisz? — zapytał podniesionym głosem, uchylając usta. — Chyba tu siedzę, tak?!
— No tak, siedzisz, widzę. Ale co to ma do tego? — spytał, unosząc brew. Ewidentnie bawił się z nim psychologicznie. Uniósł ekran telefonu, pokazując w kierunku chłopaka zdjęcie. Na tabliczce widniało jego imię i nazwisko oraz data zgonu. Kolejne zdjęcia, które mężczyzna przesuwał, ukazywały kilka momentów z pogrzebu. Nastolatek uchylił usta, kręcąc głową, a w jego oczach błysnęły łzy. Czy właśnie patrzył na... swój pogrzeb?
— To niemożliwe. Co to niby jest?! Przecież tutaj jestem! — wrzasnął, powoli tracąc kontrolę nad oddechem, popadając w panikę. Nie wierzył w to, że niby nie żył.
— Chwila, chwila. Co masz do tego? Ten chłopak nie żyje. Ty to ty.
— Przecież to ja jestem Stiles! — powiedział głośno z desperacją w głosie, a spokój bijący od mężczyzny zaczynał go tylko denerwować. Szarpnął rękoma, przygryzając wargę. Zaczął się wiercić, próbując wyplątać w jakiś sposób.
Mężczyzna pochylił się, chwytając jego podbródek i siłą zmuszając do spojrzenia na siebie, wbijając paznokcie do jego skóry.
— Stiles Lawson nie żyje. Przykro mi.
— Zamknij się!
Siedzący naprzeciwko bez słowa wysunął dłoń, odbierając od lekarza psychiatrycznego plik dokumentów. Przełożył kartkę, odbierając również długopis i czysty notatnik Odblokował długopis, przeglądając wzrokiem tekst, który znał już dobrze, ponieważ czytał go od kilku dni. Zawierała biografię, jak i obserwacje, które wymagały sprawdzenia. W końcu wymagał od swoich pracowników stuprocentowej skuteczności.
— Teraz odpowiesz na moje pytania. Jeżeli zaczniesz panikować, dostaniesz zastrzyk uspokajający — skinął głową w kierunku strzykawki leżącej na stole. — Masz rację, nie pożegnałeś tamtego życia w odpowiedni sposób. Widziałeś tamto miejsce, gdzie za jakiś czas pojawi się nagrobek? To miejsce, gdzie pochowano twoje poprzednie życie. Aby cię upewnić, że nikomu nawet nie przyjdzie do głowy cię szukać, pobraliśmy od ciebie krew, naskórek i tym podobne. Potrzebne nam były w laboratorium dowody, jakby ktoś się czepiał. — Odchrząknął, pocierając ręką policzek z lekkim zarostem. — Jeżeli nie będziesz współpracował, dzisiejszy dzień źle się dla ciebie skończy.
Chłopak uchylił usta, rozglądając się po pomieszczeniu ze łzami w oczach. To wszystko wydawało mu się takie nierealne. Przecież... przecież porwania miały miejsce, ale nigdy w jego otoczeniu. Gdzieś tam się działy, ale żeby w jego mieście? To było dla niego tak cholernie nierealne, że czekał, aż przebudzi się z tego potwornego koszmaru.
Jednak czując te wszystkie bodźce, jak strach, niepewność, ból mięśni... to wszystko nadawało realizmu. Powoli dochodziła do niego powaga zaistniałej sytuacji. Nie wie, gdzie jest. Nie wie, dlaczego tu jest. W dodatku wyglądało na to, że ktoś upozorował jego śmierć, a w takiej sytuacji nie zapowiadało się, aby wypuścili go do domu. Zdał sobie sprawę z ironii sytuacji, gdy był pewien, że żegna się ze swoim pokojem, ale myśląc, że trafi do psychiatryka.
Opuścił głowę, a w jego oczach błysnęły łzy. Nie zobaczy domu. Nie zobaczy Darcy, chociaż ostatnimi czasy jej nienawidził. Nie zobaczy szkoły. Nie zobaczy Ronny'ego, któremu naprawdę zaczynał ufać. Nie zobaczy też... Marco. Przygryzł wargę, nie dopuszczając do siebie tej myśli. Wszystko miało się ułożyć, mieli żyć razem. Ale wtedy poznał prawdę o ciąży Jessici, w dodatku wahanie mężczyzny... czyli tak naprawdę nie kochał go. Utracił nieodwzajemnioną miłość, co bolało tak samo mocno.
Skarcił się w myślach za tak ponure pomysły. To nie możliwe. Wyjdzie z tego cało, to jakiś okrutny żart. Przecież nie może tak po prostu zniknąć. Tak się nie działo. Nigdy. Takie sytuacje opisywane były jedynie w filmach, książkach kryminalnych i innych takich. Ewentualnie wiadomości podawały jakieś informacje na ten temat, ale kogo obchodziło jakieś zaginięcie? Nie sprawiało to, że ludzie zaczęli na siebie bardziej uważać. Przecież to działo się na innym kontynencie, w innym kraju, w innym mieście... Ponure myśli powróciły z prędkością światła, gdy usłyszał za sobą, dokładnie w okolicach głowy dźwięk przeładowywanej broni.
Mężczyzna poprawił się na siedzeniu, ściskając długopis z zamiarem zapisywania lub skreślania czegoś. Pochylił się, a z jego ust padły słowa, które w jego wykonaniu brzmiały bardziej jak zwiastun czegoś złego:
— Opowiedz mi swoją historię, Stiles.
══◊══
+Tak więc... naprawdę skończyłam swoje pierwsze opowiadanie. Chociaż nie czuję tego tak bardzo, bo jeszcze nie żegnam się z bohaterami. Ale jednak... kurczę, ile ja dzięki wam osiągnęłam! ;)
+Już wiecie skąd pomysł na tytuł, od początku właśnie tymi słowami miało się kończyć. Jeżeli o Santiago chodzi... poznajecie go? :D Podczas pisania postanowiłam jednak skorzystać z wstawionego kiedyś one-shot'a Agent 007.
+Wiele osób miało naprawdę, naprawdę zbliżone podejrzenia co do tego, jak zakończy się opowiadanie, a głównie kwestii życia Stilesa. Kiedyś na pytanie czy będzie żył, odpowiedziałam, że tak i nie, co poniekąd jest prawdą.
+Mam nadzieję, że udało mi się was zaskoczyć i nie jesteście rozczarowani. Mam pewien pomysł na drugą część, wciąż wymyślając dodatkowe wątki, dlatego nie jestem pewna za ile pojawi się druga część. Muszę wszystko na nowo przeczytać i wypisać pewne rzeczy, napisać początkowe rozdziały... czyli tak z dwa tygodnie na pewno niestety nie pojawi się. :( Nie żegnam się jednak tak całkowicie, bo na pewno pojawi się tutaj jeszcze notka z zapowiedzią drugiej części i podsumowaniem. :)
+Polecam obejrzenie ponownie cudownego zwiastunu, który wykonała dla mnie Whitegoody. [link]. Na samym końcu jest moment, gdy chłopak siedzi na krześle w pomieszczeniu. Właśnie to było zapowiedzią Epilogu 2/2.
+Dziękuję wam za czas poświęcony na czytanie tego opowiadania, za każde słowo czy sam fakt, że czytaliście to opowiadanie, czym dodawaliście mi otuchy i chęci do dalszej pracy. Gdyby nie wy, wątpię, że historia Stilesa doczekałaby się epilogu, drugiej części... Naprawdę dziękuję. ♥
+Co do drugiej części... będzie ona wymagała ode mnie trochę pracy. Pewnie ciężko będzie mi stworzyć coś równie dobrego jak pierwsza część... ale dołożę wszelkich starań. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz was zaskoczę.
+Pozdrawiam! <3
+Już wiecie skąd pomysł na tytuł, od początku właśnie tymi słowami miało się kończyć. Jeżeli o Santiago chodzi... poznajecie go? :D Podczas pisania postanowiłam jednak skorzystać z wstawionego kiedyś one-shot'a Agent 007.
+Wiele osób miało naprawdę, naprawdę zbliżone podejrzenia co do tego, jak zakończy się opowiadanie, a głównie kwestii życia Stilesa. Kiedyś na pytanie czy będzie żył, odpowiedziałam, że tak i nie, co poniekąd jest prawdą.
+Mam nadzieję, że udało mi się was zaskoczyć i nie jesteście rozczarowani. Mam pewien pomysł na drugą część, wciąż wymyślając dodatkowe wątki, dlatego nie jestem pewna za ile pojawi się druga część. Muszę wszystko na nowo przeczytać i wypisać pewne rzeczy, napisać początkowe rozdziały... czyli tak z dwa tygodnie na pewno niestety nie pojawi się. :( Nie żegnam się jednak tak całkowicie, bo na pewno pojawi się tutaj jeszcze notka z zapowiedzią drugiej części i podsumowaniem. :)
+Polecam obejrzenie ponownie cudownego zwiastunu, który wykonała dla mnie Whitegoody. [link]. Na samym końcu jest moment, gdy chłopak siedzi na krześle w pomieszczeniu. Właśnie to było zapowiedzią Epilogu 2/2.
+Dziękuję wam za czas poświęcony na czytanie tego opowiadania, za każde słowo czy sam fakt, że czytaliście to opowiadanie, czym dodawaliście mi otuchy i chęci do dalszej pracy. Gdyby nie wy, wątpię, że historia Stilesa doczekałaby się epilogu, drugiej części... Naprawdę dziękuję. ♥
+Co do drugiej części... będzie ona wymagała ode mnie trochę pracy. Pewnie ciężko będzie mi stworzyć coś równie dobrego jak pierwsza część... ale dołożę wszelkich starań. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz was zaskoczę.
+Pozdrawiam! <3